Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Widzieliśmy już, jak królowa przed przyjęciem Andrei czytała bilecik pani de la Motte i jak się uśmiechała.
Zawierał on tylko te słowa, poprzedzone formułkami głębokiego uszanowania.
...„Wasza Królewska Mość może być pewna, ze będzie miała kredyt otwarty a przedmiot wiadomy będzie Jej oddany z całą ufnością.
Z tego to właśnie królowa się śmiała, a potem spaliła bilecik Joanny.
Rozmowa z panią de Taverney zepsuła jej humor, i gdy tak siedziała smutna i zniechęcona, pani Misery zjawiła się, donosząc, iż pan de Colonne oczekuje i prosi o zaszczyt przedstawienia się królowej.
Pan de Colonne odznaczał się dobrą głową i wysokiem wykształceniem. Pochodził z pokolenia drugiej połowy wieku XVIII-go, z pokolenia nie zastanawiającego się nad przyszłością i, pomimo widma nieszczęść, wiszących nad Francją, wesoło i nieopatrznie lecącego w przepaść.
Interes osobisty mieszał z pojęciem interesów ogółu i jak Ludwik XV wziął za dewizę: „Jak nas nie stanie, niech się i świat skończy“. Dlatego to właśnie starał się jedynie, aby teraźniejszość była wygodna i przyjemna.
Znał się wyśmienicie na sprawach państwa i był skończonym dworakiem.
Ile było w tej epoce kobiet sławnych z rozumu, bogactwa i urody, wszystkim hołdował na podobieństwo pszczoły, unoszącej się z upodobaniem nad kwiatami, odznaczającemi się słodyczą i aromatem.
Posiada! wielką umiejętność prowadzenia rozmowy o wszystkiem. Był w stanie rozumować z d‘Alembertem rozumować z Diderotem, szydzić z Voltairem i marzyć z Roussem. Nakoniec czuł się tak pewny swego, iż wyśmiewał głośno popularność pana de Necker, chociaż minister ten rozumny i daleko widzący, sprawozdaniem o stanie finansów potrafił zwrócić uwagę francuzów na grożące niebezpieczeństwo.
Colonne sprawozdanie to skrytykował na wszystkich punktach i ośmieszył w oczach tych nawet, których ono w największą grozę wprawiało.
Król i królowa, ze strachem wymawiający imię wielkiego statysty, przywykli pomału słyszeć, jak go wyszydzał minister młody, elegancki, wesoły, który odpowiadał na cyfry słowami:
— Naco się zda dowodzić, gdy się nic dowieść nie potrafi?
Rzeczywiście pan de Necker wykazał jedynie niemożność swoją zawiadywania nadal finansami.
Colonne je objął z gotowością, z nadzieją podołania zadaniu; od pierwszej jednak chwili, można powiedzieć, że ugiął się pod brzemieniem.
Pan de Necker żądał reform; reformy te częściowe przestraszyły ogół.
Cel, do którego dążył Necker, przedstawiał się niepodobny do urzeczywistnienia, z powodu właśnie, że kładł nacisk na niego.
Mówić o poskromieniu nadużyć tym, którzy z nich ciągnęli korzyści, nie jest-że to wystawiać się na opór zacięty ze strony zainteresowanych? Czyż uprzedzamy nieprzyjaciela o chwili, w której mamy zamiar uderzyć na jego fortece?
Zrozumiał to Colonne i w tym wypadku okazał się rzetelniejszym patrjotą, niż genewczyk Necker.
Mówimy tu o faktach spełnionych, bo Colonne zamiast oddalać nieuniknioną katastrofę, przyspieszył jej wybuch.
Plan jego był śmiały, olbrzymi; chodziło o zrujnowanie w przeciągu dwóch lat króla, szlachty, którzy mogliby wegetować jeszcze z jakie dziesięć lat, a po bankructwie powiedzieć im:
— Teraz, panowie, zapłaćcie ludowi za wieki nędzy i niewoli, podzielcie się dostatkiem, jaki posiadacie jeszcze, bo lud głodny jest i pochłonie tych, którzy go dobrowolnie nie zechcą nakarmić!
