>>> Dane tekstu >>>
Autor Antoni Potocki
Tytuł Żyd w wiosce
Pochodzenie „Głos“, 1889, nr 4-5
Redaktor Józef Karol Potocki
Wydawca Józef Karol Potocki
Data wyd. 1889
Druk Marya Ziemkiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Żyd w wiosce.

I.

W prasie naszej nieraz się można spotkać z „piętnowaniem”, mniej albo więcej energicznem, „geszeftów” i „szwindlów’’ żydowskich, zdarzających się na wielką skalę i na wielkim świecie.
Mówią o nich nietylko specyjalni „żydożercy”, ale wszyscy, naturalnie niekrępowani względami szczególnymi; i mówią prawdopodobnie dla tego, że sprawy te są ciekawe i charakterystyczne — czyli przedstawiają odpowiedni materyjał dziennikarski.
Inaczej ma się rzecz, jeżeli chodzi o te sprawy żydowskie, które się dzieją po zapadłych i dalekich wsiach, wśród ludu siermiężnego. O roli żyda na wsi mało się stosunkowo mówi w publicystyce naszej i chociaż kwestyja ta jest bardzo ważną, bo dotyczy podstawowej, ekonomicznej strony życia włościan, mimo to publicystyka pozostawia ją niemal wyłącznie — literaturze nadobnej.
Tu możemy się spotkać z szeregiem mało, średnio i bardzo udatnych typów żydowskich, scen żydowskich, monologów żydowskich i t. d.; ale najbardziej malowniczy i najprawdziwszy szkic beletrystyczny nie zastąpi umiejętnego przedstawienia tych stosunków.
Dziś rola żyda wśród ludu jest tak różnostronną i tak powikłanemi są nici wpływów i zależności, jakie zadzierzgnęła na wsi długa gospodarka żydowska, że trzebaby sumiennej i obszernej monografii dla wyświetlenia jej znaczenia w życiu włościan.
Może się ona z czasem zjawi. A ja na teraz podam te kilka rysów, jak mi się zdaje, charakterystycznych, które zanotowałem sam. Spostrzeżenia moje dotyczą jednej tylko wioski i nie kuszą się bynajmniej o systematyczne przedstawienie całokształtu stosunków żydowsko-włościańskich. Mogą mieć one wszakże znaczenie o tyle, o ile jednostajnymi są rysy charakterystyczne naszych wiosek.
Najjaskrawiej bijącą w oczy spostrzegacza i dla tego najbardziej wyzyskiwaną w powieści stroną wiejskiej gospodarki żyda — jest jego „karczmarowanie”. Wiele się więc mówi o spajaniu, o szacherce przy rachunkach, z którymi włościaninowi idzie nie tęgo, zwłaszcza po kieliszku, o dolewaniu wody i t. d. Niewiele kto jednak zwracał uwagę na to, jakich środków używa żyd, żeby się we wsi utrzymać „na stanowisku”.
Prawodawstwo dzisiejsze zabrania żydom szynkowania, a jednak niema ludniejszej wsi bez żyda-karczmarza. Czem się to dzieje? Naturalnie, że mogliby coś o tem powiedzieć stróże prawa, my wszakże zwrócimy uwagę na inną stronę. Żyd-karczmarz ma zawsze kogoś, kto jest fikcyjnym właścicielem „interesu”. Rolę tę, jak np. w znanej mi wiosce, spełnia jeden z najuboższych gospodarzy, za co pobiera 5 rs. rocznie. Suma ta jest stosunkowo nieznaczną i włościanin nie omieszkałby wziąć więcej, gdyby nie to, że winien żydowi znaczną kwotę. Z tej więc strony karczmarz jest zabezpieczony najzupełniej.
Pozostaje jednak cała wieś, która, wiedząc o nielegalnem położeniu karczmarza, mogłaby dużo zaszkodzić; żyd więc płaci dobrowolny podatek „za milczenie” po rublu rocznie na chatę. Zdawałoby się, że cała ta sprawa kosztuje go około 40 rs. (w wiosce jest 30 parę chat); tymczasem ten podatek ochronny jest najczystszą fikcyją — i tu dopiero w całej jaskrawości odkrywa się genijalna, zdziercza polityka małego świata. Żyd nie wypłaca podatku pieniędzmi, lecz wódką. Nie dość na tem, wódki tej nie wydaje włościaninowi jednorazowo, lecz częściowo, biorąc od niego o jakie 5—10 kop. mniej za każde „wypicie” — aż do całkowitej amortyzacyi rubla. Włościanin, wiedząc, że mu żyd winien, częściej chodzi do karczmy i więcej pije. Jeżeli więc weźmiemy pod uwagę, że cena w karczmie, co najmniej o 50% jest wyższą od normy (domieszka wody i zła miara) i dalej, że chłop pijący „za podatek” pije więcej, niż piłby w innych warunkach, to okaże się, że żyd nic tylko nie płaci wiosce owych 40 rs., lecz raczej za pomocą fikcyi ściąga z niej znaczniejsze zyski. Tak więc ten cały mechanizm ochronny, który może śmiało ujść za objaw genijalnej polityki nawet na wielkim świecie, spada całym ciężarem na wioskę.
Jest to jednak zaledwie szkielet tej kunsztownej budowy wyzysku, jaką wznosi żyd coraz szerzej i mocniej, rozrzucając na wieś swoje sieci. Bezwątpienia wódka jest główną jego siłą i większa część zysków dostaje mu się z szynkowania. W karczmie stale przesiaduje on sam, jego żona i córka, przyczem ciekawym jest ten podział pracy, jaki tu ma miejsce. Sam arendarz zajmuje się przeważnie „częstowaniem” gospodarzy — rzadko kto wyręcza go w tem, bo nie jest to czynność małej wagi.
