Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach
Wydawca Redakcya „Niwy“
Data wyd. 1889
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Żydzi w gromadzie, ich potrzeby i instytucye, bóżnice, rabini, szkoły.

Tworząc społeczeństwo w społeczeństwie i naród w narodzie, podwójnem potomkowie Judy żyć muszą życiem i podwójne onego ponosić ciężary.
Instytucye, dzięki którym dochowali żydzi aż do dzisiejszego dnia swoją narodową i wyznaniową odrębność, tradycyę i język, kosztują ich materyalnie dość drogo. Bez szemrania wszelako ponoszą te wydatki — i wolą raczej głód cierpieć, aniżeli obywać się bez urządzeń, do których tak wielką przywiązują wagę.
Każde, choćby najmniejsze miasteczko żydowskie posiadać musi:
Synagogę. Zwykle, oprócz jednej największej, mającej niejako charakter urzędowy, znajduje się kilka domów modlitwy, prywatnych, dla jednego ściśle określonego kółka.
Oprócz synagogi, zazwyczaj obok niej, znajduje się tak zwana „szkoła“. Nie jest ona wszakże szkołą w tem znaczeniu, w jakiem my rozumiemy ten wyraz, lecz służy za punkt zebrań. Tam przychodzą żydzi modlić się, rozmawiać o interesach, tam zawzięci uczeni przepędzają cały dzień na dysputach, lub czytaniu talmudu, tam wreszcie wędrowny żyd znajduje schronienie, odpoczynek lub nocleg.
Przy bóżnicy powinien być „sługa“ (szames), którego obowiązkiem jest utrzymywać porządek i zwoływać żydów na modlitwę, w powszedni dzień stukając kijem zakrzywionym w okna, a przed nadejściem szabasu, w piątek, obwołując głośno, że czas iść do bóżnicy. (In szul arajn!) W oddziale żeńskim bóżnicy jest kobieta, która czyta modlitwy głośno, a inne, przeważnie czytać nie umiejące, powtarzają za nią. Dalej potrzebny jest śpiewak (chazon), albo też chór śpiewaków, stosownie do zamożności miasteczka, wreszcie „magid“ kaznodzieja, którego obowiązkiem jest tłómaczyć w sposób przystępny pięcioksiąg Mojżesza, psalmy, proroków i w ogóle cały stary testament.
Oprócz bóżnicy wielkiej, „szkoły“ i małych domów modlitwy, niezbędny jest w miasteczku „dom wieczny“, cmentarz, który pozostaje w wyłącznej administracyi bractwa pogrzebowego („chewro kadisze“). W zawiadywaniu bractwa znajduje się również domek przedpogrzebowy, w którym zwłoki żydów poddawane bywają pewnym manipulacyom obrzędowym. Bractwo pogrzebowe trzyma wszystkich żydów „silną ręką“. Od bogatych (?) wymaga bardzo drogich opłat, a jeżeli nieboszczyk popełnił za życia jakieś uchybienie przeciwko przepisom religijnym, to w chwili pogrzebu, rodzina jego bardzo grubo musi za to zapłacić. Wobec istniejących, a silnie wśród żydów zakorzenionych przesądów, przewaga jest po stronie bractwa, na targi zaś i pertraktacye rodzina nieboszczyka niema czasu, gdyż z pogrzebem trzeba się spieszyć, a każda chwila zwłoki, jest dla rodziny do pewnego stopnia hańbiącą[1].
Miasteczko żydowskie utrzymywać musi także budynek, w którym znajduje się łaźnia, oraz pewien rodzaj cysterny, napełnionej wodą, przeznaczoną do kąpieli obrzędowych dla kobiet. Nawiasowo powiedziawszy, nigdy i nigdzie mądra i chwalebna myśl prawodawcy nie była i nie jest tak bezecnie parodyowana, jak tutaj. Mojżesz, niesłychanie dbały o hygienę ludu, który wywiódł z Egiptu i do ziemi obiecanej prowadził, zalecał kobietom izraelskim, w pewnych okolicznościach ich życia, kąpać się „w wodach źródlanych“. Otóż te „wody źródlane“ — to najwstrętniejsza jama, napełniona wodą cuchnącą, zmienianą ledwie raz na kwartał, lub na pół roku[2]. Kobiety żydowskie muszą się w tym brudzie kąpać, dla zachowania zaleconej przez Mojżesza czystości!
