Niebezpieczne związki/List CXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LIST CXXV.

Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.

A więc nareszcie zwyciężyłem tę dumną kobietę, która śmiała mniemać, iż mnie zdoła się opierać! Tak, droga przyjaciółko, jest moją, zupełnie moją; od wczoraj nie ma już prawa niczego mi odmówić.
Pozostaję jeszcze nazbyt pod wrażeniem mego szczęścia, aby móc je ocenić: ale sam zdumiony jestem nieznanym czarem, jakiego doznałem. Czyżby to więc było prawdą, że cnota podnosi wartość kobiety nawet w chwili jej upadku? Nie; zostawmy starym piastunkom te niedorzeczne baśnie. Czyż nie spotyka się prawie wszędzie mniej lub więcej dobrze udanego oporu przy pierwszym tryumfie? a czyż znalazłem gdziekolwiek ten urok, o którym mówię? nie jest to jednak, mimo wszystko, urok miłości; bowiem, jakkolwiek miewałem niekiedy przy tej dziwnej kobiecie chwile roztkliwienia dość podobne do tego upokarzającego uczucia, zawsze umiałem je zwyciężyć i wrócić do moich zasad. Jeżeli nawet wczorajsza scena poniosła mnie, jak mi się zdaje, nieco dalej niż się spodziewałem; jeżelim przez chwilę podzielał zamęt i upojenie jakie obudziłem, to owo przemijające złudzenie byłoby się już obecnie rozwiało; a tymczasem urok trwa ciągle. Wyznaję, iż poddałbym się nawet z rozkoszą jego działaniu, gdyby mnie nie przejmował zarazem pewnym niepokojem. Czyżbym, w moim wieku, jak student jaki pozwolił powodować sobą jakiemuś uczuciu niezależnemu odemnie i nieznanemu? Nie, trzeba, przedewszystkiem, zwalczyć je i zbadać.
Być może zresztą, że już odgadłem przyczynę. Podobam sobie przynajmniej w tej myśli i chciałbym, aby była prawdziwa.
Z tłumu kobiet, przy których spełniałem aż do tego dnia rolę i obowiązki kochanka, każda zdradzała conajmniej tyle ochoty oddania się, ile ja miałem chęci nakłonienia jej do tego: utarło się niemal nazywać świętoszkami te, które wychodziły jedynie do połowy drogi, w przeciwstawieniu do tylu innych, których wyzywająca obrona bardzo niedostatecznie osłaniała pierwsze kroki zachęty z ich strony.
Tutaj, przeciwnie, znalazłem pierwotne usposobienie dla mnie niekorzystne, umocnione jeszcze potem radami i oskarżeniami kobiety kierowanej nienawiścią, ale widzącej jasno; znalazłem wrodzoną trwożliwość i pełne delikatności uczucia wstydu; przywiązanie do cnoty płynące z zasad religijnych i mające za sobą dwa lata tryumfu; patrzyłem wreszcie na zadziwiające postępki, natchnione temi rozmaitemi pobudkami: postępki, których jedynym celem było umknąć się moim zabiegom.
Nie jest to zatem, jak w moich innych przygodach, zwykła kapitulacya mniej albo więcej zaszczytna, i z której łatwiej jest korzystać niż wbijać się w pychę; to zwycięztwo zupełne, kupione uciążliwą walką i odniesione dzięki umiejętnym obrotom wojennym. Nic zatem dziwnego, że ten tryumf, który zawdzięczam tylko sobie, staje mi się tem cenniejszym; i nadmiar rozkoszy jaką odczułem w chwili zwycięztwa i pod której czarem jeszcze pozostaję, jest jedynie słodkiem wrażeniem poczucia swojej chwały. Trafia mi do przekonania ten sposób patrzenia na rzeczy: ratuje mnie od upakarzającej myśli, że mógłbym, w jakimkolwiek względzie, zawisłym być od niewolnicy, którą poddałem memu jarzmu; że nie posiadam w sobie samym pełni mojego szczęścia i że władza sycenia mnie całą jego potęgą miałaby być dana tej a tej kobiecie, za wyłączeniem wszystkich innych.
