<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Noc i świt
Rozdział 18.
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
18.

Potworna Kosiarka Wojny po trzech latach żarłocznej kośby w Rosji, zdawała się przechodzić w stan bezwładu. Warczały jeszcze skołatane przyrządy, zgrzytały rdzawe kosy, ale coraz mniej groźnie, coraz leniwiej, aż Maszyna Śmierci stanęła jako nienawistny grat, wystawiony na pośmiewisko tchórzów. Dojrzał pierwszy owoc Rewolucji, urządzonej przez zdradzieckie siły obce. Sołdat stawał się nadprawnionym obywatelem komuny, kontrolerem swoich dowódców, zwierzęciem niemożliwem do oprzągnięcia w chomąto. Ideowe cele wojny popadły w poniewierkę. Na licho się zdało bronić granic Państwa i tak zwanego honoru armji, gdy proletarjaty obu wielkich krajów bliskie są już bratniego uścisku? Wczorajszy wróg, Niemiec pomimo jawnego militaryzmu i nietajonej zaborczości ziemi i płodów jej, stawał się dla żołdaka moskiewskiego, a zwłaszcza dla sołdackiego deputata — człowiekiem obojętnym. Niech lezie, gdzie mu potrzeba, niech bierze jeszcze — wytrzymamy — byle nam dał co najrychlej „demokratyczny pokój“. Trzeba przespać po tylu znużeniach — trzeba pohulać po tylu prywacjach. Dzisiaj wolno!
Nic nie stało na przeszkodzie skrajnemu upodleniu tłuszczy, rozwiązanej jednym zamachem z więzów społecznych. „Kontrrewolucja“, którą zaczęli śledzić i tępić wielmożni przedsiębiorcy przewrotu, była tak nikła, że ledwie dostrzegalna. Zwłaszcza w armji. Pojedyncze zaledwie szlachetne jednostki dały wyraz swemu oburzeniu — jakiś admirał Kołczak — generał Korniłow — ataman Kaledin. — Ale żadna większa jednostka bojowa, żaden pułk, chociażby gwardji cara, lub kawalerów św. Jerzego — nie zaświadczyły czynem swego gniewu, lub rozpaczy. Niezmierna, uzbrojona Rosja słała się dobrowolnie pod stopy Niemców, swych zdrajców wewnętrznych i Żydów przebranych za obrońców rosyjskiej Wolności.
Tak szybki rozkład armji, występujący najjaskrawiej na tle ogólnej zgnilizny, rzucał się w oczy Polaków emigrantów, zabłąkanych do Rosji i budził w nich już nie polityczne tylko, lecz fizjologiczne wstręty, poprostu wstyd za rodzaj ludzki, dający okaz takiego upadku. Dla sprawy polskiej upadek Rosji miał narazie niektóre pożytki — bo na pozorne tryumfy Niemców znajdzie się może jeszcze rada w zwycięstwie Sprzymierzonych na Zachodzie? — Ale przymusowa do czasu wegetacja pośród bezeceństwa, pośród trupiego swędu rosyjskiej rewolucji stawała się fizycznie nieznośną.
Jednak do końca lata Kijów leżał jeszcze na uboczu od głównych ośrodków choroby — Petersburga i Moskwy. O postępach rewolucji dochodziły tu późne echa, a symptomaty zakaźne były jeszcze słabe i znośne. I lato dopisywało pogodą odżywczą.
Sworski i Łuba, aby oderwać myśli od ponurych zagadek, na które dopiero przyszłość dać mogła jaśniejszą odpowiedź, włóczyli się po mieście. Zniechęceni do współpracownictwa w paru dziennikach polskich, z których jeden drzemał niespokojnie, jak oni, drugi zaś gonił w piętkę i zaczynał lepić dziecinną Polskę z obietnic niemieckich — dwaj sumienni Polacy woleli przyglądać się historji bieżącej na świeżem powietrzni i rozmawiać z ludźmi, jakich zdarzało się spotkać. Nawet Celestyn dał się namówić do wykonania pewnych przyzwoitości towarzyskich: był z wizytą u Łabuńskich i rozmawiał już parę razy z Hanką w ogródku podwórzowym.
Obaj nie omieszkali napisać do Bronka Linowskiego, adresując listy do sztabu formującego się korpusu polskiego w Mińsku. Po paru tygodniach nadeszła odpowiedź obszerna i serdeczna. Na zapytanie, czy nie przyjedzie do Kijowa, odpowiadał Linowski, że nie przewiduje możliwości w najbliższym czasie, gdyż bardzo zajęty jest przy formowaniu korpusu. O tworzeniu armji polskiej po tej stronie frontu pisał z wielkim zapałem.