Trzeba znać nałogi i „charakter” każdego, stan majątkowy i całokształt stosunków rodzinnych i gromadzkich, trzeba wiedzieć komu, kiedy i jak borgować — żyd-arendarz zna to wszystko i wyzyskuje ze zdumiewającą umiejętnością.
Córka zjawia się tylko przy przyjezdnych, szykuje nocującym pościel — i, wogóle, dla wioski małe ma znaczenie. Żona nie robi właściwie nic, lecz przenikliwie wgląda we wszystko, co się dzieje.
Karczma, w ten sposób urządzona, ma stanowczo wygląd karnego posterunku, operującego w ziemi nieprzyjaciół. Czasem, najbardziej obfitym w dobre „interesy” dla żyda, jest jesień. W tej porze kończy się większa część robót gospodarskich i napełniają się jako-tako śpichrze włościan; wtedy także przypada znaczna ilość świąt i obchodów, uroczystości wioskowych (dożynki, wieczornice) i rodzinnych (chrzciny, wesela). Każde trochę gromadniejsze zejście się włościan wymaga wódki — w jesieni też wieś wypija jej najwięcej. W tej porze oprócz zwykłych codziennych gości — pijaków — w karczmie bywa prawie cała wioska.
Ale główną sferę zysków jesiennych stanowi dla karczmy nie ten kontyngens „raczących się” kumów i przyjaciół — lecz pijący pojedyńczo — mniej lub więcej nałogowi. Przychodzą oni do arendarza pokryjomu i za wódkę płacą w naturze. Zbiory jesienne pozwalają im na to. Często bardzo z jednej chaty ojciec, syn i matka, kryjąc się wzajemnie przed sobą, uczęszczają do karczmy. Ojciec niesie kul słomy, garniec żyta, baba dziesiątek jaj, kurę, syn — co się da.
Żyd wszystko to przyjmuje, oceniając niemożliwie, często o 50%, 75%, niżej wartości. Temu, kto się nie zgadza na jego cenę, oddaje rzecz:
— No, no — nieś nazad i nie przychodź więcej, bo jak ojciec dowie się, to będzie źle.
Babie znów przypomina w ten sposób gospodarza i syna, gospodarzowi — babę; aż wreszcie winowajca ze strachu, żeby nie być zdradzonym przed rodziną, zgadza się na cenę żyda. I że nie jest to fakt pojedyńczy, lecz powtarzający się w każdej niemal chacie — świadczą o tem po wierzch naładowane wiejskimi produktami wozy, które arendarz co tydzień wyprawia na targ do miasta. Takim jest żyd — karczmarz. Rzecz szczególniejsza, że w operacyjach jego gra główną rolę nie czyste wyrachowanie, na którem się zwykle opierają przedsiębiorstwa, lecz czynniki prywatnej, moralnej natury. Ztąd wyzysk jego jest dla wioski tak bardzo szkodliwym — nie poprzestaje on na biernem eksploatowaniu istniejących już stosunków, lecz systematycznie i uporczywie zasiewa, pielęgnuje i rozwija wady, które są dla niego korzystne. Szynkowanie nie wyczerpuje całej energii żyda — szuka więc on nowych sfer i stosuje do nich swój fach z niemniejszem powodzeniem.
W wiosce opisywanej, karczmarz pozbawia rok rocznie chłopów łąk. Niegdyś włościanie kosili łąki dworskie na połowę; z czasem, ponieważ żyd dawał korzystniejsze warunki — obywatel wypuścił mu je, pozbawiając chłopów siana.
Żyd jednak, nie chcąc rozjątrzyć ostatecznie wioski, siano swoje całkiem odprzedaje jej mieszkańcom — naturalnie, doliczając sobie za komis odpowiedni procent. Nie ma zresztą zakątka w wiosce w którym by wprawne oko żyda nie odkryło „interesu.” Pierze, kości, stare żelazo, grzyby suszone, nabiał, skóra zdechłych koni, szczecina — i nawet zupełnie bezwartościowe na pozór strzępy gospodarki chłopskiej — tworzą jego świetnie procentujący — kapitał.
Arendarz ma dwóch synów, którzy rzadko bardzo siedzą w domu, lecz bezustanku kursują pomiędzy miastem i okolicznemi wsiami. Jeden z nich skupuje wszystko, co się da — drugi sprzedaje też wszystko — czego chłop potrzebuje. Podam dwie próbki, które dostatecznie wyświetlą charakter tej działalności. Cena grzybów na wsi jest bardzo nizką. W niektórych okolicach nie przenosi ona wczesną jesienią 12—15 kop. za funt. Żyd, dojeżdżający z różnymi komisami do najzapadlejszych wiosek, skupuje je wolno i sprzedaje w mieście kupcom hurtowym po 20—25 kop., czyli z 60 proc. do 100 proc. czystego zysku.
Drugi żyd rozwozi po wsiach wyroby fabryczne i metalowe. W pewnej wiosce np. dostarcza zwykle kos.
Kupuje on brakowne kosy w fabryce, (gdzie sprzedają je o 40 proc. niżej od zwykłej ceny) i wyprzedaje, biorąc znacznie więcej niż warte są kosy niebrakowne. Jak bezczelnie pomysłowym jest żyd wobec chłopa — niech świadczy ten fakt. Pewien włościanin, oglądając kosę, zwrócił uwagę, że „znak” (marka fabryczna) był przecięty kosą, (w ten sposób majster po wypróbowaniu naznacza brakowne kosy).