Przy łaźni utrzymywany jest stróż chrześcianin, oddziału zaś damskiego, owej tak zwanej „mikwy“, strzeże żydówka. Dalej, miasteczko, ze względów, o których mówiliśmy poprzednio, utrzymać musi „szocheta“ (rzezaka), w większych miasteczkach jest ich po kilku.
Ciężar utrzymania tego specyalisty, który posiadać musi odpowiednie wykształcenie talmudyczne, ponoszą wszyscy konsumenci mięsa — a zatem cała ludność.
Rabin, także w każdej mieścinie niezbędny, nie jest „duchownym“ w tem znaczeniu, jak my ten wyraz pojmujemy, gdyż duchowieństwa wogóle u żydów niema.
Nie znają oni hierarchii duchownej, nie znają święceń, nie uznają nawet autorytetu w sprawach wyznaniowych. Najbiedniejszy woziwoda może nie usłuchać rabina, jeżeli ten zaleciłby mu wykonać coś, coby się sprzeciwiało przepisom talmudu.
Żydzi nie znają też sakramentów, a dopełnienie takich czynności, jak „aktu przymierza“ (obrzezania), ślubów małżeńskich, może być wykonane przez każdego pełnoletniego żyda.
W rabinie szanują żydzi tylko uczoność. Zastrzegam, że mówię o rabinach zwykłych, gdyż o „cadykach“ hassydzkich opowiem później.
O znaczeniu rabina u żydów muszę się trochę obszerniej rozpisać, ze względu na to, że nasza publiczność ma o tem fałszywe, a silnie zakorzenione przekonanie.
Stanowisko rabina żydowskiego niepodobne jest wcale do tego, jakie zajmuje kapłan w społeczeństwie katolickiem. U nas istnieje hierarchia duchowna, biskupi przez akt wyświęcania, a raczej przez szeregi święceń, nadają młodemu lewicie charakter kapłański, upoważniający go do udzielania sakramentów i odprawiania Mszy św. — żydzi tego nie znają.
Rabinem może być każdy, posiadający odpowiednie wykształcenie talmudyczne, a akt „smichy“, to jest kładzenia rąk na kandydata przez rabinów, jest tylko czczą formalnością, nie mającą poważnego znaczenia.
Wiadomo, że według praw Mojżeszowych, kapłaństwo miało być dziedziczne w jednem pokoleniu Lewi; prawo to utrzymywało się niemal do czasów zburzenia świątyni jerozolimskiej, lecz nie wytworzyło teokracyi. Nawet znaczenie arcykapłanów w oczach ludu zachwiane zostało, od czasu, gdy ci zaczęli się udawać po inwestyturę do prokonsulów pogańskiego Rzymu. Władza religijna wówczas dostała się do rąk „Sanhedrynu“, najwyższego sądu, złożonego z uczonych.
Józef Goldszmit, autor bardzo cennej i wyczerpującej pracy: „Wykład prawa rozwodowego, podług ustaw mojżeszowo-talmudycznych“[3], wyraża mniemanie, że instytucya rabinów nie byłaby się nawet wytworzyła wśród żydów, gdyby nie prześladowania, jakich w ogóle w wiekach średnich, a osobliwie w XIV stuleciu, doświadczali.
„W całem piśmiennictwie żydowskiem (słowa Goldszmita) niema przepisu obowiązującego gminę do zaprowadzenia u siebie urzędu rabinicznego. W praktyce żaden obrzęd religijny, nie wyjmując nawet aktu dawania ślubu i rozwodu, współudziału lub obecności rabina nie wymaga i można być najbardziej zachowawczym żydem, nie mając od urodzenia aż do śmierci żadnego stosunku z rabinem“.
