Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XXXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Księżna de Lamballe roztaczała wkoło siebie tę atmosferę cnoty, wdzięku i duchowości, jaką La Valliere wnosiła z sobą wszędzie, zanim stała się ulubienicą, a później odkąd z łask wypadła. Król, ujrzawszy ją uśmiechniętą skromnie, uczuł się przeszyty boleścią.
— Niestety! — pomyślał — to, co z tych ust wyjdzie, będzie nieodwołalnem potępieniem.
— Siadaj, księżno — rzekł jej z głębokim ukłonem.
Hrabia Prowancji zbliżył się dla ucałowania jej ręki.
Król się zamyślił.
— Czego Wasza Królewska Mość żąda ode mnie? — zapytała księżna, czystym anielskim głosem.
— Objaśnienia, pani, objaśnienia ściśle dokładnego, kuzynko.
— Czekam, Najjaśniejszy Panie.
— Którego dnia jeździłaś pani w towarzystwie królowej do Paryża. Sięgnij pamięcią, proszę.
Pan de Crosne i hrabia Prowancji spojrzeli po sobie zdziwieni.
— Wszak rozumiecie, panowie — rzekł król — wy nie wątpicie, lecz ja wątpię jeszcze; dlatego badam, jak człowiek, który wątpi.
— W środę, Najjaśniejszy Panie — odrzekła księżna.
— Przebaczysz mi, księżno — ciągnął Ludwik XVI — lecz pragnę dowiedzieć się prawdy.
— Dowiesz się jej, pytając, Najjaśniejszy Panie — z prostotą odparła księżna.
— Poco jeździłaś do Paryża, kuzynko?
— Jeździłam z królową do pana Mesmera, na plac Veodome, Najjaśniejszy Panie.
— Z królową? mówisz, że z królową? — zawołał Ludwik XVI, chwytając jej rękę z zapałem.
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
Dwaj świadkowie przybliżyli się, oniemieli.
— Wasza Królewska Mość upoważniła królowę — rzekła pani de Lamballe — tak mi przynajmniej mówiła królowa.
— I miała słuszność, kuzynko... A teraz oddycham, bo pani Lamballe nigdy nie kłamie.
— Nigdy, Najjaśniejszy Panie — spokojnie wyrzekła księżna.
— O! nigdy! — zawołał pan de Crosne, z najgłębszem przeświadczeniem. — Lecz w takim razie, Najjaśniejszy Panie, niech mi będzie wolno...
— O! tak, pozwalam ci, panie de Crosne; badaj, dochodź, sadzam drogą moją księżnę na ławie oskarżonych, daję ci ją na pastwę.
— Pani — zaczął naczelnik policji — zechciej łaskawie powiedzieć królowi, coście robiły z Jej Królewską Wysokością u pana Mesmera, a najpierw, jak była ubrana jej Królewska Mość?
— Królowa miała na sobie suknię z materjału koloru perłowego, zarękawek gronostajowy, płaszczyk z muślinu haftowanego, kapelusz różowy aksamitny z szerokiemi czarnemi wstążkami.
Wszystko to było wprost przeciwne z opisem powierzchowności Oliwji.
Pan de Crosne objawił żywe zdziwienie, hrabia Prowancji przygryzał wargi. Król zatarł ręce.
— Co robiła królowa, wchodząc? — zapytał.
— Najjaśniejszy Panie, słusznie mówisz, wchodząc, gdyż, zaledwie weszłyśmy...
— Razem?
— Tak, razem, i zaledwie przestąpiłyśmy próg pierwszej sali, gdzie nikt nas zauważyć nie mógł, tak była zwrócona ogólna uwaga na misterja magnetyczne, gdy jakaś kobieta, podszedłszy do królowej, podała jej maskę, błagając, aby nie zapuszczała się dalej.
— I zatrzymałyście się panie? — żywo zagadnął hrabia Prowancji.
— Tak, panie.
— I nie przestąpiłyście panie progu drugiego salonu? — zapytał pan de Crosne.
— Nie, panie.
— I nie puściłaś pani ramienia królowej? — dodał król z bolesnym niepokojem.
— Ani na sekundę; ramię Jej Wysokości nie przestawało się opierać na mojem.
— A zatem — nagle zawołał król — co myślisz, panie de Crosne? Bracie, co powiesz na to?
— To coś nadzwyczajnego, nadprzyrodzonego — rzekł hrabia z wesołością, zdradzającą niezadowolenie.
— Niema w tem nic nadprzyrodzonego — pospieszył odpowiedzieć pan de Crosne, któremu łatwa do pojęcia radość króla była pewnym wyrzutem sumienia — to, co księżna powiedziała, może być tylko prawdą.
