Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Królowa pozostała sama ze swą rozpaczą. Tyle naraz spadło na nią gromów, że obawiała się nowego ciosu. Po chwili takiej bezmyślnej bezczynności, postanowiła szukać sposobu wyjścia, gdyż niebezpieczeństwo powiększało się z każdą niemal chwilą.
Król, dumny ze zwycięstwa, odniesionego nad pozorami, spieszył rozgłosić je. Lecz było możliwe, że rozgłos ten nie znajdzie miru u ogółu, że pozory pozostaną pozorami.
Królowa czyniła sobie gorzkie wyrzuty z powodu tego kłamstwa; jakże chętnie odwołałaby okrutne te słowa.
Przez nazwisko panny de Taverney powstała nowa trudność: czego można było spodziewać się po istocie tak kapryśnej, tak niezależnej? czyż można przypuszczać, aby dumna osoba zechciała swój byt, swoją wolność poświęcić dla królowej, którą dni kilka przedtem opuściła jako nieprzyjaciółka? Cóż więc się stanie? Gdyby Andrea odmówiła, co bardzo jest prawdopodobne, cały gmach runie. Królowa zasłuży sobie na nazwę niezręcznej intrygantki, Charny zaś na złośliwie miano przyjaciela domu, twórcy kłamstw, a potwarz, zamieniona na oskarżenie, wkrótce przyjmie groźną nazwę — cudzołóztwa.
Komuby zawierzyć? Kto jest przyjaciółką królowej? Pani de Lamballe? Ale ona jest uosobieniem zimnej rozwagi! Poco zresztą niepokoić tę dziewiczą wyobraźnię; nie pojmą tego damy dworu.
Pozostawała tylko panna de Taverney: jej ostre i surowe serce mogło potępić, lecz prawość jego i czystość, zasługiwały na zaufanie królowej.
Marja Antonina postanowiła pomówić z Andreą. Przedstawi jej całe nieszczęście, błagać ją będzie o pomoc. Zapewne spotka ją odmowa, gdyż Andrea nie należy do łatwo poddających się, lecz po usilnych prośbach da się wzruszyć. A może pozyska się jakąś zwłokę: Gdy wzburzenie pierwsze przeminie, zapomni może król o ślubie, a wszak udawać można, że młodzi są po słowie... Podróż jakaś bardzo się przyda... Gdyby pana de Charny na dłuższy czas oddalić od panny de Taverney, na tak długo, aż hydra potwarzy nasycona będzie, łatwo potem rozgłosić, że zwrócili sobie dane słowo, a nie domyśli się nikt, iż projekt małżeństwa był tylko pozorem.
Takim sposobem i wolność panny de Taverney nie będzie naruszona, wolność zaś Charny‘ego żadnej nie ulegnie zmianie. Dla królowej ustaną straszne wyrzuty, że dla uratowania własnej czci poświęciła życie dwojga ludzi i honor królowej, męża i dzieci, nie będzie jeszcze nadwyrężony i przekaże go bez skazy następnej królowej Francji. Takie krążyły myśli po głowie Marji Antoniny.
Przygotowawszy się, pomyślała Marja Antonina o wyjeździe. Chętnie zawiadomiłaby Charny‘ego, aby zaniechał wszelkich starań, lecz obawiała się szpiegów, polegała zresztą na prawości, przywiązaniu i rozsądku Oliviera, i była przekonana, że uzna każdy jej postępek za słuszny.
Nadeszła godzina trzecia, to jest czas obiadu ceremonjalnego, przedstawień i wizyt.
Królowa miała dla wszystkich twarz spokojną i swobodną, i uprzejmość, znaną pomimo dumy. Wobec tych, których uważała za wrogów, przyjmowała wyraz stanowczości, jaki rzadko uwydatnia się u winnych lub upokorzonych.