Te budujące rozmyślania będą miarodajne dla mego zachowania się w tej osobliwej przygodzie: możesz być pewna, że nie pozwolę się spętać w ten sposób, abym nie mógł w każdej chwili skruszyć tych nowych kajdanów, wedle mojej dobrej woli i ochoty. Ale oto już mówię ci o zerwaniu, a ty nie wiesz jeszcze, w jaki sposób nabyłem praw do niego; słuchaj zatem: zwracałem tak baczną uwagę i na własne słowa i na odpowiedzi z jakiemi się spotykały, że mam nadzieję odmalować ci całą scenkę z należytą dokładnością.
Zobaczysz, z dwóch kopij listów, które dołączam, jakiego pośrednika obrałem sobie, aby się zbliżyć do mojej piękności, i jak gorliwie świątobliwa osobistość zabrała się do tego, ażeby nas połączyć. Trzeba ci jeszcze wiedzieć — o czem ja dowiedziałem się z listu przejętego wedle zwyczaju — że obawa, połączona z upokorzeniem, iż mogłaby być opuszczoną, zaburzyła nieco roztropność surowej nabożnisi; zarazem włożyła w jej serce i główkę uczucia i myśli, które, mimo iż pozbawione wszelkiego zdrowego sensu, niemniej były wcale interesujące. Po tych to wstępnych czynnościach, o których musiałem cię powiadomić, wczoraj, we czwartek dnia 28-go, w dniu obranym i naznaczonym przez moją niewdzięczną, zjawiłem się u niej jako niewolnik nieśmiały i pełen skruchy, aby opuścić dom jako uwieńczony zwycięzca.
Była godzina szósta wieczór, kiedy przybyłem do pięknej samotnicy, albowiem, od czasu powrotu, drzwi jej zamknięte były dla całego świata. Próbowała powstać, kiedy mnie oznajmiono; ale drżenie kolan nie pozwoliło jej utrzymać się w tej pozycyi: musiała usiąść z powrotem. Służący krzątał się jeszcze chwilę po pokoju, czem pani de Tourvel zdawała się zniecierpliwiona. Zapełniliśmy tę chwilę wymianą zwykłych ceremonialnych grzeczności. Równocześnie, aby nic nie tracić z czasu, którego wszystkie momenty były cenne, rozejrzałem się dokładnie po całym pokoju; i już wówczas, odrazu, naznaczyłem sobie okiem teren zwycięztwa. Nie byłbym mógł wymarzyć dogodniejszych okoliczności, w tym samym bowiem pokoju znajdowała się otomana. Ale zauważyłem również, że naprzeciw niej wisiał portret męża i obawiałem się, wyznaję, aby, z kobietą tak osobliwego kroju, jedno spojrzenie, skierowane przypadkowo w tę stronę, nie zniszczyło doraźnie owocu tylu starań. Wreszcie zostaliśmy sami i przystąpiłem do rzeczy.
Zaznaczywszy w krótkich słowach, iż Ojciec Anzelm musiał ją powiadomić o pobudkach mych odwiedzin, począłem się użalać na surowe postępowanie, którego byłem przedmiotem, przyczem położyłem szczególny nacisk na wzgardę, jaką mi okazano. Broniła się od tego, jak było do przewidzenia; przeprowadziłem tedy dowód, powołując się na jej początkową nieufność i obawę, na skandaliczną ucieczkę, na odmowę odpowiadania na moje listy, przyjmowania ich nawet etc. etc. Chciała mi na to odpowiedzieć; przerwałem jej; aby zaś złagodzić brutalność tego szorstkiego sposobu, osłoniłem go natychmiast zapomocą pochlebstwa. „Jeżeli tyle wdzięków, ciągnąłem, zrobiło na mojem sercu wrażenie tak głębokie, tyle cnót wyryło się niemniej głęboko w mej duszy. Wiedziony nieodpartem pragnieniem zbliżenia się do nich, odważyłem się mniemać, iż stałem się ich godnym. Nie wyrzucam ci pani, iż osądziłaś inaczej, ale nakładam sobie karę za moją omyłkę“. Ponieważ spotkałem się z pełnem zakłopotania milczeniem, ciągnąłem dalej: „Pragnąłem, pani, albo usprawiedliwić się w twoich oczach, albo uzyskać przebaczenie błędów o jakie mnie pomawiasz; potrzebuję tego, aby bodaj dokończyć w spokoju dni, do których nie przywiązuję żadnej ceny, odkąd ty, pani, wzdragasz się być jedyną ich słodyczą“.
