Nieprawy syn de Mauleon/LXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I proch nie zapaliłby się z większą szybkością, jak wzmagał się bunt w Stanach don Pedry.
Gdyby mieszkańcy Kastylii nie obawiali się owładnienia sąsiednich królestw, byliby w większéj części trzymali stronę don Henryka, jak tylko tenże oznajmiłby Hiszpanom w manifeście swoim, iż powrócił z wojskiem, będącém pod dowództwem Bertranda Duguesclin.
W krótkim czasie drogi zapełnione były rozmaiłem żołnierstwem, wiernémi obywatelami, duchownémi różnych stanów i Bretończykanii dążącém do Toledy.
Lecz Toledanie wierni dla don Pedry, jak to przewidział Bertrand, zamknęli bramy swoje, i oczekiwali następstwa.
Henryk nie tracił czasu, otoczył miasto na około wojskiem, i przystąpił do oblężenia, a tym sposobem jego sprzymierzeńcy mieli porę przyjść mu na pomoc.
Z drugiéj strony, don Pedro posyłał kurjera po kurjerze do Królów: Grenady, Portugalskiego, Aragońskiego i Nawarskiego, swoich dawnych nieprzyjaciół.
Prowadził układy z Księciem Galli, który złożony choroba w Bordeaux, zdawał się, iż nieco utracił swój zapał do wojny, i jakby oczekiwał w bezczynności na tę okropną śmierć, kióra wydarła go w tak młodym wieku od świetnéj przyszłości.
Saracenowie o których wspominał Mothril, wylądowali w Lisbonie, wypoczęli przez kilka dni, i statkami przysłanemi przez Króla Portugalskiego odpłynęli przez Tag, będąc poprzedzeni trzema tysiącami koni, wysłanych dla don Pedry od jego sprzymierzonego z Portugalii.
Henryk miał za sobą miasta Galicyi, Leonu, i legiony cudzoziemców, w których pięć tysięcy Bretonczyków pod dowództwem Oliviera Duguesclin, formowały mężny zarodek.
Oczekiwał tylko na Mauléona, który z swym germkiem wracał do obozu i opowiadał co zrobili widział.
Krół i Bertrand słuchali go z uwagą.
— I cóż! — zapytał Konetabl — Mothril nie pojechał z don Pedrem?
— Czeka na przybycie Saracenów.
— Posłać stu ludzi i zabrać naprzód tego tam z Montiel — rzekł Bertrand — Agenor będzie dowodził wyprawą; a że jak wnoszę, nie ma ważnych przyczyn cierpiéć Mothrila, każę wystawić wysoką szubienicę nad brzegiem Tagu, i powiesić na niéj Saracena zabójcę, zdrajcę...
— Panie, panie, — odrzekł Agenor — byłeś tyle łaskaw iż obiecałeś mi przyjaźń i pomoc swoją. Nie odmawiaj więc dzisiaj, i dozwól, proszę cię, aby Saracen Mothril żył spokojnie i bez obawy w swoim zamku Montiel.
— Dla czego? trzeba zniszczyć to gniazdo.
— Panie Konetablu, jest to jama którą znam i która późniéj przekona cię o swojéj użyteczności. Pan wiész, że gdy chce się złapać lisa, przechodzi się niby nie widząc jego kryjówki, inaczéj wyjdzie z niéj i więcéj nie powróci.
— Cóż więcéj, rycerzu?
— Pozwól myśléć Mothrilowi i don Pedrowi, że są w zapomnieniu i nietykalni w swoim zamku; któż wié, czy ich przecie nie zabierzemy jednym rzutem siatki?
— Agenorze, rzekł Król, to nie ta tylko jest twoja przyczyna?
— Nie, Królu, jeszcze nigdy nie skłamałem, nie to jest przyczyną. Szczerze mówiąc, wyznać muszę iż w zamku znajduje się mój prawdziwy przyjaciel, którego Mothril zabić każę, jeżeli się spostrzeże za blisko otoczony.
— Powiedz zatém! zawołał Bertrand, i nie myśl żeby się wahano uczynić ci to, co sobie życzysz.
— Po téj rozmowie, która pocieszyła Mauléona o los Aissy, dowódzcy wojsk obiegli Toledę.
Mieszkańcy bronili się tak dobrze, iż wielu nawet z wsławionych i doświadczonych rycerzy z liczby oblegających, ponieśli śmierć lub rany w potyczkach i wycieczkach.
Lecz te bezskuteczne bójki były tylko wstępem do stanowczéj bitwy: podobnie jak błyskawica bywa poprzednikiem burzy.