Niebezpieczna kochanka/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Niebezpieczna kochanka
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII.
Coś poczyna się rwać.

Kiedy Orzelska niezwykle wzburzona powróciła do domu, oczekiwała ją tam niespodzianka.
— Hrabianka wyszła! — oświadczyła służąca na jej zapytanie, gdzie znajduje się Zosieńka — Powiedziała, że za parę godzin dopiero powróci!
— A nie wspominała, dokąd się udaje? — niespokojne zapytanie wybiegło z ust Tamary.
— Nie, pani hrabino! — odparła, potrząsnąwszy głową subretka.
Jakieś nie określone przeczucie niebezpieczeństwa ścisnęło serce Orzelskiej. Gdzie pójść mogła Zosieńka, nie uprzedziwszy jej przedtem, skoro w Warszawie nie miała znajomych? Czyżby ten stary?....
Szybko wbiegła do gabinetu męża i rzuciła na chorego badawcze spojrzenie. Ale paralityk drzemał spokojnie w fotelu i nic nie świadczyło, by przedtem ocknął się ze swej apatji. Widocznie działały jeszcze proszki Boba, albo też spał, wyczerpany, po przeżytych w nocy emocjach.
Więc nie wygadał się z niczem i nie jego słowa wypędziły z domu Zosieńkę. Orzelska odetchnęła głęboko, jakby wielki ciężar spadł z jej piersi i pośpieszyła do salonu, gdzie oczekiwał na nią od dłuższego czasu Raźnia-Raźniewski.
Mierzył on wielkiemi krokami pokój. Znać było, że zaprząta go jakaś dręcząca myśl.
Ale Tamara w swem podnieceniu, nie zauważyła zmienionej twarzy „barona“. Wzburzonym głosem przemówiła:
— Dobrze, że jesteś!... Niema chwili do stracenia.. Nagwałt trzeba coś postanowić! Wszystko się rwie — Szarecki wypowiedział mi otwartą wojnę, nie chce dać mi proszków, ani trucizny... Doszło pomiędzy nami do straszliwej awantury... Nie mogłam w żaden sposób z nim sobie poradzić!... A tu lada chwila zbudzi się stary!... Na dobitek, Zosieńka nie opowiedziawszy się przedtem, wyszła z willi, w niewiadomym celu... Nie pojmuję, co to znaczy...
Raźnia-Raźniewski nie miał teraz w oku nieodstępnego monokla, a jakieś nerwowe kurcze przebiegły po kamiennej masce, kiedy posłyszał słowa kochanki.
— Widzisz! — mówił cierpko — Nie omyliły mnie przewidywania i ten Szarecki nie podobał mi się od początku! Tyś chciała być mądrzejsza odemnie i twierdziłaś inaczej! Tacy durnie o słabym charakterze, zawiodą wcześniej, czy później... I co do tej Zosieńki się nie łudź! Dobrze ja panienkę obserwuję i przysiągłbym, że umyślnie udaje naiwną...
— Ależ, co robić? — zawołała — Ryszardzie, radź! Ty masz przecież genjalną głowę...
Skrzywił się niechętnie.
— Czasem najlepsza głowa nie poradzi! Jeszcze nie wiesz o najgorszem! Malarz wpiera czelnie, że nie zabrał walizeczki!
— Krzesz ukradł neseser?
— A któżby inny?
Czerwień zabarwiła policzki Orzelskiej.
— Nie, to przechodzi wszelkie pojęcie! — zawołała — Krzesz!.... Ten zacny Krzesz... Złodziej! Zwyczajny złodziej!... Wykorzystywał sytuację, żeby nas okraść! Tom się zawiodła, na łotrze! Co teraz postanowić?
Awanturnik zastanowił się chwilę.
— Bardzo ciężka sprawa! — mruknął. — O ile Krzesz nie zwróci biżuterji dobrowolnie, nie wiem, czy prędko uda mu się ją odebrać! Nawet złożywszy skargę do władz. Zrobią rewizję, a on tymczasem zdążył napewno dobrze ukryć walizkę i nic u niego w pracowni się nie znajdzie. Poza tem, wtajemniczenie policji w nasze sprawy, pociągnąć może za sobą różne niemiłe następstwa. Sama chyba pojmujesz?
Skinęła głową.
— Nastraszyłem malarza porządnie! — mówił dalej — A nuż się przerazi moich pogróżek i skandalu, nie wiedząc, że my, bardziej jeszcze niźli on, unikamy rozgłosu. Za kilka godzin wszystko się wyjaśni. Bądź pewna, że nie będę żartował z Krzeszem! Jeśli biżuterji nie odzyskam, ginie ostatnia deska ratunku.
Tyle mocy zabrzmiało teraz w głosie rzekomego barona, że Tamara spojrzała nań z zadowoleniem, jak gdyby energiczny ton kochanka wlał w nią nową otuchę.
— Przekonana jestem, że poradzisz sobie z Krzeszem! — wyrzekła — Nie takich przywykłeś zwalczać przeciwników! Lecz są sprawy ważniejsze. Postanów, jak postąpić... Lada chwila powróci Zosieńka, nie mam proszków, Orzelski obudzić się może! Z pustemi rękami przecież nie wyjdziemy z tego domu!
Począł mówić powoli, ułożywszy już sobie cały plan.
— Skoro zabrnęło się tak daleko, należy brnąć do końca! Choć uprzedzam cię, Tamaro, że siedzimy niby na beczce z prochem i grozi nam wielkie niebezpieczeństwo! Ale bez pieniędzy, nie możemy nawet uciec, a to, co ci radzę teraz, doradzam wbrew własnemu przekonaniu, bo innego nie znajdzie się wyjścia!