— A z tego wynika?... — zagadnął hrabia Prowancji.
— Wynika to, Wasza dostojność, że agenci moi się pomylili.
— Czy zupełnie poważnie to pan mówisz? — zapytał hrabia z tem samem drżeniem nerwowem.
— Najzupełniej, panie hrabio, agenci moi pomylili się; Jej Królewska Mość tak postąpiła, jak nam to księżna powiedziała, i nic więcej. A co do gazeciarza, jeśli ja słowami najczystszej prawdy księżnej jestem przekonany, ten bezecnik musi nim być także; wyślę natychmiast rozkaz, aby pomieszczono go na liście skazanych na uwięzienie.
Pani de Lamballe zwracała główkę to w tę to w ową stronę, ze spokojem niewinności, nie pojmując o co chodzi, bez ciekawości i obawy.
— Jeszcze chwilkę — rzekł król — chwilę tylko, na powieszenie gazeciarza zawsze będzie dość czasu. Mówiłaś pani o kobiecie, która zatrzymać miała królową u wejścia do sali: księżno, powiedz nam, co to była za kobieta.
— Zdaje się, iż Wasza Królewska Mość ją zna; powiem nawet, gdyż nigdy nie kłamię, że wiem o tem, iż znasz ją, Najjaśniejszy Panie.
— Bo widzisz, kuzynko, koniecznie pomówić z nią muszę, nieodzownie. W tem jest cała prawda; tam tylko je>st klucz tajemnicy całej.
— Jest to pant de la Motte Walezjanka.
— Ta intrygantka! — zawołał król z odrazą.
— Ta żebraczka! — dodał hrabia. — Ho! ho! trudno ją będzie wybadać; przebiegła to kobieta.
— I my również będziemy przebiegli — powiedział pan de Crosne. — Niema wątpliwości, skoro pani de Lamballe mówiła. Zatem, na pierwszy rozkaz królewski...
— Nie, nie — rzekł Ludwik XVI ze zniechęceniem — znużony jestem widokiem tego złego towarzystwa, otaczającego królowę. Ona jest tak dobra, że dość pozoru, aby sprowadzić na nią wszystko, co tylko dwuznacznego się znajduje w upadłej arystokracji całego królestwa.
— Pani de la Motte jest rzeczywiście Walezjanką — odezwała się pani de Lamballe.
— Niech czem chce będzie, kuzynko, lecz nie chciałbym, aby noga jej tu postała. Wolałbym zrzec się tej radości bezbrzeżnej, jakąby mi sprawiło uniewinnienie zupełne królowej; tak, wolę wyrzec się jej, aniżeli mieć przed oczyma tę istotę.
— A jednakże zobaczysz ją — zawołała blada z gniewu królowa, ukazując się w drzwiach gabinetu, piękna szlachetnością i wzgardą, olśnionym oczom hrabiego Prowancji i pana de Crosne.
— Tak, Najjaśniejszy Panie — ciągnęła królowa — nie idzie tu o to, aby powiedzieć: chcę, lub nie chcę widzieć tej istoty: jest to świadek, któremu bystrość moich oskarżycieli...
Tu spojrzała na szwagra.
— I przywilej moich sędziów...
Teraz zwróciła się w stronę króla i pana de Crosne
— Któremu nakoniec, choćby wyrodkiem był, własne sumienie okrzyk prawdy wyrwie. Ja, jako obwiniona, żądam, aby tę kobietę wysłuchano, i musi tak być koniecznie.
— Pani — przerwał jej król z pośpiechem — pojmujesz dobrze, iż nie pójdę po panią de la Motte, aby sprawić jej ten zaszczyt świadczenia przeciw lub za tobą. Czci twojej nie kładę na szalę równoległą miłości tej kobiety dla prawdy.
— Nie pójdziesz po nią, Najjaśniejszy Panie, bo ona jest tutaj.
— Tu! — zawołał król, oglądając się tak, jakgdyby na żmiję nastąpił — tutaj.
— Najjaśniejszy Panie, jak wiesz, odwiedziłam kobietę nieszczęśliwą, która nosi znakomite imię. Otóż, Najjaśniejszy Panie, dnia tego zapomniałam u pani de la Motte pudełeczka z portretem. Dziś mi je właśnie odniosła; ona tam jest.
— Nie, nie... Już jestem przekonany — odezwał się król — tak wolę.
— O! dla mnie, to nie dosyć — rzekła królowa — ja ją tu sprowadzę. Zresztą, skądże ten wstręt? Co ona takiego uczyniła? Któż ona jest? Jeżeli ja nie wiem, to proszę mnie oświecić. Panie de Crosne, pan, który wiesz wszystko, powiedz...
