Nad jeziorem (Czaszka, 1898)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tomasz Czaszka
Tytuł Nad jeziorem
Pochodzenie Życie tygodnik
Rok II (wybór)
Wydawca Ludwik Szczepański
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Narodowa F. K. Pobudkiewicza
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały wybór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NAD JEZIOREM.
WSPOMNIENIE.

I.

Były trzy siostry...
Minęło to dawno, choć czasem wraca, szczególnie w długich nocach; ale nie czuję nic złego, kiedy mi się śni.
Były trzy siostry, a najmłodsza Magda miała szesnaście lat i zielone oczy. O niej jednej nie chciałbym wiele pisać — zresztą trudno, bo od czasu jak byłem nad jeziorem minęło dziesięć lat.
Kiedy przyjechałem nad jezioro, było jeszcze zimno; byłem tam po raz pierwszy, i wydawało mi się wielkie, bo góry wyglądały jak niebieskie obłoki. Woda była ciemnozielona, głęboka, i tak blizko moich oczu, że dostawałem zawrotu głowy.
Na łódce stał chłop wysoki i chudy; marszczył czoło kiedy się na mnie patrzył, a wiosłował mozolnie, bo łódka była ciężka.
Poznałem go potem bliżej; był poważny w ruchach i mowie, a dobry i cierpliwy jak grzeczne dziecko. Poznałem go wtedy, kiedy jechaliśmy na pogrzeb, daleko aż do miasta.
Miał on żonę, Anusię i małą córeczkę garbatą, która się nazywała tak samo jak matka.
Siadali nieraz wieczorem nad wodą, a rozmowa ich cicha i monotonna mieszała się z pluskiem żab, które skakały z brzegu do jeziora...
— Czy Anusia chłopczyk?
— Nie, tato — dziewczynka.
— A jak ci na imię — dziewczynko?
— Anusia.
— Ładna Anusia — czy brzydka?
— Ładna Anusia.
— Nie, brzydka. Kto jest ładna Anusia?
— Mama jest ładna Anusia.
A czasem łowili ryby. Ładną Anusię widziałem tylko raz, bo zawsze chorowała i siedziała w chacie. Była żółta i mizerna.
...Nie wiem skąd to wszystko przyszło mi naraz do głowy, bo od czasu jak byłem nad jeziorem minęło dziesięć lat...

II.

...»Było nas dwudziestu faunów; chwialiśmy się na nogach i gwiazdy tańcowały nam nad głową, bo wino było słodkie jak nektar... Urządziliśmy sobie polowanie... A najgorzej wyszła na tem mała nimfa, Kalista, która spała w trawie pod dębem. Leżała na plecach, a na jej białej piersi siedziała żaba. Gruby Pyrkeraks rzucił się na ziemię i choć dwóch z nas chwyciło go za ręce, trzech ciągnęło za nogi i... Ale nie o tem chciałem wam mówić... Tylko o tem, jaką uciechę mieliśmy z Chryseidosem, poetą, który się kochał z Melittą, siostrą owej kapłanki z Lesbos«...
Tak czytała Elli. Jak dziecko, choć była wielka, w piersiach szeroka i rozkwitła jak biała róża...
...»Z Lesbos. Nawet wzrokiem się całowali i usychała woda w strumyku. Kochali się w swoich cieniach, w śladach stóp swoich«...
Cicho na jeziorze... i w powietrzu. Trzymaliśmy się za ręce, i położyłem głowę na jej kolanach, żeby lepiej słyszeć... Jakbym leżał na ciepłej ziemi po deszczu. Słyszałem jak brzęczą muchy i jak Anusia pierze bieliznę.
Woda podnosiła łódkę. Uczułem, jak Elli ściska kolana. Głowę schyliła wtył, a włosy pływały na dole jak wodne lilje...
Była biała, kiedy mi spojrzała w oczy. Cofnęła się przedemną, choć jeszcze nie tknąłem jej ciała... Wtedy dopiero objąłem ją wpół...
Zaczęła wołać na pomoc... Ręce mi drżały i wiedziałem, że woła na próżno...
— Anusiu?...
Zaszeleściały liście nad brzegiem.
— Anusiu?...
Lekki plusk w wodzie... Coraz bliżej i bliżej... Potem czułem, że Anusia stoi już koło nas. Płakała cichutko, jakby brzęczała drobna muszka...
Spojrzałem na nią — Cofnęła się i uciekła.
Reszty nie wiem, bo od czasu jak...


III.