Żyd wytłómaczył mu to tak:
— Słuchaj — to był taki dobry majster — jak on umarł, to nawet imię jego zabili, żeby nikt nie podrabiał jego kos.
Argument był świetny, bo żyd zna doskonale umysłowość chłopską i gospodarz święcie mu uwierzył. Nie znającym gruntownie tych stosunków dziwnem się wydaje, że chłop „dobrowolnie” pozwala się wyzyskiwać. Rzeczywiście, nie można powiedzieć, żeby wioska nie znała tych spraw. Owszem, wiele razy zdarzało mi się słyszeć od włościanina opisy rozmaitych szwindlów żydowskich i jeżeli nie potrafi on dobrze wszystkiego wyłożyć, to sam zawsze rzecz całą rozumie. Cóż więc zmusza go do pokornego znoszenia tej niewoli żydowskiej?
Najczęściej używanem i najdogodniejszem dla nas objaśnieniem tego zjawiska jest zwalanie winy na niezaradność i lenistwo chłopskie.
„Sam sobie winien” — powiadają. Wistocie może jest w tem część prawdy, chociaż „niezaradność” jest właściwie tylko uspecyjalizowaniem się rolnika w swoim fachu i niemożnością spełniania jednocześnie czynności wytwórcy, pośrednika, kramarza i t. d.
Lecz niepotrzeba uciekać się do tego rozumowania, żeby znaleźć wystarczającą przyczynę zjawiska.
Jak zaznaczyłem wyżej, żyd jest politykiem, przewidującym i biegłym; nie poprzestaje więc na eksploatowaniu istniejącego stanu rzeczy, lecz wytwarza sobie sam takie warunki, jakich potrzebuje. Sam więc zmusza włościan do kupowania i sprzedawania u siebie, do czego używa dwóch środków. Pierwszym jest karczma. Tu żyd poznaje doskonale stosunki włościan, stopień ich biedy i charakter. W tysiącu drobnych wypadków odsłania się przed nim całokształt wiejskiego życia i on wkręca się weń, staje się potrzebnym, biegłym i często koniecznym w chłopskich sprawach. Zdarza się często, że gospodarz gwałtownie czegoś potrzebuje — żyd to ma i nigdzie, tylko u niego włościanin znajduje wszystko, co mu potrzeba.
A jeżeli zdarzy się, że taki gospodarz ominie go i kupi coś za gotówkę gdzieindziej — żyd mu to wypomni przy każdej sposobności; żyd zna wszystkich na wylot i wie, jak kogo zażyć. W karczmie przy zebranej gromadzie jednem słówkiem może gospodarza zdradzić z czegoś, co by on rad utaił. W karczmie też przed żydem odsłaniają się w gawędzie wszystkie potrzeby i braki każdej gospodarki.
Karczma więc daje mu możność ciągłego obserwowania włościanina i razem wpływania na niego w różny sposób — czyli, że w niej przygotowuje się grunt do dalszych operacyj. Nikt tak dobrze nie zna stosunków wiejskich, jak żyd, i nikt lepiej od niego nie może się w nie wnęcić.
Drugim środkiem jest kredyt. — Nie mówiąc więc o tych, których małorolność, przednówek lub nierząd zmuszą do zaciągania długów — każdy, nawet stosunkowo zamożny, gospodarz w pewnych chwilach musi uciekać się do kredytu. Nieraz w czasie roboczym, nie mając gotówki, potrzebuje czegoś np. sierpa, kosy. Gdzież je weźmie, jeżeli nie u żyda? Żyd daje mu chętnie, a gospodarz bierze.
Ale żyd nie otworzy kredytu wtedy, gdy gospodarz za gotówkę bierze gdzieindziej, jest to zresztą fakt praktykowany w każdym handlu.
W ten więc sposób włościanin musi mieć ciągłe stosunki z żydem. Zmuszają go do tego, jak okoliczności zewnętrzne (rodzaj zajęcia, brak kredytu), tak i kunsztowność złożonego mechanizmu wyzysku, którym żyd przebiegle i wytrwale kieruje.
W karczmie zakłada on pierwszy posterunek, niby punkt oparcia do dalszych operacyj. Karczma daje mu zyski bezpośrednie z wódki, oparte jak wykazałem wyżej, na zdumiewających kombinacyjach. Dalej — staje się on stacyją centralną, zaopatrującą wioskę w co potrzeba — skupującą, przedającą i pośredniczącą, a zawsze z ogromnym procentem zysku.
Nareszcie — jako cement, gwarantujący trwałość budowy — zjawia się kredyt.
On ostatecznie daje szynkarzowi możność bezkarnego wyzysku, unieruchomiając wioskę w swych więzach.
Tak więc w ostatecznej analizie działalności żyda w wiosce, odróżniam jej trzy rodzaje: szynkowanie, pośredniczenie i lichwę — wszystkie trzy zasadniczo szkodliwe dla operowanych.
I co jest najbardziej znamiennym rysem tej gospodarki, to, że każda z trzech jej stron — służy za podstawę i gwarancyję dwóch drugich:
Niedaleko ztąd do wniosku, że żyd w wiosce jest siłą rozkładową, niszczącą, i że każdy objaw wyemancypowania z pod jego przemocy — winien być uważanym w życiu ludu, jako krok naprzód. Wywody te stosuję wszakże do okolicy, którą poznałem sam i jeszcze raz zastrzegam, że mają one o tyle ogólne znaczenie, o ile jednostajnymi są warunki bytu ludu wiejskiego.



