Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach
Wydawca Redakcya „Niwy“
Data wyd. 1889
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Żydzi na wsi.

Jeżeli przejrzymy prawa o żydach, jakie różnemi czasy, tak w kraju tutejszym, jako też i w Cesarstwie wydawano — uderzyć i zastanowić nas musi dziwna jednozgodność prawodawców w utrudnieniu żydom pobytu wśród włościan.
Myślano nad tem, żeby z żydów zrobić rolników, zakładano im nawet kolonie, nadawano pewne przywileje takim, co chcieli wziąść się do pługa — ale kolonie urządzano oddzielnie i do bezpośredniego sąsiedztwa żydów z włościanami nie chciano dopuszczać. Dlaczego? z jakich względów?
Autorowie niektórzy, traktujący sprawę żydowską jednostronnie i winę anormalnego stanu, jaki istnieje, składający na karb prawodawców, którzy się na przymiotach i cnotach żydowskich poznać jakoby nie umieli, dowodzą, że wszelkie ograniczenia, jakim kiedykolwiek żydzi u nas podlegali, a zatem i systematyczne wzbranianie im pobytu na wsiach, wynikało z uprzedzenia i fanatyzmu religijnego.
D-r Gumplowicz[1], mówiąc o prawodawstwie polskiem względem żydów, twierdzi, że najlepsze chęci królów polskich, którzy nadawali żydom prawa, dążące do zjednoczenia żydów z rdzenną warstwą ludności — paraliżowane były przez duchowieństwo, działające w kierunku wprost przeciwnym. Orszański[2] znów w dziele o prawodawstwie ruskiem względem żydów, usiłuje dowieść, że począwszy od cara Aleksego Michajłowicza aż do ostatnich czasów, prawodawstwo rzeczone opierało się wyłącznie prawie na pobudkach wyznaniowych, do których, w mniejszej stosunkowo części, przyłączał się motyw ewentualnych korzyści materyalnych, jakie skarb państwa mógł mieć z ludności żydowskiej.
Są wszakże liczne dowody, które twierdzenia powyższych autorów znacznie osłabiają. Nie mamy zamiaru zaprzeczać, że rządy ulegały wpływom duchowieństwa i że mogły mieć na uwadze interesa panującego wyznania. Mógł to być motyw jeden, lecz nie jedyny i nie wykluczający innych, które w oczach prawodawców miały bardzo poważne znaczenie.
Szło o zabezpieczenie włościan od wyzysku i demoralizacyi. Sto lat temu, kiedy podczas sejmu czteroletniego w Warszawie, dużo o kwestyi żydowskiej pisano i kiedy wydano setki broszur w tym przedmiocie, o szkodliwej działalności żydów na wsiach mówiono mniej więcej to samo, co dziś.
Gardzą ciężką pracą, boją się jej, wolą handelek, lichwę i w ogóle lekkie życie. A nie trzeba zapominać, że wówczas kwestya żydowska nie była w tej fazie ostrej, że tak powiemy, jak dziś. Żydzi chętniej osiedlali się w miastach, aniżeli na wsi, było ich liczebnie mniej w stosunku do rdzennej ludności i warunki utrzymania się mieli o wiele łatwiejsze. Wtedy już jednak, powtarzamy, niechętnie przyjmowano myśl osiedlania ich na wsi, wyrażając przekonanie, że w ciągłym stosunku i sąsiedztwie wzajemnem, żyd będzie wyzyskującym a chłop wyzyskiwanym, żyd się zbogaci, chłop upadnie i zmarnieje.
Ta obawa dziś sto razy więcej jest usprawiedliwiona, aniżeli przed wiekiem, powiem nawet, aniżeli przed laty trzydziestoma. Przed ostatecznym upadkiem małych miasteczek, żydzi pojedynczo osiedlali się na wsiach. Pachciarz, dzierżawca propinacyi, smolarz, sadownik dzierżawiący ogród przez lato — oto byli żydzi wiejscy.
Nie słyszano, żeby żyd jaki, oprócz wymienionych powyżej, wynajmował sobie na wsi mieszkanie i osiedlał się w niej stale. Woleli robić wycieczki na wieś, w celu kupna, lub sprzedaży, a stałe locum mieć w miasteczku, w swojem otoczeniu, gdzie wszystko, co żydowi potrzebne, jest na miejscu. Najmarniejszy kramarz, handlarz skórek zajęczych, krawiec-łaciarz, chodził cały tydzień po wsiach, a na szabas i na święto wracał do miasteczka, do swojej łaźni, bóżniczki, do swego wyznaniowego otoczenia.
