Na jasnym brzegu (Sienkiewicz, 1933)/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na jasnym brzegu |
Pochodzenie | Nowele tom VII |
Redaktor | Ignacy Chrzanowski |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały tom VII |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Następnego dnia pani Lageat, przyniósłszy do pracowni śniadanie dla trojga osób, oznajmiła, że przed godziną byli znów ci sami dwaj śliczni chłopcy, tym razem nie z dziwnie ubranym służącym, ale z młodą i piękną panią.
— Młoda pani chciała koniecznie widzieć się z panem, ale ja powiedziałam jej, że pan wyjechał do Antibes...
— Do Tulonu! do Tulonu! — odpowiedział wesoło malarz.
Lecz nazajutrz pani Lageat nie miała komu dać tej odpowiedzi, albowiem przyszedł tylko list. Świrski nie czytał go wcale. Natomiast zdarzyło się tegoż dnia, że, chcąc poprawić „pozycję“ panny Maryni, podłożył jej dłonie pod ramiona i uniósł ją tak, że piersi ich zetknęły się niemal, a zarazem oddech jej oblał mu twarz. Wówczas ona poczęła się mienić ze wzruszenia, a on powiedział sobie, że gdyby taka chwila dłużej potrwała, to wartoby za nią oddać życie.
Wieczorem zaś monologował jak następuje:
— Zmysły grają w tobie, ale inaczej, niż poprzednio, bo tym razem rwie się za niemi i dusza, a rwie się dlatego, że to jest dziecko, które w tym nicejskim „pudridero“ pozostało czyste, jak łza. To nawet nie jej zasługa, to natura, ale gdzie znaleźć podobną? Tym razem nie łudzę się i niczego w siebie nie wmawiam, albowiem mówi rzeczywistość.
I zdawało mu się, że ogarnął go jakiś słodki sen. Na nieszczęście, po śnie następuje przebudzenie. Dla Świrskiego przyszło ono w dwa dni później i przybrało kształt jednej więcej depeszy, która, wsunięta przez otwór we drzwiach, przeznaczony na listy i gazety, spadła na ziemię w obecności obu kobiet.
Panna Cervi, zabierając się właśnie do rozpuszczenia włosów, spostrzegła ją pierwsza — i podniósłszy, podała Świrskiemu.
Ów otworzył ją niechętnie, spojrzał i na twarzy odbiło mu się pomieszanie.
— Panie wybaczą — rzekł po chwili. — Odebrałem tego rodzaju wiadomość, że zaraz muszę jechać.
— Czy przynajmniej nic złego? — spytała z niepokojem panna Cervi.
— Nie, nie! Ale być może, że na popołudniowe posiedzenie nie będę mógł wrócić. W każdym razie dziś się to zakończy i jutro będę miał spokój.
To rzekłszy, pożegnał je, nieco gorączkowo, ale aż nazbyt serdecznie i po chwili siedział już w powozie, któremu kazał jechać wprost do Monte Carlo.
Minąwszy Jetée Promenade, wydobył depeszę i począł ją na nowo odczytywać. Brzmiała ona jak następuje:
„Czekam pana dziś po południu. Jeśli pociągiem o czwartej nie przyjedziesz, wiem, co mam myśleć i jak postąpić.
Świrski zląkł się poprostu tego podpisu, zwłaszcza, że był pod świeżem wrażeniem wypadku z Kresowiczem: „Kto wie, mówił sobie, do czego może doprowadzić kobietę, jeśli nie zraniona miłość prawdziwa, to zraniona miłość własna? Nie powinienem był postępować tak, jak postępowałem. Łatwo było odpisać na pierwszy list — i zerwać. Nie godzi się igrać z nikim, bez względu czy jest zły, czy dobry. Obecnie zerwę stanowczo, ale jechać muszę, nie czekając na pociąg o czwartej“.
I kazał popędzać konie. Chwilami krzepił się nadzieją, że pani Elzenowa w żadnym razie nie targnęłaby się na swoje życie. Wydawało mu się to czemś zupełnie do niej niepodobnem. Lecz chwilami ogarniały go wątpliwości, czy ten sam potworny jej egoizm, zmieniony na obrazę, nie popchnie jej do jakiego szalonego czynu.
Przypomniał sobie, że była w jej charakterze i pewna zawziętość, i pewna stanowczość — i niemało odwagi. Wzgląd na dzieci powinienby ją wprawdzie wstrzymać, ale czy wstrzyma? czy jej o te dzieci istotnie chodzi? I na tę myśl, co mogłoby się stać, włosy powstawały mu na głowie. Poruszyło się w nim sumienie i chwyciła go znów głęboka rozterka wewnętrzna. Obraz panny Cervi przesuwał mu się co chwila przed oczyma, budząc jakby żal gorzki i niezmierny. Powtarzał sobie wprawdzie, że jedzie zerwać i że zerwie stanowczo, na dnie jednak duszy czuł ogromny niepokój. Co będzie, jeśli ta kobieta zła, próżna, ale zawzięta, powie mu: „Ty, albo morfina!“ I jednocześnie, obok trwogi i niepewności, rodził się w nim niesmak, albowiem wydawało mu się, że tak postawić kwestję mogła chyba jakaś fałszywa bohaterka, należąca do „złej literatury“.
A jednak — co będzie, jeśli ona ją tak postawi? W świecie, zwłaszcza w nicejskim, dużo jest kobiet, należących do „złej literatury“.
Wśród tych myśli i wśród kłębów siwej kurzawy dojechał wreszcie do Monte Carlo i kazał woźnicy zatrzymać się przed hotelem Paryskim. Ale zanim zdążył wysiąść, spostrzegł przy trawniku Romulusa i Remusa, z rakietami w ręku, podrzucających piłkę pod dozorem kozaczka, którego pani Lageat nazywała dziwnie ubranym służącym.
Oni też, spostrzegłszy go, podbiegli.
— Dzieńdobhy, panu!
— Dzieńdobhy!...
— Dzieńdobry! Jest mama na górze?
— Nie. Maman pojechała na rowerze z panem de Sinten.
Nastało milczenie.
— Ach! mama pojechała na rowerze z panem de Sinten! — powtórzył Świrski. — Dobrze!
I po chwili rzekł:
— Prawda! spodziewała mnie się dopiero o czwartej!
Nagle począł się śmiać.
— Dramat kończy się farsą... Ale to przecie Rywjera! Jaki też ze mnie osieł!
— Czy pan na mamę zaczeka? — spytał Romulus.
— Nie. Słuchajcie, chłopcy: powiedzcie mamie, że przyjechałem ją pożegnać i że żałuję, żem jej nie zastał, bo dziś wyjeżdżam.
I to rzekłszy, kazał zawrócić do Nizzy. Wieczorem jednak odebrał jeszcze depeszę, a w niej jedno, jedyne słowo: „Podły“.
I po przeczytaniu wpadł w wyborny humor, albowiem depesza nie była już podpisana: „Morphine“.