Na Sobór Watykański/Handel duszami

<<< Dane tekstu >>>
Autor A. B.
Tytuł Na Sobór Watykański
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graf. Tow. Wyd. „Kompas“ w Łodzi
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

HANDEL DUSZAMI.



Było pogodne, ciche i jak na pierwsze dni listopada nawet słoneczne popołudnie. Ponieważ po obiedzie nie miałem już pracy zawodowej, przeto korzystając z chwil wolnych i miłego nastroju w przyrodzie wybrałem się na krótką przechadzkę. Dokąd iść? Odpowiedź na rzucała się sama: na cmentarz, na groby, boć to „Dzień Zaduszny“.
Droga w stronę cmentarza prowadziła obok kościoła. Świątynia stała otworem, wewnątrz połyskiwało trochę świateł na tle jakiejś krepy, osnuwającej ołtarze, kilka głosów w ławkach śpiewało smętną pieśń za umarłych: „Jezu w Ogrójcu mdlejący“.
Wszedłem do kościoła. Uwagę moją zwrócił na siebie ogromny, o kilku stopniach katafalk. Przygotowany był na nabożeństwo ostatnich nieszporów, które się jeszcze nie zaczynały. Cały pokryty krepą, zeszpeconą okapem stojących przy nim świec — ni to woskowych, ni to łojowych, ni to stearynowych — uwieńczony pooskubywaną z politury trumną, wywarł na mnie swym widokiem tak ohydne wrażenie, żem nie mógł nań dłużej patrzeć.
Brud i niechlujstwo w obliczu Świętego Świętych, do którego modlił się Krasiński, nazywając Go „Pięknością piękności“!
Odwróciłem oczy na lewo i przy ołtarzu Marji — statuetki ordynarnie wykonanej z przekrzywioną twarzą i korpusem kukły — spostrzegłem nowe widowisko.
Na stopniu ołtarza leżał duży krzyż na wytartej, zatłuszczonej poduszce i na dywaniku, któregoby się wstydzić musiał każdy przedpokój w porządnym domu, ale dla saloniku, w którym Stwórca przyjmuje gości, dla kościoła to przecież ujdzie. Bóg jest śmieciem świata, więc też mieszka i odbiera hołdy swoich — w stajni. Nie należy się nic więcej Jezusowi Chrystusowi!
Jakaś wiejska kobieta, pełznąc na kolanach, całowała postać Ukrzyżowanego razem z usmarkanym dzieciakiem, który pozostawiał widoczne ślady swych pocałunków na obcałowywanem drzewie krucyfiksu. Inni potem przyjdą i ślad ten zetrą ustami. Chłopiec wyglądał na suchotnicze dziecko i sama matka robiła podobne wrażenie.
Po ucałowaniu „Pana Jezusa“ kobieta sięgnęła do „szmatek“ i wyjęła z nich zwój pieniędzy papierowych. Odjąwszy kilka banknotów, złożyła je do wielkiej skrzynki, w formie sporego kufra, postawionej w głowach krzyża. Zainteresował mię mocno, nadzwyczajnie ten „statek“ pasyjno-zaduszny. Rozejrzałem się po kościele, czy podobnych niema więcej w świątyni. Wyszperałem jeszcze dwie, mniejsze skrzynki. Do jednej, umieszczonej pod św. Antonim, składali wierni jałmużny na chleb dla ubogich, do drugiej — nie wiem na co...
Wzrokiem przeszedłem na zakrystję. Zaintrygował mię ruch przy niej ustawiczny. Otwierały się drzwi i zamykały bez przerwy. Ludzie wchodzili i wychodzili tłumnie, szeregami. Zaciekawiony poszedłem ku wielkiemu ołtarzowi i stamtąd z falą ludzką dostałem się do zakrystji.
Nie umiem powiedzieć, jaki cel przyświecał twórcom zakrystyj, gdy je budowali. Czy to miał być pokój dla przechowywania szat kościelnych w świeżości i pięknie, czy też rodzaj salonu — poczekalni dla księdza i służących przed rozpoczęciem nabożeństw, czy może komnata modlitewna? Raz jeszcze — nie wiem. Ale stwierdzić muszę fakt, że zakrystja, do której wszedłem w owe zaduszki, nietylko nie należała do żadnej z wymienionych kategoryj, ale wogóle nie powinna była zaliczać się do pomieszczeń, przeznaczonych dla ludzi. Była to poprostu zgniła od wilgoci, brudna, odrapana, omal że nie cuchnąca spelunka, do której na zachodzie nikt szanujący się nie wprowadziłby bydlęcia... Tu się jednak niekiedy odbywały poświęcenia i modły — nad ludźmi i dla ludzi. A w chwili, gdy wszedłem, tutaj przed stolikiem, wziętym najwidoczniej z piękniejszego o wiele mieszkania, siedział na środku ksiądz w komży, z piórem w ręku, papierem szeroko rozłożonym przed sobą i zapisywał, przyjmował interesantów.
