Niebezpieczna kochanka/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Niebezpieczna kochanka
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIII.
Więzienie Zosieńki.

Zosieńka rozejrzała się bezradnie po swem więzieniu.
Pokoik był mały, wyłożony kaflami i prawie bez mebli. Stał tam tylko niewielki drewniany stół i krzesełko, a elektryczna lampa świeciła wysoko u góry.
Co dalej robić?
Co przedsięwziąć!
Łzy kręciły się w oczach Zosieńki.
Przez własną nieopatrzność, przez zbyt gwałtowny poryw nerwowy, nad jakim nie umiała zapanować, zepsuła tak znakomicie ułożony plan.
Nietylko zepsuła, ale...
Innych narazić może na nieprzyjemności...
Bo przecież lada chwila ma przybyć Marta z Krzeszem, oraz z tamtą siwowłosą kobietą. Spóźnili się, wprawdzie nieco i pod tym względem przerachowała się Zosieńka...
Lecz, czemuż nie zaczekała na nich, a dała się sprowokować Orzelskiej?
Czyż nie należało zwlekać i politykować, a dopiero wystąpić ostro, kiedy już przybyła pomoc?
Ha, co się stało, nie odstanie!
Próżno, rozpaczać!...
Ale, czy Orzelska, ostrzeżona i przygotowana na wszystko, wraz ze swym wspólnikiem, tym „baronem“ Raźnia-Raźniewskim nie zgotuje jakiej tragicznej niespodzianki?
Biednej Marcie?
Lub siwowłosej kobiecie?
Bo nienawidzi ona je obie i chętnie ujrzałaby ich zgubę!
Ścisnęło się serce Zosieńki!
Znów pobiegły myśli...
Tamara twierdziła, że zamyka ją tu w tej celce, aby móc swobodnie opuścić pałacyk. Twierdziła, że skoro tylko otrzyma okup, natychmiast wraz ze swym towarzyszem, ulotni się z willi...
Za kwadrans!
Czy można wierzyć Tamarze?
Bo, pieniądze, to najmniejsze!
Dotrzyma słowa?
Wątpliwe!
Znów, kryje się pod tem nowy podstęp!
Jaki?
Och, niestety, Zosieńka nie może go przejrzeć!
Lecz, pocóż tamtych naraziła na niebezpieczeństwo?
A może, kto zjawi się na jej ratunek?
Bob?
Czy Bob się domyśli?
Czy widziała go dziś Tamara?
Cóż dalej?
Panienka zasłoniła twarz rączkami i zatkała cicho.

Wnet opanowała się po chwili!
Nie należy poddawać się przygnębieniu!
Albo, naprawdę, zwolni ją Tamara, albo tu ona musi wynaleźć sposób, aby wydostać się z tej celi.
Mijały długie minuty i upływał, zapewne, już nie kwandrans, a dobre półgodziny — lecz nikt nie zjawiał się, aby drzwi otworzyć Zosieńce.
Więc podstęp!
Powstawszy z krzesełka, na którem dotychczas zajmowała miejsce, jęła krążyć niespokojna po pokoiku, w myślach szukając ratunku.
Daremnie!
Ściany były gładkie, izdebka bez okna, drzwi szczelnie zamknięte — ani marzenia, żeby stąd się wydostać.
Nagle, jej serce zadrżało niepokojem... Co to?
Bo wydawało się jej, że podłoga lekko drgnęła i jakby się poruszyła...
Niemożebne!
Czyż posiada ten pokój szczególne urządzenie — mogące przyprawić o zgubę tego, kto się tam znajduje? A jej przeznaczono tę celę, by tam poniosła śmierć? Możliwe!
Wszystkiego należy się spodziewać po Tamarze!
Wpijała się teraz wzrokiem w podłogę, a im dłużej patrzyła, tem mocniejszego nabierała przekonania, że nie omyliło ją przeczucie.
Tak!
Podłoga porusza się, najwyraźniej oddziela się jakby od ściany, a za nią ukazuje się ciemna głębia!
Otwór mroczny skąd wieje dziwny chłód. Podłoga znika coraz więcej, a próżnia zbliża się do Zosieńki. Wnet rozewrze się odchłań u jej stóp, a ona, nie mając nawet o co się zaczepić, bo ściany są gładkie w tę odchłań runie?
— Boże!
W swem przerażeniu, przycisnęła się mocno do kafli, o które stała wsparta i patrzyła, co dalej nastąpi.
Otwór już zajmuje pół celi, jeszcze parę sekund, a wtedy...
— Łotrostwo! — zawołała Zosieńka — Toć to pułapka, w której znajdujący się człowiek spada do lochu, lub studni! Jestem zgubiona! Nietylko zgubiona, lecz patrzeć jeszcze muszę, jak powoli idzie do mnie nieuchronna zagłada!