— Nie, nic nie wiem takiego, co mogłoby przemawiać na niekorzyść tej pani — odparł urzędnik. — Uboga jest, to wszystko; być może, iż trochę ambitna.
— Ambicja jest głosem krwi. Jeżeli to tylko pan masz przeciw niej, król może zezwolić, aby zaświadczyła.
— Ja nie wiem — odparł Ludwik XVI — lecz mam jakieś przeczucie; czuję, że ta kobieta zatruje mi życie... to dosyć.
— O! Najjaśniejszy Panie, przesądy! Biegnij po nią — rzekła królowa do księżnej de Lamballe.
W pięć minut potem Joanna, pełna skromności i zawstydzenia, lecz niepospolita postawą jak i ubraniem, wkroczyła do gabinetu królewskiego. Ludwik XVI, niezwyciężony w swojej antypatji, obrócił się plecami do drzwi. Oparty łokciami na stole, z głową, zatopioną w rękach, zdawał się być obcym pośród otaczających.
— Pani — rzekła do niej królowa, prowadząc ją do króla — zechciej, proszę powiedzieć, com uczyniła podczas mojej bytności u pana Mesmera; zechciej powiedzieć od początku do końca.
Joanna milczała.
— Tylko bez omówień, i nic pani nie oszczędzaj. Nic, prócz prawdy, wszystko niech tak będzie powiedziane, jak się w pamięci pani wyryło!
Co za rola dla Joanny! dla niej, której przebiegłość odgadła, że władczyni potrzebuje jej, dla niej — która czuła teraz, że Marja Antonina fałszywie była posądzona i że usprawiedliwić ją można było, nie odstępując od prawdy!
— Najjaśniejszy Panie — rzekła — poszłam do pana Mesmera, pociągnięta ciekawością, jak i cały Paryż. Widowisko wydało mi się dość nieprzyzwoitem. Powracałam już, gdy nagle u wejścia spostrzegłam Jej Królewską Wysokość, którą miałam zaszczyt widzieć przedwczoraj, nie znając jednak wcale Jej Królewskiej Wysokości, choć jej wspaniałomyślność mnie podniosła. Zobaczywszy te rysy wzniosłe, które w pamięci mojej nie zatrą się nigdy, zdawało mi się, że obecność królowej jest może niewłaściwa w tem miejscu, gdzie tyle cierpień i uzdrowień śmieszne czyniło z siebie widowisko. Najpokorniej błagałam o przebaczenie Jej Królewskiej Mości, iż ośmieliłam się myślą sądzić o jej postępowaniu, lecz był to błyskawiczny instynkt kobiecy: na klęczkach błagam o przebaczenie, jeżeli przekroczyłam granicę szacunku, jaki winna jestem najdrobniejszym postępkom królowej.
Nagle urwała, udając wzruszenie, ze spuszczoną głową, z niesłychaną sztuką, tłumiąc udawane łkania.
— I cóż! Najjaśniejszy Panie — rzekła królowa — słyszałeś?
Król ani się ruszył.
— Nie potrzebowałem — rzekł — świadectwa pani.
— Powiedziano mi, abym mówiła — nieśmiało nadmieniła Joanna — obowiązkiem moim było usłuchać.
— Dosyć! — ostro zawołał Ludwik XVI — kiedy coś powie królowa, nie potrzebuję, aby słowa jej stwierdzano. Kiedy królowa ma zezwolenie moje, do nikogo uciekać się nie potrzebuje; dosyć jej uznania mojego.
Powstał, kończąc te słowa, które zmiażdżyły hrabiego Prowancji. Królowa nie uważała za zbyteczne dorzucić do tego uśmiech wzgardliwy.
Król, odwróciwszy się od brata, ucałował rękę Marji Antoniny i księżnej de Lamballe.
Pierwsza wyszła z gabinetu pani de Lamballe, za nią pani de la Motte, którą przed sobą popchnęła królowa, na końcu ona sama, zamieniając z małżonkiem prawie czułe spojrzenie.
— Nie zatrzymuję cię, bracie — rzekł Ludwik XVI do hrabiego Prowancji. — Mam przejrzeć pracę tygodniową z panem naczelnikiem policji. Dziękuję ci za zwrócenie uwagi na to zupełne, jasne usprawiedliwienie się twojej bratowej. Przyjemnie jest widzieć, że rad jesteś temu zarówno jak ja, a to rzecz niepowszednia. — A teraz, panie de Crosne, proszę do mnie.