Stanąłem na uboczu, nie zbliżając się jednak, tak aby można było sądzić, że czekam na swoją kolejkę. W ten sposób mogłem widzieć dokładnie i słyszeć wszystko, co się przy stole działo. Ksiądz zajęty zapisywaniem nie zauważył wejścia „inteligenta“.
Odbywała się ceremonja religijna, którą najtrafniej określi nazwa: „Handel duszami“.
Wiadomo, że po Kościołach parafjalnych co niedziela przed sumą odbywają się „pacierze za umarłych“. Ksiądz odczytuje z ambony szereg nazwisk nieboszczyków i odmawia za nich „Zdrowaśki“ z wiernymi. Otóż, chcąc taką coniedzielną modlitwę zapewnić swoim umarłym, wierni zapisują ich nazwiska „do ks. proboszcza“ na rok lub na pół roku, przyczem składają datek na ofiarę. Wkrótce też po wejściu do zakrystji usłyszałem taki dialog:
Za czyją więc duszę dajecie?
Ja tyż kciałam prosić za duszę Weroniki i Macieja Ożogów.
To za dwie dusze?
Za dwie.
Z nazwiskiem, czy bez nazwiska?
Dyć one miały nazwisko, niby Ożóg.
Bo to widzicie, matusiu, za nazwisko to się tu dwa razy płaci.
Za samo imię — 50 tysięcy, a za imię i nazwisko — sto tysięcy. Więc jak sobie uważacie, żeby zapisać? Z nazwiskiem, czy bez nazwiska?
A dyć ta P. Jezus wie, że oni się nazywają Ożogi, to można i bez nazwiska.
Pewnie, że Pan Jezus wie, ale ludzie nie wiedzą, którzy się będą modlili. Dajcie tu dwie stówki, to wam zapiszę z nazwiskiem.
Kiej oni mieli jedno nazwisko, nie dwa, żeby aż za dwa płacić!
Jedno, ale każda dusza miała to nazwisko dla siebie, nie dla drugiej. Za każdą duszę płaci się dlatego osobno. A cóż to? Może nic warta, żeby za nią osobno ludzie się pomodlili? Kładźcie dwie stówki, bo nie mam czasu! Widzicie, tyle ludzi jeszcze czeka i nieszpory niedługo, a wy tu gadu, gadu. Marudzicie bez zdania racji! — A wy, gospodarzu, za kogo dajecie?
Postałem czas dłuższy, obserwując ten handel duszami. Ale ponieważ zaduch robił się dość mocny w zakrystji, nieznacznie wysunąłem się z powrotem do kościoła. Zdawało mi się, wychodząc, że widzę oczy księdza, który zerknął w moją stronę. Zdziwiony był, a może i zgorszony, że nie dotrzymałem swej kolejki i nie sprzedałem mu żadnej duszy. — Gdybyż on te pieniądze obrócił choć na odśmiecenie, nie mówię już upiększenie kościoła! Żeby ten dom, był domem modlitwy, domem naprawdę bożym, a nie jaskinią brudu i niechlujstwa! — Dziwią się czasem sfery kościelne, czemu inteligencja nie bywa na nabożeństwach! To taksamo, jakby się ktoś dziwił, że inteligencja nie uczęszcza do brudnych karczem żydowskich, woli sympatycznie urządzoną, higjeniczną restaurację, Trudno jeść, a cóż dopiero się modlić na śmietnisku!
Z nazwiskiem, czy bez nazwiska? — dolatywało mię echo pytań z zakrystji, gdy już byłem przy balaskach wielkiego ołtarza i ukląkłem przed Utajonym na chwilę modlitwy za umarłych. Modlitwy zadarmo...
Potem szedłem na cmentarz. Po drodze rozmyślałem na temat prawdziwie dla mnie wstrętny: dusigroszostwa w kościele. Dusigroszostwa przy okazji każdej, najmniejszej czynności religijnej. Pomyśleć tylko, coby było krzyku w kraju, gdyby tak robiono w urzędach państwowych! Płać za każdą drobnostkę, każdą usługę. A to się dzieje w urzędach Pana panujących! Za każdą czynność — płać!
Handel duszami, handel sakramentami, szantaż i giełda modlitwy, jej akcje i dewizy, haussy i baissy, zniknąć powinny nieodwołalnie! Duchowieństwo i kościoły winny mieć dostatnie utrzymanie, zabezpieczone na innej drodze. Przychodząc na modlitwę, chce każdy myślący i czujący katolik zastać prawdziwie dom boży — nigdy jaskinię z kuframi Mamona!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Maciątek.