Coraz bliżej i bliżej...
Jakby kto z góry poruszał sprężynę, a za każdem poruszeniem usuwała się podłoga.
— Co za zbój! — pomyślała Zosieńka — aby pastwić się tak bez serca! Mało że zabija, na dodatek dręczy przed śmiercią! Nikt inny tego nie czynił, niżli Tamara, lub ten łajdak, Raźnia-Raźniewski!
Aż podniosła do góry dłoń, zaciśniętą w piąstkę z bezsilnego oburzenia...
Och, gdybyż mogła przewidzieć, że nikt inny nie naciska tej sprężyny, tylko właśnie Bob, sam niosąc śmierć swej ukochanej...
Och, gdybyż mogła przewidzieć, że Bob, wprowadzony w błąd wskazówkami Orzelskiej, niesie jej zgubę miast ratunku...
Tak, Bob...
A on, w swem podnieceniu wciąż naciskał dalej — a za każdem naciśnięciem, niby na mechanicznych rolkach, zwijał się kawał podłogi.
Teraz już zimny pot zlewa czoło Zosieńki. Czarna głębia jest tuż u jej nóg, najwyżej parę cali ją od niej dzieli...
— Ratunku! Ratunku! — wydarł się z jej piersi, pełen śmiertelnego przerażenia okrzyk, jakgdyby mógł ją kto posłyszeć.
Lecz okrzyk ten odbił się tylko o zimne kafle, któremi była wyłożona celka i śród tych kafli zginął.
— Ratunku!
Jeszcze chwila, a runie Zosieńka do lochu...
Koniec!
Nieuchronna śmierć...
Bo, nie po to wybudowano pułapkę, by kto z niej miał wyjść żywym!
Oczy Zosieńki, niczem zahypnotyzowane, wpijają się w czarną głębię, szukając dna, lecz tego dna nie widać...
— Snać mi tak sądzone! — myśli z rezygnacją — Zginę!
Raptem ręka Zosieńki, przyciskając machinalnie kafle, natrafiła na jakiś guzik.
Spojrzała po za siebie, zdumiona...
Ujrzała niewielkie schowanko, rzekłbyś szufladę, a w niej dwie mosiężne rączki.
Na jednej z nich widniał wielkiemi literami wykaligrafowany napis: „Pociągnij natychmiast, jeśli chcesz ocalić się od zguby!“
Bez namysłu, Zosieńka pociągnęła za metalową rączkę...
A wtedy stał się cud...
Tak, istny cud!
Bo, usuwająca się z pod jej nóg podłoga, nie tylko zatrzymała się raptownie, lecz, posłuszna kierującej nią sprężynie, cicho, bez szelestu powróciła na swe miejsce.
Znów widniał przed Zosieńką normalny pokoik, nie przedstawiający, na pierwszy rzut oka, żadnego niebezpieczeństwa.
Westchnienie ulgi wydarło się z jej piersi, a z ust pobiegł cichy szept:
— Więc jestem ocalona!
Teraz ciekawie zajrzała do schowanka.
Prócz dwóch rączek mosiężnych, z których jedna życie uratowała Zosieńce, znajdowała się i jakaś kartka.
Tak, kartka...
Zapełniona, niewprawnem, męskiem pismem!
Cóż to miało oznaczać! Dodatkowe wskazówki dla tego, ktoby przypadkiem natrafił na skrytkę?
Ujęła kartkę do ręki.
Pod spodem widniał podpis — Iwan!
Iwan? Ten kozak Orzelskiej? Czemuż pozostawił tu kartkę? Wszak, niedawno, odebrał sobie życie!
Coraz więcej zaintrygowana, czytała...
Czytała z zapartym oddechem, to przedśmiertne wyznanie.
Brzmiało ono:

„Ktokolwiek tę kartkę odnajdzie, niech wie, że mnie śród żywych już niema. Gdybym żył nie pozostawiłbym jej, napewno. Lecz, niechaj i reszty się dowie...
Hrabina Orzelska, jest największym potworem na ziemi. Uczyniła ze mnie najpodlejszego człowieka, wdeptała w błoto, odebrała resztki czci...
Przez nią katowałem tego nieszczęsnego starca, który jest jej mężem, bezbronnego chorego...
Katowałem...
Bo byłem jej kochankiem...
Tak, kochankiem...
Mnie, sługę, kozaka, wzięła za swego kochanka, by uczynić ze mnie posłuszne w swem ręku narzędzie, zbrodniarza, przestępcę...
A ja czyniłem, co tylko zechciała, bo ją kochałem...
Kochałem. A ona twierdziła, że też mnie kochała.
Głupiec! Nędzny robak ziemi, wierzyłem w to, jakgdyby ona, wogóle, mogła kogo kochać...
Czegoż nie czyniłem przez tę przeklętą miłość...