Żyd wiejski nie miał nawet wielkiego miru u swoich współwyznawców, zwłaszcza uczonych. Nazywano go „iszuwnik“, co znaczy „kobieciarz“, taki, co z babami wiejskiemi drobny handel prowadzi. Statecznemu i uczonemu żydowi nie przystoi przecież w ogóle wdawać się w rozmowę z kobietami, a cóż dopiero z chłopką, istotą nieokrzesaną i prawie dziką, według mniemania żydów.
Dziś już nie mają tego skrupułu. Przeciwnie, całą forsą pchają się na wieś, bo ich zmusza do tego głód, bo jak powiedziano wyżej, w miasteczkach im ciasno, za dużo ich tam już.
Dążą do wsi, osiedlają się w nich — w niektórych wioskach jest już po kilka rodzin — a jakie z tego skutki? Jaka jest działalność żydów na wsi, niech powie za mnie kto inny. Zacytuję, co o tem piszą współcześnie w organie, który o „antysemityzm“ i „wyznaniowość“ posądzony być nie może. Artykuł rzeczony ukazał się w „Głosie“ — a wyszedł z pod pióra p. Ordyńskiego[3]. Autor odzywa się jako rzecznik włościan, ludu siermiężnego i — powiada:
„O roli żyda na wsi mało się stosunkowo mówi w publicystyce naszej, i chociaż kwestya ta jest bardzo ważna, bo dotyczy podstawowej, ekonomicznej strony bytu włościan, mimo to publicystyka pozostawia ją wyłącznie literaturze nadobnej.
Rola żyda wśród włościan jest tak różnostronna i tak powikłane są nici wpływów i stosunków, jakie zadzierżgnęła na wsi gospodarka żydowska, że trzebaby sumiennej i obszernej monografii, dla wyświetlenia jej znaczenia w życiu włościan“.
Prawodawstwo dzisiejsze, mówi dalej autor, zabrania żydom szynkowania, a jednak niema ludniejszej wsi bez żyda karczmarza.
Czem się to dzieje?
Naturalnie, mogliby coś o tem powiedzieć stróże prawa, autor wszakże zwraca uwagę w inną stronę. Żyd karczmarz ma zawsze kogoś, kto jest fikcyjnym właścicielem interesu. Rolę tę w wiosce autorowi znanej spełnia jeden z najuboższych gospodarzy, za co pobiera 5 rs. rocznie. Włościanin mógłby brać więcej, gdyby nie to, że winien jest żydowi znaczną kwotę. Z tej strony więc karczmarz ubezpieczony jest najzupełniej. Pozostaje jednak cała wieś, która wiedząc o nielegalnem położeniu karczmarza, mogłaby dużo zaszkodzić; żyd więc płaci dobrowolny podatek za milczenie, po rublu rocznie na chatę. Zdawałoby się, że cała ta sprawa kosztuje go około 40 rs. (w wiosce jest trzydzieści kilka chat), tymczasem ten podatek ochronny jest najczystszą fikcyą — i tu dopiero, w całej jaskrawości, odsłania się genialna zdziercza polityka małego świata. Żyd nie wypłaca podatku pieniędzmi, lecz wódką. Nie dość na tem, wódki tej nie wydaje włościaninowi jednorazowo, lecz częściowo, biorąc od niego 5 do 10 kop. mniej za każde wypicie, aż do całkowitej amortyzacyi rubla. Włościanin, wiedząc, że mu żyd winien, częściej chodzi do karczmy i więcej pije. Jeżeli więc weźmiemy pod uwagę, że cena wódki w karczmie co najmniej o 50% jest wyższa od normy (domieszka wody i zła miara) — i dalej, że chłop pijący „za podatek“ pije więcej, niż piłby w innych warunkach, to okaże się, że żyd nietylko nie płaci wiosce owych 40 rs., lecz za pomocą fikcyi ściąga z niej znaczniejsze zyski. Tak więc cały mechanizm ochronny, który może śmiało uchodzić za objaw genialnej polityki nawet na wielkim świecie — spada całym ciężarem na wioskę.
Jest to zaledwie szkielet tej kunsztownej budowy, jaką wznosi żyd, coraz szerzej i mocniej, rozrzucając na wieś swoje sieci.