Tutaj próbowała odpowiedzieć. „Obowiązki moje nie pozwalały mi...“ Kłamstwo nie mogło jej przejść przez gardło; urwała. Zacząłem tedy tonem najgłębszej tkliwości. „Więc to prawda, że pani uciekłaś przedemną? — Ten wyjazd był konieczny. — I że oddalasz mnie od siebie? — Tak trzeba. — I na zawsze? — Tak powinnam.“ Nie potrzebuję ci dodawać, że w czasie tej krótkiej rozmowy głos czułej świętoszki był zdławiony, zaś oczy nie śmiały podnieść się na mnie.
Uznałem, iż trzeba ożywić nieco tę przewlekającą się scenę; toteż, podnosząc się z wyrazem żalu: „Stałość pani, rzekłem, przywraca mi siłę moich postanowień. Dobrze zatem, rozstaniemy się; rozstaniemy się nawet bardziej niż myślisz: będziesz mogła sobie dowoli winszować twego dzieła“. Nieco zdziwiona tym tonem wymówki, chciała odpowiedzieć: „Postanowienie, jakie pan powziął, rzekła... — Jest jedynie wynikiem rozpaczy, odparłem z uniesieniem. Chciałaś, ażebym był nieszczęśliwym; dowiodę, że ci się to powiodło, nawet ponad twoje własne życzenia. — Pragnę pańskiego szczęścia, odparła“. Tu ton jej głosu zwiastował już bardzo silne poruszenie; toteż, rzucając się do jej kolan, i tym moim tonem dramatycznym, który znasz, markizo, wykrzyknąłem: „Ach, okrutna, czy może istnieć dla mnie szczęście, gdy ty go nie chcesz podzielać? Gdzież je znaleźć zdala od ciebie? Och! nigdy! nigdy!“
Wyznaję, że zapędzając się w ten sposób, wiele liczyłem na pomoc łez: ale czyto z nieusposobienia, czy też z przyczyny nieustannego napięcia uwagi, niepodobieństwem mi było rozpłakać się.
Na szczęście przypomniałem sobie, że aby zdobyć kobietę, każdy sposób jest równie dobry, i że pierwszy lepszy wielki gest wystarczy, aby wywrzeć na niej wrażenie głębokie i korzystne. Nadrobiłem tedy grozą to, w czem uczuciowość nie dopisała. W tym celu, zmieniając jedynie ton i siłę głosu, a zostając w tej samej pozycyi, wykrzyknąłem: „Tak jest, przysięgam oto u stóp twoich, iż albo cię posiądę albo też zginę“. Gdym wymawiał te ostatnie słowa, spojrzenia nasze spotkały się. Nie wiem, czego trwożliwa istotka dopatrzyła się w moim wzroku, ale podniosła się z twarzą przerażoną i wymknęła się z ramion, któremi ją obejmowałem. Nie przytrzymywałem jej, gdyż zauważyłem nieraz, że sceny rozpaczy, wzięte ze zbyt górnego tonu, z chwilą gdy się nadto przewlekają, przechodzą w śmieszność lub też pozostawiają jedynie drogę do środków prawdziwie tragicznych, na którą nie miałem najmniejszego zamiaru wkroczyć. Zatem, podczas gdy ona wymykała mi się z ramion, dodałem jedynie tonem nizkim i posępnym, ale w ten sposób, aby mnie mogła usłyszeć: „A więc śmierć!“
Podniosłem się wówczas i zachowując przez chwilę milczenie, rzuciłem na nią, jakgdyby przypadkiem, parę złowrogich spojrzeń, które, mimo swego obłędnego pozoru, były nawskroś przenikliwe i jasnowidzące. Jej postawa nawpół omdlała, przyspieszony oddech, skurcz wszystkich mięśni, ramiona drżące i nawpół wzniesione, wszystko to było dla mnie dostateczną oznaką, iż osiągnąłem pożądane wrażenie: ale, ponieważ w miłości pierwszym warunkiem dojścia do celu jest, aby dwoje osób znalazło się blizko siebie, a zaś my znajdowaliśmy się wówczas dosyć daleko jedno od drugiego, trzeba było przedewszystkiem się przybliżyć. Aby do tego doprowadzić, przeszedłem co rychlej do pozornego spokoju, aby złagodzić skutki mego gwałtownego wybuchu, nie osłabiając jego wrażenia.
