Ołeksa Dowbosz, watażka opryszków huculskich

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Turczyński
Tytuł Ołeksa Dowbosz, watażka opryszków huculskich
Podtytuł (Podanie o nim ludu, a fakt historyczny)
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OŁEKSA DOWBOSZ,
WATAŻKA OPRYSZKÓW HUCULSKICH.
(Podanie o nim ludu, a fakt historyczny).


Lud huculski we wschodnich Karpatach zamieszkujący wysoko położone doliny, stoki gór i jary zapadłe, po nad górnym Czeremoszem, Prutem i obu Bystrzycami, jest jeszcze po dziś dzień najbardziej charakterystycznym ludem naszym górskim. Żaden lud nie przechował dotychczas tylu rysów znamionujących przeszłość odległą, żaden nie posiada cech tylu oryginalnych. Ponieważ Huculi zajmują oddawna strony niedostępne, graniczne dawniej między Polską, Mołdawją a Węgrami, rozwinęło się przeto u nich w przeszłych wiekach trwające nawet do trzeciego dziesiątka teraźniejszego wieku niepokojące do koła zbójnictwo. Zbójnik, zwany tu „mołodec“ albo „czarnyj chłopec“ był zawsze dla Hucuła ideałem męstwa, dzielności, a nawet i pewnej szlachetności. Do dziś dnia wspominają o nich w górach ze czcią nie małą. Zapomniane są dziś imiona watażków, rozbijających ze swemi drużynami w tych górach jak Hnata Bajuraka, Pinty, Fedja Żałuby, Iwana Piskliwego, Pyłyniaka, Petra Bednaruka i innych, ale imię Ołeksy Dowbosza góruje ponad wszystkiemi, a czyny niejednego z watażków przeszły na tego największego z pomiędzy wodzów zbójeckich.
Od granic Bukowiny, aż daleko po za granice Huculszczyzny, w krainie Bojków, żyje ciągle w tradycji u górali Ołeksa Dowbosz, o którym opowiadają, jako o człowieku nadzwyczajnym, co borykał się nieraz sam z całem wojskiem, posiadał skarby ogromne, które innym z całą rozdawał hojnością, bronił słabszych, dawał ubogim, był nawet nader nabożnym, szczodrze cerkwie obdarzając, a prócz tego postać watażki owiana była urokiem cudowności — mawiano bowiem, że się go kula nie imie.
Różne o nim słyszałem podania, w okolicach zapadłych ponad Czeremoszem, to nad rozworami dopływów górnych Prutu, lub nareszcie w stronach zamieszkanych już przez Bojków nad dopływami Łomnicy i Świecy.
I tak, opowiadano, że kiedy Ołeksa małym był jeszcze chłopcem, szedł sobie razu jednego ciemnym borem z „puszką“ (strzelbą u Hucułów), wówczas powstała wielka ulewa z łyskawicami, i „didko“ (djabeł) uciekał przed gromem, kryjąc się pod gałęzie gęste buku starego, a ukrywszy się „Hospodu Bohu“ w djablej swej złości pokazywał język. Chłopiec, widząc to naigrawanie się, odważył się strzelić, i krew z didka się posączyła. Wtedy zjawił się „anheł“ z nieba, zapytując się chłopca, czegoby za to od Boga zechciał... to otrzyma. „Choczu maty syłu“, — odrzekł Dowboszczuk. — Anheł kazał mu dłoń pokazać, a napluwszy w nią, jak to czynią chłopi, kazał mu teraz wyciągnąć blizko rosnący świerk niewielki. Gdy to się stało, wysłaniec niebieski zapytał: czyli teraz zadowolony? „Nie“, — mruknął chłopiec — „choczu bilszu syłu maty“. Wówczas, powtórzywszy anioł to samo, co przedtem, polecił mu grubszą wyciągnąć jodłę. Ale chłopak jeszcze nie był zadowolony. Dopiero za trzecim razem kazał mu wyciągnąć z korzeniami starego buka. Wtedy już rad był Ołeksa, że dostał taką siłę. I odtąd był najsilniejszym z ludzi: nie dziw, że później bijał się z całą sotnią i zwyciężał.