Zapalili się błyskawicznie obaj emigranci spragnieni jakiegoś wyraźnie pożytecznego zajęcia.
— Żeśmy też nie pomyśleli o wojsku, Celestynie! Przecież w rozpadającej się armji rosyjskiej jest kilkaset tysięcy Polaków! Polaków oburzonych zapewne na bezeceństwa teraźniejsze i pozbawionych możności powrotu do domów! — I słyszymy już nie pierwszy raz o formowaniu polskiego korpusu przez Dowbora-Muśnickiego, jednego z najtęższych generałów Polaków w armji rosyjskiej. Nawet na Ukrainie coś podobnego miało się rozpocząć. — — Trzeba było listu tego młodzika, aby nam o tem przypomnieć!
Celestyn gładził już brodę frenetycznie:
— Dobrze... a jakżeż to my? — — chyba do piechoty?
— Daj sobie pokój, Celestynie. Młodszy jesteś ode mnie, ale obaj nie potrafimy być naraz żołnierzami. Tu się tworzą pułki z żołnierzy już wyszkolonych, już ostrzelanych, których tłumy naszych są po przestrzeniach Rosji. Nasza akcja może być tylko pomocnicza: propaganda i zbieranie pieniędzy.
— I to coś — bąknął Celestyn, ostudzony.
— To wszystko, mój drogi. Materjał wojskowy jest, gotowy i niezawodny. Żaden Polak nie będzie się długo namyślał, czy ma pójść ze złajdaczonej obcej kupy żołnierstwa do polskiego pułku. Tam już, w Mińszczyźnie, robota rozpoczęta. Jak donosi nam Linowski, są pozwolenia rządu: ministra wojny Kierenskiego.
— To Kierenskij jest już ministrem wojny? — zadziwił się Łuba.
— Oddawna. — Nie czytujesz gazet?
— Pominąłem... ale od dzisiaj...
— I Korniłow popiera tę sprawę, naczelny wódz obecny. A Korniłow to nie byle kto — jeden, który może jeszcze przyprowadzić część armji do porządku i ratować jako tako sytuację.
— Więc nowe wojsko polskie ma z Korniłowem ratować sytuację Rosji? — zapytał Celestyn.
— To się zbiega tymczasem z zadaniem głównem — odrzekł Tadeusz — trzebaż walczyć skuteczniej z Niemcem.
Zamyślił się na chwilę Sworski, potem rzekł:
— Przedewszystkiem zbadajmy, jaki jest stan sprawy tam, w Mińszczyźnie, i tutaj, gdzie możemy być osobiście czynni. Jaki zakres koncesji rządu? Jaki stan umysłów Polaków krajowych?
— Słusznie.
— Idźmy zaraz na wywiady.
— Idźmy — potwierdził Sworski — i każdy w swoją stronę. Ja znam więcej „żubrów“, jak ich nazywasz, i ludzi, mieniących się konserwatystami. Ty idź do „Ogniwa“, gdzie więcej masz znajomych, i gdzie zagląda też lewica.

∗             ∗

Po paru dniach Sworski wiedział już mniej więcej dokładnie, jak stoi sprawa formacji. Słyszał już uprzednio o odbytym jeszcze w maju Zjeździe przedstawicieli wojskowych Polaków, w Petersburgu, o wielce niesmacznych na tym zjeździe swarach i o utworzeniu wówczas Naczelnego polskiego wojskowego Komitetu Wykonawczego, zwanego w skróceniu „Naczpolem“. — O działalności Naczpolu nie mógł i obecnie — w końcu sierpnia — zebrać powiadomień. Natomiast wiadomości z Mińszczyzny donosiły o szybkiej i celowej akcji generała Dowbora, który wykrawał gorliwie z gnijącego cielska armji rosyjskiej cząstki polskie, jednostki i całe oddziały, poddawał je skrupulatnej analizie i kwarantannie, przyjmował tylko zdatne i zdrowe; dochodził już do 30.000 gotowego do boju żołnierza. Był mianowany przez władze rosyjskie dowódcą wszystkich formacyj polskich.