Przejście moje było mniej więcej takie: „Jestem bardzo nieszczęśliwy. Chciałem żyć dla twego szczęścia, i zakłóciłem je. Poświęcam się dla twego spokoju i również go zamącam“. Potem, siląc się niby na spokój, ale z widocznym wysiłkiem: „Wybacz, pani, nie nawykłem do burz namiętności, nie umiem przeto panować nad ich wybuchem. Uniosłem się; źle uczyniłem: ale pomyśl, że to ostatni raz. Och! uspokój się, pani, uspokój się, błagam“. Zarazem, podczas tego długiego przemówienia, zbliżałem się nieznacznie. „Jeżeli pan chce, abym się uspokoiła, odparła spłoszona piękność, niech się pan sam stara być spokojniejszy. — Dobrze więc, przyrzekam to pani, rzekłem. Poczem dodałem słabszym głosem: „Wysiłek ciężki, ale przynajmniej nie będzie zbyt długi. Ale, podjąłem natychmiast jakby nawpół przytomnie, przyszedłem tutaj, wszak prawda, aby pani zwrócić jej listy. Racz je odebrać, proszę. Niech się spełni i to bolesne poświęcenie: nie zostawiaj mi nic, co mogłoby osłabić mą odwagę“. Następnie dodałem, wyciągając z kieszeni cenny zbiorek: „Oto zakład zwodniczy zapewnień twojej przyjaźni! Przywiązywał mnie do życia, odbierz go tedy. Sama zechciej dać znak który ma mnie od ciebie oddalić na zawsze“.
Tutaj czuła kochanka poddała się najzupełniej poruszeniom tkliwego niepokoju. „Ależ, panie de Valmont, co panu jest? co pan chce powiedzieć? Czyż krok, który czynisz dzisiaj, nie jest dobrowolny? czy to nie jest owoc własnego pańskiego namysłu? czyż nie pan sam zgodził się z koniecznem postanowieniem, które ja obrałam z poczucia obowiązku? — A zatem, odparłem, to postanowienie rozstrzygnęło o mojem. — I jakież ono? — Jedyne, które może, rozdzielając mnie z tobą, położyć koniec mym cierpieniom. — Ale niech mi pan powie, co pan zamierza?“ Na to objąłem ją w ramiona, bez żadnego oporu z jej strony. Z tego zapomnienia o względach przyzwoitości mogłem wnioskować jak bardzo musi być wzruszona: wykrzyknąłem tedy, ryzykując ten nowy wybuch uniesienia: „Kobieto anielska, ty nie masz żadnego pojęcia o miłości jaką mam dla ciebie; nie dowiesz się nigdy, do jakiego stopnia byłaś ubóstwiana, i o ile to uczucie było mi droższem niż własne me istnienie! Oby dni twoje mogły ci spłynąć szczęśliwie i spokojnie; oby mogło je ozłocić całe szczęście, z którego mnie odarłaś! Odpłać przynajmniej to szczere życzenie jednem westchnieniem, jedną łzą, i wierz mi, że to ostatnie z poświęceń nie będzie najcięższe dla mego serca. Żegnam cię“.