W innej znów stronie opowiadano, jak jeden z jego drużyny zbuntował się przeciw watażce: wówczas Dowbosz, chwyciwszy za topór, odrąbał mu za jednym zamachem obie nogi, a że był wspaniałym, pozostawił mu na utrzymanie dwa garnce „biłych“ (talarów lub może „srokowców“), dodawszy do tego puszkę, żeby się miał czem bronić. Dowbosz karał surowo, ale był hojnym w rozdawaniu: mówią o nim, że niejednemu dał cały „bordjuch“ (kozią skórę) „biłych“ a nawet i „żowtych“ dukatów.
Słychać też wiele o wyprawach jego na miasta podkarpackie, jak Kosów, Kałusz, Bolechów, szczególnie żydom, jako „nechrestom“ nie przepuszczał; to też pereł i łańcuchów złotych, zrabowanych u żydów, wiele było u niego.
Koniec Dowbosza był również romantycznym. Jako „łycar“ niezwykłej urody, kochał się często; krasawice i mołodyce za nim przepadały, lecz je często porzucał. Opowiadają, że żona niejakiego Dzwinki, gazdy z Kosmacza (wsi rozległej, w głębokiej między górami kotlinie, blizko źródeł Pisłyńki), z którą watażka stosunek miał miłosny, dowiedziała się razu pewnego od kochanka, iż tylko taka kula jąć go się może, nad którą wraz z dodaniem „proskurnego“ ziarna „świaszczennyk“ odprawiłby dwanaście „służb bożych“. Dowbosz, zdradzający często swoje kochanki, okazał się niewiernym i dla Stefanichy Dzwinczuczki. Wówczas ona w gniewie porozumiała się z mężem i zdradziła tajemnicę. Gazda też czemprędzej postarał się o taki nabój i zasiadł wtedy za piecem, kiedy watażka podszedł w nocy pod drzwi chaty, a chcąc się dostać do wnętrza, wyważył je, lecz w tej chwili Dzwinka strzelił, i padł straszny watażka.
Zdawaćby się mogło, iż całe podanie o Dowboszu jest tylko wymysłem bujnej fantazji ludu górskiego, jak podobne o Janoszku może, w Tatrach, lecz, na szczęście, posiadamy dokumenta piśmienne z owych czasów, kiedy żył Dowbosz.
I tak, niedawno temu odkryto w Kosmaczu u pra-prawnuka wspomnianego Dzwinki dokument przechowywany w rodzinie treści następującej:
„Józef Alex. z Prussów Xiąże na Jabłonowie y Łanowcach, Hrabia na Lisiance y Zawałowie, Liber Baron na Podhorcach JABŁONOWSKI, Wojewoda generał Nowogrodzki y Sądowy ziemi Ruskiej, Korsuński, Wołyński, Orysztyński, Zagościelne, Dzwinogrodzki etc. Starosta Rastanuski, Lanażyski (mniej czytelne) dzierżawca, kawaler orderu Rzymskiego św. Huberta woysk koronnych Rotmistrz. Wiadomo czynię, komu o tym wiedzieć będzie należało, osobliwie jednak Im. P. P. Komisarzom y gubernatorom klucza mego Jabłonowskiego, teraz y na potym będącym, iż ponieważ Stefan Dzwinczuk Poddany moy Dziedziczny ze wsi Kosmacza Olexę Dobuszczuka, Herszta wszystkich Niecnot y zbrodni, smoka w gurach (sic) Zapruckich wychowanego, a życie y substancyę obywatelów Pokuckich pożerającego, zniósł y zgładził z tego świata, za co niech Bogu będzie cześć y chwała nieskończona, że ustawiczną Boyaźń (sic) u Obywatelach kraju Pokuckiego uspokoił, y pożądane bezpieczeństwo przywrócił, zaczym za ten dowód wierności y Życzliwości tegoż Stefana Dzwinczuka poddanego mego pokazany, zachęcając y innych do tych Dzieł chwalebnych, uwalniam go do zgonu życia jego od wszelkich Danin, Podatków, Czynszów y innych jakichkolwiek Powinności, tak Dworskich iako y gromadzkich (Na którego nawet Herszta Opryszków woysko koronne y Ludzie Nadworni Imci Potockich chodzili y uporać go nie mogli do Dwóch y półtrzecia Tysiąca w Liczbie) które to prawo dla Lepszey wiary przy zwykłej Pieczęci mojej Ręką moyą podpisuję“.
„Datum w Jabłonowie die 20 Obris. A. 1745. J. X. z Prussów Jabłonowski“.
Pra-prawnuk żyje do dziś dnia w Kosmaczu, jest poważanym gospodarzem, i akt ten przechowuje jako świętą rodzinną pamiątkę.
