[217]XCV.
Niebo.
Na łąk przestrzeni zielonéj
Rośnie kwiateczków miliony,
Lecz gdy co rano dla Matki
Rwiesz barwne i wonne kwiatki,
Czy pomyślałoś o dziecię
Kto je rozsiewa po świecie!
To Ten co z słońca promieniem
W kielich roślin pożywieniem
Wpływa, co kwiatki podnosi
I dżdżem wątłe zioła rosi;
Ten co ptaszków kształci w śpiewie,
Wiesza owoce na drzewie,
Małym pszczółkom miód udziela,
I pod twą stopą rozściela
Traw kobierzec, a nad głową
Krągli barwę lazurową.
To Bóg, synu mój kochany,
BogBóg w miłości niezrównany,
W tworach świata niepojęty,
Wieczny w bycie, w chwale święty.
On króluje tam wysoko
Gdzie nie sięgnie ludzkie oko,
A jednakże w każdéj dobie
On dziecino jest przy tobie,
I oko jego promienne
Siedzi twoje sprawy dzienne,
Patrząc z miłością na ciebie...
[218]
A jak tam jest błogo w niebie
W najwdzięczniejszéj nawet mowie
Żaden język nie wypowie.
Wystaw sobie wśród przestrzeni
Jasnych, złotych — świat bez cieni,
Bez chmur błękit, bez skaz słońca,
I rozkosz co nie ma końca,
I o skrzydełkach przejrzystych
Roje aniołków przeczystych,
Które w szczęścia wiecznéj wiośnie
Uśmiechają się radośnie;
A w promieniach jeszcze daléj
Tron Wszechmocnego krysztali.
Czyje oko w tę niebieską
Chwałę strzeli, już się łezką
Żadną bólu nie zamroczy,
Bo ją tylko widzą oczy,
W których wśród żywota drogi
Nie błysł nigdy gniew złowrogi,
Ni złość owych brzydkich dziatek
Co nie chcą słuchać swych Matek.
Tam to twa siostrzyczka mała
Na obłoku uleciała,
A w białych szatach anieli
Skrzydełeczka jéj przypięli,
Uwieńczyli główkę złotą,
I otoczyli pieszczotą;
I dali rozkosz tak czystą,
Że ona drogą gwiaździstą
Płynąc po błękitném niebie,
Wciąż uśmiecha się do ciebie.
[219]
O, mój synu, mój jedyny,
Posłuchaj rady Matczynéj,
Nie każ nigdy z winy własnéj,
Twéj duszyczki białéj, jasnéj,
Szałem złości, co gniew budzi;
Kochaj Boga, miłuj ludzi,
Bądź wytrwałym na cierpienia,
Abyś w chwili odrodzenia,
Gdy błękitne twoje oczy,
Wiekuisty cień zamroczy,
I doczesne zgaśnie życie,
Błysł jako gwiazda w błękicie.