Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXV
CZTEROWIERSZ HRABIEGO PROWANCJI

Król układał plany i rozmyślał nad nowemi drogami morskiemi dla okrętów La Peyrouse‘a. Lekkie pukanie do drzwi wyrwało go z marzeń, podnieconych obfitym podwieczorkiem, spożytym przed chwilą.
— Hrabia Prowancji! nie w porę mi!... — mruknął król, odsuwając książkę astronomiczną, na największych figurach roztwartą.
— Proszę — powiedział.
Figurka gruba, krótka i czerwona, z bystrem spojrzeniem weszła krokiem, nadto uniżonym jak na brata, a zbyt poufałym, jak na poddanego.
— Przeszkadzam ci?...
— Nie, miałżebyś co zajmującego do powiedzenia?...
— Pogłoska zabawna, dziwaczna...
— A!... znowu jakaś plotka.
— Na honor, tak, mój bracie.
— Która rozrywkę ci sprawiła?...
— O!... z powodu niezwykłości swojej...
— Złośliwość jakaś, przeciw mnie wymierzona?...
— Bóg mi świadkiem, nie śmiałbym się, gdyby tak było...
— Przeciw królowej zatem?...
— Najjaśniejszy Panie, wystaw sobie, że powiedziano mi poważnie, ależ bardzo poważnie, bardzo poważnie...
— Do rzeczy.
— Otóż, mój bracie — mówił hrabia Prowancji, zmrożony nieco tem przyjęciem, mało uprzejmem — powiedziano mi, że którejś tam nocy królowa nie nocowała w pałacu... Ha... ha... ha...
I zmusza! się do śmiechu.
— Byłoby to nader smutne, gdyby było prawdziwe — odparł poważnie król.
— Lecz to nieprawda, wszak tak, mój bracie?
— Nie. — Więc i to nieprawda, że widziano królowę, czekającą pod bramą Wodotrysków?....
— Nie.
— Otóż pogłoski utrzymują, że widziano królowę z hrabią d‘Artois tego dnia pod rękę o wpół do pierwszej w nocy.
— Gdzie?...
— Idących do domu, który pan d‘Artois posiada za stajniami. Czy wasza wysokość nie słyszał o tej potworności?
— A jakże, mój bracie, słyszałem, nie obeszłoby się bez tego.
— Jakto, Najjaśniejszy Panie?...
— Tak, alboż nie przyczyniłeś się sam, abym usłyszał o tem?...
— Ja?... Cóż ja takiego zrobiłem?...
— A ów czterowiersz, naprzykład, wydrukowany w „Merkurym“?...
— Czterowiersz — wybąkał hrabia, czerwieńszy, niż przy wejściu.
— Tak czterowiersz, kończący się słowy:

„Co było dalej, ajajaj!
„Nic nie wie nasz Menelaj!“

— Ja, Najjaśniejszy Panie!...
— Nie zaprzeczaj, oto rękopis czterowiersza; pismo twoje... co!.... Nietęgo się znam na utworach poetyckich, lecz na piśmie, o!... jestem biegły...
— Najjaśniejszy Panie, jedno szaleństwo drugie pociąga za sobą.
— Hrabio, zaręczam ci, że szaleństwo z twojej strony było tylko, i dziwi mnie, że filozof mógł je popełnić; nazwę tę czterowierszowi twojemu zostawmy.
— Najjaśniejszy Panie, srogo mnie sądzisz.
— Kara równa przewinieniu, mój bracie. Zamiast wiersze tworzyć, mogłeś się dowiedzieć należycie, co robiła królowa; tak ja uczyniłem. Wtedy, zamiast czterowiersza przeciw niej, a tem samem i przeciw mnie, zmuszony byłbyś napisać wiersz pochwalny dla swojej bratowej. Powiesz mi może, że przedmiot taki nie daje natchnienia; lecz ja przekładam niezręczną pochwalę nad najlepszą satyrę. Horacjusz mówił to samo, a to ulubiony twój poeta.
— Najjaśniejszy Panie, pognębisz mnie.
— Gdybyś nawet nie był przekonany o niewinności królowej tak, jak ja nim jestem — powtórzył król stanowczo — byłbyś dobrze uczynił, odczytując swego Horacjusza. Nie onże to tak piękne wypowiedział słowa?... Wybacz, kaleczę piękność wiersza:

Tak czyniąc, lepiejbym żył,
I z serca dość miałbym sil!