Wiedziałem, że będzie burza.
Leżałem w trawie i patrzyłem się w niebo. Myślałem sobie: Oto leżę na dnie jeziora, a niebo w górze, to zwierciadło wody, jaskółki w powietrzu, to srebrne rybki — a kiedy się lekko podniosę, wypłynę aż na samą górę i zobaczę... inny świat, inne słońce...
Ale przyszedł zimny wiatr; czułem jak idą zdaleka wielkie chmury, których jeszcze nie widać.
Zobaczyłem w dole prawdziwe jezioro. Przez dzień cały, było ono tak białe jak roztopione słońce, teraz poczerniało i tylko gdzieniegdzie się pieniło, jakby pływały lśniące gołębie, które trzepotały skrzydełkami...
Zobaczyłem także Magdę, która siedziała na ziemi. Spostrzegła i zaczęła się do mnie śmiać.
— Co ty robisz Magdo?
— Zrywam fjołki...
Zaczęła przynosić każdy fjołek z osobna.
— Pachnie?
— Bardzo.
— Widzisz... zbudził się i pachnie.
Przyniosła drugi kwiat.
— A ten?
— Ten jeszcze śpi.
— Kiedy fjołek pachnie?
— Tylko czasem...
— Kiedy?
Nie wiedziałem, a ona szepnęła po chwili patrząc mi w oczy i zarumieniona:
— Ja wiem.
— ...Kiedy?
— Kiedy — Kocha. Nadeszła Elli, czerwona z gorąca i z kapeluszem w ręku. Przystąpiła do mnie:
— Pojedziesz ze mną na jezioro?
— Będzie burza — mówię patrząc na Magdę, która posmutniała.
— Magdo, pojedziesz z nami? — spytała znowu Elli.
Magda klęczała na ziemi i zbierała kwiaty do fartuszka.
— Idźcie — szepnęła tylko.
Stałem się przed burzą miękki i wrażliwy.
— Chodź Magdo — prosiłem.
Ale ona potrząsła jasną główką. Wstała i oddaliła się cicho nie mówiąc słowa... I nie odwróciła się nawet, tylko oddalała coraz bardziej... A chłód wiał z jeziora i...
Na jeziorze było ciemno, tylko gdzieniegdzie pieniło się, jakby pływały lśniące gołębie, które trzepotały skrzydełkami...


IV.

Były trzy siostry...
Mówili ludzie, że Ada była najpiękniejsza. Niestety widziałem ją tylko krótko, bo kiedy nadszedłem, zabijali właśnie wieko jej trumny. Widziałem tylko włosy gęste i rude — oczy były otwarte ale już szklanne. Mówiono, że umarła przy pierwszem dziecku; mąż był lekarzem; gruby człowiek, niesłychanie lubiany w okolicy.
Wieczór przed pogrzebem nie wiedziałem jeszcze o niczem.
Kiedy zeszłem jak zwykle do ogrodu, ładna Anusia siedziała blada przed chatą i obierała ziemniaki.
— Dobry wieczór — mówię.
— Dobry wieczór, paniczu — Niema pani ani panienek.
— Gdzież są?
— W mieście... Pani doktorowa umarła.
— Kiedy? — pytam przerażony.
— Tej nocy.
Nadszedł mąż.
— Dobry wieczór, paniczu... Pani doktorowa umarła.
— Wiem... słyszałem....
Zaczęli oboje opowiadać, a ona się rozpłakała.
— Co za nieszczęście — powtarzam mechanicznie — co za nieszczęście!...
Patrzyli na mnie oboje; byłem tak wzruszony, że się prawie uśmiechałem.
— Czy była młoda?
— Była młoda, paniczu, młoda...
Dzwonili właśnie na Anioł Pański. Zeszłem w milczeniu do jeziora myśląc o Adzie.
Wziąłem wiosła i popłynąłem powoli w kierunku przystani i miasta. Było już bardzo ciemno, kiedy wracałem. Nie widziałem nic prócz własnych rąk, bo księżyc jeszcze nie wszedł i tylko gwiazdy świeciły.
— Tej jednej nie znałem — snuło mi się po głowie — tej jednej siostry nie znałem...
A na drugi dzień w południe, byłem znowu nad wodą. Koło mnie stał mąż Anusi w stroju sztywnym, niedzielnym...
— Zdążymy jeszcze — mówił odwiązując łódź — pogrzeb jest dopiero o szóstej...

V.

Z wieńców pachły róże, pachły wielkie lilje... Kobiety trzymały w rękach białe chustki. Były i batystowe, bo doktor miał bogate pacjentki.. Elli płakała głośno. Anioł z białego marmuru, który był opodal na grobie dziecka, czerwienił się jasno w ogniu, bo słońce zachodziło.
— Słońce zachodzi — rzekłem cicho do męża Anusi — trzeba wam wracać...
On nie słyszał, bo klęczał ze spuszczoną głową i szeptał:
— ... łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami...
Promienie padły mi prosto w twarz; oślepiony nie widziałem nawet Magdy, która klęczała koło mnie...
Ona mnie w tej chwili nie kocha — pomyślałem naraz o niej — nie kocha, bo klęczy nad trumną...
Wszyscy uklękli.
— Requiescat in pace — wymówił ksiądz..
Zrobiło się cicho, całkiem cicho. A kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem, jak ponad głowami wszystkich leci motyl o białych skrzydłach — a za nim drugi, także biały... Widzę jak się złączyli... dotknęli się kropielnicy... a teraz lecą nad siwą głową matki Ady...
Potem uczułem na sobie rękę. Czułem wyraźnie, jak się coś mnie dotyka, jakby mała ręka...
Schyliłem nisko głowę..
— Magdo — szepnąłem — czy ty się mnie dotknęłaś?...
Jej oczy były wielkie, całkiem blisko moich; twarz była spokojna i jasna...
Nie odpowiedziała nic.
Wstała, żeby się pożegnać ostatni raz ze siostrą.



