Na granicy/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na granicy |
Rozdział | VI. |
Wydawca | Władysław Dyniewicz |
Data wyd. | 1901 |
Druk | Władysław Dyniewicz |
Miejsce wyd. | Chicago |
Tłumacz | D. G. |
Tytuł orygin. | An der Grenze |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Alinka stała w oknie salonu, patrząc na ogród zamyślona. Miały wyjść razem z siostrą na przechadzkę; Kamilla nawet wyszła już sama, nie mogąc się siostry doczekać.
W buduarku przy fortepianie siedział Henryk i grał jakąś melodye tak rzewną i tęskną, że się Alinka dość nasłuchać nie mogła.
Kto był autorem tego ślicznego kawałka? Może to improwizacya? Te nader ważne pytania cisnęły się do główki dziewczyny i uznała, że niepodobna w tej chwili wyjść na spacer. Postanowiła poczekać w salonie i spytać o tytuł tej sztuki, przerywać bowiem muzyki nie miała odwagi.
Kamilla tymczasem przechadzała się po parku; na tejże samej ścieżce ukazał się Werthart; szedł szybkim krokiem.
Werthart spotkał Kamillę niby przypadkiem, zabiegłszy jej drogę z ukosa. Kamilla zatopiona w myślach, szła powoli ze spuszczonemi oczyma i nie spostrzegła męża, aż stanął tuż przy niej. Zatrzymała się widocznie zmieszana, na jego twarzy znać było także pewne zakłopotanie.
— Sama do parku wyszłaś, Kamillo? — zapytał, siląc się na ton swobodny — może ci nudno tak samej?
— Alinka miała pójść ze mną, — odparła Kamilla, rumieniąc się — nie wiem dla czego została w domu.
— Na rękę mi to będzie, jeśli już nie przyjdzie, mam właśnie zamiar pomówić z tobą.
Trwożny, pytający jej wzrok zawisł przez chwilę na jego twarzy. Mąż i żona szli czas jakiś obok siebie milczący, nareszcie mąż przemówił:
— Obawiam się, że ci tu smutno i nudno, Kamillo, dom ten jest rzeczywiście nie zabawnym dla młodej i pięknej, jak ty, kobiety.
Poruszyła głową przecząco.
— Proszę cię, nie mów o tem...
Smutny uśmiech przemknął po jego twarzy.
— I dla czegóż nie miałbym o tem mówić? Czyż myślisz, że jestem ślepy i nie widzę co się wkoło mnie dzieje?
Stanęła; twarz jej przybrała barwę lilii.
— Cóż się tu dzieje takiego, czegobyś widzieć lub słyszeć nie mógł? — spytała drżącym głosem.
— Widzę, że nie jesteś szczęśliwą, może ci tęskno i smutno w starym domu; możebyś ztąd chciała wyjechać.
— Chciałbyś mnie ztąd oddalić?
— O tobie tylko mówię, Kamillo, ciebie tylko mam na myśli — rzekł z pewnem wahaniem. — Szukając dziś rozmowy z tobą, starałem się zapomnieć o sobie i o wszystkiem co mnie dotyczy. Nie myśl, że mi to łatwo przyszło, ale ciągła niepewność, za bolesna...
Głos jego drżał głębokiem wzruszeniem; serce Kamilli poczęło bić tak silnie, że mimo woli rękę do piersi przycisnęła. Podnosząc oczy nieśmiało, zatrzymała je na twarzy męża, a w tych oczach lśnił jakiś nieopisany wyraz, niby przedświt szczęścia, niespodziewanej a wielkiej radości. Wzrok Wertharta spotkał to wejrzenie uśmiechnięte, łzawe, zdziwione radośnie. Oboje milczeli zmieszani.
— Gdyby więc o ciebie chodziło rzekła wreszcie Kamilla — wolałbyś żebym tu została? Tęskniłbyś bezemnie...
Wyciągnął ręce, jakby chciał ją pochwycić w objęcia, i w jego oczach błysnął promień radości, ale w tejże samej prawie chwili cofnął się, odwrócił oczy na krzaki jaśminu, smutne jeszcze i bezlistne.
— Kamillo — rzekł poważnie — odpowiedz mi szczerze i otwarcie, czy nie pragniesz porzucić tego domu? zechciej mnie dobrze zrozumieć. Może nie w tej chwili, nie dziś, ale gdy zostaniemy sami, czy zapragniesz wyjechać... opuścić mnie... Odpowiedz otwarcie, raz jeszcze cię proszę, bez względu na nic i na nikogo.