Powodowany zazdrością, napisałem anonim, oskarżając jej kochanka Ryszarda, z którym podówczas żyła, o fałszerstwa, choć sam uczestniczyłem w tych fałszerstwach...
A później, kiedy złączył ją ślub z Orzelskim, zamieniłem się w oprawcę, byle od czasu do czasu pochwycić jej krótką pieszczotę... Bo ona torturami z niego wydobywała pieniądze!
Niech, będzie przeklęta!
Od paru dni dopiero rozumiem, jak podłą jest ta kobieta... Szczególniej, dzisiaj pojąłem!... Odkąd powrócił ten jej kochanek, Ryszard... Tak, Ryszard...
Stałem się jej niepotrzebny — a żyć bez niej nie mogę... Więc zginę!
Dziś w nocy, postanowiłem z sobą skończyć! Jeśli nie skończę, tę kartkę usunę.
Lecz zapewne, nie usunę, bo nie wiem, coby mogło wpłynąć na moje postanowienie...
Teraz słuchaj, ty, który ją odnajdziesz!
Nie należysz prawdopodobnie, do przyjaciół hrabiny, bo tych którzy znajdą się w tej celi, oczekuje niechybna śmierć i tylko wroga, lub tego, kogo pragnie usunąć ze swej drogi — ona, tam zamknie.
Cela ta jest szatańskim wynalazkiem, a ja, niestety, kierowałem jej urządzeniem...
Kierowałem, lecz już wtedy, nie ufałem Orzelskiej. Dlatego, też...
Gdy naciskać mechanizm znajdujący się w przedsionku, na górze, z pod stóp usuwa się podłoga, a znajdujący się w celi spada do głębokiej studni, skąd ratunku niema...
Lecz, podejrzewałem Orzelską.
Podejrzewałem Orzelską.
godny, a chcąc się mnie pozbyć, los podobny zgotuje w tej pułapce...[1]
Więc...
W tajemnicy przed nią, zainstalowałem inny mechanizm. Dwie rączki. Jedna z nich powstrzymuje działanie sprężyn na górze, a podłoga powraca na swe miejsce — gdy naciśniesz drugą, znajdziesz potajemne przejście, które cię wybawi z pułapki.
Oto wszystko...
Skorzystaj z tych wskazówek i ratuj się, o ile ci na to pozwoli czas! Pamiętaj też o tem, że mnie na świecie niema i jeśli chcesz, pomścij się i za mój los! Bo, Orzelska warta jest kary! Ty jej wymierz tę karę! A szczęściem jej będzie, o ile nikt mej kartki nie znajdzie... Iwan“.

Arkusz papieru wypadł z ręki Zosieńki.
Ten, Iwan...
Pastwił się nad Orzelskim.
Był kochankiem Tamary...
Lecz jej, przypadkiem, przyniósł ocalenie...
Niema chwili do namysłu! Należy tak postąpić, jak on wskazuje!
Nacisnęła guzik...
Odskoczyły kafle, ukazując wąskie przejście. Wślizgnęła się weń.
Kręte schodki wiodły na górę.
Dotarła, do maleńkiej platformy. Tu, w półmroku dojrzała parę drzwiczek.
Jedne, wiodły na prawo — a drugie na lewo? Które stanowią, właściwe wyjście?
Nacisnęła guziczek, otwierający pierwsze drzwi.
Zajaśniała przed nią, dobrze znajoma jadalnia. Drzwiczki były ukryte w drewnianych, rzeźbionych boazerjach, biegnących wzdłuż sali i nikt nie mógł się domyślić, że tam znajduje się potajemne przejście. Przez tę jadalnię, a następnie duży salon, docierało się do gabinetu Orzelskiego i Zosieńka odniosła nawet wrażenie, że stamtąd dobiega ją gwar zmieszanych, podnieconych głosów.
— Więc może zdążyli! — z jej piersi wydarło się westchnienie ulgi. — Nie ujdzie bezkarnie, Tamara! Zaraz tam pośpieszę!
Lecz przódy, chciała zaspokoić swą ciekawość. Dokąd wiodły te drugie drzwiczki?
Poruszyła odnośną sprężynę — i w pierwszej chwili nic nie dojrzała w ciemnościach.
Gdzież jest?
Dopiero, po upływie kilku sekund, zorjentowała się, że się znajduje wewnątrz wielkiej, gdańskiej szafy.
Tak, gdańskiej szafy...
Szafa ta stanowiła ozdobę przedsionka i zazwyczaj używano ją zamiast wieszaków. A sprytny kozak Iwan, tu pomieścił potajemne przejście, by swobodnie móc się przedostać do hall‘u.
Na wszelki wypadek, zabezpieczył sobie dwie drogi.
Jedną przez jadalnię, a drugą, wiodącą wprost do sieni.
Pchnęła drzwi szafy.