Kiełkowała też inna formacja podobna, niby Dowborowi podległa, lecz z powodu oddalenia terenu niezależna — w okolicach Kaniowa, którą prowadził zdolny generał de Hoenning-Miehaelis. Te usiłowania, bliższe dużo Kijowa, mogły być skutecznie poparte przez Polaków licznie zgromadzonych w grodzie naddnieprzańskim. A te właśnie postępowały bardzo ciężko.
Sworski odnalazł już w Kijowie grupę cywilną, która starała się dostarczyć funduszów funkcjonującej anemicznie na Ukrainie formacji tak zwanego „II-go korpusu“. Przewodniczący grupy przyjął Sworskiego z otwartemi rękami:
— Gdyby się panu udało nakłonić tutejszych bogaczy do sypnięcia gotówką na cel tak wyraźnie zbawienny, zasłużyłby się pan wiekopomnie Ojczyźnie.
Z rozmowy wyrozumiał Sworski, że oprócz pierwszych jakichś sum bezimiennie ofiarowanych i zaledwie na stworzenie kadrów wystarczających, nie było tu wogóle żadnych zapewnionych funduszów; że trzeba zatem pobudzić do wielkich prywatnych składek, poprostu — wyżebrać fundusze. Nie miał tu ani tylu znajomych, ani dostatecznego posłuchu, aby osiągnąć wielkie wyniki. Nawoływanie zaś słowem drukowanem było niepodobieństwem, gdyż rzecz całą wypadało prowadzić jak najciszej ze względu na rozbudzony już ruch niepodległościowy ukraiński. Przywódcy tego ruchu patrzyli krzywo na pierwsze poniki armji polskiej w ziemiach małoruskich, a gdyby się te formacje rozrosły, Ukraińcy przeciwstawiliby się im stanowczo. Trzeba było zatem żebrać po domach i po lokalach polskich. Niezbyt się to uśmiechało Sworskiemu, ale obiecał spróbować.
Tymczasem Łuba biegał z właściwą sobie zapalczywością i przesiadywał w klubie polskim do późnej nocy, poczem w stawał też późno. Sworski nie mógł się z nim rozmówić aż na któryś dzień po powzięciu wspólnego zamiaru. Celestyn był podniecony ale nie radosny. Tadeusz zaczął mówić o powiadomieniach rzeczowych, które zebrał. Celestyn zebrał mniej więcej te same, ale posunął się dalej i rozmawiał o akcji pomocniczej dla armji, był nawet obecny przy szerokiej dyskusji nad tą sprawą.
— Jakże to było? — gadaj!
— Było i jest marnie. Najprzód dowiedziałem się, kto, co i jak. — — Zbierał już ten i ów — trafiałem zwykle na wyciśniętych. I naprawdę z kogo tam wycisnąć? Klub pełny uchodźców z Polski, takich, jak my — chudziaki! Zapału do sprawy, wyznać muszę — mało. Nie rozumieją — bredzą, jak na mękach. Ktoś tam, jeżeli ma w kieszeni „kierenkę“, rzuci jak z łaski. Kto ma carskie ruble, nie popuści. Szkoda fatygi. — Powiem ci, com głównie zyskał: poznałem bardzo dziwny gatunek Polaków.
— W klubie?
— W lokalu klubowym. Była tam w zamkniętej sali narada polityczna. Znajomi puścili mnie — słuchałem. Sejm, mówię ci, parlament! Ale mnóstwo takich... niewiadomych. Dopytać się nie mogłem, skąd ich przyniosło, tylko tyle, że z lewicy. Dlaczego nie? — posłucham. Jeden wychwalał ogromnie zdobycze rewolucji rosyjskiej. — Zdobycze? — myślę — wyraz przedwczesny. Ale niech się wygada. — Skończył. Włazi drugi na estradę choleryk, napastliwy srodze na narodową demokrację; ona. według niego, chce powrotu cara, żandarmów i ustroju kapitalistycznego. Przewodniczący zwrócił mu uwagę, że zebraliśmy się nie na partyjne swary, lecz na zjednoczenie stronnictw dla wspólnej sprawy. Tum się dopiero dowiedział o tem. Zaczął zatem ktoś rozsądniejszy wywodzić, jaka byłaby podstawa współdziałania stronnictw polskich na obczyźnie. No i dogadał się do sprawy formowania wojska.
— Tutaj dobyłeś wielkiego głosu...? — wtrącił Sworski.