Z aktu tego widać, że Dowbosz, o którym co do pobytu jego w górach pod względem chronologicznym nie umie lud powiedzieć, żył w przeszłem stuleciu, a zginąwszy w r. 1745 lub nakrótko przed tym rokiem, rozbijać musiał głównie za Augusta III. Oprócz tego, pokazuje się z tego dokumentu, że wielkie nań robiono wyprawy, i liczne oddziały wojsk nie mogły drużynie jego dać rady.
Z aktów dawnych miejskich w Stanisławowie, których część poszła do Bibljoteki Ossolińskich we Lwowie, dowiadujemy się więcej o tym strasznym watażce.
I tak wypływa z nich, iż ojciec jego, Wasyl Dowbosz, mieszkał w Peczeniżynie (miejscowości położonej na początku gór Karpackich, parę mil od Kołomyi odległej) i oprócz stadko owiec nic więcej nie posiadał. Miał dwóch synów, Ołeksę i Iwana. Ołeksie nie podobało się życie spokojne, udał się przeto w głębokie góry i już w r. 1738 stanął na czele drużyny, z którą wybierał się na dalsze wyprawy. Ojciec Dowboszów umiał nawet wyzyskać swoje stanowisko jako ojciec ogólną bojaźń wzniecającego opryszka, przybywali bowiem do niego nieraz żydzi z podarunkami, żeby im syn jego dawał spokój. Ołeksa przychodził nawet nocą do ojca, zapukawszy do okienka mieszkania. Komisarz ówczesny dóbr pańskich odzywał się do starego Wasyla, żeby syn jego porzucił zbójnictwo a wracał do domu, zapewniając, iż niczego się bać nie potrzebuje. Było to zaś daremnem. Rzuca to niejakie światło na słabe rządy ówczesne za Augusta III, jeśli takie mogły być stosunki. Drużyna Dowboszowa nieraz piła w karczmie we wsi, a popiwszy się „panowie mołodcy“, w kłótni zarąbali nieraz nawet którego ze swoich druhów — mimo to nikt ich nie wyłapał. Niejeden z podstarościch wiedział, gdzie przebywa drużyna Dowboszowa, lub gdzie piją, w której gospodzie, atoli bał się ich zaczepiać. Pokazuje się nawet z aktów, iż nietylko Huculi bywali z opryszkami w zmowie, ale i żydzi, naprowadzając, gdzie opryszki zastać mogą grosz w skrzyni chowany. Akta wspominają, że nawet i żona księdza unickiego z Sopohowa, która rolę grała ich skarbnika, i druga jakaś pani, Michałowska, bywały w zmowie z opryszkami. Ostatnia otrzymała nawet od nich dziesięć sznurów korali.
Z protokółów w aktach okazuje się, że Dowbosz pod zimę rozpuszczał swoją drużynę, a na następną wiosnę zaznaczał im miejsce zejścia się, najczęściej w dalszych częściach niedostępnych łańcucha czarnohorskiego, koło góry „Stogu“ lub innej wśród dzikich wertepów blizko Bukowiny a Siedmiogrodu.
Stefan Dzwinczuk stawał 27 sierpnia r. 1745, jak widać z aktów, w ratuszu, w Stanisławowie, gdzie spisano z nim protokół, opiewający, jak następuje:
„Działo się na ratuszu miejskim Stanisławowskim die 27 Augusti, Anno 1745. Przed obopólnych urzędów sławetnymi panami Szymonem Graczkowskim, wójtem jurysdykcyi polskiej y Michałem Amirowiczem, wójtem jurysdykcyi ormiańskiej i t. d. i t. d.“.
Z tych aktów pokazuje się, że Stefan Dzwinka z Kosmaczu zastrzelił Dowbosza, lecz przygoda owa z żoną Dzwinki jest utworem wyobraźni ludu, w rzeczywistości zaś był tu spór między teści a zięciem o wiano, teści w złości powiedziała Dowboszowi, że go Stefan usiłuje zabić, przez co watażka postanowił go uprzedzić, a tymczasem, gdy drzwi wyważył do chaty, padł ugodzony przez Stefana. Po śmierci zabrano ciało Dowbosza na wóz i obwożono po wsiach, żeby wszyscy naocznie przekonać się mogli, iż ten straszny watażka już nie żyje.

Stanisławów.Juljusz Turczyński.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Turczyński.