<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Życie, jakie oczekiwało w Paryżu Martę i Rajmunda, było różnem od tego, jakie prowadzili poprzednio. Na wstępie napotkali te same trudności, jakie zmuszeni byli zwalczać przed wyjazdem na wieś. Nie byli jednak wstanie uniknąć ich w zupełności. — Kilka miesięcy życia swobodnego, w których mogła korzystać z towarzystwa męża, uczyniły Walentynę bardziej wymagającą. Zauważyła, że dla człowieka żonatego najstosowniej spędzać wieczory przy żonie, ale nie w klubie. Jeśliby Rajmund chciał bywać w świecie, była zdecydowaną mu towarzyszyć; zdawała się nawet zrezygnowaną dzielić z nim wszelkie przyjemności, aby się tylko nie rozstawali.
Rajmund nie śmiał stawiać oporu i ograniczył swobodę własną, z jakiej korzystał. Było dla niego teraz niepodobieństwem poświęcać Marcie tyle jak dawnej czasu; należało wyrzec się wieczornych spotkań. Ponieważ spotykanie się w biały dzień było trudne, stosunki ich przeto straciły na poufałości i uroku. Aby zapewnić sobie częstsze widywanie, uciekali się nawet do środków kompromitujących. Były to po większej części przechadzki ranne, na których spotykali się w powozie, w odosobnionej alei Bulońskiego Lasku, lub w kościele. Ztamtąd udawali się do restauracyi, przepędzając jedną lub dwie godziny w oddzielnych pokojach, które stały się odtąd zwyczajnem ich otoczeniem.
Rajmund wrażliwszym był niż Marta na niektóre wstrętne okoliczności, towarzyszące ich spotkaniom. Oburzała go myśl, że na tej kanapie, na której może wczoraj spoczywała jedna z tych eleganckich lecz wytykanych palcami kobiet, siedzi jego kochanka; oburzały go pełne niby uszanowania a ironiczne spojrzenia dorożkarza, lub uniżone grzeczności garsona, starającego się odgadnąć twarz Marty za gęstym woalem. Począwszy od małej zasówki, która chroniła gości gabinetu przed ciekawością innych, wszystko tutaj budziło w nim odrazę. Ona zaś filozoficzniej zapatrywała się na te, jak je nazywała błahostki.
Im życie jej wchodziło na coraz to bardziej zgubną drogę, z tem większą gwałtownością oddawała się przyjemnościom, jakie corocznie zima Paryżowi dostarcza. Co wieczór bywała w teatrze lub na balu, ale najczęściej bez męża. Spotykała tam zwykle Vilmort’ow i cały orszak wielbicieli, od których przyjmowała hołdy, chcąc uniknąć podejrzeń, jakich się obawiała. Zresztą była pod tym względem zupełnie spokojną. Czyż obecność Walentyny nie dostatecznie ochraniała ją od wszelkiej obmowy? Ktoby śmiał posądzić, Rajmunda Vilmort, męża tej zachwycającej blondynki, której nikt wdziękiem przewyższyć nie zdołał, któżby go śmiał posądzić, że zdradza własną żonę? Któżby myślał posądzić Martę, że oszukuje przyjaciółkę? Nie było pochwały, lub odnoszącego się do Walentyny komplementu, któreby Marta uważała za przesadzone; dokładała wszelkich starań, aby odznaczającą się jej piękność postawić w jak najlepszem świetle. Wówczas gdy podziwiane przez wszystkich schodziły zwolna ze schodów teatru włoskiego lub spacerowały po salonie, w duszy Rajmunda rodziło się politowanie dla Marty, Walentyny — i dla siebie samego. Z jednej strony uczucie wewnętrznego zadowolenia na widok oddawanych żonie pochwał, z drugiej przestrach, jaki budziło w nim kłamstwo Marty z szatańską oddawane sztuką, dawały mu poznać całą potworność ohydnego wspólnictwa, a miłość, jaką do tej chwili jeszcze dla kochanki uczuwał, została zachwianą.
Po takich to wieczorach przepędzał zwykle czas sam na sam z żoną i doznawał wtedy niewypowiedzianej ulgi. Był wolnym od wpływu Marty aż do dnia następnego. Powóz unosił ich szybko ku Neuilly; Walentyna znużona garnęła się czule do boku męża, opierała na jego ramieniu rozgrzane czoło, a on tulił do piersi swej tę giętką kibić, na której z poszanowaniem spoczywały ręce tancerzy, lecz które on jeden tylko mógł objąć miłosnym uściskiem. Wchodzili tak pod dach domu, gdzie Marty nie było. Cała radość małżonka, którego duma była podczas wieczoru podbudzoną, wyrażała się w pełnych miłości słowach i pocałunkach.