II.

Dotąd przedstawiłem li tylko ekonomiczną stronę gospodarki żydowskiej w wiosce. Umiejętny splot szalbierstwa i wysokiej stopy wyzysku, jaki uderza spostrzegacza, dość wymownie świadczy o jej szkodliwości. Spostrzegaczowi zresztą, zwłaszcza temu, który zna sprawy wyzysku wsi przez „kułaków” i „pająków” w Rosyi i na Ukrainie, nie trudno dotrzeć i tutaj do podstaw i dźwigni tej żarłocznej machiny ekonomicznej. Sami nawet włościanie, jak już nadmieniałem, zdają sobie dość jasno sprawę ze swego stosunku do żyda. W wiosce, o której mowa, śpiewają baby pieśń p. t. „Bieda”. Treścią jej są najuciążliwsze nędze wioskowe, a więc niesnaski życia rodzinnego i bieda; niesnaski, jak można wyrozumieć z pieśni, pochodzą od biedy, a bieda — od żyda. Żyd „rabuje” wioskę. Pieśń ilustruje „rabunek” kilkoma przykładami.
Baba np. opowiada, jak mąż kupił jej po długich medytacyjach trzewiki; ubrała się w nie i wyszła na „ulicę” pochwalić się „nowiną”, aż raptem na grobli:

„Naleciała chmara żydów
I zaczęli mię rabować,
Zemnie trzewiki zdejmować”.

