Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział LI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Nareszcie skończył się dzień, w którym po długich rozprawach miał być zatwierdzony wyrok, wywołany wnioskami prokuratora generalnego.
Oskarżeni, z wyjątkiem pana de Rohan przeniesieni zostali do bliżej położonego więzienia, aby być opodal sali posiedzeń, do której wprowadzano już o godzinie siódmej zrana więźniów.
Wobec sędziów, wśród których prezydował pan de d‘Aligre, zachowanie się oskarżonych pozostało niezmienne.
Oliwja, przejęta bojaźnią, Cagliostro spokojny, z twarzą opromienioną dumnym wyrazem wzgardy, jakby zadowolony, że znajduje się w tej sali tajemniczej, o ponurym wyglądzie.
Villette, przybity, złamany doznanym ciosem. Joanna z błyszczącemi oczyma i z ustami wykrzywionemi groźbą i złorzeczeniami. Kardynał, spokojny i niewzruszony, z marzycielskiemi oczyma.
Wznowienie dysput sądowych nie doprowadziło do żadnych stanowczych rezultatów.
Faktem było, że jedna z oskarżonych osób skradła naszyjnik królowej, poszlaki były silne, nikt jednak nie chciał się przyznać do winy i spełnienie kradzieży zarzucano sobie wzajemnie.
Kto właściwie z dwojga był złodziejem, pozostało kwestją rdzenną procesu.
Chciano się dowiedzieć, czy królowa postąpiła słusznie, dając rozporządzenie, aby aresztowano kardynała jako oskarżonego o ubliżanie jej czci.
Kto znał ówczesną politykę Francji, temu nie trudno będzie się domyślić, że właśnie w tem chciano dopatrzeć się głównej winy. Czyż możebne było, aby de Rohan powiedział królowej to, co mu zarzucano, aby był tajnym agentem Marji Antoniny, aż do chwili, kiedy jej szczęście sprzyjało? Z chwilą jednak, kiedy fortuna odwróciła się od niej, stać się miał wiarołomcą.
— Czy w tym wypadku kardynał działa w dobrej wierze, jako pozostający w poufnych stosunkach?
Wyjaśnić to były winny zarzuty, które, poparte dowodzeniami prokuratora, miały zakończyć akt oskarżenia.
Prokurator generalny zagaił rozprawy.
W obszernej przemowie wystąpił w imieniu godności królewskiej, która została obrażona i żarliwie bronił nietykalności królewskiego imienia.
Po rozpatrzeniu głównej sprawy, stawiał wnioski, będąc już z góry uprzedzony do niektórych obwinionych. Dodatkową sprawę kardynała uważał za niemniej ważną i oddał jej się z całą gorliwością. Nie mógł przypuszczać, aby w sprawie kradzieży naszyjnika królowa choćby w pewnej mierze winna być mogła. Skoro zaś na nią nie padał cień podejrzenia, tem groźniejsze poszlaki zbierały się przeciw kardynałowi.
Nareszcie, niewzruszony, żądał wyroku następującego: Villette skazany być winien na dożywotnie zesłanie do galer.
Joanna de la Motte winna być poddana chłoście, napiętnowana i osadzona na zawsze w domu poprawy.
Gdyby oskarżenie kardynała dowiodło mu winy, miał być ogłoszony banitą i pozbawiony wszelkich praw i przywilejów.
Żądanie to wprowadziło w zdumienie sędziów przysięgłych i oskarżonych.
Wola króla występowała tu tak silnie, że nawet w minionym wieku, gdyby chciano wyłamać się z pod gniotącego jarzma i uzyskać dla siebie pewne uwzględnienie własnych indywidualnych poglądów, i wtedy jeszcze wywody prokuratora nie dosięgłyby tych żądań, nawet wobec szacunku i uszanowania, jakiem się odznaczali sędziowie dla zasady o nietykalności tronu.
Czterdziestu z nich potwierdziło w zupełności wydany dekret, reszta zaś miała zdanie nieco odmienne.
Przystąpiono do ostatniego badania formalności prawie już wcale niepotrzebnej z takimi obwinionymi, ponieważ i przed wydaniem wyroku miano jedynie na celu wymożenie na obwinionych przyznania się do winy. Nie dawano też im chwili spokoju, prowadząc z jednego śledztwa na drugie.
Zazwyczaj dla więźniów wnoszono do sali badan krzesła niskie, przeznaczone do tego tylko użytku i skalane już zetknięciem się z wieloma skazańcami, którzy wprost stąd wysyłani bywali na galery. Ten sam los spotkał fałszerza Villette, który z oczyma pełnemi łez prosił o łaskę i przebaczenie.
Wyznał wszystkie winy, potwierdził wszystkie zarzuty, jakie mu czyniono i dodał, że był wspólnikiem Joanny de la Motte. Sądził jednak, że skrucha jego i wyrzuty sumienia powinny być okolicznościami łagodzącemi i wzruszyć powinny sędziów.
Osobistość ta nie interesowała nikogo z publiczności, obecnej przy sprawie, domyślano się w nim hultaja, to też płaczącego i narzekającego na swój los odesłano go zaraz do celi w więzieniu Conciergerie.
Po nim wprowadzono na salę panią de la Motte w towarzystwie pisarza sądowego.
Ukazanie się jej sprawiło pewne wrażenie, wskutek oryginalności ubrania.
