<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł Na pańskim dworze
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia „Gazety Handlowej„
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
WINOWAJCA.

Widzieliśmy zaciętą walkę psów o ser w prasie. Zwyciężył Morton, który, pokonawszy Brylanta, wyciągnął z prasy ostatni kawałek sera, wydobył go z worka i spożył z wielkim apetytem, poczem powrócił pod pałac. Długo jeszcze plac boju obwąchiwali Brylant i Bryś, wybierając w trawie maleńkie okruchy sera; aż wreszcie i oni odeszli.
Traf zdarzył, iż jakoś około południa Majcherek zaszedł w owe krzaki, a ujrzawszy tutaj praskę serną, zaczął około niej majstrować; postawił ją na nogi, wsiadł jak na konia, włożył sobie na głowę przegryziony przez psy worek, słowem bawił się malec. Właśnie podczas tych figlów zeszła Majcherka Magda; na której prasa serna, porzucona w krzakach, zrobiła nadzwyczajne wrażenie.
— No, moi ludzie, moiściewy! Zawołała dziewka. To ja mam w domu taką zgłobę, urwanie łba i szyi o praskę ze serem, a ten rak, zbereźnik w krzaki ją sobie wyniósł.
Malec nic a nic niezrozumiał słów Magdy, przejętej doniosłością faktu znalezienia praski i oczywiście wykrycia sprawcy niecnego czynu kradzieży. Ludzie mają chwalebny zwyczaj, iż, pojmawszy złodzieja rzeczywistego lub pozornego, prowadzą go do władzy. Dziewka wahała się przez chwilę, co do tego punktu. Bo któż mógł być władzą Majcherka? Gdzie go dostawić? Do Pękalskiej, czy do Hałastrowicza? Atoli, dzięki energii pana Masełki, instytucya kuchni w Pałkach tak się wyosobniła i wyemancypowała, że w umysłach miejscowej ludności tkwiło poczucie zupełne autonomii kucharza, nietylko pod względem administracyjnym, ale i prawodawczo-sądowym. W przeświadczeniu więc Magdy Majcherek najzupełniej podpadał pod władzę Masełki. Schwyciła go przeto za rękę i tak, jak był, w dziurawym sernym worku na głowie, dostawiła władzy. Po drodze przyłączyła się do eskorty Ulina, która mówiła:
— O rety, rety! Taki mały bebech i Pana Jezusa ani krzty się nie boi. Pan Masełko, dostawszy w ręce swoje zbrodniarza jakiegokolwiek gatunku, trzymał się zasady uproszczonego postępowania, to jest nie wyprowadzał bynajmniej śledztwa, lecz wydawał wyrok, odpowiednio do wielkości przestępstwa, a następnie sam własną ręką, lub własną nogą wymierzał sprawiedliwość.
Obecnie kucharz był poniekąd zadowolniony, że dziewka, i to mianowicie Magda, przybyła do niego właśnie z folwarku, poszukując wymiaru sprawiedliwości. Nie byłże to dowód supremacyi kuchni nad folwarkiem, dowód daleko i głęboko sięgających wpływów kuchmistrza?
Magda, gestykulując żywo, złożyła akt oskarżenia Majcherka w słowach nader wymownych, kładąc też znaczny nacisk i na okoliczności tłuczenia się oraz hurgotania po nocy w czeladnej izbie dziewek na folwarku. Ulina czuła się wtedy zadowoloną wewnętrznie, że ona jedna ma na tym punkcie zasługę; albowiem ona to wszystko słyszała i była blizką znacznie wcześniejszego wykrycia, nawet uprzedzenia czynu zbrodni; więc też przyłączyła się jako świadek, rzekomo naoczny, mówiąc:
— A jakże, jakże!... Łaził po kątach, po dziurach około północka, tłukł się jak Marek po piekle, i oknem wyniósł praskę ze serem. Oj żebym tak była przewąchała, że to on beskurcya!... Zadałabym ja mu...
Masełko uczuł, że występuje jako mąż publiczny, nietylko wobec kuchni i folwarku. Wszyscy przecież w Pałkach będą mówili o tak ważnym fakcie. Nietylko sędzia i oprawca odzywał się w sumieniu pana Masełki, ale także pedagog, działający w kierunku społecznych ulepszeń. Kucharz nastroił się zatem poważnie, biała kucharska czapka opadła mu na tył głowy, w tył także założył ręce i miał na twarzy wyraz surowej, nieubłagalnej sprawiedliwości. Takim jest człowiek, zgorszony postępowaniem bliźniego.