— Nie. Inni byli nadto głośni. Zaczęli się brać za łby. I ten od zdobyczy rewolucji rosyjskiej — i ten specjalny wróg narodowej demokracji — cała, jak zmiarkowałem, lewica — przeciw tworzeniu wojska polskiego w Rosji! Dlaczego? — bo musimy zawrzeć natychmiast „demokratyczny pokój“ — i jeszcze dlaczego? — zgadnij.
— Nie zgaduję.
— Bo mamy już rząd w Warszawie: Radę Regencyjną i jej musimy zapytać o pozwolenie na formowanie wojska. Mamy też w Moskwie męża zaufania warszawskiej Rady, pana Lednickiego. Ten się dopiero namyśla, czy dopuszczalne to jest ze stanowiska prawno-państwowego. — — Jednem słowem: gdzież tu lewicowa konsekwencja? Mamy być pod komendą haseł Rewolucji i razem Rady Regencyjnej, złożonej z wybitnych „burżujów“, ustanowionej przez militarystyczne Prusy? — No, powiedz!
Sworski pozbył się odrazu uśmiechu i odpowiedział:
— Jest tu lewicowa konsekwencja — bo taka też to i lewica polska! Pachołkowie niemieccy! Niemcom potrzebny pokój, a bardzo niemiłe wojsko polskie, od nich niezależne.
— Racja! — zawołał Celestyn.
— Ale obrzydliwa racja! — dodał Tadeusz.

∗             ∗

Iskra zapału do tworzenia wojska, która obiegła polską kolonję w Kijowie, przeszyła też serce Hanki Łabuńskiej mocno sympatycznym dreszczem. Dreszcz ten nie udzielił się jej od ideowych rozumowań, ale bezpośrednio od dotknięcia listu Bronka Linowskiego. Nazajutrz po nadejściu listu, ujrzawszy o 9-ej rano na skwerze podwórzowym Sworskiego w pozie wyczekującej, zbiegła do niego, pochłonęła radosną wieść i wyprosiła sobie pismo do przestudjowania — do następnego poranka. Piękna to była zabawa z tym listem ukrytym w staniku, dotykającym bijącego serca, to znów czytanym ukradkiem, z przerwami aż dopiero przewertowanym najdokładniej przed nocą, w sypialnym pokoju, gdzie już trzeba było podzielić się tajemnicą ze starszą siostrą, Tereską, towarzyszką sypialni. Zresztą list był bardzo niewinny, nie do niej pisany, nie wspominał nawet o niej. Ale pisany jego ręką, zawierał jego myśli i zapały, skreślone wymownie.
Długo szukała Hanka, jakby dać znać Bronkowi o wspólności myśli, o wyrywaniu się całej jej istoty do porozumienia. Wyjawić mu swe uczucie wymarzone, a przecież we krwi i mózgu istniejące? Napisać do niego? — — Na to panna ze starożytnego pod każdym względem domu nie odważy się. Zaczepić go jakim zgrabnym żartem? To dobre z innym, z jakimś powabnym lekkoduchem, ale nie z Bronkiem, tym poważnym już przez czyny oficerem polskim. — — Wyznać jeszcze więcej, niż dotychczas, Sworskiemu, albo temu poczciwemu Łubie i prosić którego z nich, aby się koniecznie postarał sprowadzić Bronka do Kijowa pod jakimkolwiek pozorem? — — to obrażało jej dumę dziewiczą, z której już i tak poczyniła ustępstwa w rozmowach ze Sworskim. A przytem — mogłaby poprostu znudzić swych nowych przyjaciół; żaden mężczyzna nie ma szczerego zapału do bezinteresownego pośredniczenia w cudzych sprawach miłosnych.
Powędrowała więc myślą w innym kierunku. Jakby to pomóc Bronkowi w jego ideowych zamiarach, a zatem dzisiaj w tej formacji wojska, o której pisze z takim zapałem? — Kobieta — i to dziewczynka niepełnoletnia — czynnie formować wojska nie będzie — przyczynić się tylko może przez wyjednanie jakichś na ten cel ofiar pieniężnych. — — Ale kwestować przecie sama nie będzie? — — chyba na zabawie dobroczynnej? — — Kto teraz takie urządza? — Pozostaje wyprosić jakąś znaczną ofiarę u rodziców.
I w tym kierunku natrafiała na duże wątpliwości. Matka dałaby się przekonać, ale zdaje się, że ona nie zarządza większemi sumami, które leżą w bankach? — — A ojciec? — nigdy z nim o podobnych rzeczach nie mówiła, jednak powątpiewała, czy ojciec na ten cel potrafi sypnąć.