Nigdy nie było takiego licznego zjazdu u dworu; nigdy nie było tylu ciekawych, śledzących królowę. Marja Antonina wytrwała na stanowisku: przeszkadzała wrogom, zachęcała zaś przyjaciół, zamieniała obojętnych na gorliwych, gorliwych na wielbicieli.
Kiedy ceremonje się skończyły, usunęła uśmiech, na chwilę przybrany, i znów pogrążyła się w smutku. Zmieniwszy ubranie na szarą jedwabną suknię i takiż kapelusz z niebieskiemi kwiatami, wsiadła z jedną damą dworu do powozu i bez straży przybocznej udała się do Saint-Denis. Była to pora, w której zakonnice, powróciwszy z refektarza, rozeszły się po swoich celach, aby na rozmyślaniach spędzić czas, aż do chwili udania się na spoczynek.
Królowa kazała poprosić do salonu rozmów pannę Andreę de Taverney.
Andrea, okryta białem wełnianem ubraniem, klęczała wówczas przy oknie, a patrząc na księżyc, wyłaniający się z poza rozłożystych lip, budziła w sobie pragnienie do modłów szczerych, namiętnych, które przesyłała Bogu, aby ulżyć swej duszy.
Andrea z własnej przecież woli opuściła dwór; z własnej woli zerwała ze wszystkiem, coby miłość jej podtrzymywać mogło.
Dumna będąc, jak Kleopatra, nie mogłaby znieść, aby pan de Charny myślał o innej kobiecie, chociażby kobiety tą była sama królowa.
Nie miała żadnego dowodu, że Charny kocha inną, lecz gdyby miała to przekonanie, zazdrosna Andrea okrutnieby cierpiała.
Nieme rozmyślania nad czystą miłością, uniesienia samotnych marzeń stosowniejsze były dla dziwnego usposobienia Andrei, niż świetne zabawy wersalskie, gdzie schylać się musiała przed rywalkami i ukrywać starannie miłość dla niej tak świętą i tajemną.
Jak wyżej wspomnieliśmy, królowa przybyła do Saint-Denis, gdy Andrea rozmyślała w swej celi klasztornej.
Doniesiono zaraz pannie de Taverney, że królowa przybyła, że przyjmuje ją przełożona i że królowa oświadczyła chęć pomówienia z panną Andreą de Taverney.
Rzecz dziwna! Serce Andrei, upojone miłością, silniej zabiło na wspomnienie Wersalu, wczoraj jeszcze przeklinanego, a droższego w miarę, jak odeń się oddalała; droższy był naraz, jak wszystko, co się oddala, ulatnia, zapomina... droższy nawet od ukochania!
— Królowa — szepnęła Andrea. — Królowa tu, w Saint-Denis!.. Królowa mnie wzywa!...
— Spiesz się, pani — powiedziano.
Spieszyła się rzeczywiście, na ramiona zarzuciła płaszcz zakonny, zapięła pasek na luźnej, wełnianej sukni, a nie spojrzawszy nawet w małe lusterko, wyszła za służącą, przysłaną po nią.
Kiedy doszła do chóru, przy salonie ceremonjalnych przyjęć, w którym błyszczały światła zapalone, Andrea blada była i spokojna.
Gdy zakonnica, pełniąca służbę, wymówiła jej nazwisko gdy ujrzała Marję Antoninę, siedzącą na fotelu, a obok najgodniejsze osoby z klasztoru, Andrea tak silnego doznała bicia serca, że przez chwilę o krok postąpić nie mogła.
— A, chodźże pani, abym z tobą pomówiła — zawołała królowa, uśmiechając się.
Andrea przybliżyła się i pochyliła głowę.
— Pozwala pani?... — zapytała królowa, zwracając się do przełożonej.
Ta odpowiedziała niskim ukłonem i wyszła z salonu, za nią podążyły wszystkie zakonnice.
Królowa pozostała sam na sam z Andreą, której serce biło tak silnie, że, gdyby nie jednostajny głos zegara, wyraźnie słyszyćby można.