Masełko nie wybuchnął wcale gniewem tą razą, lecz bazyliszkowy wzrok z pod gęstych rudych brwi wymierzył w strasznie przerażonego Majcherka; który — podobny do jakiej ofiary niegdy św. Inkwizycyi — stał dotąd w worku ze sera na głowie i pobudzał do szyderskich uwag kuchcików, jako też pomywaczki. Ten worek stanowił corpus delicti. Co tu mówić? Zbrodnia była dowiedzioną. Pan Masełko krzyknął tedy na jednego z kuchcików:
— Antek! Weź no nową miotłę i zrób mi rózgę! Tylko dobrą, rozumiesz!
Usłużność ludzi jest wielką, gdy chodzi o wymiar sprawiedliwości na złodzieja.
Antek wykonał polecenie ze skrupulatnością, godną lepszej sprawy.
Pokazuje się tedy, że kucharz był człowiekiem wrażliwym moralnie; ale i w poczuciu sprawiedliwości swojej w ocenie zła wyrządzonego społeczeństwu sięgał on głębiej, niż na to pozwalał akt oskarżenia, złożony przez Magdę. Zdaje się nawet, iż mniej go raziło przekroczenie paragrafu, znanego chrześciańskiemu światu jako szóste przykazanie; albowiem w wypadku inkryminowanym dostrzegł on bardzo czarny punkt; mianowicie zamach na przestąpienie innego przykazania, zbrodnię, dzięki której Majcherek ujrzał światło dzienne. Wejście ośmioletniego chłopca w nocnej porze oknem do sypialni dziewek wydało się Masełce strasznem skażeniem obyczajów, hańbą wieku. Drżał prawie z oburzenia, gdy mówił:
— To ty, łajdaku, będziesz się w nocy do dziewek zakradał!.: I ktoby to pomyślał na takiego pędraka.
Są ludzie dojrzali, którzy publicznie mówić nie umieją. Majcherek umiał mówić tylko do siebie samego, a najwyżej do psów. Przemawiać wobec takiego grona i w obronie własnej było niepodobieństwem dla chłopca. Więc mu się tylko rzewne łzy polały dużemi perłami z pięknych, czarnych, na dół spuszczonych oczu. Te łzy staczały się po gładkich jak aksamit policzkach i spadając wsiąkały we wstrętnie brudną koszulinę dziecka.
Rózga była już sporządzona; Antek trzymał ją na pogotowiu.
— Wystawić na środek ławkę! Krzyknął Masełko.
A dziewki niebawem z wielką gorliwością wyniosły z pod ściany długą ławę.
— Kładź się, gałganie jeden! Wrzasnął znowu kucharz, biorąc od Antka rózgę i próbując jej giętkości w powietrzu. Rózga wydała świst, siekąc kuchenną atmosferę. Majcherek wybuchnął głośnem łkaniem i szlochaniem, lecz się nie mógł zdecydować, aby dobrowolnie legnąć na torturze. Wówczas Masełko chwycił malca za kark i rzucił na ławę, jakby kładł na stolnicę kawałek mięsa do siekania. Kuchciki w mgnieniu oka potrzymali za głowę i za nogi. Majcherek wrzeszczał na całe gardło, kanarek darł się, jak mógł najgłośniej, kos gwizdał wojennego marsza, sroka krzyczała jak zły duch, niby podżegając do bicia i natrząsając się z ofiary; kucharz ciął nielitościwie w przekonaniu, jakie żywi każdy kat, iż pracuje dla dobra ludzkiego gatunku. Co parę zaś rózg, gwoli wyższej użyteczności, Masełko się zatrzymywał w czynności i wygłaszał jaką moralną naukę, jak np.
— A nie włócz się po nocach! Nie kradnij! Nie rób ludziom zła, bo Pan Bóg się gniewa!...
Delikatny, młodziutki organizm chłopca przeszedł cały w stan prawie konwulsyjnego drgania; Majcherek wycierpiał straszną kaźń i po dziesiątej rózdze, gdy go oprawcy z rąk swych wypuścili, spadł jak martwy pod ławę.
— Oblać tego huncwota wodą i wyrzucić za drzwi! Zawołał kucharz, mocno zentuzyazmowany do wielkich zasad moralności.
Naturalnie, rozkaz ten natychmiast wykonano.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.