<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXX.

Don Pedro urządził z Toledy, miasto obronne, i liczne środki do wszystkich swoich interesów z jego poddanémi i sprzymierzonémi.
Toledanie w tym ciągu nieskończonych wojen domowych, chwiali się, to do jednéj to do drugiéj strony; zależało im tylko zadać cios moralny, któryby ich raz na zawsze połączył do sprawy zwycięzcy Navarrety.
Były to najlepsze prawa don Pedry. Rzeczywiście gdyby Toledanie nie pomogli tą razą swemu Księciu, i jeżeli by on wygrał piérwszą bitwę, przy ostatniéj byłoby już po Toledzie, bo don Pedro by nie przebaczył Wiedział dobrze ten chytry człowiek, że dla ludności wielkiego miasta, są tylko dwa prawdziwe bodźce: głód i chciwość. Mothril powtarzał mu to codziennie.
Należało więc żywić Toledanów, i czynić im obietnice bogatych łupów.
Don Pedro nie doczekał się tych dwóch wypadków.
Obiecywał wiele na przyszłość, lecz nic nie miał obecnie.
Kiedy Toledanie spostrzegli, że brakowało żywności na targu i że spichrze się wypróżniły, zaczęli szemrać.
Liga dwudziestu bogatych obywateli przychylnych Henrykowi Transtamare, albo ożywionych duchem opozycyi, podżegała te szemrania i niekorzystne usposobienia.
Don Pedro radził się Mothrila.
— Ci ludzie, mówił Maur, jeszcze nabawią czego złego. Król się nie spostrzeżesz jak otworzę bramę miasta twemu współzawodnikowi. Dziesięć tysięcy ludzi wejdzie, ogarnie cię, i wojna będzie skończona.
— Cóż więc czynić?
— Rzecz bardzo prosta. W Hiszpanii nazywają Króla don Pedro: Okrutny.
— Wiem ja o tém... nie zasłużyłem jednak na ten tytuł; chyba sprawiedliwość spiesznie wymierzać kazałem.
— Nie roztrząsam tego... lecz jeżeli Król zasłużyłeś na to nazwanie, nie trzeba na to uważać, iż go jeszcze więcéj zasłużysz: jeżeli zaś nie, spiesz się Król usprawiedliwić go jakimkolwiek czynem, który pokaże Toledanom co uczynić potrafisz.
— Zgoda, odparł Król. Przekonani ich jeszcze téj saméj nocy.
Rzeczywiście don Pedro kazał sobie opisać malkontentów, o których wspomnieliśmy; wywiedział się o ich mieszkaniu; poczém, téj saméj nocy, na czele siu żołnierzy, naszedł na dom każdego buntownika, i kazał im głowy postrącać.
Ciała ich wrzucano w Tag. Niespokojności nocne, oraz dużo krwi starannie zatartej przekonało Toledanów o tém, co Król rozumiał „wymierzać sprawiedliwość i rządzić miastem.”
Już nie pisnęli ani słowa, i wzięli się z zapałem do pożywania swoich koni.
Król im powinszował i rzekł:
— Nie potrzebujecie koni w mieście; na oblężonych wyjdziemy pieszo.
Jak Toledanie pozjadali konie, musieli wziąść się do mułów. Dla Hiszpana jest to przykra konieczność. Muł jest zwierzę krajowe: uważają go prawie jak współrodaka; prawda że mało dba się o koni w walce byków, ale potém ładują na mułów, i koni i byków; zabitych na igrzysku.
Toledanie wzdychali, i jedli swoje muły.
Henryk de Transtamare nie zważał na nich.
Takie poświęcenie mułów obudziło energję oblężonych; robili wycieczki dla opatrzenia się w żywność. Tylko Bégue de Vilaines i Olivier de Manny; prawda, że nie jedli koni bretońskich, ale za to okropnie bili; przymuszali zostawać w okopach.
Don Pedro podał im nowa myśl.
Ta jest porywać furaż po koniach i mułach, ponieważ nie było więcéj żyjących.
Trwało to ośm dni; poczém miano się zająć czém innym...