Teraz odważył się znowu spojrzeć na nią; spotkał wejrzenie poważne i spokojne.
— Mogę tylko powtórzyć to, com ci już raz powiedziała: odejdę ztąd jeśli rozkażesz, ale gdy mi dajesz do wyboru, zostanę, na zawsze zostanę przy tobie!
I znów zdawało się, że ją do serca swego przyciśnie, a jednak powstrzymał się i szedł w milczeniu obok niej.
— Wierzę ci dziękuję — rzekł wreszcie. — Okropne dni przeszedłem, dręczony niegodnemi podejrzeniami; widzę to dziś jasno, że myślą ciężko cię obraziłem a przecież... Przerwał, jakby mu tchu i słów brakowało; po chwili ciągnął dalej:
— Kamillo, czy nasza nieufność wiecznie trwać będzie?
— O nic goręcej się nie modlę i niczego serdeczniej nie pragnę, jak właśnie końca naszych wzajemnych nieporozumień — szepnęła rumieniąc się młoda kobieta.
Pochwycił jej rękę gwałtownie, lecz zamiast pojednać się ostatecznie i pocałunkiem zakończyć długotrwałą niezgodę, jednem pytaniem zepsuł wszystko na nowo.
— Powiedz mi więc, jaki był pierwszy powód tych nieporozumień? co wtedy stanęło między nami? Prosiłem cię, pamiętasz, żebyś przedemną żadnych nie miała tajemnic, a ty odwróciłaś się zmieszana, nic mi nie przyrzekając. Dla czego odrzuciłaś moją prośbę? Dla czego powiedziałaś mi: to niepodobna.
Kamilla wstrząsnęła głową.
— I teraz odpowiem to samo: to niepodobna. O, czemuż kładziesz taki warunek naszemu szczęściu!
— Czemu? czemu... o Boże mój! Ponieważ wzajemne zaufanie jest bóstwem domowego ogniska, a ty je czynisz niemożliwem między nami.
Rysy Kamilli przybrały wyraz poważny.
— Jak widzę, nigdy się nie zrozumiemy — rzekła — ja na pytanie twoje nie mogę odpowiedzieć i wskutek tego, tracę twoje zaufanie. Pocóż więc męczymy się tylko daremnie? Jeśli taki stan rzeczy jest ci naprawdę nieznośnym, gotowa jestem dom twój opuścić.
Usta jej drżały nerwowo, a w oczach błyszczały łzy. Werthart patrzył w ziemię ponuro. Nie mieli jednak czasu powiedzieć sobie ostatnich, a może bolesnych słów, bo w najkrytyczniejszej chwili wpadła między nich Alinka, zarumieniona, z paląeemi gniewem oczyma. Dziewczyna tylko co stoczyła nową walkę z Henrykiem; zajęta sobą nie zwracała uwagi na bladość i pomieszanie siostry i szwagra.
— Ach ten przebrzydły pan Henryk! — zawołała — żebym najspokojniej, najpoważniej zaczęła z nim rozmowę, zawsze się musimy pokłócić. Będę szczęśliwa doprawdy, jak sobie już raz pojedzie!
I dalej w tym tonie zaczęła wylewać swe skargi, nie zważając na usposobienie swych słuchaczy; dopiero ochłonąwszy do syta, spostrzegła, że coś między nimi zajść musiało.
Zaledwie więc doszedłszy do domu, gdy pozostały same, zapytała natarczywie:
— Cóż się wam stało? Czyście się i wy pokłócili?
— Dziecko jesteś, o cóźbyście się kłócić mieli.
— Albo ja wiem; tyś taka jakaś smutna, przygnębiona; Artur także ma szczególną minę.
— Zdaje ci się.
— O nie, z pewnością mi się nie zdaje!
— A więc kiedy już chcesz koniecznie, to ci się przyznam, żeśmy się trochę posprzeczali o te duchy i strachy w starym pałacu. Artur gniewał się na moje tchórzostwo, a ja, dziecinna, rozbeczałam się, choć nie było o co — rzekła Kamilla, chcąc uspokoić siostrzyczkę.
— Ach te duchy! I my z porucznikiem pokłóciliśmy się z ich powodu. Ale — dodała ciszej Alinka — już ja go przekonam, tego szkaradnego uparciucha! Nieznośny niedowiarek.