Kto wpływał na to, że król nic nie wiedział, a królowa, tak przewidująca i trafna w spostrzeżeniach swoich, okazała się równie zaślepiona, jak jej małżonek, na postępowanie ministra, historja, a więcej jeszcze romans, dadzą kilka szczegółów nieodzownych.
Pan de Colonne wszedł do gabinetu królowej.
Piękny, słuszny i szlachetnych manier, potrafił on wywołać uśmiech na usta monarchini a wyciskać łzy z oczu kochankom swoim.
Pewny, że Marja Antonina wzywa go z powodu nagłej potrzeby pieniężnej, stanął przed nią pogodny, z uśmiechem na ustach. Wielu na miejscu jego przyszłoby z czołem zmarszczonem, aby następnie przyzwolenie ich miało więcej uroku.
Królowa z nadzwyczajną uprzejmością prosiła ministra, aby usiadł i rozmawiała łaskawie o rzeczach nic nieznaczących.
— Czy mamy pieniądze, kochany panie de Colonne? — zapytała.
— Ależ bezwątpienia, Najjaśniejsza Pani, mamy; mamy je zawsze.
— A to wybornie się składa — ciągnęła królowa — pan jeden tylko potrafi odpowiadać w ten sposób na życzenia moje; jesteś niezrównanym ministrem skarbu.
— Jakiej sumy potrzebuje Wasza Królewska Mość? — rzekł Colonne?
— Powiedz mi pan najprzód, jakim cudem znalazłeś pieniądze tam, gdzie, jak pan Necker utrzymywał, niema ich wcale?
— Pan Necker miał słuszność, Najjaśniejsza Pani, skarb był pusty, nie mylił się; do tego stopnia jest to prawdą, że w dniu wstąpienia mojego do ministerjum, piątego grudnia 1783 roku (takie daty zostają w pamięci), odbierając skarb publiczny, znalazłem w kasie dwa tylko worki, zawierające po tysiąc dwieście liwrów. Nie było ani szeląga więcej.
— Otóż, Najjaśniejsza Pani, gdyby pan de Necker zamiast krzyczeć:
„Niema pieniędzy!“ zabrał się do pożyczania, jak ja to uczyniłem: sto miljonów pierwszego zaraz roku a sto dwadzieścia drugiego; gdyby zapewnił nową pożyczkę, osiemdziesiąt miljonów, na rok trzeci, wtedy pan de Necker byłby prawdziwym ministrem skarbu. Pierwszy lepszy potrafi zawołać: „Niema pieniędzy w kasie“, ale nie każdy „Są i będą zawsze!“.
— Ja też tego panu winszowałam, panie Colonne. Powiedz mi tylko, jak pospłacasz długi, w tem cała trudność?
— O! pani — odpowiedział Colonne z uśmiechem niezbadanym — zaręczam, że się spłaci.
— Ufam panu zupełnie — rzekła królowa — lecz pomówmy jeszcze o finansach; z panem stają się one zajmujące: pełne kolców i cierni dla innych, dla pana są drzewem owocodajnem.
— Czy masz pan nowy znów pomysł jaki? — zapytała królowa — o! proszę, powiedz mnie pierwszej.
— Mam myśl, która urzeczywistniona napędzi dwadzieścia miljonów do kieszenią francuzów, a siedem miljonów do kieszeni Najjaśniejszej Pani... przepraszam, do szkatuły Jego Królewskiej Mości.
— Błogosławione miljony; i tu i tam ujrzę je z radością. Kiedyż i którędy przypłyną?
— Wasza Królewska Mość wie zapewne, że moneta złota nie posiada wartości jednakiej we wszystkich krajach europejskich?
— Wiem o tem. W Hiszpanji, naprzykład, złoto jest droższe, niż we Francji.