Tylko że pora nie była korzystną.
Książe Galli znudzony nie otrzymywaniem piéniędzy, należnych mu od don Pedra, wysłał trzech deputowanych do Toledy aby przedstawić wykaz kosztów wojennych.
Don Pedro radził się Mothrila, co czynić w nowym kłopocie.
— Chrześcijanie, mówił Mothiil, lubią bardzo wystawne obrządki, i uroczystości; żebyśmy mieli byków, radziłbym Królowi dać im wspaniałe widowisko, ale ponieważ ich nié ma, trzeba pomyśléć, aby je zamienić na co odpowiedniego.
— Powiedź, powiedz.
— Ci deputowani przychodzą żądać od Króla piéniędzy: cała Toleda oczekuje twojéj odpowiedzi; jeżeli Król odmówisz, to znaczy się, że twoje kassy są próżne, a wówczas, to już na nic nie rachuj.
— Ależ ja nie mogę płacić, bo nie mamy czém.
— Ja to bardzo dobrze wiém, przecież administruję finansami; zawsze jednak, w braku piéniędzy, trzeba miéć rozum. Zaprosisz Król deputowanych, którzy z wielką okazałością udadzą się do katedry, tam w obec całego ludu, który będzie wielce uradowany widokiem twoich Królewskich strojów, złota, drogich kamieni, ozdób kapłanów, bogatych zbroi, i ze sta pięćdziesięciu koni, pozostałych w mieście jako próbka rzadkich zwierząt których zaginęła rasa, tam, mówię Królowi, odezwiesz się:
„Panowie deputowani, czy macie zupełną moc wchodzenia ze mną w układy.
„Mamy, odpowiedzą; wszakże przedstawiamy J. K. Mości Xiccia Galli, naszego łaskawego pana.
„Więc powiesz im Król: żądacie odemnie abym zapłacił umówioną summę pieniężną.
„Tak, odpowiedzą.
„Nie zaprzeczam długu, rzekniesz im mój Królu, ale pomiędzy J K. Mością a mną, była umowa, iż z zwrotem należnéj summy, będę miéć jego protekcją, przymierze, i wspólne działanie Anglików.“
— Przecież je miałem, zawołał don Pedro.
— I cóż kiedy Król dziś już nie masz i wystawiasz się na co przeciwnego... Właśnie trzeba od nich otrzymać przedewszystkiém, neutralność, ponieważ gdy z wojskiem Henryka de Transtamare i Bretończykami pod dowództwem Konetabla, będziesz musiał bić się z twoim kuzynem Xięciem Galii i dwudziestoma tysiącami Anglików, jesteś zgubiony, mój Królu; Anglicy sami zapłacą za siebie twojemi łupami.
— Odmówią mi, ponieważ nie płaci.
— Jeżeli odmówią, to już będzie po wszystkiém. Ale chrześcijanie mają za wiele miłości własnéj, żeby sobie przyznać iż zostali oszukani. Książę Galli wolałby stracić wszystko co mu Król winien jesteś, i udać: że jest zaspokojony, jak przyjąć zapłatę, lecz żeby o tém nie wiedziano... Pozwól mi dokończyć, Deputowani zawezwą cię do zapłaty... Król im odpowiesz:
„Ze wszystkich stron grożą mi krokami nieprzyjacielskiemi. Gdyby tak było, chętniej wołałbym stracić całe moje królestwo, jak zostawać w związkach przymierza z tak zdradzieckim Księciem. Przysięgnijcie mi zatém, że od dziś za dwa miesiące, Książę dotrzyma, nietylko uczynionéj obietnicy, to jest, iż mi będzie pomagał, ale i tę, którą uczynił zanim był neutralny, a za dwa miesiące, przysięgam na świętą Ewangelją, będziecie zapłaceni: piéniądze mam w gotowości.
„Deputowani zaprzysięgną, aby miéć prawo prędkiego powrotu do swego kraju, naówczas lud będzie się cieszył, iż znalazł pomoc, i zapewnienie że nie ma nowych nieprzyjaciół a potém, jak pozjada swoje konie i muły, pożywać będzie szczury i jaszczurki z Toledy, których, ze względu bliskość, i skał i rzeki, jest dosyć wielka obfitość.
