Niebezpieczna kochanka/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczna kochanka |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“ |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Orzelska, zamknąwszy Szareckiego, gdy wraz ze swym towarzyszem, znalazła się w dalszych pokojach, oświadczyła mu z uśmiechem.
— Zdaje się, załatwiliśmy wszelkie pozostałe rachuneczki! Bob sam wrzuci do studni narzeczoną, a potem odbierze sobie życie, przez „skrupuły“, z rozpaczy! My zaś uciekajmy! Pieniądze mam, sytuacja nie przedstawia się tak rozpaczliwie! Wyjdziemy bocznem przejściem! Dobrześ zrobił, że już ubrałeś się w palto!
W rzeczy samej, awanturnik jeszcze przed nadejściem Boba, kiedy sam oczekiwał na Orzelską, zdążył się ubrać w palto. Oboje byli teraz gotowi do drogi i nic nie stało na przeszkodzie opuszczeniu przez nich willi.
Do pałacyku Orzelskich prowadziły trzy wejścia. Pierwsze frontowe — drugie, od strony kuchni i trzecie, z którego wyłącznie korzystała Tamara. Podmiejski pałacyk został wzniesiony za czasów Stanisława Augusta, i jakto było w ówczesnym zwyczaju, przyjętym z Francji, wybudowano w nim prócz dwóch oficjalnych wejść i trzecie, zręcznie ukryte, któremby dyskretny kochanek mógł potajemnie odwiedzać swą bogdankę. Drzwiczki te, umieszczone w garderobie Orzelskiej, nie były obecnie tajemnicą dla nikogo. Klucz jednak od nich posiadała wyłącznie Tamara, nieraz korzystając z tego przejścia, by móc swobodnie, w sekrecie przed domownikami, wychodzić z willi i powracać do niej.
Tą właśnie drogą, aby ucieczka nie zwróciła uwagi służby, zamierzała teraz wynieść się wraz z kochankiem z pałacyku.
Skierowała się więc w tę stronę, nie zajrzawszy nawet do gabinetu męża, koło którego jej przejść wypadało i rychło przystanęła przed niewielkiemi, zręcznie ukrytemi w tapecie, drzwiczkami.
Zgrzytnął klucz...
Nareszcie, znajduje się na wolności! Wszystko odbyło się bez przeszkód. Precz, z tego domu, w którym grozi tyle niebezpieczeństw! Szeroko rozwierają się wrota życia i jego nieograniczone możliwości!
Naprzód!
Pchnęła drzwiczki i w tej chwili odskoczyła, niczem oparzona.
Za niemi stał ktoś, jakby oczekując na nią.
Czarno ubrana kobieta. Kobieta w żałobnym welonie.
— Pani? — wybełkotała, blednąc.
Twarz nieznajomej nosiła dzisiaj znów, rzekłbyś piętno szaleństwa. Oczy płonęły, a usta wykrzywiał grymas zawziętości i gniewu. Welon odrzucony miała do tyłu, a jej palec wznosił się groźnie w kierunku Orzelskiej.
— Czekałam cię! — przeszył powietrze gniewny wykrzyknik. — Tu cię czekałam, ty córko piekła!
Hrabina za wszelką cenę, pragnęła opanować ogarniający ją lęk.
— Czego pani chce?
— Kary!... Kary!... — wymówiła ze złym śmiechem czarno ubrana kobieta. — Chcesz, zdaje się uciec? Prędko nie uciekniesz!
Następowała tak ostro na Orzelską, iż ta mimowolnie cofnęła się o kilka kroków. Raźnia-Raźniewski, nic nie rozumiejąc z tej całej sceny, patrzał na szaloną szeroko rozwartemi ze zdumienia oczami.
Ona tymczasem, przystanąwszy, pośrodku garderoby, rzuciła Orzelskiej prosto w twarz:
— Już zamordowałaś męża?
Tamarze zimne krople potu spływały z czoła. W ostatniej chwili miało stanąć przed nią to widmo? Straszliwa zmora, o której myśl zawsze się starała odsunąć jaknajdalej. Przychodzi, żądając porachunku?
Z trudem postarała się opanować. Nie zgubi jej obecnie ta przeklęta warjatka. Pozbędzie się jej Tamara, jak już parę razy pozbywała się w życiu. Należy ją tylko wciągnąć do wnętrza willi, aby swym wrzaskiem nie zwabiła przechodniów i służby. Sama jej dała pretekst najlepszy.
— Twierdzi pani, że zamordowałam męża? — rzekła pozornie spokojnie, choć nadal unikając wzroku czarno ubranej kobiety. — To jeden ze zwykłych pani wymysłów! O prawdzie, łatwo może się pani przekonać, gdy zajrzy do jego gabinetu!
— Ciekawam!... ciekawam... — rozległ się chichot. — Ale i ty ze mną tam pójdziesz!
— Oczywiście!...
Hrabina, rzuciwszy kochankowi porozumiewawcze spojrzenie, by postępował w ślad za nią, rzekła, idąc w kierunku pokoju paralityka.
— O tam...
— Dobrze!... dobrze... — nieznajoma zasyczała w odpowiedzi. — Idź przodem... I nie sil się na podstępy! Żaden dziś się nie uda! A ten twój gach — jej podniesiony palec wskazywał rzekomego barona — ten niechaj posłucha, co mam do powiedzenia!
Awanturnik skinął głową. Pojął plan Tamary. To też, starannie zamknął drzwi od bocznego wejścia i niby zwierz, w każdej chwili gotowy do skoku, skierował się w stronę gabinetu, tam przystając na progu.
Tymczasem hrabina opanowawszy się już całkowicie, wskazała na Orzelskiego, gdy wraz z nieznajomą znalazły się w jego pokoju.
— Oto, on!