VI.

Na jeziorze było ciemno. Wziąłem towarzyszowi wiosła żeby nie siedzieć i nie myśleć. Bo zdawało mi się jeszcze ciągle, że czuję małą rękę, która się mnie dotyka delikatnie i ostrożnie, jakby mi chciała coś zabrać... A jezioro wyglądało jak czarny dół.
— Czy jeszcze daleko? — spytałem się kilka razy. — Która godzina?
— Zbliża się północ. Płyniemy powoli...
Usiadłem znowu przy sterze. Nie czułem wcale, że się ruszamy...
— Czy my nie stoimy na miejscu?...
— Płyniemy paniczu; widzę jak się ruszają drzewa. Ale czy panicz...
— Co? — spytałem cicho...
— Czy panicz nie słyszy?
Usłyszałem plusk, jakby ktoś jechał za nami...
— Stańmy! — zawołałem drżącym głosem.
Słuchaliśmy długo w ciemnicy — Czułem dreszcze na całem ciele... Ale słychać było tylko deszcz, który zaczął kropić...
Powtórzyło się tak kilka razy.
— Upior — szeptał mój wioślarz i modlił się głośno. Była północ, kiedy przybiliśmy do brzegu. U ładnej Anusi świeciło się jeszcze w oknie.
— Chwała Bogu! — westchnąłem...
Podaliśmy sobie ręce.
— Dobranoc wam, i... dziękuję.
— To ja dziękuję paniczu; dobranoc...
Słyszałem jeszcze chwilę jego kroki... Poszedł w sad, gdzie stał na górze jego domek...
Byłem sam.
Stanąłem przy drzwiach wili. Drzwi były zamknięte; klucz wziąłem rano ze sobą. Było bardzo ciepło i padał drobniutki deszcz... Z jeziora słychać było żaby: kwak... kwak — kwak... kwak...
— ... Zgubiłem klucz! — syknąłem naraz z rozpaczą...
Co robić?... Zgubiłem klucz.
... kwak — kwak... kwak... kwak...
U Anusi się świeci. Widziałem raz u niej cały pęk kluczów... Może nie śpią.
Poszedłem szybko w górę...
Kiedy stanąłem przed chatą — widziałem przez oświetlone okno całą izbę. Anusia leżała w łóżku; piersi jej były wpół odkryte. Sparła się na ręce i słuchała męża, który siedział u jej nóg, jeszcze nierozebrany... Słyszałem jego urywane słowa:

... a na jeziorze straszyło... Jechał za nami upiór... Wiosłował jak człowiek... Panicz kazał: halt.. i stoimy, a upior nic... Jedziemy, a upior znowu straszy... Myślę ja sobie: Boże...
VII.

Były trzy siostry...
Ale świeca już dogorywała — boję się, żeby sama nie zgasła... A chciałbym jeszcze opisać jak to raz, w nocy, przed dziesięciu laty... a było to w ową noc, kiedy to wróciłem z pogrzebu Ady.. i kiedy zgubiłem klucz...
Zgubiłem ?... Jakże to było?...
Pamiętam jeszcze wszystko, choć od czasu jak byłem nad jeziorem minęło dziesięć lat...
Musiałem wtedy pójść do Anusi — choć było późno, a przestraszyli się oboje, a ona leżała już w łóżku...
On był... najwięcej.. i tłómaczył mi sennym głosem, że musiałem chyba zgubić wtedy... jak wyskoczyłem z łódki... bo zresztą.. nie wie, a może jest w łódce i trzeba poszukać...
Ale dali mi inny. A za chwilę byłem w domu.
Położyłem się do łóżka.. ale musiałem śnić niespokojnie, bo słyszałem ciągle jak szumi jezioro...
A naraz — zbudziłem się. Księżyc oświecał jasno pokój...
— Magdo!... Na miłość Boską — to ty?...
Klęczała przy mnie; czułem jej ciepło... a oczy blisko siebie jak gwiazdy...
— Ja Ciebie... kocham — szeptała.
— Magdo, Magdo... — Byłem bezprzytomny, tuliłem ją do siebie.
— Kocham — powtarzała drżącym głosem — kocham...
— Jakże tu przyszłaś dziecko?
Zaśmiała się cicho.
— Jechałam ciągle za wami...
— Ty?
— Nie słyszałeś? Stanęliście kilka razy...
— Ale — drzwi były zamknięte, i...
— Miałam klucz — powiedziała powoli, patrząc mi dziwnie w oczy...
I nie zapomnę nigdy tego wyrazu, tak jak nie zapomnę jeziora i jak nie zapomnę dotknięcia tej ręki, która mi zabrała na pogrzebie... klucz.
Ale płomyk się wyciąga; świeca syczy i gaśnie...
Były trzy siostry...

Tomasz Czaszka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Rittner.