— Ale za dwa miesiące, Mothrilu...
— Także im Król nie zapłacisz, i to prawda, ale będziesz mógł wygrać bitwę, jaką chcemy wypowiedzieć, za dwa miesiące nie będziesz już potrzebował, jako zwycięzca albo zwyciężony, płacić twoje długi: albowiem, jeżeli Król zwyciężysz, będziesz miał kredytu więcéj jak potrzeba; jeżeli króla zwyciężą, będziesz więcéj jak bankrut.
— Ale moja przysięga na Ewangelją?
— Często Król mówiłeś, iż przejdziesz na machometańską wiarę: oto sposobność, mój Królu. Kiedy się oddasz Machometowi, odłączysz się tym sposobem od Jezusa Chrystusa.
— Przebiegły poganin, mówił do siebie cicho don Pedro, co za rady!
— Ja nie powiadam, nie, odrzekł Mothril, lecz twoi wierni chrześcijanie nic nic dają zgoła, więc moi są więcéj warci.
Don Pedro po dobrym namyśleniu się, wykonał od początku do końca plan Maura.
Obrzęd był okazały. Toledanie na widok świetności dworu, i wystawnych przysposobień wojennych zapomnieli o głodzie.
Don Pedro okazale się przedstawił, przemówił pięknie, i zaprzysiągł z taką pewnością, że deputowani. po wykonaniu przysięgi neutralności, zdawali się bydź więcéj uszczęśliwieni, jak gdyby im gotówką wypłacono.
— Co mnie to obchodzi? rzeki don Pedro, po ich odejściu, to potrwa tak długo jak ja.
Miał on więcéj szczęścia jak się spodziewał, albowiem podług przepowiadań Maura, wielki zasiłek Afrykanów przybył przez Tag, i zmuszał linie nieprzyjacielskie do zasiłku żywnością Toledę, tak, że don Pedro przeliczywszy swoje siły, miał pod władzą armją z ośmdziesięciu ludzi, wraz z żydami, Saracenami, Portugalczykami, i Kastylczykami.
Na wszystkie te przygotowania, patrzał z boku, oszczędzając się i nie pozostawiając nic na los, który przez wpływ i jaki odrębny traf, mógł pozbawić go zysków z wielkiego przedsięwzięcia, o jakim zamyślał.
Don Henryk, przeciwnie, jako Król obrany, porządkował rząd i upewniał się na swoim tronie. Chciał aby nazajutrz poczynię, którymby osiągnął koronę, godność Królestwa była nie zachwianą i mocną jak ta, którą ustalił długoletni pokój.
Agenor podczas tego wszystkiego, miał baczność na Montiel i dowiedział się za dolną zapłatę od straży, że Mothril ustanowiwszy oddział wojska pomiędzy zamkiem i Toledą, prawie codziennie jeździł na lekkim jak wiatr koniu, odwiedzać Aissę zupełnie wyleczoną z swéj rany.
Używał wszystkich sposobów aby dostać się do zamku, albo dać znać o sobie Aissie, lecz wszystko było napróżno.
Musaron skutkiem przemyślania dostał febry.
W końcu, Agenor nie widział innego środka pocieszenia się, jak w mającéj nadejść ogólnéj i bliskiéj bitwie, która mu obiecywała zabić własną ręką don Pedrę, i dostać żywcem Mothrila, tak, aby okupem téj nędznéj istoty, dostać Aissę wolną i żyjącą.
Ta słodka myśl, o któréj marzył bez odpoczynku utrudzała przez zbytnią chęć umysł młodzieńca.
Nabył wielkiego wstrętu do wszystkiego co nie było wojną czynną i stanowczą, a ponieważ należał do rady wodzów, jego powszeccném zdaniem było odstąpić od oblężenia, i przymusić don Pedrę do bitwy na otwartém polu.