Jak powiedzieliśmy wyżej, jedynym punktem, na którym rabin przewyższa swoich współwyznawców, jest biegłość w naukach talmudycznych. O ogólnem ich wykształceniu niema co mówić. Rabinów wybiera sama gmina żydowska — a zatwierdza ich rząd gubernialny[4].
„Prawno-administracyjne znaczenie rabina (mówi dalej Goldszmit) wobec władz cywilnych polega na tem, iż rabin obowiązany jest z mocy reskryptu b. Rady administracyjnej Królestwa Polskiego z dnia 17-go września 1830 roku, utrzymywać księgi i stawać przed urzędnikiem stanu cywilnego dla spisywania aktów urodzeń, zejść i ślubów. Nadto obowiązany jest, w myśl prawa o małżeństwie z roku 1836, dawać śluby wedle obrządku mojżeszowego. Prawo o małżeństwie z roku 1836 w art. 189 stanowi, że ważność lub nieważność małżeństwa, tudzież rozwód, będą wyrzeczone o tyle, o ile podług zasad mojżeszowo-talmudycznych są dozwolone. W praktyce więc sądy wymagają od strony, w sprawach rozwodowych, świadectwa rabina, że rozwód może być dopuszczony. Nie mogą też rabini dawać nowych ślubów rozwiedzionym małżonkom, dopóki sąd właściwy poprzednich związków nie rozwiąże i dopóki strona interesowana nie złoży wyroków prawomocnych, poprzednie małżeństwo za rozwiązane uznających.
„Do odbierania przysięgi, podług prawa obowiązującego, obecność rabina nie jest potrzebna.
„Tak więc rabini w gminach żydowskich urzędujący, nie wykonywają obecnie żadnej juryzdykcyi cywilnej, tylko często urząd sędziów polubownych i rozstrzygają kwestye religijne, przyczem powaga ich opinii zależy od ich zdolności i powszechnego uznania mniejszej lub większej kompetencyi.
Podkreśliłem wyraz „sędziów polubownych“ i na tym punkcie muszę szanownemu autorowi zaprzeczyć. Sądy żydowskie, jakie we wszystkich naszych małych miasteczkach istnieją, mają charakter nie tymczasowy, lecz stały. Rabin — to nie sędzia polubowny, wybrany przez strony dla rozstrzygnięcia sporu, lecz przewodniczący stałej instytucyi sądowej, mającej wiekową tradycyę i zupełne uznanie wśród żydowskiej ludności. Jest to sąd kolegialny, w którym oprócz rabina (przewodniczącego) zasiada dwóch „dajonów“ (sędziów). Każdy żyd wie dobrze co znaczy „Beth din“ (dom sądu) i we wszelkich sprawach, w których można się obejść bez sądów państwowych — tam, a nie gdzieindziej sprawiedliwości szuka.
Sąd odbywa posiedzenia w miarę potrzeby, a rządzi się zasadami wskazanemi w talmudzie — utrzymuje się z opłaty wpisowego od spraw, i ma woźnego (Beth din szames), który ustnie zapozywa strony do sprawy. Od wyroku niema apelacyi.
Żydzi bardzo chętnie oddają sprawy swe pod rozstrzygnięcie tego sądu, a zdarza się nieraz, że i chrześcianin w sprawie z żydem ucieka się do niego.
Sprawiedliwość nakazuje przyznać, że w sprawach pomiędzy żydami a chrześcianinami, sąd żydowski nie bywa nigdy stronny — i o ilu tylko wypadkach mi wiadomo — wywiązuje się z zadania uczciwie, według zasad słuszności. Zdaje się nawet, że rabini mają w tem swoją ambicyę, aby wyrobić w chrześcianach przekonanie pochlebne o żydowskim sądzie.
Po za przewodniczeniem w sądzie, główną czynnością rabina jest rozstrzyganie wątpliwości (szale), których w życiu żydów codziennem, ograniczonem mnóstwem drobiazgowych formułek, przepisów i ścieśnień wyznaniowych — nastręcza się mnóstwo. Do tego potrzebna jest właśnie rabinowi biegłość w naukach talmudycznych i umiejętność stosowania przepisów religijnych w poszczególnych wypadkach.