Rozwarły się szeroko, a wówczas dojrzała, że w hall‘u znajduje się jakiś człowiek. Biegał on niespokojnie tam i z powrotem, coś naciskał koło ściany, a później wykonywał gesty zniechęcenia i mamrotał do siebie niezrozumiałe słowa.
— Bobie! — syknęła cicho.
Dojrzał ją. Okrzyk radości wydarł się z jego piersi. Przypadł do Zosieńki.
— Więc jesteś uratowana! — mówił, ściskając gwałtownie jej rączkę. — Uratowana! Raz przynajmniej, Tamara dotrzymała słowa! A ja już zwątpiłem we wszystko! Mniemałem, że zażartowano ze mnie okrutnie!
— Zdaje się, że się nie mylisz! Cóż ci powiedziała Tamara?
Jął prędko wyjaśniać:
— Oświadczyła mi, że skoro została zdemaskowana, musi uciekać z pałacyku, lecz nie zamierza nikomu uczynić krzywdy! Aby się zabezpieczyć przed pogonią, uwięziła cię w jakimś pokoiku, a mnie zmuszona jest zamknąć w sieni. Gdy, jednak, z willi odejdzie, mam nacisnąć na guzik — wskazał oczami w kierunku sprężyny — a wówczas otworzą się drzwi twej celki i bez żadnego szwanku wyjdziesz z tamtąd. Musiało się coś zepsuć w maszynerji, bo naciskałem z całej mocy, a ty dopiero teraz, po upływie kilkunastu minut się zjawiasz...
Zosieńka poczęła się śmiać.
— Wszystko pojmuję! Takie zlecenie otrzymałeś od Tamary?
— Tak! — stropił się nieco.
— Wiesz, że o mały włos, nie zabiłeś mnie własnemi rękami, coprawda, niechcący...
— Ja?
— Że chciałeś wrzucić mnie w przepaść!
Przestań żartować, Zosieńko!
— Bynajmniej nie żartuję, głupiutki Bobie! Wiedz o tem, że ten guzik, na który naciskałeś, sądząc, że mnie uwolnisz, w rzeczy samej kieruje w podziemnym pokoiku ruchomą podłogą. Gdy go silniej poruszyć, podłoga usuwa się z pod nóg, a ten, który znajduje się tam uwięziony, spada do głębokiej studni...
— Boże! — wykrzyknął przerażony. — Co za potwór z tej kobiety! O, jakże szatański wymyśliła ona plan! Mało jej było tego, że ty zginiesz, lecz chciała, abym ja się stał mimowolnym twym mordercą i później, z rozpaczy odebrał sobie życie! Potwór...
— Tak, potwór to prawdziwy, Bobie!
— Lecz, jak ci się udało uratować? Drżę jeszcze na samo wspomnienie niebezpieczeństwa, które przeżyłaś!... Przecież, to nie ja, otwarłem ci drogę do wolności!
— Stał się cud! Istny cud! Kiedy już zwątpiłam w swe ocalenie i byłam przekonana, że za chwilę w przepaść runę, moje palce natrafiły na guziczek, ukrywający inne potajemne przejście. Wybudował je ten kozak Iwan, o którym musiałeś słyszeć.
— Godny pomocnik Orzelskiej!
— Otóż wybudował je, bo znał ją dobrze i przypuszczał, że skoro przestanie jej być potrzebny, ona jego pierwszego strąci do lochów. Iwan, nie znając mnie wcale, ocalił mi życie! Lecz, nie pora teraz na powtarzanie szczegółów. Ruszajmy do decydującej walki! Słyszałam głosy w gabinecie...
— Jakże możemy tam się dostać, kiedy Orzelska zamknęła drzwi, wiodące do pokojów!
— Jest na to sposób — wesoło odrzekła panienka — Iwan, na wszelki wypadek, zbudował drugie przejście! Przez salę jadalną! Zaraz ci je pokażę! Ale nie traćmy czasu!
Pociągnęła go za rękę do wewnątrz szafy. Z tamtąd na platformę maleńkiego korytarzyka. Gdy zaś znaleźli się w mroku i mieli już wejść do jadalni, mocno przytuliła się do Szareckiego.
— Zapomniałam ci podziękować, Bobie — szepnęła — żeś jednak nieproszony przybiegł na mój ratunek! Widocznie, zależy ci na mnie trochę!
— Zosieńko! Wątpisz jeszcze! Toć życie poświęciłbym, byle cię wyrwać z rąk tej przeklętej Tamary...
Spojrzała nań nieco ironicznie.
— Tak mnie kochasz? A nie znasz wcale...
— Ja cię nie znam!
— Nie znasz! I obawiam się, że za chwilę dowiesz się o mojej osobie czegoś, co mocno ostudzi twój zapał...
— Znów żartujesz...
— Wnet, sam się przekonasz.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak fragmentu tekstu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.