Tu stosunek przedstawiony jest w formie zanadto energicznej; jeżeli jednak chodzi o skutki, to jest on prawdziwym.
Dalej baba opowiada o rujnowaniu się gospodarki na żydowskie długi:

...Sprzedam cały dobytek
Na żydowski użytek,
Temu rubel, temu drugi
Będę płacić swoje długi,
A żydowi rudemu
Pięć rubli jednemu...

W innej znów pieśni ta sama wioska skarży się, że

Gdyby nie żyd i ekunom
Byłby chłop panem,
A przez tych łupiskurów
Musi żyć kapcanem.

Te wszakże świadectwa poezyi ludowej nie rzucają nowego światła na stosunek; wskazują, one tylko, że chłop sam potrafi ocenić wysokość wyzysku, a w epitetach stwierdzają znany zresztą fakt nie milknącej nienawiści do wioskowego łupieżcy, objawiający się jaskrawo w samem życiu.
Poglądy etyczne, służące w danej wsi za probierz stosunków między włościanami, nie obowiązują jej wcale w stosunkach do żyda. Trudno przypuścić, iżby kradzież, rabunek i oszustwo były tolerowane w wiosce wogóle, a jednak odnośnie do „żydowskiego” uważanemi są niemal za zaszczytną powinność, od której się nie uchylają nawet najporządniejsi parobcy i gospodarze. W tych wypadkach rządzą się oni zasadą odpłaty: „Jak oni, tak i my” — powiadają; czasem znów można słyszeć zdanie, że oni tylko „swoje własne” biorą, bo żyd wszystko ma od nich. Tutaj wkraczamy w nową sferę wpływów żydowskich na życie wioskowe; dotykamy mianowicie roli, jaką żyd odgrywa w sprawie duchowego ukształtowywania się wioski.
Pośrednio sam wyzysk wywiera wpływ w tym kierunku, bo, pozbawiając włościan pewnej ilości środków, zacieśnia tem samem ich potrzeby do najnieodzowniejszych; przyczem najpierwej muszą ucierpieć na tem potrzeby duchowe, których wiosce najłatwiej się wyrzec.
Forma zaś, w jakiej się wyzysk objawia szkodzi tej sprawie bezpośrednio; dość jest pamiętać o tem, jakich środków używa karczmarz dla wyłudzenia od włościanina większej niż warto zapłaty za wódkę i jaką drogą zapewnia sobie bezkarne gospodarowanie w wiosce. Musi on używać i rzeczywiście używa całego systematu środków natury moralnej dla pewniejszego i znaczniejszego ściągania zysków. Jest z konieczności hodowcą wad wioskowych i to stanowi drugi czynnik rozkładowy jego roli.
Chłop, spętany więzami ekonomicznymi, grzęźnie w atmosferze drobniejszych i większych nieprawości i nieraz nawet wyświadcza z musu jakąś „przysługę” żydowi. Z drugiej znów strony nienawiść nurtująca go coraz silniej i nędza, której sprawcę zna i musi tolerować — składają się na zasady nowego kodeksu moralnego — systematu zemsty i własnowolnego odszkodowywania strat. Już samo długoletnie trwanie tego stosunku wywarło ujemny wpływ na wioskę. Weźmy chociażby drobny, ale bardzo charakterystyczny przykład. W wiosce gdzieniegdzie można się jeszcze spotkać z przekonaniem, niegdyś powszechnem, że służba u żyda jest hańbą; ale właściwie dziś już mało kto tak mówi; idą też na służbę bez skrupułów. Pozornie jest to fakt postępu, ale kto zna jego istotę, ten wic, że jest on objawem znaczenia ujemnego. Zabobony, nienawiść i wstręt do żydów trwają w niemniejszej sile, niż dawniej; chłop więc nie dla tego, że się ich pozbył, idzie do żyda; wpływa na to nowoukształtowana etyka zemsty — chłop idzie na służbę, zawczasu wiedząc, że będzie niesumiennym i w tem widzi kompensatę moralną przeciwnego swym wierzeniom postępku.
Fakt ten jest tylko jednym z wielu objawów skuteczności destrukcyjnych wpływów żydowskich w tej sferze życia wioski.
Na tle ciągłych zatargów ekonomicznych i wyradzającej się ztąd nienawiści tym bujniej i silniej zakorzenia się zabobon i przesąd, pierwotną przyczyną którego jest różnoplemienność i antagonizm religijny.