Z kolei przechodzimy do szkół. Jest ich bez liku, wszystkie o charakterze wyłącznie, a w małej zaledwie cząstce przeważnie wyznaniowym. Wszelkie zamierzane przez rząd w rozmaitych czasach reformy tych szkół, nie doprowadziły do żadnego rezultatu. Chedery są dziś takie same, jakie były przed wiekiem, a może i przed wiekami.
Najlepsze chęci i zamiary reformatorów rozbijały się zawsze o nieprzeparty opór.
Pewien wykształcony żyd, który za młodu, zanim wziął się do nauk świeckich, przebył kilka lat w chederze, mówił do piszącego te słowa:
— Nie zapomnę nigdy wrażenia, jakiego doznałem, ja i moi towarzysze, i sam nasz nauczyciel, kiedy niespodziewanie urzędnik policyjny wszedł do szkoły. Oniemieliśmy z przerażenia, na myśl, że obcy ten człowiek zrobi i nam i szkole coś strasznego.
— I cóż wam zrobił? — zapytałem.
— Zrobił rzecz okropną, kazał zamieść szkołę! Płakaliśmy, jak po zburzeniu Jerozolimy, gdy przeklęta miotła usuwała nasze drogie, ukochane śmiecie — ale, po chwili, gdy ów straszny człowiek odszedł, my wzbudziwszy w sobie siłę ducha i oporu, zaśmieciliśmy izbę jeszcze bardziej i patrzyliśmy z tryumfem i urąganiem na miotłę, wyobrazicielkę reform! Później nikt nas już nie nagabywał i uczyliśmy się po dawnemu, spokojnie, siedząc po same uszy w brudzie i śmieciach.
Jakie to charakterystyczne i wymowne!
Szkoły żydowskie dzielą się na kilka kategoryj. Najniższe z nich noszą nazwę „Dar deke cheder“ (dosłownie: mała izba), średnie nazywają się „Talmud-Tora“ — najwyższe nareszcie, których jest bardzo niewiele — to „Jesziboty“.
Małych chederków w każdem miasteczku jest mnóstwo, uczęszczają do nich dzieci w wieku od lat czterech do ośmiu, dziewięciu, stosownie do uzdolnienia i pojętności. W tej szkole uczą się czytania po hebrajsku, niektórych modlitw, oraz początkowych rozdziałów starego testamentu, które nauczyciel tłómaczy im na żargon.
Pod względem hygienicznym pomieszczenie owych szkółek woła o pomstę do nieba. Nauka się odbywa w izbie ciasnej, ciemnej, brudnej, pełnej błota i nieznośnego zaduchu. W tej samej izbie, w której odbywają się wykłady, gnieździ się także rodzina nauczyciela, tak zwanego „mełameda“, rodzina zazwyczaj bardzo liczna. Słów braknie na opowiedzenie szkaradzieństwa, brudu i niechlujstwa, jakie w szkole takiej panuje[5].
Pod względem hygienicznym szkoła żydowska jest ohydna, pod pedagogicznym zaś stoi niżej wszelkiej krytyki. Dzieciak nie wynosi z niej nic a nic, coby mu się w życiu przydać mogło, a pod względem wyznaniowym otrzymuje skrzywione i wypaczone informacye. Mełamed, sam nie bardzo w piśmie biegły, nie rozumiejący dobrze języka hebrajskiego, nie tłómaczy istotnego znaczenia pięcioksięgu Mojżesza, ale natomiast nabija uczniom swoim głowy opowieściami o duchach, aniołach, djabłach, któremi przeludniony jest świat zabobonów żydowskich.
Wykład odbywa się bez żadnego systemu. Uczeń powtarza wyrazy za nauczycielem bezmyślnie, a jeśli tego nie potrafi, to zostaje karany na poczekaniu. Mełamed grzmoci go po plecach czem może, co mu wpadnie pod rękę. Cybuchem, kijem, albo wreszcie ciężką, zatłuszczoną jarmułką.
