<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Limba
Tytuł Na turniach
Podtytuł Opowieści turystyczne z Tatr
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRZEDMOWA.

Zdarzenia i wrażenia opisane na tych kartach, nie są świeżej daty; blisko trzydzieści lat minęło od tych czasów. Przeżyte one były na kilka lat przed wybuchem wojny światowej. Od tej pory wiele w Tatrach uległo zmianie. Pewnie — turnie stoją jak dawniej dumne i groźne. Ale ludzi z tych czasów mało już zostało przy życiu. A ci, co żyją, jeśli ich chwyci tęsknota za Tatrami, jadą — o ironio! — kolejką linową na wierchy, aby jeszcze raz spojrzeć z bliska na umiłowanie młodości.
W owych czasach nie było jeszcze kolejek na szczyty, nie było na szczytach przemysłu gospodnio szynkarskiego, nie było ciastkarzy i lejkarzy, od których dziś niektóre wierchy się roją. Nie było na górach zbiegowiska i jarmarku ludzkiego. Czy to było lepiej, czy gorzej? nie wiem. Każdy czas ma swoje potrzeby. Ale było inaczej.
Nie było wtedy jeszcze w Tatrach komfortu z elektrycznym oświetleniem, z „bieżącą ciepłą i zimną wodą“, schroniska przeważnie były prymitywne, podobne do szałasów — ale za to był w Tatrach las. W samym Zakopanem las wkraczał niemal na Krupówki, do lasu „Białego“ było niewiele kroków; dziś las w Zakopanem skazany jest na zagładę, ucieka od niego (z jakąż niepowetowaną dla niego szkodą!). Ba i w Tatrach słowo las jest przeważnie tylko przenośnią; las to — zagajnik. Jeśli zostanie utworzony kiedyś „park narodowy“ w Tatrach, to poczekasz narodzie ze trzy pokolenia ludzkie, zanim w Tatrach zaszumi na nowo las — „hruby las“.
Wówczas, gdy się szło w Tatry, zaraz za Kuźnicami wkraczało się na Boczaniu w hruby las, który szumiał i pachniał w porannym słońcu. Dziś sterczą tam nagie kikuty stuletnich pni. Ten dzisiejszy Boczań, to jakby wywieszka, reklama nowych czasów. Nawet ścieżkę, jakby ze wstydu poprowadzono nieco innym szlakiem. Ale starsi taternicy pamiętają ten Boczań nie tak szkaradnie goły. Ha, trudno — nie można było myśleć o tym, że tysiące turystów tatrzańskich, które przechodziły przez ten las, potykając się o jego dziwaczne korzenie, miłowały ten stary bór.
Dziś buduje się w Tatrach „ceprostrady“, podobno motocyklem wyjeżdża się pod Mnicha (a na Mnicha pewnie będzie wnet zrobiona winda). Ale owi dawni taternicy nie chcieli w Tatrach asfaltów; tego mieli dość po miastach; oni — czyż nie dziwacy w oczach dzisiejszego pokolenia — woleli ścieżki mało dostępne z potwornymi korzeniami. Z takimi ścieżkami Tatry były dla nich większe, majestatyczniejsze. Mówili mi starsi ode mnie taternicy, że pierwszą klęską Tatr stał się gościniec do Morskiego Oka; on otworzył serce Tatr dla zbiegowiska i zgiełku ludzkiego i wypędził z tego najpiękniejszego uroczyska tajemniczą ciszę.
Dziś gdy siedzi się na Rysach i ogląda jeden z najwspanialszych widoków, co chwilę mącą ci wrażenia syreny aut pędzących do Morskiego Oka po serpentynach (też ogołoconych już z lasu). Ale na to nie ma rady. Wszystko przemija — tylko zmienność jest wieczna. Może i Rysy doczekają się kolejki linowej, jeśli nie z naszej strony, to ze słowackiej. Wszak buduje się już kolej na Łomnicę a i na Gierlach jest projekt gotowy; o ile mi wiadomo wzięła go armia czeska w swoją opiekę. Może tu powstanie dla odmiany fort z armatami. Możemy się doczekać, że u wstępu do dolin tatrzańskich widnieć będą wielkie afisze, zapowiadające dancing na Kasprowym lub na Łomnicy, albo inne ogłoszenia, że na Gierlach i sąsiednie szczyty wstęp wzbroniony z powodu ćwiczeń artylerii.
Duch czasu. Moloch kultury pożera naturę.
Jeśli te karty otrząsnąłem z pyłu, aby je podać do druku, to dlatego, iż po tylu latach tchnęła z nich na mnie radość młodości i świeżość wrażeń. A naturalny komizm wypadków również zjednał me pobłażanie.
Wycieczki w Tatry w sposób wesoły i humorystyczny opisywano już nieraz; wspomnę tylko o dwu największych utworach mi znanych: Chałubińskiego: „Sześć dni w Tatrach“ i Witkiewicza: „Na przełęczy“. Opisy te sięgają w dawniejszą jeszcze epokę Tatr, gdy w Tatry chodziło się z tłumem przewodników, z muzyką i koniecznie w starych butach. Moje czasy to są już bezprzewodnikowe a buty musiały być specjalne, solidne i okute masą żelaza.
Mierzyć się z tamtymi autorami, znanymi jako prawdziwe wielkości Zakopanego i Tatr ani nie miałem sił i zdolności ani zamiaru. Ale jeśli czytelnik, zwłaszcza znający choć trochę Tatry, spędzi kilka chwil miłych przy tych kartach, cel będzie osiągnięty. Po przeczytaniu tych kart czytelnik może rzucić pytanie, czy te wypadki były rzeczywiste. Na to mogę dać tylko odpowiedź: granica między rzeczywistością a fantazją jest w takich utworach nieuchwytną.
W czasie przygotowywania tych kart do druku zaszła pożądana zmiana politycznych granic w Tatrach. Tatry jaworzyńskie wróciły do ziemi polskiej, do której „sam Bóg je przymuromal“. Oby te karty mogły przyczynić się choć w drobnej mierze do uczczenia tego tak radosnego zdarzenia!

Autor.

Kraków, listopad 1938.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dropiowski.