Tybyś to zręczniej przetłumaczył, mój bracie; lecz sądzę, że myśl ta sama.
Po tej nauczce, ojcowskiej raczej aniżeli braterskiej, czekał, aby winowajca usprawiedliwił się chociaż. Hrabia namyślał się przez chwilę nad odpowiedzią, lecz bez zakłopotania, a raczej jako mówca, pragnący rzecz całą złagodzić.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł — jakkolwiek srogi jest twój wyrok, nie zbywa mi jednak na sposobie usprawiedliwienia i zapewne doczekam się darowania winy mojej.
— Powiedz, mój bracie.
— Winien jestem pomyłki, wszak tak, a nie złych zamiarów?...
— Zgadzam się na to.
— Jeżeli tak, to Wasza wysokość, wiedząc, iż niema człowieka, któryby się nie mylił, przypuścić zechce, że pomyłka moja bezpodstawną nie była.
— Nigdy bym o to nie posądził umysłu twego, który jest wyższy i niepospolity, mój bracie.
— A zatem!... Najjaśniejszy Panie, jakże pomylić się nie miałem, słysząc to wszystko, o czem mówią pogłoski?... My, książęta, żyjemy w atmosferze oszczerstw, przesiąkliśmy nią. Nie powiem, iż uwierzyłem, lecz, że mi opowiadano...
— Mniejsza z tem! — jeżeli tak jest; lecz...
— Czterowiersz?... O!... poeci są istotami dziwacznemi, a przytem czyż nie lepiej odpowiedzieć krytyką łagodną, która przestrogą być może, aniżeli brwią ściągniętą?... To, co w rymy przybrane, nie obraża; bo to nie wygląda na pamflety, jakie należałoby Waszej wysokości poskromić! właśnie jeden z nich przychodzę pokazać:
— Pamflet!...
— Tak, Najjaśniejszy Panie; trzeba też koniecznie uwięzić nędznika, autora tej niegodziwości.
Król zerwał się z siedzenia.
— Czy masz ten pamflet?...
— Mam, Najjaśniejszy Panie.
— Dawaj go.
Hrabia Prowancji wydobył z kieszeni egzemplarz Historji Etteniotny, nieszczęśliwy egzemplarz tego, czemu kije pana de Charny, ani szpada Filipa, ani też ogień na kominku Cagliostra, nie przeszkodziły rozejść się wśród ludzi. Król szybko przebiegał oczami pismo, z wprawą człowieka, przywykłego wynajdywać najwięcej zajmujące ustępy w książce lub gazecie.
— To niegodziwość — zawołał, — nikczemność!...
— Widzisz więc, Najjaśniejszy Panie, utrzymują, iż siostra moja była u aparatu Mesmera.
— Tak, była tam!...
— Była tam!... — zawołał hrabia.
— Przeze mnie upoważniona.
— O!... Najjaśniejszy Panie.
— I bytność jej u Mesmera bynajmniej nie skłania mnie do uwłaczających dla niej wniosków, sam pozwoliłem bowiem, aby udała się na plac Vendome.
— Wasza Wysokość nie zezwolił jednak na to, ażeby królowa sama poddała się doświadczeniom...
Król tupnął nogą. W chwili właśnie, gdy hrabia wymawiał te słowa, Ludwik XVI przebiegał ustęp, najwięcej uwłaczający Marji Antoninie, opis rzekomych jej spazmów, kontorsji, rozkosznego nieładu, wszystkiego wreszcie, czem zaznaczyła się bytność panny Oliwji u Mesmera.
— To niepodobna — rzekł król, blednąc. — O!... wszak policja powinna coś o tem wiedzieć!...
Zadzwonił.
— Posłać natychmiast po pana de Crosne.
— Najjaśniejszy Panie, dziś jest dzień raportu tygodniowego i pan de Crosne czeka.
— Niech wejdzie.
Pan de Crosne wszedł.
— Raport gotowy, Najjaśniejszy Panie.
— Przedewszystkiem, mój panie, jakim sposobem rozszedł się po Paryżu pamtlet, tak niegodziwy przeciw królowej?...