Każdy prawie mełamed ma jeszcze pomocnika, lub, jeżeli cheder większy, kilku. Tych nazywają „belferami“ (Behelfer). Obowiązkiem belfera jest przyprowadzać do hederu małe dzieci i odprowadzać je z powrotem do domu.
Mełamedzi nie używają poważania i miru wśród swoich współwyznawców, żyją oni w upokorzeniu i prawie w pogardzie. Najczęściej nędza skłania żyda do zostania mełamedem. Bankrut, który już zupełnie kredyt utracił i nie ma nadziei ratunku, niedołęga niezdatny do żadnego zatrudnienia, zanadto głupkowaty, żeby się mógł trudnić jakimkolwiek geszeftem — bierze się do uczenia dzieci i otwiera cheder.
Gorzki to, co prawda, kawałek chleba. Wynagrodzenie bardzo nędzne, zaledwie wystarcza na podtrzymanie marnej egzystencyi; tylko twarda konieczność, lub wypadek losowy, stwarza mełameda.
Druga kategorya szkół żydowskich, pod względem urządzenia i hygieny, nie różni się od pierwszej — ale ma obszerniejszy program wykładu i bieglejszych w piśmie nauczycieli.
Do „Talmud-Tory“ wstępują starsi chłopcy, którzy przeszli już cheder, lub też, co się u bogatszych praktykuje, odbyli początkowe nauki pod kierunkiem nauczyciela domowego. „Talmud-Tora“ jest już poniekąd wstępem do głębszych studyów talmudycznych, które żydzi mają w tak wielkiem poważaniu. Uczniowie słuchają w tej szkole systematycznego wykładu gramatyki hebrajskiej, przechodzą całkowitą „Torę“ czyli pięcioksiąg Mojżesza, czytają psalmy i proroków i uczą się niektórych ksiąg talmudu z komentarzami. Młodzieniec, który ukończył „Talmud-Torę“, czuje się już dostatecznie usposobionym do dalszego studyowania talmudu i literatury rabinicznej na własną rękę, lub też, jeżeli szuka karyery na polu uczoności, udaje się dla dalszej nauki do najwyższej już szkoły żydowskiej, to jest do Jeszybotu.
Takich zakładów naukowych jest kilka, znajdują się one na Litwie, gdzie w ogóle nauka żydowska (rabiniczna) stoi na wysokim stopniu rozwoju.
Największy i najsłynniejszy „Jeszyboth“ znajduje się w Wołożynie, w powiecie oszmiańskim, o 40 wiorst odległości od Mołodeczny, stacyi drogi żelaznej libawsko-romeńskiej, po nim znacznego używa rozgłosu Jeszyboth w Mirze.
Wołożyn jest to małe miasteczko, liczy około 5000 mieszkańców i należy do hr. J. Tyszkiewicza.
W „akademii“ wołożyńskiej kształci się około 400 młodych żydów, przybyłych z różnych stron państwa ruskiego, nawet z Kaukazu. Oprócz nauk talmudycznych, wykładają tam podobno także języki nowożytne i łacinę.
Szkoła utrzymuje się wyłącznie z ofiar dobrowolnych, które są bardzo znaczne i na wszystkie wydatki szkoły wystarczają. Z tych dobrowolnych też ofiar, zbudowano główny gmach szkolny, który kosztował przeszło 30,000 rs.
W tym gmachu, na parterze, jest kancelarya i mieszkania nauczycieli, na pierwszem piętrze zaś znajduje się ogromna sala, w której odbywają się wykłady. Wszyscy uczniowie nie mogą się tam pomieścić, to też pewna ich część odbywa studya w tak zwanej „szkole“ przy bóżnicy.
Uczniowie (prawie wszyscy żonaci i dzietni) stosownie do stopnia swej zamożności, a właściwiej stosownie do niezamożności, pobierają stypendya stałe, wynoszące po parę rubli tygodniowo.