Podczas gdy tak mówiłem, czułem że serce jej bije coraz gwałtowniej, śledziłem jak się twarz mieni, widziałem zwłaszcza łzy, które ją dławiły, dobywając się z oczu jedynie skąpo i z trudnością. Wówczas dopiero spróbowałem udać, że się chcę oddalić; na co ona wstrzymując mnie z siłą, wykrzyknęła żywo, „Nie, wysłuchaj mnie wprzódy. — Puść mnie pani, odparłem. — Wysłuchaj mnie, ja żądam. — Trzeba uciekać od ciebie, trzeba! — Nie!“ wykrzyknęła. Przy tem ostatniem słowie, rzuciła się lub raczej padła zemdlona w moje ramiona. Ponieważ wątpiłem jeszcze o tak szczęśliwym wyniku, udałem wielkie przerażenie, ale zarazem, ciągle zdradzając oznaki przerażenia, zaprowadziłem ją, lub raczej zaniosłem, na pole mej chwały. Jakoż w istocie przyszła do siebie dopiero zupełnie ujarzmiona i już stawszy się łupem szczęśliwego zwycięzcy.
Aż dotąd, piękna przyjaciółko, mogłaś, jak sądzę, stwierdzić z uznaniem i przyjemnością wzorową czystość metody w mojem postępowaniu. Przyznasz, że w niczem nie oddaliłem się od klasycznych zasad tej wojny, w której nieraz, rozmawiając o tem, zauważyliśmy tyle podobieństwa do prawdziwej. Sądź mnie przeto tak, jakby to czynił Turenjusz lub Fryderyk. Zmusiłem do bitwy przeciwnika, który chciał jedynie zwlekać, unikając stanowczej rozprawy; zapewniłem sobie, przez umiejętne obroty, wybór terenu i warunków walki; zdołałem uśpić czujność nieprzyjaciela, aby go dosięgnąć łatwiej w jego szańcach; następnie umiałem przejąć go postrachem, zanim przyszło do spotkania. Jeżeli zdałem się w czem na los przypadku, to jedynie wówczas, gdy miałem widoki wielkich korzyści w razie powodzenia, a pewność dalszych posiłków w razie porażki; wreszcie, wydałem bitwę jedynie po zapewnieniu sobie odwrotu, dającego możność zabezpieczenia i zachowania wszystkiego co zdobyłem poprzednio. To, zdaje mi się, wszystko, co można uczynić; ale lękam się obecnie, iż rozmiękłem jak Hanibal w rozkoszach Kapuy. Oto co zaszło od tej chwili.
Byłem przygotowany na to, że tak doniosły wypadek nie obędzie się bez łez i bez przyjętej w takich wypadkach rozpaczy: tutaj natomiast zauważyłem raczej przewagę pewnego zawstydzenia i jakby skupionej powagi. Jedno i drugie tłómaczyłem sobie stanem, w jakim się znajdowała moja bogobojna pani; toteż, nie zaprzątając się temi drobnemi różnicami które uważałem za czysto okolicznościowe, chciałem poprostu kroczyć wielkim gościńcem pocieszeń, przekonany, że, jak się to dzieje zazwyczaj, jeden czyn zdziała więcej niż wszystkie perswazye, których jednak również nie zaniedbywałem. Ale napotkałem na opór istotnie przerażający, nietyle jeszcze przez swoją gwałtowność, co przez formę w jakiej się objawił.
Wyobraź sobie kobietę siedzącą całą zesztywniałą, o twarzy zupełnie nieruchomej; robiącą wrażenie, iż nie myśli, nie słyszy, nie rozumie: jedynie z oczu utkwionych w jeden punkt wypływają łzy dość obfite, i cieknące jakby bezwiednie. Taką była pani de Tourvel podczas moich przemówień; zaś gdy próbowałem ściągnąć na siebie jej uwagę jakąś pieszczotą, gestem nawet najniewinniejszym, miejsce pierwotnej martwoty zajęły natychmiast objawy przerażenia, spazmy, konwulsye, szlochy, i, od czasu do czasu, bezładne okrzyki.
