<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Nacia
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia G. Centnerszwera
Data wyd. 1896
Druk Drukarnia A. Ginsa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Zmiana losu.

Dziwny jakiś nastrój panował we dworze.
Służba szeptała po kątach, pani całemi godzinami przesiadywała zamknięta z bratem, a rozmawiali widać o rzeczach bardzo przykrych, gdyż wychodziła później smutna i milcząca.
Józia z główką owiązaną asystowała Kabalskiej. Umie już robić ciastka piaskowe, ptysie i rurki z kremem — co też powie tatuś, gdy ona sama kucharce objaśniać zacznie, ile wziąć masła, jaj i mąki. A jak później będą wszyscy ciasteczka chwalili!
Nacia nudzi się bardzo — pragnęłaby wyjechać do sąsiadów, chociażby do Skrodzkich, ale pan Adam unika jej towarzystwa, mama o wizytach wspomnieć nie pozwoli i ledwie czasem się odezwie.
Co to wszystko znaczy?
Pewnego wieczoru wuj odjechał. Pożegnał się chłodno. Józię co prawda uściskał, a do Natalki rzekł:
— Nieprędko się zobaczymy.
Wyjeżdża pewno zagranicę — gdyby wracał do siebie, co tydzień a nawet częściej mógłby wpaść tutaj. Pięć mil nie wielka przestrzeń, a do Tarnogóry droga jak po stole.
Nie prędko się zobaczymy. Dawniej taką zapowiedź opłakałaby Natalka serdecznie, dziś przyjęła ze spokojem dziwnym. Ten to że wujaszeczek witany z uniesieniem — pobłażliwy przyjaciel i wesoły towarzysz? O, nie ten — jak gdyby go ktoś odmienił. Milczy, spogląda ponuro i krytykuje każdy postępek, każdy wyraz. Lepiej nawet, że odjechał, gdyż obecnością swoją krępował Natalkę, musiała się z nim liczyć i uważać.
Ale po odjeździe wuja zrobiło się w domu jeszcze smutniej. Mama kazała czytać głośno jakieś książki, które nudziły Natalkę, szukającą w czytaniu jedynie rozrywki i zabawy. Nikt z sąsiadów nie zajrzał, a nawet panna Julia nie wracała.
Pani Brzozowiecka prowadziła w tych czasach rozległą korespondencyę: wysyłała dużo listów, a każda poczta przynosiła jej całą paczkę odpowiedzi; czuć było zbliżającą się zmianę, nikt jednak nie pojmował, jak dalece groźna i zkąd nadciągnie.
Wreszcie jednego dnia dziedziczka kazała poprosić do dworu pana Borejkę. Po długiej rozmowie z rządcą weszła do pokoju córki, uroczysta, lecz spokojna.
— Słuchaj — rzekła — i uważaj, bo to co ci powiem dotyczy naszej przyszłości.
Natalka z ciekawością spojrzała na matkę.
— Życie twoje — zaczęła pani Brzozowiecka — było dotąd pasmem dni szczęśliwych. Sądziłam, że majątek jaki posiadamy zabezpieczy cię na całe życie od trosk i niepokojów. Tymczasem dzisiaj położenie ulega zmianom....
— Mamo — przerwała Natalka blednąc — to znaczy, że....
— Że grozi nam proces, z którego możemy wyjść zupełnie biedne. Jeszcze mój pradziad miał dni zatrute sporem granicznym, dalsze pokolenia zapomniały, czy istniał kiedy. Teraz poruszono go znowu....
— O cóż to idzie?
— O znaczną przestrzeń lasu tam nad rzeką, z łąkami, tartakiem i młynem. Gdy stracimy dochód z młyna, a w braku najpiękniejszych łąk zwiniemy serownię, Zabory nie podźwigną ciężarów. Braknie na utrzymanie.
Nacia bladła coraz silniej.
— Będziemy biedne.... szepnęła, doznając wrażenia, jak gdyby cały świat spadał jej na głowę i miał ją zdruzgotać. Będziemy biedne!
— Tem biedniejsze, że przyzwyczaiłyśmy się do dostatków. Nie umiemy pracować, a oszczędność znaną nam jest tylko ze słyszenia.
— Cóż zrobimy, mamo?
— Musimy potrosze oswajać się z przyszłemu warunkami bytu.
— Oh! to niemożliwe! to straszne!
— Kto wie jak dalece.... Sprobujmy, gdy trafia się okazya.
— Okazya?
— Tak. Ponieważ dla dopilnowania procesu trzeba osiąść na jakiś czas w Warszawie, zamieszkamy tam w warunkach dotąd nam obcych, jak osoby niezamożne i zmuszone liczyć się z każdym groszem.
— Oh, mamo! nigdy! nigdy! Ja umrę — ja tego nie przeżyję. To dla mnie śmierć!
— Lamentem i krzykami nic nie poradzim, moje dziecko.
— Ach, nieszczęście, okropne nieszczęście, powtarzała Nacia. Stracić majątek, Boże, Boże! lepiej umrzeć natychmiast.
Krzyczała długo, nie chcąc słuchać łagodnych perswazyj matki, później zaniknęła się w swoim pokoju i nie wyszła wcale na obiad.
— Umrę! umrę z żalu! wołała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.