Bezwątpienia, wódka jest główną jego siłą i większa część zysków dostaje mu się z szynkowania.
W karczmie przesiaduje on sam, jego żona i córka, przyczem ciekawy jest podział pracy, jaki tu ma miejsce. Sam arendarz zajmuje się przeważnie „częstowaniem“ gospodarzy — rzadko kto go wyręcza, gdyż nie jest to czynność małej wagi.
Trzeba znać nałogi i „charakter“ każdego, stan majątkowy i całokształt stosunków rodzinnych i gromadzkich, trzeba wiedzieć komu, kiedy i jak borgować; — żyd-arendarz zna to wszystko i wyzyskuje ze zdumiewającą umiejętnością.
Córka zjawia się tylko przy przyjezdnych, szykuje nocującym pościel — i, w ogóle dla wioski małe ma znaczenie. Żona nie robi właściwie nic, lecz przenikliwie wgląda we wszystko, co się dzieje.
Karczma, w ten sposób urządzona, ma stanowczo wygląd karnego posterunku, operującego w ziemi nieprzyjaciół. Czasem, najbardziej obfitym w dobre „interesa“ dla żyda, jest jesień. W tej porze kończy się większa część robót gospodarskich i napełniają się jako-tako śpichrze włościan; wtedy także przypada znaczna ilość świąt i obchodów, uroczystości wioskowych (dożynki, wieczornice) i rodzinnych (chrzciny, wesela). Każde trochę gromadniejsze zejście się włościan wymaga wódki — w jesieni też wieś wypija jej najwięcej. W tej porze, oprócz zwykłych codziennych gości — pijaków — w karczmie bywa prawie cała wioska.
Ale główną sferę zysków jesiennych stanowi dla karczmy nie ten kontyngens „raczących się“ kumów i przyjaciół — lecz pijący pojedynczo — mniej lub więcej nałogowi. Przychodzą oni do arendarza pokryjomu i za wódkę płacą w naturze. Zbiory jesienne pozwalają im na to. Często bardzo z jednej chaty ojciec, syn i matka, kryjąc się wzajemnie przed sobą, uczęszczają do karczmy. Ojciec niesie kul słomy, garniec żyta, baba dziesiątek jaj, kurę, syn — co się da.
Żyd wszystko to przyjmuje, oceniając niemożliwie, często o 50%, 75%, niżej wartości. Temu, kto się nie zgadza na jego cenę, oddaje rzecz:
— No, no! Nieś nazad i nie przychodź więcej, bo jak ojciec dowie się, to będzie źle.
Babie znów przypomina w ten sposób gospodarza i syna, gospodarzowi — babę; aż wreszcie winowajca, ze strachu, żeby nie być zdradzonym przed rodziną, zgadza się na cenę żyda. I że nie jest to fakt pojedynczy, lecz powtarzający się w każdej niemal chacie — świadczą o tem po wierzch naładowane wiejskimi produktami wozy, które arendarz co tydzień wyprawia na targ do miasta.
Taki jest żyd karczmarz.
Rzecz szczególniejsza, mówi dalej p. Ordyński, że w operacyach jego gra główną rolę nie czyste wyrachowanie, na którem się zwykle opierają przedsiębiorstwa, lecz czynniki prywatnej, moralnej natury. Ztąd wyzysk jego dla wioski jest bardzo szkodliwy — żyd nie przestaje na biernem eksploatowaniu istniejących już stosunków, lecz systematycznie zasiewa, pielęgnuje i rozwija wady, które są dla niego korzystne. Szynkowanie nie wyczerpuje całej energii żyda — szuka on więc nowych sfer i stosuje do nich swój fach z niemniejszem powodzeniem.
Niema w wiosce zakątka, w którymby wprawne oko żyda nie odkryło „interesu“. Pierze, kości, stare żelazstwo, grzyby suszone, nabiał, skóry padłych zwierząt, szczecina — i nawet zupełnie bezwartościowe na pozór gospodarki chłopskiej — tworzą jego świetnie procentujący kapitał.
Arendarz (w wiosce przez p. Ordyńskiego opisywanej) ma dwóch synów, którzy rzadko bardzo siedzą w domu, lecz bez ustanku kursują pomiędzy miastem i okolicznemi wsiami. Jeden z nich skupuje wszystko, co się da, drugi sprzedaje wszystko, czego chłopi potrzebują.