Miała na sobie biały płaszcz batystowy, takież nakrycie głowy, bez najmniejszych ozdób, twarz, osłoniętą rodzajem gazy i włosy bez pudru.
Na wstępie zaraz przyszło jej znosić upokorzenia, wprowadzono ją bowiem tylnemi schodami, jak zwykłych przestępców.
Podniesiona temperatura sali, szept rozmów i tysiące głów, zwróconych w jej stronę, zmieszały ją na chwilę, oczy jej pewien czas nerwowo drgały, jakby przywyknąć nie mogły do tego widoku.
Wtedy obecny w sali pisarz sądowy wziął ją za rękę i wprowadził w sam środek półkola, które wyglądało jak miejsce ścięć na rusztowaniu.
Zobaczywszy hańbiące krzesło, przeznaczone dla niej, dumnej z nazwiska Walezjuszki i dzierżącej jeszcze niedawno w swoich rękach los królowej Francji, Joanna de la Motte zbladła; rzuciła zajadłe spojrzenie naokoło siebie, sądząc, iż tem przestraszy sędziów, ale, widząc wszędzie obojętność dla siebie, sama, aby jej nie posądzono o niemoc i tchórzostwo, usiadła w krześle.
Rozpoczęła od tego, że zaprzeczyła, jakoby chciała skompromitować królowę i nadmieniła, że wszelkich szczegółów najlepiej mógłby dostarczyć kardynał.
— Poproście — wyrzekła — aby nam przedstawił choć kopję tych listów, tobyście mogli przeczytać i zaspokoić waszą ciekawość. Co do mnie, nigdy nie ośmieliłabym się twierdzić, że są one pisane przez królowę do kardynała, lub przez kardynała do królowej; w pierwszym wypadku jako pochodzące od królowej do swego poddanego trzymane są w tonie zanadto poufnym i czułym, w drugim razie zanadto mało wzbudzają szacunku, aby mogły pochodzić od poddanego do królowej.
Jakiś cichy, ponury spokój, wywołany słowami Joanny, zapanował w sali, nie mogła więc sądzić, czy wywołała tem przychylne dla siebie usposobienie wśród niewzruszonych sędziów, ale, opuszczając hańbiące krzesło, pocieszała się jedynie myślą, że miejsce jej zajmie kardynał. Uczucie zadowolonej zemsty oddziałało w sposób uspokajający. Gdyby udało się jej dopiąć tego celu i okryć go hańbą, wstyd, jakiego doznała nie wydałby jej się tak strasznym. Rumieniec gniewu pokrył jej twarz i, gryząc ręce z rozpaczy, wyprowadzona została z sali.
Myśl, że kardynałowi oszczędzono sromoty i zamiast krzesła postawiono fotel, nie dawała jej chwili spokoju.
Widok ten sprawiał jej niewymowne męczarnie.
Kardynał z podniesionem czołem wystąpił naprzód. Dwóch policjantów i tyluż urzędników sądowych postępowało przy jego boku.
Przy jego wejściu rozległ się głośny szept sympatji i uznania dla obwinionego, szept, który dał się słyszeć od strony ławek.
Tysiące głosów z podwórza zgodnem echem zawtórowały.
Tam naród wyrażał swoję zdanie co do opinji sędziów i wskazywał im drogę, po jakiej stąpać mają przy dalszem rozpatrywaniu procesu.
Książę Ludwik, o bladem obliczu, zdawał się być bardzo wzruszony. Cały jego ubiór miał jakiś charakter pretensjonalny. Dla sędziów okazywał szacunek i poważanie przynależne im od więźnia, który się w zupełności na ich sąd zdaje i wyrok przyjmuje.
Wskazano kardynałowi fotel; oczy jego biegały z niepokojem i z nieśmiałością postąpił naprzód.
Prezydujący przyjaźnie skłonił mu się głową i całe grono sędziów prosiło go, aby zechciał usiąść.
Uznanie i życzliwość, jakiemi go otaczano, zdwoiły tylko jego zakłopotanie.
Obronę swoją wypowiadał głosem powolnym, przedstawił cały szereg faktów, które uniemożliwiały popełnienie tego, co mu zarzucano. Wzruszenie tamowało mu mowę i zmniejszało siłę jego argumentacji, ta jednak niepewność siebie i skromność w nim, znakomitym mówcy, była przyjęta przez obecnych lepiej, aniżeli wszelkie napuszone frazesy i sztuczna erudycja.
Wprowadzono teraz Oliwję i usadowiono biedną dziewczynę na hańbiącem krześle.
Wielu z widzów zadrżało na widok tego żywego portretu królowej, umieszczonego na miejscu, zajmowanem poprzednio przez Joannę de la Motte.
To widmo Marji Antoniny na ławie oskarżonych wraz z całą zgrają łotrów różnego rodzaju w przykry sposób oddziałało na najzacieklejszych nawet monarchistów, w innych zaś wywołało dzikie instynkty, tak, jak widok krwi rozbestwia tygrysa.
Po Oliwji wszedł Cagliostro, któremu najmniej zarzutów można było uczynić. Sędziowie nie zaproponowali mu jednak, aby zajął miejsce w fotelu, musiał więc podzielić los swej poprzedniczki.
Nakoniec śledztwo sądowe zostało zamknięte i miano przystąpić do ostatecznego ogłoszenia wyniku badań.
Tłumy rozsypały się po ulicach, obiecując sobie, że powrócą tu w nocy, ażeby usłyszeć wyrok.