Więc ona sama da — nie pieniądze, bo ich nie posiada, ale co ma najpiękniejszego ze swych panieńskich skarbów — pierścionek, który otrzymała z testamentowego zapisu babki. Nawet tego pierścionka nie nosi, bo wygląda na zaręczynowy. R ubin otoczony brylancikami w ślicznej starej oprawie — ładny klejnocik, ale i cel piękny. — Odda pierścionek na wojsko!
Skoro powzięła ten zamiar późno w nocy, uczyniło się jej ciepło w sercu; pokochała zaraz gorąco wojsko polskie.
Nazajutrz o 9-ej rano była w ogródku podwórzowym, gdzie niebawem zjawił się i Sworski. Hanka miała minkę misterną, nieco zakłopotaną.
— Mam do oddania list i jeszcze coś... drobną ofiarę na wojsko. Czy może pan wejść kawałek na nasze schody, bo tu na powietrzu? — tu ktoś przechodzi, tam patrzą przez okno...
Tadeusz zgodził się naturalnie, a gdy już byli na pustych schodach, Hanka zatrzymała się, oddała list i pudełeczko, które Tadeusz otworzył.
— To na formację wojska? — zadziwił się — czyjaż to ofiara?
— Moja własna.
— Ależ to bardzo piękny pierścionek!
— Po mojej babce, mnie osobiście zapisany.
— Nie szkoda pani?
— Pan to mówi?! — przecie pan tem się zajmuje?
— No tak... bardzo podziwiam... I cóż ja mam z tem zrobić?
— Musi pan przecie wiedzieć, jak to posłać do Mińska?
— Do Mińska?! — Ja zbieram, a raczej dopiero zbierać będę na formacje pod Kaniowem.
— A nie! stanowczo nie! — zawołała Hanka — to musi pójść na pierwszy korpus, do Mińska.
Zarumieniła się mocno, a z oczu jej tryskała żałość i obawa, że jej piękny plan może nie udać się.
Tadeusz łatwo wyczytał to wszystko i odgadł serdeczny zamiar panienki. Zaczął więc mówić jak najłagodniej:
— Może da się to wykonać — ale wątpię, aby tam przyjmowano dary w przedmiotach. — — Generał Dowbor ma podobno subsidia rządowe, na których poprzestaje.
— Czy można odmawiać? — Jakże ja inaczej się przyczynię do formacji... tamtego wojska? — mówiła Hanka, na dobre rozżalona.
— A pani bardzo chce się przyczynić? — pytał Tadeusz z dobrym uśmiechem.
— Naturalnie, że chcę — — mówił mi pan przecie, że to doskonały projekt — i tak samo Bronek...
— Trzeba zatem napisać do Bronka Dmowskiego z zapytaniem. Niech pani napisze.
— Czy ja mogę? — nigdy do niego nie pisałam.
— Tu już pani musi sama rozstrzygać.
Hanka wahała się, niezupełnie zadowolona z obrotu, jaki brała sprawa. Błysł w jej oczach inny pomysł:
— Możeby napisał ktoś urzędowo, że złożony został taki podarek na formowanie I-go korpusu.
— Napisać do kogo? — spytał Tadeusz.
— Do Bronka — i jemu posłać pierścionek.
— Nie, pani; co nie będzie postępowanie normalne. Takie rzeczy, jak składki na wojsko, pokwitowania i tym podobne, trzeba urządzać po męsku. Najprzód trzeba się dowiedzieć, czy dar może być przyjęty, a potem oddać go w ręce tych, którzy są do przyjmowania ofiar ustanowieni.
— Ale pan weźmie teraz ode mnie ten pierścionek? — zapytała Hanka z lękiem w głosie.
— Muszę również powstrzymać zbytni pośpiech. Pierścionek najlepiej przechowa się u pani, jak dotychczas. A skoro się dowiemy, jaki można z niego zrobić użytek... wymyślimy sposób.
Z widocznem nadąsaniem włożyła Hanka pudełeczko do podręcznej torebki. Sworski chciał ją lepiej usposobić i dodał:
— Proszę wierzyć, że bardzo cenię pobudki pani do tego daru. Z takich uczuć zbudujemy nietylko wojsko, ale i całą Polskę.
— Wy budować będziecie, mężczyźni — odrzekła żywo Hanka. — Nam, kobietom, nic nie wolno.
Pomimo chwilowy niedostrój zapałów, komitywa Sworskiego z panną Łabuńską pozostała niezachwianą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.