Tu autor podaje dwie próbki wyzysku, które dostatecznie wyświetlają charakter działalności żydowskiej.
Żyd jest politykiem przewidującym i biegłym; nie poprzestaje więc na eksploatowaniu istniejącego stanu rzeczy, lecz wytwarza sobie sam takie warunki, jakich potrzebuje. Sam więc zmusza włościan do kupowania od niego i sprzedawania mu wszystkiego, co chłop kupić lub sprzedać potrzebuje. Do tego używa dwóch środków. Pierwszym jest karczma. Tu żyd poznaje doskonale stosunki włościan, stopień ich zamożności i charakter każdego. W tysiącu drobnych wypadków, odsłania się przed nim całokształt wiejskiego życia i on wkręca się weń, staje się potrzebnym, niezbędnym, i często koniecznym w chłopskich sprawach. Zdarza się często, że gospodarz koniecznie czegoś potrzebuje — żyd to ma — i nigdzie, tylko u niego, znajduje włościanin wszystko, co mu potrzeba. Jeżeli zdarzy się, że taki gospodarz ominie go (żyda) i kupi coś za gotówkę gdzieindziej — żyd mu to wypowie przy każdej sposobności; żyd zna wszystkich na wylot i wie, jak kogo zażyć. W karczmie, przy zebranej gromadzie, jednem słówkiem może gospodarza zdradzić z czegoś, z czemby ten utaić się pragnął. W karczmie przed żydem odsłaniają się w gawędzie wszystkie potrzeby i braki każdej gospodarki.
Karczma daje żydowi możność ciągłego obserwowania włościan i zarazem wpływania na nich w różny sposób, czyli, że w niej przygotowywa się grunt do dalszych operacyj.
Drugim środkiem jest kredyt. Nie mówiąc już o biedakach, każdy, stosunkowo zamożny nawet włościanin, w pewnych chwilach musi się uciekać do kredytu — żyd ten kredyt daje, ale żyd nie otworzy kredytu wtedy, gdy gospodarz za gotówkę bierze gdzieindziej; w tem więc żyd ma przewagę nad chłopem, który ostatecznie zawsze do żyda przyjść musi.
Zmuszają go do tego tak okoliczności zewnętrzne (rodzaj zajęcia, brak kredytu), jak i kunsztowność złożonego mechanizmu wyzysku, którym żyd przebiegle i wytrwale kieruje.
W karczmie zakłada żyd pierwszy posterunek, niby punkt oparcia do dalszych operacyj. Karczma daje mu zyski z wódki, oparte na zdumiewających kombinacyach. Dalej, staje on się stacyą centralną, zaopatrującą wioskę w co potrzeba — skupującą, sprzedającą i pośredniczącą, a zawsze z ogromnym procentem zysku. Nareszcie, jako cement gwarantujący trwałość budowy, zjawia się kredyt. On ostatecznie daje szynkarzowi możność bezkarnego wyzysku, unieruchomiając wioskę w swych więzach.
W ostatecznej analizie działalności żyda na wsi operującego, autor odróżnia trzy tej działalności rodzaje: szynkowanie, pośredniczenie i lichwę — wszystkie trzy dla operowanych zasadniczo szkodliwe. I co jest znamiennym rysem tej gospodarki, to, że każda z jej stron służy za podstawę i gwarancyę dla dwóch drugich.
Niedaleko ztąd do wniosku (mówi p. Ordyński), że żyd w wiosce jest siłą rozkładową, niszczącą i że każdy objaw wyemancypowania ludu z pod przemocy tej siły, winien być uważany w życiu wioskowem, jako krok naprzód.
Autor zastrzega, że wywody swoje stosuje do okolicy, którą sam poznał i że mają one o tyle ogólne znaczenie, o ile jednostajne są warunki bytu ludu wiejskiego.
Odpowiadamy na to: warunki bytu ludu wiejskiego i warunki bytu żydów cisnących się na wieś, jednakowe są we wszystkich okolicach kraju, bez wyjątku. Chłop ma ziemię, którą w pocie czoła uprawia, chłop bezrolny ma dwie zdrowe ręce i niemi na kawałek chleba ciężko pracuje — żyd, który z miasteczka wymyka się na wieś, ma tylko spryt i trochę, bardzo niewiele pieniędzy, któremi operować zamierza. Pierwsza strona jest produkująca, druga wyzyskująca. Pierwsza odznacza się pewną ociężałością umysłu, druga sprytem, wyrabianym i pielęgnowanym od najmłodszych lat życia. Gdy te dwie strony zetkną się z sobą, nie może być pomiędzy niemi innego stosunku, tylko taki, jaki właśnie p. Ordyński w artykule swoim bardzo trafnie, z fotograficzną dokładnością odmalował.
