Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Kiedy król opuścił pokój królowej, otworzyła ona drzwi od buduaru, gdzie ukryty był pan de Charny.
Zamknęła potem drzwi od swego apartamentu i upadła na fotel; w milczeniu czekała na wyrzuty pana de Charny, najsurowszego sędziego.
Niedługo czekała; pan de Charny wyszedł z buduaru, bledszy i smutniejszy, niż kiedykolwiek.
— Pani — rzekł — widzisz, że wszystko staje na przeszkodzie naszej przyjaźni. Skandal dzisiejszy nie da mi już spokoju, pani zaś odbierze odpoczynek. Nieprzyjaciele, zachęceni pierwszą raną, jaką ci zadali, częściej napadać będą na ciebie, aby wyssać twoją krew.
— Nadaremnie szukasz pan szczerego słowa — rzekła zasmucona królowa.
— Zdaje mi się — odparł Oliwier — że nie dałem pani nigdy powodu do powątpiewania o mojej szczerości, gdyż ta zbyt jasno się objawiała, za co też uniżenie przepraszam.
— Jakże — rzekła królowa wzruszona — nie wystarcza panu skandal, jakiego narobiłam, wystąpienie niebezpieczne przeciw jednemu z największych panów królestwa, rozejm z kościołem, wystawienie się na sąd publiczny... wszystko to nie wystarcza? Nie mówię nawet o tem, że raz na zawsze straciłam zaufanie króla, ale nie ma się czego martwić, król jest przecież tylko moim mężem!
— O! — zawołał Charny — jesteś pani najzacniejszą, najwspaniałomyślniejszą kobietą!
— Panie de Charny, sądzisz pan, że jestem winna?
— Pani...
— Panie de Charny, wierzysz pan słowom kardynała!
— Pani!
— Panie de Charny, zaklinam cię, powiedz, jakie wrażenie zrobiło na tobie zachowanie się pana de Rohan.
— Przyznać muszę, że pan de Rohan mówił rozsądnie choć pani twierdzi, iż zmysły postradał; on kochał panią, kocha jeszcze, a jest ofiarą pomyłki, która popchnie go w przepaść bez wyjścia, panią zaś... narazi na utratę czci.
— Boże mój!
— W wyobraźni mojej powstało groźne widmo: jest niem pani de la Motte, która znikła w chwili, gdy powrócićby nam mogła spokój, cześć, pewność... Kobieta ta jest złym duchem, towarzyszącym pani; ona jest klęską dla królestwa, kobieta ta, której nierozważnie odkryłaś wszystkie swe tajemnice, może nawet ścisłość związków różnych...
— O panie, dość tego! — zawołała królowa.
— Pani, kardynał jasno powiedział, a także dowiódł, ze porozumiewałaś się z nim co do kupna naszyjnika.
— Panie de Charny — rzekła królowa głosem, w którym przebijała się duma i gniew — sądzę, że skoro król i inni wierzyć mogą, nie będę jaśniejsza dla przyjaciół, niżeli dla męża. Zdaje mi się, że mężczyzna niechętnie widzi kobietę, dla której nie ma szacunku. Nie mówię tu o panu — dodała prędko — bo ja nie jestem kobietą, ja jestem królową, pan zaś nie jest mężczyzną dla mnie, lecz sędzią.
Charny skłonił się nisko, że królowa zadowolona była z aktu skruchy tego wiernego poddanego.
— Radziłam panu — mówiła dalej królowa — abyś zamieszkał w swych dobrach; rada ta była ze wszech miar dobra. Zdala od dworu, który znieść nie może pańskich obyczajów, pańskiej szczerości i nieświadomości; lepiej oceniłbyś osoby, grające komedję w tym teatrze. Ja, jako królowa zbyt pobłażliwa, zaniedbałam utrzymać dla tych, którzy mnie kochają, mamiący urok władzy królewskiej. Skoro się jest królową, to się panuje; pocóż postępować tak, aby być kochaną!
— Nie umiem wyrazić ci, pani — rzekł wzruszony Charny — jak bardzo boli mnie twoja surowość. Zapominałem może, iż jesteś moją królową, lecz, oddaj mi, pani. tę sprawiedliwość, że nie zapominałem nigdy, iż jesteś kobietą, najgodniejszą mego szacunku i...
— Nie kończ pan, ja nie żebrzę... Tak, powiedziałam, że powinieneś pan oddalić się, przeczuwam bowiem, że i pańskie nazwisko wtrącone będzie w te sprawy.
— To niemożliwe!