Napotkał on w radzie istotnych przeciwników, gdyż w armii Henryka nie było więcéj jak dwadzieścia tysięcy ludzi, i wielu oficerów mniemało, że byłoby niedorzecznością narażać się z tak niedostatecznemi siłami i wystawiać na przegranę tak piękną sprawę.
Ale Agenor wystawia! sobie, że don Henryk nie miał do swego rozporządzenia więcéj jak dwadzieścia tysięcy ludzi, od czasu jego manifestu, i gdyby dał się poznać, odznaczając się, jego siły zamiast powiększenia, niezawodnie by się zmniejszyły.
— Miasta niepokoją się, mówił, chwieją pod dwoma sztandarami; patrz na zręczność, z jaką don Pedro wystawia cię na nieczynność, która dla wszystkich jest dowodem niemocy. Opuść Toledę, któréj nie osiągniesz, wspomnij sobie, że jeżeli jesteś zwycięzcą, miasto zmuszone jest poddać się, wówczas gdy nic go do tego nie nakłania, i przeciwnie, plan Mothrila wykonywa się, będziesz zamknięty pomiędzy dwoma kamiennémi i dwoma żelaznémi mitrami; za tobą Tag obsadzony ośmdziesiąt tysiącami żołnierzy. Trzeba będzie się bić dla tego, aby z chwalą poledz. Dziś prędzéj możesz się spodziewać wygranéj.
Celem téj rozmowy była korzyść własna: ależ która rada bez tego?
Konetabl miał wiele rozsądku i doświadczenia w wojnie, aby nieporadzić Mauléonowi, zostawało tylko niezdecydowanie się Króla, który wieleby rezykował, gdyby do swego przedsięwzięcia nie użył wszystkich swoich ostrożności.
Lecz co ludzie nie mogą, Bóg sprawia swoją wolą.
Don Pedro nie mniéj od Agenrna, spieszył się, zapewnić sobie posiadanie tego skarbu, który dla niego najdroższym był po koronie.
Nocą, kiedy ułatwił swoje interesa, mógł zawsze przez długi łańcuch żołnierzy przybiegać do Montiel wpatrywać się w piękną, lecz bladą i smętną Aissę: bo to czyniło Króla szczęśliwym.
Mothril tylko czasem przypuszczał go do tego szczęścia. Zamiar Saracena był nieomylny; jego sidła trafnie zastawione, już miały swoją zdobycz, wypadało mu tylko ją zachować, gdyż król Don Pedro w zasadzce, jest jak lew w sieci, który będąc już w ręku jeszcze nie jest wzięty.
Mothril był proszony przez Don Pedra, żeby mu oddał Aissę, obiecywał iż się z nią ożeni, i na tron wyniesie.
— Nie, odpowiadał Mothril, chwila bitwy nie jest odpowiednią, ażeby Król obchodził swój obrzęd zaślubin, nie wtenczas to, kiedy tylu walecznych ludzi umiera dla niego, zęby zajmował się miłością. Nie, czekaj Królu zwycięztwa, a wówczas wszystko będzie ci wolno.
W tych męczarniach utrzymywał króla; jednakże jego wyobraźnia była przewidującą i Don Pedro mógłby wszystko dobrze zrozumiéć, gdyby nie był zaślepiony.
Mothril chciał uczynić z Aissy Królowę Kastylską, ponieważ wiedział, że związek Chrześcijanina z Machometanką oburzyłby chrześcijaństwo; że naówczas wszyscy opuściliby Don Pedra, i że Saracenowie tyle razy zwyciężeni, byliby gotowi nanowo podbić Hiszpanią i osiąść w niéj nazawsze.
Mothril naówczas zostałby królem hiszpańskim, Mothril, który tyle pozyskał zaufania pomiędzy swemi ziomkami, który od dziesięciu lat prowadził ich zwolna do téj ziemi obiecanéj, z widocznym postępem dla wszystkich, wyjąwszy don Pedry upojonego lub głupiego.