Tu dopiero czuć było wielkość związków małżeńskich, tej siły niezwyciężonej, którą prawdziwa i z obopólna miłość wytwarza. Walentyna niedomyślała się nawet o ile mąż podlegał wpływowi jej szlachetnego uczucia. Myśl, że nie gwałci żadnego z praw przyrody, praw moralności lub kościoła, miłość wzajemna bez żadnej ukrytej myśli — oto są czyste i boskie rozkosze małżeństwa. Temi środkami walcząc, Walentyna bezwiednie miała zwyciężyć Martę.
Od chwili, gdy po powrocie ze wsi stosunki Rajmunda z Martą stały się mniej ścisłemi, począł on prędko i silnie odczuwać wpływ żony, który zaniepokoił niespodziewającą się takich rezultatów Martę.
Oprócz tego, niepokoiło ją również widoczne powodzenie Walentyny. Paryżanie lubią nowość. Od kilku lat Marta królowała rozumem i pięknością, teraz przekonała się, że i Walentyna godną była tej roli; kobiety więc, po większej części zazdrosne o panią Varades, wysuwały na pierwszy plan Walentynę. Mogło ją to wbić w pychę, lecz pomimo tryumfów, pozostała skromną, a skromność ta była nowym wdziękiem zdobiącym uroczą jej postać.
Marta cokolwiek zapóźno spostrzegła, że zbyt daleko zaszła; aby utrzymać miłostki sekretne, sama sobie przygotowała rywalkę. Przestraszyła się, bo oczy Rajmunda, w których nauczyła się już czytać, powiedziały jej, że kocha żonę, o czem dotychczas przynajmniej wątpić było jej wolno. Gwałtowna jej namiętność wzrosła jeszcze wobec niebezpieczeństwa. Miłość jej i pycha były zagrożone; obmyśliła więc straszny plan, aby zniszczyć zaufanie Rajmunda do żony. Popychając ku Walentynie adoratorów, którzy ją mogli skompromitować, chciała w nim wzbudzić zazdrość.
Celu jednak dopiąć nie mogła. Wówczas, gdy na pozór okazując Walentynie czułe przywiązanie siostry, starała się ją zgubić, Rajmund przejęty spokojną i uczciwą miłością, przemyśliwał nad sposobami zerwania łańcucha, który go łączył z Martą. Pragnął go zerwać nie dla tego, żeby już zupełnie przestał ją kochać, lecz że łańcuch ten stawał się zbyt ciężkim i że codzień lepiej pojmował niebezpieczeństwo i okropność zbrodniczych związków.
Pomimo to słaby, bezbronny, tak często zwyciężany, nie mógł on dopiąć celu do którego dążył. Jedynym środkiem byłoby oddalić się nagle od Marty i pozostawić między sobą a nią przestrzeń, któraby rozdzieliła ich na zawsze. Postanowił więc wyjechać z Walentyną sądząc, że z łatwością namówi ją do podróży, pod pozorem jakiej nie dającej się usunąć konieczności. Rozdzielony z Martą przesłałby jej wtedy ostatnie pożegnanie; jeśliby zaś Marta nie uznała zerwania, jeśliby się do gróźb uciec miała, powziął szczere postanowienie wyznać wszystko Walentynie, wyjawiając przyczynę wyjazdu i konieczność przepędzenia przynajmniej lat kilku zdala od Paryża. Przez tydzień nosił się z tym planem, rozbierając go i myśląc nad nim; wreszcie zdecydowawszy się nań stanowczo, obrał nawet dzień, w którym miał go żonie przedstawić.
W wigiliją dnia tego byli na balu. Walentyna otoczona wielbicielami, którzy jej nadskakiwali, tańczyła z zapałem a czując się piękną i kochaną, gorączkowo niemal korzystała z zabawy. Wtem, gdy po walcu tancerz odprowadzał ją na miejsce — zbladła i upadła bez przytomności. Rajmund jednym skokiem znalazł się obok niej, porwał na ręce i przeniósł do pokoju gospodyni domu. Walentyna wkrótce odzyskała przytomność, przeniesiono ją do karety i odwieziono do domu. Przywołany lekarz przybył natychmiast i znalazł u niej początki brzemienności. Wykonanie zatem planu Rajmunda stało się niepodobnem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.