<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Nieśmiertelny
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1888
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L'Immortel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Pani Germaina
de Freydet
Villa Beausèjour
Paris-Passy.

Café d’Orsay. Godzina 11 podczas śniadania.
Co dwie godziny, a nawet częściej, będę wysyłał do ciebie depeszę, tak dla uspokojenia cię, kochana siostrzyczko, jak i dla tego, aby podzielić się z tobą radosnem zwycięztwem, które — pomimo niepewności dręczącej mię w ostatniej chwili — mam nadzieję odnieść dzisiaj. Niepewność ta dręczy mię z powodu powiedzenia filozofa Laniboire, które Picheral dopiero co mi powtórzył: „Do Akademii wchodzi się ze szpadą u boku, ale nie w ręku“. Jest to przytyk do pojedynku Pawła Astier. Nie ja to wprawdzie się biłem, ale temu głupcowi więcej chodzi o wypowiedziany dowcip niż o uczynioną mi obietnicę. Niema co również liczyć na Danjou. Tyle razy powtarzał mi: „Jesteś pan naszym“ — a dziś rano w kancelaryi szepcze mi do ucha: „Każ się pan prosić“. To najpyszniejszy dowcip z całego jego repertuaru. Zresztą, mniejsza o to! Jestem pewny swego! Współzawodników swoich nie potrzebuję się obawiać. Jednym jest baron Huchenard, autor dzieła podtytułem: „Mieszkańcy jaskiń“. Cały Paryż poruszyłby się, gdyby go wybrano! Co do pana Dalzon, znajduję go bardzo odważnym. Mam w ręku jego książkę, tę sławną książkę... Waham się zrobić z niej użytek, ale niech się ma na baczności...

Godzina druga.

Piszę z Instytutu, z mieszkania mego drogiego mistrza... tu będę oczekiwał na rezultat głosowania... Zdaję mi się, że wizyta moja, chociaż była zapowiedzianą, jest im nie na rękę... Przyjaciele nasi kończyli śniadanie... zrobił się ruch, trzaskanie drzwiami... Korentyna zamiast wprowadzić do salonu, wepchnęła mię do archiwum... Mistrz przyszedł jakiś nieswój, mówił po cichu, bardzo był smutny, nakazał mi dyskrecyę!... Czyżby miał złe jakie nowiny?... zapytałem go o to... Nie... nie! drogie dziecko... — odpowiedział mi, ściskając mą rękę — śmiało! tylko śmiało!
Od pewnego czasu trudno poznać biedaka, tak się zmienił... Widocznem jest, że się czemś gryzie... połyka łzy... Musi mieć jakieś zmartwienie tajone, nie może ono mieć nic wspólnego z moją kandydaturą, ale w tym nastroju umysłowym w jakim ja się obecnie znajduję... Czekam już więcej niż godzinę... Dla zabicia czasu przyglądam się szeregom popiersi akademików, które widać przez okna w sali posiedzeń po tamtej stronie dziedzińca... Może to dobra przepowiednia?

O trzy kwadranse na trzecią.