Te napady powtórzyły się kilka razy i coraz to silniejsze; ostatni był nawet tak gwałtowny, że byłem już blizki zupełnego zniechęcenia, i zaczynałem przez chwilę myśleć, iż odniosłem najzupełniej jałowe i bezpożyteczne zwycięztwo. Próbowałem się chwytać wszelkich przyjętych w tych wypadkach ogólników, w których liczbie znalazł się i ten frazes: „Więc to cię przyprawia o taką rozpacz, iż dałaś mi szczęście?” Na to słowo, czarująca kobieta obróciła się ku mnie i twarz jej, jakkolwiek jeszcze nieco błędna, przybrała znowu swój niebiański wyraz. „Pańskie szczęście!“ rzekła. Domyślasz się mej odpowiedzi. „Więc jesteś szczęśliwy?“ Podwoiłem moje zapewnienia. „I szczęśliwy przezemnie!“ Dorzuciłem jeszcze słów zachwytu i tkliwego gruchania. Podczas gdy mówiłem do niej, członki jej straciły dotychczasową sztywność, osunęła się miękko w głąb fotelu, i, nie broniąc mi ręki, którą ośmieliłem się ująć, rzekła: „Czuję, że ta myśl pociesza mnie i przynosi ulgę“.
Pojmujesz, że, w ten sposób odnalazłszy wreszcie drogę, nie opuściłem jej już więcej; była to w istocie droga dobra i może jedyna. I tak, kiedy chciałem pokusić się o drugie zwycięztwo, spotkałem się zrazu z pewnym oporem (zaś to na co patrzyłem przed chwilą uczyniło mnie oględnym): ale, przywoławszy na pomoc tę samą myśl o mojem szczęściu, odczułem wkrótce jej zbawienne skutki: „Masz słuszność, rzekła mi tkliwa istota, odtąd mogę znosić istnienie moje jedynie o tyle, o ile może ono się zdać dla twojego szczęścia. Poświęcam się jemu w zupełności: od tej chwili oddaję ci się i nie doświadczysz z mej strony ani odmowy, ani żalu.“ Z tą prostotą, naiwną czy też wzniosłą, wydała mi swą osobę i wdzięki i zdwoiła wartość mego szczęścia, podzielając je wraz ze mną. Upojenie było zupełne i obustronne; po raz pierwszy w życiu przetrwało ono u mnie dłużej, niż chwila rozkoszy. Wysunąłem się z jej ramion jedynie po to, aby upaść do kolan, aby przysiąc wieczystą miłość, i muszę wyznać, w tej chwili wierzyłem w to, co mówiłem. Słowem, nawet kiedyśmy się rozstali, myśl o niej nie opuszczała mnie, i trzeba mi było bardzo pracować nad sobą, aby się z niej oswobodzić.
Ach, czemuż nie ma cię tutaj, aby zrównoważyć urok mego zwycięztwa urokiem nagrody? Ale nie stracę nic na oczekiwaniu, nieprawdaż? mam nadzieję, iż mogę uważać jako przyjęty ten piękny układ, jaki proponowałem ci w ostatnim liście? Widzisz, że dotrzymuję słowa i że, jak ci przyrzekłem, uporałem się z mojemi sprawami na tyle, abym ci mógł poświęcić nieco czasu. Spiesz się tedy co rychlej odprawić twego nudnego Belleroche’a i daj pokój słodkawemu Dancenyemu, aby się zająć jedynie mną. Ale co ty tam robisz na tej wsi, że nie odpowiadasz mi nawet? Czy wiesz, że miałbym ochotę wykłócić się z tobą? Ale szczęście czyni wyrozumiałym. A przytem nie zapominam, że, stając nanowo w rzędzie twoich kornych wielbicieli, winien jestem poddać się z konieczności, markizo, twoim kaprysom i kaprysikom. Pamiętaj jednak, iż nowy kochanek nie chce nic stracić z dawnego przyjaciela. Do widzenia, jak niegdyś... Tak, do widzenia, aniele mój: ślę ci najtkliwsze, najgorętsze pocałunki miłości.
P. S. Czy wiesz, że Prévan, odsiedziawszy miesiąc więzienia, zmuszony był wystąpić z pułku? Cały Paryż powtarza sobie tę nowinę. Trzeba przyznać, że srogo został ukarany za winę, której nie popełnił, i że tryumf twój jest zupełny!

Paryż, 29 października 17**.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.