Lecz z oddaniem Aissy, oszczędziłoby się wiele przeciwności don Pedrze; wypadało zatém postępować powoli i z pewnością. Mothril oczekiwał zwycięztwa, któreby zniszczyło największych nieprzyjaciół, jakich Maurowie mogliby napotkać w Hiszpanii: wypadało żeby imieniem don Pedry, Maurowie wygrali wielką bitwę, żeby zabić Henryka Transtamarę, Bertranda Duguesclin i wszystkich Bretończyków, aby okazać w końcu chrześcijaństwu, że Hiszpania łatwą jest do owładnięcia, ale wtenczas tylko, jak szło o wykopanie grobów dla zdobywców.
Trzeba było także najwięcéj przeszkodzić zamiarom Mothrila, aby Agenor de Mauléon był zabity, dla tego, aby młoda kochanka zachęcona naprzód obietnicami i zapewnieniami bliskiego związku, następnie zniechęcona śmiercią nie podejrzaną na polu bitwy, gotowa była z rozpaczy służyć Mothrilowi, i nadal niw zaufać.
Maur podwoił swoje czułości i starania, nawet posunął się do skarg na Hafiza, jakoby ten miał stosunki z donną Marja, aby oszukać lub zgubić Agenora; a że Hafiz umaił, nic się nie mogło wyjaśnić.
Dostarczał Aissie wiadomości prawdziwych lub zmyślonych o Agenorze, i mawiał jéj:
— On myśli o tobie, i kocha cię; żyje przy swoim Konetablu, i nie traci ani jednéj sposobności widzenia się z emissarjuszami, których mu wysyłam dla odbierania wiadomości.
Aissa pocieszona temi słowy, czekała z cierpliwością, nawet znajdowała jakaś słodycz w tém odosobnieniu, które ją zapewniało, że Mauléon myśli o zbliżeniu się do niéj.
Mieszkanie jéj było w apartamentach najbardziéj oddalonych od zamku; tam, sama z swemi kobiétami, w nieczynności, marzeniu, patrzyła się na okolice z okna, które, że tak powiém, wisiało nad przepaścią skał Montielu.
Kiedy don Pedro ją odwiedzał, była dla niego z ową dobrocią obojętną i umiarkowaną, która dla kobiét niezdolnych powściągać się, jest najwyższym wysileniem hipokryzyi, obojętnością tak niepojętą, że zarozumiali mogliby ją poczytać jako nieśmiałość początkującéj miłości.
Don Pedro nigdy nie doświadczał oporu; najdumniejsza z kobiét Marja de Padilla przecież go kochała, przekładała nad wszystko, jakżeby nieuwierzył miłości Aissy, nadewszystko kiedy śmierć Maryi i szkalowania Mothrila przekonały go, że serce jego córki było czyste i wolne od wszelkiéj myśli miłosnéj?
Mothril uważnie baczył na każdą wizytę don Pedry, ani jeden wyraz króla nie był dla niego bez znaczenia; nie lubił kiedy Aissa choć słowo przemawiała. twierdząc: iż stan jéj choroby wymaga jak największéj spokojności: przytém niepokoił się ciągle stosunkami don Pedry jakie miał z zamkowemi ludźmi, stosunkami, które mogłyby wydać królowi Aissę, jak to już miało miejsce z tylą innemi kobiétami.
Mothril nie zaniedbał wszystkich środków ostrożności, najlepszym z nich było: pochwalać miłość Aissy dla Agenora, i zapewniać młodą dziewicę, iż jest od niego nierównie kochaną.
Z tego wynikło, że wówczas, kiedy Mothril będzie miał opuścić Montiel, aby wziąść przywództwo nad oddziałami afrykańskiemu, przybyłemm na wojnę, zostawało mu tylko dwa polecenia uczynić; jedno swemu porucznikowi, a drugie saméj Aissie.
Ten porucznik był ten sam, który przed walką Navaretty niebacznie strzegł lektyki Aissy, lecz w niewymownéj niecierpliwości czekał powrotu.
Był to żołnierz rozumiejący tylko posłuszeństwo przynależne wodzowi, i uszanowanie dla religii.
Aissa tylko jedną myślą była zajęta, to jest: połączeniem się nazawsze z Mauléonem.