— Mówisz pan, niemożliwe! Zastanówże się nad władzą tych, którzy od sześciu miesięcy pracują nad zniweczeniem mojej dobrej sławy; wszak mówiłeś pan sam, że kardynał jest przekonany o jakiejś tajemniczej pomyłce. Ludzie, którzy wytwarzają tak przekonywujące dowody, którzy wymyślają tak niskie pomyłki są też w stanie dowieść, żeś pan niewiernym poddanym króla, a dla mnie więcej, niż przyjacielem. Nie trać czasu; niebezpieczeństwo jest wielkie. Pojedź do swych dóbr, unikaj skandalu, który wyniknie z procesu, jaki mi wytoczą: nie chcę, aby moje przeznaczenie cię zawikłało, nie chcę, abyś przeze mnie wszystko stracił. Ja, która, dzięki Bogu, szczycić się mogę niewinnością i siłą; ja, na której życiu żadna nie istnieje plama, ja gotowa jestem rozciąć pierś moją, aby okazać wrogom czystość nieskalaną mego serca. Dla pana nastąpić mogłaby ruina, szkalowanie, więzienie... zabierz więc pieniądze, tak wspaniałomyślnie ofiarowane, wyjedź w przekonaniu, że oceniłam każdy odbłysk szlachetnej twej duszy, że nie obraziły mnie twe powątpiewania, że cierpienia twoje nie były mi obojętne. Dwa tygodnie upłyną, nim rozejdzie się wiadomość o aresztowaniu kardynała, nim zbierze się parlament, nim odbędą się śledztwa. Wyjeżdżaj więc, wuj pański ma obecnie dwa statki w porcie: jeden w Cherburgu, drugi w Nantes... wybieraj, którym zechcesz się oddalić. Zależało mi tylko na jednem... tego mi brakło, czuję się zgubiona!
Po tych słowach królowa wstała, co zwykle bywało pożegnaniem po posłuchaniu.
Charny przybliżył się do królowej.
— Wasza Królewska Mość — rzekł głosem wzruszonym — wskazała mi powinność moją. Nie w moich posiadłościach, nie poza granicami Francji jest niebezpieczeństwo; ono jest w Wersalu, gdzie cię, pani, podejrzewają, ono jest w Paryżu, gdzie cię będą sądzić. Zależeć więc powinno na tem, aby wyplenić każde podejrzenie, aby każda skarga stała się usprawiedliwieniem, ponieważ zaś trudnoby ci przyszło znaleźć świadka tak prawego jak ja, pozostaję.
Tak pozostaję, a Wasza Królewska Mość śmiało może zaufać mi swe myśli: wszak wiadomo, że ja nie uciekam wszak wiadomo, że nie obawiam się niczego, a nie potrzeba wygnania, aby mnie nie widywać. Chcesz pani, abym dla mego dobra wyjechał; nie obawiaj się; chcąc cię bronić i ratować, nie będę mógł obrażać cię i szkodzić; wszak nie widywałaś mnie, gdy przez tydzień cały mieszkałem blisko ciebie, siedząc ruch każdy, licząc kroki twoje żyjąc twojem życiem? Tak będzie i teraz... wypełnić twą wo1ę, wyjeżdżając — nie mogę! Zresztą czy myślałabyś o mnie?
Ruchem jednym oddaliła się od Charny‘ego.
— Jak się panu podoba — rzekła — ale... czyś mnie pan zrozumiał? nie trzeba źle rozumieć słów moich; ja nie jestem zalotnicą, panie de Charny... mówić, co myśli myśleć, co mówi, oto zaleta prawdziwej królowej ja taką jestem.
Razu pewnego wybrałam cię pośród innych; nie wiem, co ciągnęło moje serce ku tobie; czułam potrzebę silnej i pewnej przyjaźni, dałam to panu do poznania... Dziś zmieniło się, nie myślę już tak, jak myślałam. Dusze nasze nie są już siostrzane, mówię więc szczerze: oszczędzajmy się!
— Rozumiem panią — odparł Charny — nie wierzyłem nigdy, żeś mnie pani wybrała, nie wierzyłem nigdy... Ale nie mogę zgodzić się z myślą, że cię stracę; jestem przejęty gniewem i zazdrością. Bądź kobietą, bądź dobra, nie korzystaj z mej słabości; przed chwilą robiłaś mi wyrzuty z powodu podejrzeń, teraz zabijasz mnie swemi podejrzeniami.
— Serce dziecka, serce kobiety — rzekła królowa — chcesz abym na tobie polegała! Dobry z was obrońca! Słaby... o tak, jesteś słaby, lecz ja, niestety, nie jestem wcale silniejsza!
— Nie kochałbym pani, gdybyś była inna — szepnął de Charny.
— Co — zawołała królowa żywo i namiętnie — kobieta, którą parlament będzie sądził, którą opinja skaże, którą mąż-król wypędzi, królowa przeklęta i zgubiona znajduje jeszcze kogoś, który ją kocha!
— Znajduje sługę, który ją ubóstwia, który składa jej w ofierze swą krew serdeczną w zamian za tę jedną łzę, błyszczącą w jej oku.
— Ta kobieta — zawołała królowa — jest błogosławiona, jest dumna, jest najszczęśliwsza z kobiet. Ona jest zbyt szczęśliwa, panie de Charny... nie wiem nawet, jak mogła skarżyć się... Przebacz jej!
Charny upadł u nóg Marji Antoniny, a w uniesieniu, pełnej czci, miłości całował jej stopy.
W tej chwili otworzyły się drzwi od korytarza, a na progu stanął drżący i słaniający się król.
Zastał mężczyznę, oskarżonego przez hrabiego Prowancji, u nóg Marji Antoniny...