Wszelako p. O. przedstawił tylko karczmarza — tymczasem, zwłaszcza w ostatnich latach, osiedlają się w wioskach żydzi nietylko w tym charakterze. Karczma jest jednym, ale nie jedynym punktem oparcia dla nich.
Żydzi osiedlają się na wsiach jako pachciarze, dzierżawcy ogrodów owocowych, właściciele kramików, wreszcie bez określonych zajęć.
Wynajmują mieszkania od chłopów i operują. Każdy z takich żydów ma do sprzedania wódkę, tytoń, papierosy — jeżeli nie utrzymuje szynku potajemnego, to roznosi wódkę od chaty do chaty. Częstuje chłopa w sekrecie przed babą, babę w sekrecie przed chłopem, dzieci w sekrecie przed rodzicami. Demoralizuje na każdym kroku...
Nie będę rozwodził się dłużej nad działalnością żydów na wsi — że zaś jest ona szkodliwa, wiedzą o tem dobrze wszyscy inteligentni mieszkańcy prowincyi — wiedzą zaś o tem starsi mieszkańcy prowincyi, że z każdym rokiem dzieje się gorzej, że ta rzesza fanatycznych, nie umiejących pracować, a łaknących chleba nędzarzy zwiększa się w zatrważający sposób, że nie mogąc utrzymać się w miasteczkach, wylewa się już na wsie, gdzie prowadzi dzieło wyzysku i demoralizacyi.
Ten napływ żydów do wsi powiększa się stale i w przyszłości może być bardzo groźny.
Ci, którzy na kwestyę żydowską zapatrują się z poetycznego punktu widzenia, gdy mowa o żydowskim wstręcie do pracy, wystawiają stereotypowy obrazek żyda-nędzarza, tłukącego kamienie na szosie.
— Czy widzieliście kiedy, zapytują, tego starca z siwą brodą, w nędznych łachmanach na grzbiecie, jak rozbija kamienie ciężkim młotem, podczas największego upału?
Widzieliśmy — i nietylko tego starca, nietylko w ogóle żydów, ale i chrześcian wyrobników, trudniących się tą czynnością, nie cięższą zresztą od wielu innych rodzajów pracy fizycznej. Widzieliśmy nawet kobiety, tłukące po całych dniach kamienie przy drodze — ale jesteśmy najmocniej przekonani, że gdyby ów żyd, pracujący na skwarze słonecznym, był posiadaczem dziesięciu rubli — rzuciłby w tej chwili młot i poszedł do najbliższej wioski handlować wódką...
Żydzi wiedzą o tem doskonale, że podstawą ich bytu są chrześcianie, że tylko w stosunku z nimi mogą egzystować. Dowodem tego własne ich przysłowia, wytworzone w ciągu wieków, a oparte przecież nie na fantazyi, lecz na prawdzie i doświadczeniu życiowem...
„Więcej gojimów, więcej szczęścia“ głosi jedno z nich — i naturalnie, więcej chrześcian, więcej pola do wyzysku. Żyd przy żydzie nie wiele się pożywi; „z żydami dobrze jest tylko do szkoły iść“, „między żydami umierać — wśród gojów żyć“... głosi mądrość zawarta w przysłowiach. Wśród żydów żyd znajduje otoczenie pokrewne duchem, wspólną modlitwą, wspólne obrządki, tłómaczenie ksiąg nabożnych. Gdy o sprawy wyznaniowe, o duchową stronę życia chodzi, dobrze mu jest w gronie współbraci, innego towarzystwa i otoczenia nie pożąda — ale gdy idzie o kawałek chleba, o pożywienie, o grosz, wtenczas idzie między chrześcian — „bo dobrze jest wśród gojów żyć“.







  1. D-r Gumplowicz — „Prawodawstwo polskie względem żydów“.
  2. Orszanskij I. G. — „Russkoje zakonodatielstwo o jewrejach. Oczerki i izsliedowanija“. Petersburg, 1887.
  3. Przypis własny Wikiźródeł A. P. Ordyński „Żyd w wiosce“ — „Głos“, 1889, nr 4, 5.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.