— Jadę na wojnę, rzeki do niej Mothril. Zawarłem umowę z panem de Mauléon, abyśmy wzajemnie oszczędzali się w potyczce. Jeżeli będzie zwycięzcą, powinien przyjść po ciebie do zamku, od którego bramę ja mu otworzę, jeżeli mnie kochasz jak ojca; oboje wraz ze mną umkniecie. Jeżeli zaś będzie zwyciężony, uda się do mnie, zaprowadzę go do ciebie, i będzie mi winien jednocześnie życie i twoje posiadanie... Za tyle poświęceń czy bardzo będziesz mnie kochać Aisso? To wiesz przecie, że jeżeliby król don Pedro wiedział choć jedno słowo, miał w podejrzeniu tylko jednę myśl tego zamiaru, moja głowa potoczyłaby się w godzinę pod jego nogi, a ty nazawsze będziesz straconą dla człowieka którego kochasz.
Aissa rozpływała się w oświadczeniach wdzięczności, i przyzywała tego krwawego dnia żałoby, jako jutrzenkę wolności i szczęścia kiedy przygotował tak młodą dziewicę, dał rozporządzenia swemu porucznikowi.
— Hassan, rzekł mu, prorok ma rozstrzygnąć życie 1 szczęście don Pedry. Wypowiemy wojnę, lecz tylko może zostaniemy zwyciężeni; jeżeli zaś zwyciężemy, i na wieczór po Litwie ja nie powrócę do zamku, to znaczy że będę raniony, nieżywy, lub w niewoli. Wówczas otworzysz drzwi donny Aissy tym kluczem, zabijesz ją sztyletem wraz z dwiema będącemi przy niéj kobiétami, i rzucisz ze skały w wąwóz: ponieważ nieprzystoi, żeby dobre Muzułmanki wystawione były na igraszkę chrześcijanina, choćby to był don Pedro, lub Transtamare! Tylko czuwaj lepiéj jak w Navarecie; tam twoja baczność uchybiła, naówczas przebaczyłem ci życie, lecz tą razą, sam prorok by cię ukarał. Przysięgnij mi więc, iż wykonasz moje rozkazy.
— Przysięgam! rzekł ozięble Hassan, i gdy trzy kobiéty umrą, zabije się wraz z niemi, aby mój duch czuwał nad ich duchem.
— Dziękuję ci, odpowiedział Mothril zakładając mu na szyję swój naszyjnik złoty. Jesteś dobrym sługi, jeżeli zwyciężamy, oddani ci zarząd tego zamku.
Niech donna Aissa nie wié aż do ostatniéj chwili o losie, jaki jest dla niéj zachowany, jako kobiéta, przytém słaba, nie powinna przedwcześnie wiedziéć o śmierci. Co do zwycięztwa, przydawał spiesznie, te może nas pominąć, dla tego też rozkaz mój, jest tylko ostrożnością, do któréj, bydź może, nie będziemy potrzebowali się uciekać.
To powiedziawszy Mothril, uzbroił się; wziął najlepszego konia, i kazał za sobą postępować dziesięciu ludziom, do których miał zaufanie, a zostawiwszy zarząd w Montiel Hassanowi. pojechał nocą, aby wynaleść don Pedrę, na którego niecierpliwie oczekiwał.
Mothril liczył na to zwycięztwo, i me omylił się. Otóż tak się miały rzeczy:
Wszystko rokowało im wygranę. Co chwila nowe posiłki przybywały; niezachwiana wola zwycięzców, ukryłem działaniem któréj, całe złoto z Afryki przechodziło do Hiszpanii; stałość w zamiarach, chociaż częstokroć zniweczonych, gdy tymczasem rycerze europejscy walczyli; jedni dla widoków korzyści, drudzy z obowiązków religijnych, ale wszyscy nader ozięmble i gotowi porzucić sprawę za piérwszém niepowodzeniem.
I w trybie tych zamiarów, tak dobrze obmyślonych, zaszła ta znakomita bitwa, którą historja nazwala bohaterską, a razem poetyczném imieniem Montielu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.