Etteniotna?... — rzekł pan de Crosne.
— Tak.
— Najjaśniejszy Panie, jest to dziennikarz nazwiskiem Réteau.
— Tak. Nazwisko jego znasz, a nie mogłeś przeszkodzić ogłoszeniu, lub aresztować go po fakcie spełnionym.
— Najjaśniejszy Panie, niema nic łatwiejszego nad areszt; pokażę nawet Waszej wysokości gotowiuteńki w mojej tece rozkaz uwięzienia.
— Dlaczegóż więc nie był wykonany?...
— Otóż rzecz taka — odpowiedział naczelnik policji — nie kazałem dziennikarza Réteau uwięzić, bo przedtem najważniejszą dla mnie było rzeczą porozumieć się z Waszą Królewską Mością.
— Zgadzam się na to.
— Być może, Najjaśniejszy Panie, lepiej byłoby dać gazeciarzowi worek pieniędzy i wysłać go, aby powiesił się gdzieindziej, daleko stąd.
— Dlaczego?...
— Ponieważ, Najjaśniejszy Panie, gdy ci nicponie głoszą kłamstwa, publiczność przekonana o tem, cieszy się niewymownie, widząc, jak ich biczują, jak uszy im obrzynają, wieszają nawet. Lecz gdy, nieszczęściem, dotknie się który prawdy?...
— Prawdy?...
Pan de Crosne ukłonił się.
— Tak. Wiem o tem. Królowa była rzeczywiście u aparatu Mesmera. To całe nieszczęście, jak mówisz; lecz ja pozwoliłem jej na to i wątpię, aby królowa była dzięki temu zgubiona!
— Nie, Najjaśniejszy Panie, lecz skompromitowana.
— Zobaczmyż; panie de Crosne, co dowiedziałeś się od swojej policji?
— Wiele rzeczy takich, które, pomimo uszanowania mego dla Waszej Królewskiej Mości, pomimo najgłębszego uwielbienia, jakiem przejęty jestem dla królowej, są niejako potwierdzeniem pamfletu.
— Mówisz więc, że się z nim zgadzają? Otóż rzecz tak się ma. Królowa Francji, udająca się w ubraniu zwyczajnej kobiety, do tego zbiorowiska dwuznacznego, które przyciągają magnetyczne dziwactwa Mesmera, sama jedna...
— Fałszywe masz wiadomości.
— Dokładne tak dalece, że opisać mogę szczegóły toalety Jej Królewskiej Mości, całość Jej osoby, chód, gesty krzyki.
— Krzyki! Kroi pobladł, gniotąc broszurę w ręku.
— Czy obstajesz pan przy tem, coś powiedział? — zwrócił się do naczelnika policji.
— Niestety! co do słowa, Najjaśniejszy Panie.
— Winienem ci, mój bracie — rzekł Ludwik XVI, ocierając chustką potem zwilżone czoło — winienem ci dowieść tego, co rozpocząłem. Cześć królowej należy do całego domu mojego. Zawsze jestem ostrożny. Zezwoliłem, aby królowa udała się do aparatu Mesmera; lecz żądałem od niej, aby zabrała ze sobą osobę pewną, bez skazy świętą niemal.
— A! — odezwał się de Crosne — gdybyź tak było...
— Zapewne — rzekł hrabia Prowancji — gdyby taka kobieta, jak pani de Lamballe, naprzykład...
— Ona to właśnie wskazana była przeze mnie królowej.
— Nieszczęściem, Najjaśniejszy Panie, że nie została przez nią zabrana.
— A więc — dodał, trzęsąc się. król — jeżeli takie było nieposłuszeństwo, srogo ukarać winienem i ukarzę.
Zadzwonił; oficer służbowy się stawił.
— Dowiedzieć się — rzekł król — czy niema u królowej księżnej de Lamballe, lub w jej własnych apartamentach.
— Najjaśniejszy Panie, pani de Lamballe przechadza się w małym ogrodzie z Jej Królewską Mością i drugą damą.
— Prosić księżnę, aby niezwłocznie przybyła tu do mnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.