— Wasza Królewska Mość ma rację, i to rozkosz prawdziwa rozmawiać z nią o finansach. Złoto w Hiszpanji warte jest od lat kilku osiemnaście uncji na grzywnie[1] więcej, niż we Francji. Wynika z tego, że eksporterzy zarabiają na każdej grzywnie złota, wywiezionej z Francji, wartość czternastu uncji złota.
— To bardzo dużo! — rzekła królowa.
— Gdyby kapitaliści wiedzieli to, co ja wiem, za rok najdalej nie byłaby już u nas ani jednego luidora w złocie.
— Chcesz pan zapobiec temu?
— Bezzwłocznie, pani; podniosę wartość złota na piętnastu grzywnach o cztery uncje i dam piętnasty procent zysku. Pojmuje Wasza Królewska Mość, że wtedy ani jeden luidor nie zostanie w ukryciu, gdy się rozgłosi, że właśnie ten procent otrzymują dostarczyciele złota. Po przetopieniu monety starej, bijąc nową z grzywny, wartującej obecnie trzydzieści luidorów, będziemy ich mieli trzydzieści dwa.
— Dobrodziejstwo chwili obecnej i dobrodziejstwo w przyszłości! — zawołała królowa. — Pyszna myśl!
— Tak sądzę i rad jestem nieskończenie, iż zyskała przyzwolenie Waszej Królewskiej Mości.
— Miej pan zawsze takie pomysły, a z pewnością spłacisz wszystkie nasze długi.
— Pozwól, Najjaśniejsza Pani, zapytać — przerwał minister — czego życzysz sobie ode mnie?
— Czy możnaby, panie ministrze, dostać niezwłocznie...
— Jak wysoką sumę?
— O! bardzo wysoką!
Colonne uśmiechnął się zachęcająco.
— Pięćset tysięcy liwrów — rzekła królowa.
— A! Najjaśniejsza Pani, zląkłem się, myślałem, że chodzi o prawdziwie wielką sumę.
— Zatem pan może?...
— Naturalnie.
— Bez wiedzy króla...
— O! Najjaśniejsza Pani, to niepodobieństwo, co miesiąc przedstawiam rachunki królowi; wprawdzie niema zdarzenia, aby je kiedy sprawdzał... i to mi zaszczyt czyni.
— Kiedyż mogę otrzymać...
— Na który dzień Wasza Królewska Mość potrzebuje?
— Piątego przyszłego miesiąca dopiero.
— Obliczenie kasy zrobimy drugiego; trzeciego Najjaśniejsza Pani otrzyma pieniądze.
— Dziękuję, panie de Colonne.
— Najszczęśliwszym się czuję, gdy mogę być użytecznym Waszej Królewskiej Mości. Błagam pokornie o pozbycie się skrupułów, gdy chodzi o moją kasę. Pochlebia to miłości własnej jej głównego kontrolera skarbu.
Podniósł się i ukłonił z szacunkiem; królowa podała mu rękę do ucałowania.
— Słówko jeszcze — rzekła.
— Słucham, Najjaśniejsza Pani.
— Mam wyrzuty sumienia, z powodu tych pieniędzy.
— Wyrzuty sumienia...
— Tak, biorę je dla dogodzenia fantazji.
— Tem lepiej. Wypłynie z tego zatem prawdziwa korzyść dla naszego przemysłu, handlu lub dla naszych przyjemności.
— Bo widzisz, panie de Colonne, byłaby to dla mnie boleść okrutna, gdyby lud biedny płacił za moje fantazje...
— O! jeżeli tylko to — rzekł minister z złowrogim uśmiechem — niech się Wasza Królewska Mość nie obawia, bo przysięgam, że nie lud ubogi będzie płacił za jej fantazje.
— Dlaczego? — zapytała królowa zdziwiona.
— Ponieważ lud nic już nie posiada — odpowiedział minister niezmieszany. Ukłonił się i wyszedł.