Chłop nie zadawalnia się tym tłómaczeniem, że żyd obdziera go i trapi dla zysku. Upatruje on w tem jeszcze inne pobudki, moralno-religijnej natury.
W opisywanej wiosce nieraz słyszałem zdanie, że „żydom w zakonie napisano, żeby chrześcianów gubili.”
A pewien chłop, broniąc się od zarzutu pijaństwa, mówił: „On (żyd) człowiekowi przyrzuci, że jak do kieliszka to letko, a od kieliszka — ani rusz; bo dla tego, że jak więcej wypije, to więcej jemu zapłaci, a drugie — on chce chrześcijańską duszę zgubić.” I nie tylko pijak, lecz cała wioska święcie w to wierzy; świadczy o tem cały szereg przesądów, w których wioska jak gdyby formułuje swoje zapatrywanie się na moralno-religijny antagonizm, istniejący pomiędzy nią a żydem:
Jeżeli żyd spotka się gdzie z chrześcijaninem, to zawsze o niego zaczepi choć rękawem; a dla czego? — bo on wtedy przeklina naszego: żeby do ciebie choroba przyczepiła się.
„Kiedy u nich niosą na mogiłki umarłego, to żyd nigdy nie powie chrześcijanowi kogo-to chowają, bo u nich tak przykazano, żeby chrześcijanom dobrego słowa nie dać.
Jeżeli ty patrzysz na zegar, która godzina i żyd patrzy — ale on zawsze zapyta się u ciebie: która godzina? — a jak ty jemu odpowiesz, on w ta pora myśli: żeby ty w tej godzinie zdechł!
Kiedy żyd daje tobie pić czy jeść — on mówi — na jedz; a po żydowsku sam do siebie — żeby ty udławił się.
Tak samo żyd do wódki kładzie kawałek powroza na którym wisielec wisiał; to na ten urok, żeby ty rozpił się u niego, a później z pijaństwa obwiesił się.”
Sam szwargot mowy żydowskiej wydaje się chłopom bardzo podejrzanym, i mówią, że „u żydów są bardzo brzydkie słowa na chrześcijan.”
Można byłoby podać o wiele więcej przesądów, które się nieustannie rozpleniają w wiosce; lecz są one dziś mniej lub więcej znane, albo podobne w zasadzie do przytoczonych wyżej.
Trzeba pamiętać, że przesądy te są nie tylko wyrazem antypatyi religijno-narodowościowej, istniejącej między żydem i wioską; lecz i wynikiem nagromadzonych przez lata niepomyślności i szkód, jakich chłop doznawał za sprawą żyda; każdy więc nowy fakt szkodliwej dla wioski natury — służy włościaninowi za świadectwo prawdziwości jego wierzeń — czyli wzmacnia i utrwala przesądy.
Nie mniej też szkodliwie oddziaływa na wioskę obcowanie z żydami, wśród których zabobonność i przesądność, może silniej jeszcze niż wśród chłopów jest rozwiniętą.
Nakoniec, sama obrzędowość żydów, ich mowa, zwyczaje i wogólności cała duchowa fizyjognomija jest dla wioski zupełnie obcą, niezrozumiałą — często wstrętną i wzbudzającą nieufność, czyli znowu destrukcyjnie wpływającą na jej życie.
Mimo więc szczupłego zakresu powyższych spostrzeżeń, można twierdzić, że w sferze duchowej, tak jak i w ekonomicznej, antagonizm interesów wioskowych i żydowskich zaznacza się bardzo wyraźnie.
Rozkładowy wpływ żyda na wioskę ujawnia się tu w dwóch kierunkach:
Z jednej strony, pozbawiając ją pewnej ilości środków materyjalnych i sprzyjając zaszczepianiu się i utrwalaniu przesądów — tamuje jej rozwój umysłowy; z drugiej — świadomie i bezwiednie obniża jej poziom moralny i wytwarza ujemny kodeks postępowania, którym wioska z konieczności posługuje się w stosunkach z żydem.
Do takich wniosków doprowadza uważne rozpatrzenie się w sprawie. Mimowoli zaś nasuwa się tu jeszcze uwaga, że stosunek ten, tak bardzo szkodliwy dla wioski, jest nieuniknonym, wynikiem podstawowych ekonomicznych, rasowych i religijnych właściwości dwóch współzależnie funkcyjonujących typów.

A. P. Ordyński.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Potocki.