Na zgubnej drodze/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na zgubnej drodze |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas gdy życie szczupłej garstki wybranych snuje się nieprzerwąnem pasmem uciech i pomyślności — dla innych (których liczba stokroć większa) zachowuje same gorycze i zawody.
Nieszczęśliwy, do którego teraz śpieszył Varades, dźwigał na swych barkach brzemię, zbyt ciężkie dla pojedynczego człowieka; doznał bowiem wszystkich klęsk ruiny majątkowej, powolnej ale nieuchronnej, stracił jednocześnie całe swe mienie i żonę, którą, kochał gorąco — a potem z ciężkim smutkiem musiał patrzeć na młodość, na rozkwitającą piękność córki, nie mogąc dać jej żadnej uciechy, żadnej z tych przyjemności, jakich dostarcza tylko bogactwo, o którem śnił zawsze dla niej napróżno. Od lat dwudziestu, to jest od dnia utraty majątku, pracował wytrwale i gorliwie, lecz nie mógł więcej zarobić nad to, co wynosiły wydatki domowe. Nie będąc w możności dać córce posagu, ani wprowadzić jej w świat, gdzie znalazłaby z łatwością bogatego męża — Paulet przechodził ciągle straszne ojcowskiemu sercu męki niepewności, niepokoju o dalszy los dziecka — a zarazem dręczył się widokiem smutnych, jednostajnych dni tego młodego życia, płynącego w ubóstwie, i samotności. Ale ta męczarnia zwiększyłaby się jeszcze stokroć razy, gdyby mógł odgadnąć panujące w sercu Marty uczucia ponurego smutku i gorzkiego rozżalenia.
Wychowana, z wielką czułością, ale nieoględnie, Marta pojmowała tylko szczęście, oparte na bogactwie. — Mając upodobanie w przepychu, zbytku, nie mogła im dogodzić. Stąd każda przechadzka z ojcem po ulicach miasta, zadawała jej tysiączne męki i upokorzenia z zazdrości. Tę zazdrość budził w niej widok kobiet, zbytkownie postrojonych, rzucających przechodniom, z głębi wytwornych pojazdów, spojrzenia obojętne lub dumne; widok żon, wspartych na ramieniu młodych, majętnych mężów.
Wówczas przeklinała swoje przeznaczenie i tę mierność w jakiej żyć musiała. Sądziła że piękność, wrodzone upodobania, rozwój umysłowy — nadają jej prawo żalenia się na los nienawistny, który ją umieścił tak nizko. — Ale nikt nie podejrzywał tych sarkań potajemnych, tych tłumionych wybuchów gniewu i goryczy. Kryła je starannie, bądźto przez miłość dziecięcą, bądź przez wrodzoną dumę. Nigdy nikt, nawet ojciec, nie dostrzegł na jej twarzy śladów wewnętrznej burzy, bolesnego niepokoju serca. — Ani słówkiem, ani gestem nie zdradziła swych żalów i pragnień. Pomimo namiętnych walk, wstrząsających ciągle młodą duszę, ojciec widział twarz córki zawsze pogodną, nawet w owej strasznej godzinie, gdy śmierć stanęła u jego łoża.
Marta zaczęła rok dwudziesty drugi, zatem od lat czterech była kobietą, tak sercem jak umysłem i czarującym powabem swej urody. Wysoka, wysmukła, harmonijnych lecz okrągłych kształtów, przypominała wytworne rzeźby Clodion’a. Twarz, ręce, kibić, nogi, szyja — posiadały wykwintne, podłużne formy. Włosy czarne, gęste, bujne, ocieniały wybornie regularny owal twarzy, której główną ozdobę stanowiły oczy barwy zmiennej, zielonawej, duże, wypukłe i pełne blasku, lekko przyćmionego czarnym łukiem brwi, śmiało i pięknie narysowanych. — Jakkolwiek rysy twarzy były niepospolite, jednakże te oczy wywierały przedewszystkiem wrażenie silne, nigdy niezapomniane, niezwykłą cechę nadające tej piękności. Miały wyraz nieprzepartego, tajemniczego chłodu, lecz od czasu do czasu świeciły nagłą błyskawicą namiętnych uczuć — tem mocniej olśniewającą, że nader rzadko widywaną.
Nikogo nie zadziwi, że kobieta obdarzona taką urodą, wysokim wdziękiem płynącym z dobrego wychowania i wykształcenia, oraz wrodzonemi zdolnościami umysłu — znosi swój los z gniewną niecierpliwością, z wewnętrznym oporem i buntowniczą walką. Lecz wyda się zapewne dziwniejszem, gdy powiemy, że z zimną krwią oczekiwała nadchodzącej katastrofy, która miała osierocić ją wkrótce i rzucić samą w świat szeroki, bez pomocy, bez opieki, bez schronienia. — Potrzeba zajrzeć w tajniki jej serca, by te zagadkę rozwiązać.