Ofiary na „jeszyboth“ wołożyński są tak częste, że nie ma prawie dnia, w którymby na imię głównego kierownika szkoły nie nadeszło pocztą choćby kilka listów z pieniędzmi[6].
W liczbie uczniów szkoły wołożyńskiej są noszący nazwisko „Brodzkich“. Tak nazywają stypendystów, otrzymujących po kilkaset rubli rocznie, z funduszu zapisanego na rzecz szkoły przez głośnego milionera kijowskiego, Brodzkiego.
„Jeszybot“ wołożyński ma wśród żydów, zwłaszcza litewskich, bardzo poważną reputacyę.
Zanim zakończę ten rozdział, muszę się zabezpieczyć przeciwko ewentualnemu zarzutowi. Ktoś, nieobeznany bliżej z istotnym stanem rzeczy, może powiedzieć, że obecnie chedery, z powodu wydanych w roku zeszłym rozporządzeń rządowych, uległy reformie, że zyskały pod względem sanitarnym, oraz pod względem kwalifikacyi naukowej mełamedów, i że, prócz tego, w ostatnich latach, w sferach inteligentnych żydów ujawniło się dążenie do zakładania szkół wyznaniowo-rzemieślniczych.
Rzeczywiście, skutkiem rozporządzenia, o którem mowa, w Warszawie i w miastach gubernialnych, jakieś kilkadziesiąt chederów jawnych urządzono pod względem sanitarnym znośnie. Wszakże po za chederami jawnemi, istnieje w tychże miastach mnóstwo chederów tajnych, gdzie wszystko odbywa się podług dawnego trybu. Cóż dopiero mówić o małych miasteczkach i osadach!
Co się tyczy szkółek żydowskich rzemieślniczych, tych, jak dotychczas, nie ma co brać w rachubę, dla tej prostej przyczyny że jest ich zaledwie kilka w całem państwie, podczas gdy chedery na tysiące liczyć można.







  1. Powie kto, że istnieje przepis policyjno-lekarski, zabraniający wcześniejszego chowania zwłok jak na trzeci dzień od chwili zgonu. Ileż to jednak jest przepisów, od których wykonywania żydzi potrafią się bardzo skutecznie uchylać!
  2. Gdyby żydzi ściśle wykonywali przepisy Mojżesza, odnoszące się do czystości ciała — nie byłoby nad nich czystszego narodu na świecie. Mojżesz nakazał im bardzo częste ablucye, mycie rąk po przebudzeniu się, przed modlitwą, przed jedzeniem, po jedzeniu, kilkanaście razy na dzień — ale oni wykonywają to tylko dla formy, wilżą palce w wodzie i są przekonani, że zrobili wszystko, do czego ich prawodawca zobowiązał. Wiadomo powszechnie, jak są brudni i niechlujni.
  3. „Wykład prawa rozwodowego, podług ustaw mojżeszowo-talmudycznych, z ogólnym poglądem na ich rozwój i uwzględnieniem przepisów obowiązujących“. Napisał Józef Goldszmit, magister prawa i administracyi. Warszawa, nakład St. Czarnowskiego i S-ki. 1871.
  4. Obecnie, według świeżo wydanych przepisów, kandydaci na rabinów obowiązani są składać w rządzie gubernialnym egzamin ze znajomości języka państwowego. Podkopuje to jeszcze bardziej ich autorytet wobec współwyznawców.
  5. W literaturze żargonowej żydowskiej można często spotkać opisy takich chederów, dokonane z niemożliwym do powtórzenia realizmem. Opisy malują z fotograficzną dokładnością wnętrza tych nor wstrętnych, w których dzieci żydowskie po kilka lat życia spędzają. Ciekawym rekomendujemy dziełko p. Linieckiego p. t. „Hassyd“ w wybornym przekładzie polskim p. Maksa Lewarta, (Maksymiliana Skwarcza). Drukowane było w odcinkach „Gazety lubelskiej“ w roku 1888.
  6. Szczegóły o „akademii“ wołożyńskiej znaleźć można w N. 276 „Wieku“ z 11-go grudnia 1888 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.