— Co zamierzasz?
— Szarecki odmówił dalszej pomocy! Prosty stąd wniosek, że musi zerwać z Zosieńką, bo w obecnych warunkach nie będzie się starał o jej rękę. Ale Zosieńka jeszcze o tem nie wie. Należy wykorzystać tę nieświadomość! Zapewne, zechce on ją zawiadomić listownie, że rozchwiały się projekty małżeńskie. Przejmiesz oczywiście ten list, lub też do tego czasu załatwimy już wszystko. Jak gdyby nic nie zaszło, zażądasz od Zosieńki podpisania plenipotencji, gdyż oczekują znaczne wydatki przed ślubem i pieniądze ci są na gwałt potrzebne... Ona nie będzie śmiała ci się sprzeciwić i plenipotencję podpisze!
— Zaczynam pojmować! — radosny okrzyk wybiegł z piersi Orzelskiej.
— Choć niebardzo — wykładał dalej — podoba mi się dziś ta jej tajemnicza wycieczka, miejmy nadzieję, że Zosieńka jest tą naiwną dziewczyną, za jaką ją poczytujemy. Skoro podpisze plenipotencję, na zasadzie tego dokumentu, sprzedasz za połowę ceny kamienicę w Warszawie, którą otrzymała w spadku po matce, lub podejmiesz kapitały z banku. Właściwie potrzebny byłby jeszcze podpis Orzelskiego, lecz może uda się obyć bez niego, a w najgorszym razie sfałszuję ten podpis. Tu innej rady niema! Zresztą wszyscy wiedzą, że twój mąż jest człowiekiem umysłowo chorym, ty jego opiekunką i gdy przedstawisz zgodę Zosieńki, powinno to wystarczyć...
— Doskonale! — zawołała — Z bankami trudniej pójdzie, lecz kamienicę sprzedamy łatwo! Przy największym pośpiechu, zawsze się złapie paręset tysięcy! Mam znajomego urzędniczka, nie poweźmie żadnych podejrzeń, wszystko załatwi u rejenta! Szczególniej, że obecnie go zastępuje! Pamiętasz, ten mamut, którego zaprosiłam na zaręczynową ucztę. Przygotował mi nawet plenipotencję, mam ją w domu i w każdej chwili mogę ją dać do podpisania Zosieńce. Smarkatka, nie odmówi napewno! Tylko...
— Powiedzmy, że zgodzi się podpisać natychmiast. Ale sprzedanie domu potrwa parę dni... Dwa, trzy... Przez ten czas, Orzelski oprzytomnieje, zacznie gadać, zrobi się skandal i prawda wypłynie na wierzch...
— Nie wypłynie!
— Jakto?
— Unieszkodliwimy Zosieńkę!
A gdy patrzyła na niego zdziwiona jeszcze nic nie rozumiejąc, on z zimnemi błyskami w stalowych oczach, tłumaczył:
— W willi posiadasz jakiś podziemny pokoik, czy też piwnicę, którą przygotował — sama to opowiadałaś — nieboszczyk Iwan dla „wrogów“. Skorzystamy z tego więzienia! Gdy Zosieńka podpisze plenipotencję, zamknie się ją do tej celki, nie czyniąc najmniejszej krzywdy i potrzyma, dopóki wszystko nie zostanie załatwione.
Później ją się zwolni i zaręczam, że nigdy nie poskarży się nikomu. Rada będzie, że nas się pozbyła nazawsze, skoro pozna prawdę. A przez czas jej uwięzienia, dobrze dopilnuję, aby nikt niepowołany nie przedostał się do willi i nie pokrzyżował nam naszych planów... Służbę musisz, pod jakimśkolwiek pretekstem odprawić...
Orzelska aż klasnęła w dłonie.
— Genjalny jesteś! — wyrwał się jej okrzyk, pełen uznania. — Naprawdę, genjalny!
— Nie wiem, czy jestem genjalny — odparł — ale w ten sposób obejdzie się bez zbrodni i trupów. A ja w gruncie brzydzę się morderstwem! Zdobędziemy tylko cząsteczkę tego, coś zamierzała pochwycić, lecz za to unikając większego ryzyka. Bo, wątpię, czy Zosieńka, zechce nas później prześladować, nawet dowiedziawszy się, w jaki sposób postępowałaś z jej ojcem!
— Lecz paręset tysięcy, to nie miljony!...
— Trudno! Bądź zadowolona, jeśli wszystko się uda!
— Czemuż nie miałoby się udać?
— Bo — począł, lecz wnet urwał niby nie chcąc zniechęcać samego siebie możliwemi komplikacjami, które powstać mogły. — Et, co tu gadać... Miejmy nadzieję, że nic nam nie przeszkodzi! Tylko, należy działać bezzwłocznie!
— Oczywiście! — zawołała gwałtownie. — Oczywiście Zosieńka musi podpisać plenipotencję, skoro powróci do domu... Już ja się tem zajmę! Lecz gdzież ona zginęła i czemu jej tak długo niema?
Jakby w odpowiedzi na ten niecierpliwy wykrzyknik Orzelskiej, zdala skrzypnęły drzwi i w sąsiednim pokoju rozległy się czyjeś pośpieszne kroki.
— Zosieńka! — odetchnęła z ulgą. — Nareszcie się zjawia! Zaraz się dowiemy, co znaczyła tajemnicza wycieczka! A później...
Rozwarły się drzwi i na progu w rzeczy samej, ukazała się panienka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.