Oddawna już przewidywała grożące jej nieszczęście i przygotowywała się doń, tworząc różne plany na ową czarną godzinę, która przyniesie z sobą sieroctwo i żałobę. — Długo i często myślała nad tem, co dalej czynić wypadnie. Dwie drogi stały otworem: pracować mężnie na twardy kęs chleba, albo żyć wygodnie bez trosk i trudów — z kapitału piękności. Tak jest, myśl taka nie była jej obcą. Wiedziała, że dzięki swej urodzie, mogłaby łatwo znaleźć miejsce pomiędzy kobietami, pozbawionemi stanowiska w społeczeństwie, ale żyjącemi swobodnie i dostatnio. Lecz ten sposób życia, jakkolwiek z jednej strony zapewniał jej dostatek, którego tak łaknęła — z drugiej, dotkliwie ranił dumę, gdyż ściągał pogardę ludzką, zmuszał zamknąć się na zawsze w szczupłym zakresie stosunków dwuznacznych i bronił wstępu do owego świata, w którym chciała błyszczeć i królować.
Postanowiła zatem wziąść się do pracy — i już bez dalszej straty czasu na daremne żale, bez jęków i buntu przeciw nieubłaganej konieczności, skazującej ją, na niezliczone udręczenia, zapytała siebie: jak pracować? Nie chciała trudzić się bez celu, bez końca; była dumną. Zatem namyśliwszy się dostatecznie, postanowiła wyjechać do Anglii i tam zostać nauczycielką w jakim dawnym, możnym domu — a potem piękne oczy dokonają reszty. Gdyby tylko spotkać jakiego młodego bogacza, gdyby choć jeden stanął na jej. drodze — wówczas, po upływie kilku miesięcy — świetne zamążpójście ustali jej los na zawsze. Ponieważ szczęście nie przyszło do niej — ona pójdzie śmiało ku niemu i zdobędzie je niezawodnie. — To postanowienie, coraz głębiej wnikając w jej umysł, natchnęło ją męztwem i wytrwałością. Nietylko, że znosiła odważniej dotkliwe ciosy teraźniejszości, ale nadto zahartowała się na przyszłość, a nawet nauczyła się myśleć prawie obojętnie o nieodwołanym wyroku śmierci oddawna już wydannym na jej ojca.
Czyżby nie miała w sercu miłości dla niego? Tego nie możemy twierdzić na pewno. — Patrząc przez lat tyle jak usiłował napróżno podźwignąć upadłe mienie, przyzwyczaiła się lekceważyć słabe siły człowieka, smutnego, znękanego moralnie i fizycznie, znużonego ciężką walką życia. — Śmierć jego ulżyłaby obojgu. — Jednakże, pomimo tłumionej niecierpliwości, pomimo pragnień starannie ukrywanych, pomimo właściwego młodości niepokoju, z jakim rwała się do wyśnionego życia — umiała postępować jak dobra córka, okazywać ojcu przywiązanie a nawet poświęcenie, do jakiego miał prawo; ale dalej posunąć swój heroizm byłoby dla niej niepodobieństwem. Osądziła że dość długo nosi żałobę, dość długo wylewa łzy gorzkie, znosząc przez lat tyle niedostatek i poniżenie, które zeń wynika. Tak nawykła rozmyślać o swem sieroctwie, że już się go teraz nie obawiała. — To nam tłómaczy naturę owego dziwnego spokoju, z jakim stosowało się do swego położenia i otaczała chorego staraniami, płynącemi raczej z rozumu i woli, aniżeli z kochającego, tkliwego serca przywiązanej córki.
Umierający nie uległ już złudzeniom, nie spodziewał się żyć dłużej — i w tych ciężkich godzinach przedśmiertnych silił umysł na wynalezienie środka, mogącego zabezpieczyć przyszłość jedynaczki. Wówczas to przyszedł mu na myśl Varades. Wprawdzie od lat dwudziestu nie widywali się z sobą, ale związki istniejące niegdyś pomiędzy nimi, wspierały się na podstawie trwalszej nad zwykłą przyjaźń, którą długie lata rozłąki osłabiają i niweczą. — Tajemne przeczucie mówiło mu, że Varades nie będzie głuchym na jego prośby. Lecz gdy list, którym wzywał przyjaciela, został wysłany, Paulet cierpiał srogie męki niepewności, oczekując z najwyższym niepokojem następstw tego kroku.