Nieprawy syn de Mauleon/LXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oczekiwana sposobność nie łatwo się nastręcza.
Nikt nie wychodził z zamku, oprócz liwerantów.
Szedł wprawdzie posłaniec, lecz trąba zanikowa oznajmiła jego przybycie. Nasi awanturnicy nie osądzili téż stosowném zatrzymywać go.
Pod wieczór, kiedy wszystko ucichło, kiedy dźwięki podnoszące się z łona wód, do szczytu gór, zdawały się uciszać i milknąć, kiedy niebo pobladło na widnokręgu, a cała natura jakby utraciła swoją świeżość, nasi dwaj przyjaciele usłyszeli prędką rozmowę dwóch znanych już głosów.
Mothril i Hafiz kłócili się schodząc z pokładu zamkowego ku drożynie dotykającej bramy.
— Panie, mówił Hafiz. kazałeś mnie zamknąć przed Królem, a obiecałeś przedstawić mnie don Pedrze, i dać mi dużo piéniędzy; nudzę się przy téj młodéj dziewicy, do któréj zmuszasz mnie abym ją pilnował; chcę bić się wraz z mojémi rodakami, którzy powracają z kraju, i płyną w téj chwili po Tagu na okrętach z białemi żaglami. Zapłać mi więc, mój panie, a ja pójdę wraz z Królem.
— Chcesz mnie opuścić, mój synu? rzekł Mothril, czy jestem dla ciebie złym panem.
— Nie, ale ja już wcale nie chcę miéć pana.
— Mogę cię zatrzymać, rzekł Mothril, ponieważ cię kocham.
— Ale ja ciebie nie kocham. Kazałeś mi spełniać niecne czyny, które rodzą w moim śnie przestraszające marzenia: jestem za młody abym tak postępował. Zapłać mi, i daj wolność, albo znajdę takiego co mu wszystko opowiem.
— Masz słuszność, odpowiedział Mothril, powracaj do zamku, zapłacę ci natychmiast.
Kiedy schodzili, Hafiz był w tyle, a Mothril na przodzie. Droga była tak wązka, że aby się zwrócić, Hafiz zostałby na przedzie, a Mothril w tyle.
Puszczyk zaczął jęczeć w rozpadlinach kamieni, a fioletowa odcień zaciemniła purpurowy odblask na wybrzeżach przezroczystego jeziora.
Nagle krzyk okropny, połączony z strasznémi bluźnierstwami, przeszyły powietrze, i coś ciężkiego i zakrwawionego, rozpłaszczyło się przed jaskinią, w któréj nasi dwaj przyjaciele słuchali z uwagą.
Na krzyk żałosny odpowiedzieli krzykiem przestrachu.
Spłoszone nocne ptaki wylatywały z wnętrza rozpadlin, a owady uciekały z jam jakby szalone.
Wkrótce struga krwista zaczerwieniła wodę.
Agenor blady i drżący wysadził głowę z swojéj kryjówki, a zsiniała twarz Musarona ukazała się przy niéj.
— Hafiz! wykrzyknęli obadwa, widząc o trzy kroki bezwładnego trupa w ubiorze jego towarzysza Gildaza.
— Biédne dziécię! rzekł cicho Musaron, wychodząc z jamy, na pomoc, jeżeli czas jeszcze.
Lecz już śmiertelne cienie oblekały tę twarz bronzowawą, oczy na wpół otwarte zamglały, a ciężki oddech zmieszany z pianą krwistą z trudnością wydostawał się z rozgniecionych piersi Maura.
Poznał Musarona i Agenora, lecz pod wpływem zabobonu, jego rysy cechowały przestrach.
Zapewne nikczemnikowi zdawało się, iż widzi cienie mszczące się.
Musaron podniósł mu głowę. Agenor przyniósł świeżéj wody, dla obmycia czoła i ran jego.
— Francuz! Francuz! rzekł Gildaz, pijąc z chciwością. Allach! przebacz mi.
— Pójdź z nami biédny chłopcze, wyleczemy cię, rzekł Agenor.
— Nie pójdę, ja umrę, umrę jak Gildaz, szeptał Saracen, umieram bo na to zasłużyłem. Mothril zepchnął mnie z spadzistości zamkowéj.
Poruszenie wzgardy uczynione przez Mauléona, było dostrzeżone przez umierającego.
— Francuzie, rzekł, nienawidziłem cię, lecz od dzisiaj przestaje cię nienawidzić, gdyż ty możesz się pomścić za mnie... Donna Aissa kocha cię zawsze... Donna Marja téż protegowała cię. Mothril zatruł Marję, on korzystał z nieprzytomności Aissy, i ugodził ją sztyletem. Powiedz to Królowi don Pedro, powiedz mu jak najprędzéj... ale jeżeli kochasz Aissę ocal ją gdyż za piętnaście dni, gdy don Pedro powróci do zamku, Mothril ma mu wydać Aissę uśpioną napojem magicznym... Czyniłem ci źle, lecz czynię ci i dobrze, przebacz mi i pomścij się za mnie. Allach!...
Opadł zemglony, z boleścią od wrócił oczy ku zamkowi, i skonał.
Więcéj jak przez kwandrans dwaj przyjaciele nie mogli znaleźć swoich myśli, i odzyskać krwi zimnéj.
Śmierć okropna, zjawisko i groźby, przejęły ich niewymownym strachem.
Agenor powstał piérwszy, i rzekł:
— Od dziś za piętnaście dni będziemy spokojni, za piętnaście dni, don Pedro, Mothril albo ja, żyć nie będziemy; pójdź Musaronie, pojedziemy do obozu don Henryka, zdać mu sprawę z włożonego na mnie poselstwa. Ale pospieszajmy; idź wynajdź nasze konie w polu.
Musaron wypełnił polecenie Agenora.
Osiodłał je, obładował, i lekko wskoczywszy na siodło, puścił się na drogę do Toledy, po któréj już naprzód szedł Mauléon.
Kiedy już byli na równinie, i kiedy złowrogi zamek odlał się czarnym cieniem na szarawo-niebieskawym tle nieba, Agenor groził pięścią i głosem rozlegającym zawołał:
— Do widzenia Mothrilu! do prędkiego, miłość moja.