Dopiero co widziałem przechodzących moich sędziów... było ich trzydziestu siedmiu, jeżeli się nie omyliłem... cała Akademia w komplecie bo Epinchard jest w Nicei, Ripault-Babin chory a Loisillon na cmentarzu Père-Lachaise... Wspaniałym jest widok tych znakomitości wchodzących w dziedziniec... młodzi idą powoli i poważnie z głową pochyloną, jakby pod ciężarem zbyt wielkiej odpowiedzialności... starzy żwawi i fertyczni, udają młodzików, paru tylko cierpiących na podagrę lub reumatyzm, jak Courson-Launay, każe zajeżdżać powozom pod same schody, na które wchodzą z pomocą którego kolegi... U schodów, wszyscy zatrzymują się chwilkę, łącząc się w gromadki i rozmawiając z żywe mi ruchami rąk i ramion. Dużobym dał, aby módz usłyszeć te ostateczne rozprawy nad moim losem! Otwieram pocichu okno, ale jakiś powóz obładowany pakunkami wjeżdża, turkocząc po brukowanym dziedzińcu.. wysiada z niego jakiś podróżny w futrze i futrzanej czapce... wyobraź sobie, najdroższa... Epinchard! Epinchard, który przyjechał z Nicei, aby mi oddać swój głos... Potem przeszedł mój mistrz, z głową pochyloną, w kapeluszu z szerokiemi skrzydłami, szedł, przerzucając kartki utworu Dalzona „Całkiem naga“, którego egzemplarz dałem mu na wszelki wypadek... Cóż chcesz? trzeba się bronić.
Na podwórzu znowu pusto: tylko dwa powozy czekają na swych panów i biust Minerwy stoi jak zwykle na straży... O bogini! miej mię w swojej opiece! Tam na górze zaczęło się już wywoływanie z listy imiennej: każdy z akademików powinien zapewnić dyrektora, że głosem swym rozporządza swobodnie... Jest to, jak się domyślasz zapewne, prosta tylko formalność, którą się załatwia bardzo prosto, przecząc uśmiechem lub potrząsając głową, jak chińczyk z porcelany.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rzecz niesłychana!! Tylko co oddałem moję depeszę Korentynie i stanąłem w oknie, aby odetchnąć świeżem powietrzem: próbowałem los mój wyczytać z okien przeciwległych, gdy naraz spostrzegam barona Huchenard, który stojąc w oknie, tuż obok mnie, również świeżego powietrza używa.. baron Huchenard, mój współzawodnik, najzawziętszy wróg Astier-Réhu, siedzący w jego gabinecie!... Jednakowo zadziwieni, zamieniliśmy wzajemne ukłony i obaj jednocześnie odsunęliśmy się od okna... Ale... siedzi tam... czuję go przez ścianę... Bez wątpienia, zarówno jak i ja, oczekuje postanowienia Akademii, tylko, że on siedzi w obszernym salonie Villemaine’a a ja duszę się w tej dziurze, zapchanej staremi papierami... Teraz rozumiem już, dlaczego przybycie moje wywołało taki popłoch... ale co za przyczyna?... W jaki sposób się to stało? Kochana siostro, kręci mi się w głowie... Z kogo sobie kpią tutaj?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zdrada i przegrana! podła intryga akademicka, której dotąd jeszcze dobrze nie rozumiem!

Pierwsze głosowanie:
Baron Huchenard17 głosów
Dalzon15 „
Vicehrabia de Freydet5 „
Moser1 „
Drugie głosowanie:
Baron Huchenard19 głosów
Dalzon15 „
Vicehrabia de Freydet3 „
Moser1 „
Trzecie głosowanie:
Baron Huchenard33 głosy
Dalzon4 „
Vicehrabia de Freydet0 (!!) „
Moser1 „

Widocznie pomiędzy drugiem a trzeciem głosowaniem, egzemplarz „Całkiem nagiej“ musiał krążyć po sali, ale na korzyć barona... Jaka tego przyczyna? Muszę ją poznać! wymagam tego i nie ruszę się ztąd zanim mi jej nie powiedzą...

Godzina czwarta.

Możesz sobie wyobrazić, kochana siostro, jakie mnie wzruszenie ogarnęło, gdy usłyszawszy, jak w pokoju obok, państwo Astier, stary Réhu i cały tłum gości winszowali autorowi „Mieszkańców jaskiń“, zobaczyłem otwierające się drzwi od archiwum i mistrza mego, zbliżającego się do mnie z otwartemi ramionami:
— Wybacz mi, drogie dziecko — mówił, krztusząc się z gorąca i wzruszenia — wybacz mi... ten człowiek trzymał mi nóż na gardle... musiałem... byłem zmuszony... sądziłem, że w ten sposób odwrócę nieszczęście, które mi grozi, ale widzę, że go nie uniknę, nawet kosztem popełnionej podłości....
Otworzył swoje ramiona, rzuciłem się w nie bez urazy, nie rozumiejąc nawet dobrze co za nieszczęście mu groziło. Ostatecznie wszystko się wkrótce naprawi. Mam najlepsze wiadomości o Ripault-Babin: bardzo jest wątpliwem czy ten tydzień przeżyje.
Jeszcze jedna kampania, droga siostro! Na nieszczęście, pałac Padovani, będzie całą zimę zamknięty z powodu żałoby... Pozostają nam jako pole manewrów, salony pani Astier, Ancelin i Ewiza, której poniedziałki weszły ostatecznie w modę od czasu bytności wielkiego księcia... Ale przedewszystkiem, kochana siostro, trzeba się przeprowadzić... Passy jest zbyt daleko, Akademia tam jeździć nie będzie... Powiesz mi, że znowu chcę, żebyś się kręciła, ale trudno... to rzecz wielkiej wagi! Patrz na Huchenarda... prócz przyjęć i balów, które wydaje, niema innych praw do fotela Akademickiego... Będę u zacnego swego mistrza na obiedzie, nie czekaj na mnie...

Twój kochający cię brat
Abel de Freydet.

P.S. Jedyna kreska, którą miał Moser we wszystkich trzech głosowaniach była mu daną przez Laniboire, sprawozdawcę konkursu cnoty. Opowiadają na ten temat anegdotkę bardzo... tłustą... Zabawne się tam dzieją sceny pod tą kopułą akademicką!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.