O życiu i dziełach Mikołaja Reja z Nagłowic/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O życiu i dziełach Mikołaja Reja z Nagłowic |
Wydawca | Macierz polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia Zakładu Nar. im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Za jagiellońskich czasów urosła Polska w potęgę wielką. Gdy starła krzyżacką pychę pod Grunwaldem za Władysława Jagiełły, nabrała w świecie znaczenia i powagi, a gdy Kazimierz Jagiellończyk zniewolił krzyżactwo do hołdu i uległości Polsce, stała się ona państwem możnem, wielkiem, bogatem. Odzyskała wtedy polskie Pomorze i zachodnią część Prus z Gdańskiem i Warmią. Były to ziemie, o które przelało się krwi niemało od czasów Bolesława Chrobrego, o które Bolesław Krzywousty walczył do upadłego. Podstępem i obłudą bardziej, niż siłą, zagarnęli je Krzyżacy, przez co odcięli Polskę od morza.
Teraz, gdy Polska, przystęp do morza odzyskawszy, nad uściem Wisły zapanowała, zaczęło wzrastać bogactwo kraju. Rozwinął się handel na wielkie rozmiary. Wisłą spławiano płody ziemi polskiej do Gdańska, skąd zabierali je kupcy przeróżni do zamorskich krajów. Bogacił się Gdańsk, bogaciły inne miasta w całej Polsce; rozwijać się poczęło bujnie rolnictwo i doskonalić; rósł dobytek kraju. Wszystko, co ziemia rolnikowi dawała, czego dorobił się na zagonie pracą, sprzedawano za dobre pieniądze i spławiano Sanem, Bugiem, Narwią i innemi rzekami do Wisły, a potem Wisłą ku morzu.
A przez to nie tylko sama Polska zyskała, ale też i Litwa i ziemie ruskie, bo teraz bezpieczniejsze były od najazdu nieprzyjaciela, a na Rusi przybywało chleba. Ziemi tam było wiele, a ludności mało, więc nie miał kto na niej pracować i sporo kraju było odłogiem. Teraz szedł tam z Polski lud pracowity, osiedlał się na pustych ziemiach, zakładał wsie i miasta. Szli tam szczególniej Mazurzy z Mazowsza, zarówno szlachta jak i włościanie, bo na Mazowszu było ludności za gęsto. Dlategoto i teraz jeszcze nazywają na Rusi włościan polskich Mazurami, choćby nie z Mazowsza, ale z Krakowskiego, czy też z innych ziem polskich pochodzili.
Jeszcze bardziej wzrosła powaga Polski i Jagiellonów, gdy syn króla Kazimierza: Władysław, na tronach: czeskim i węgierskim zasiadł, a berła Jagiellońskie opierały się o trzy morza: Adryatyckie, Czarne i Bałtyckie.
Ta potęga Polski, ta powaga Jagiellonów i ów byt dobry sprawiły, że naród garnął się do nauk, krzewił oświatę, bo miał i potrzebny do tego spokój i sposobność i środki wszelkie. Rozwijały się szkoły w kraju i tysiące po naukę do nich spieszyły; zasobniejsi ciągnęli w bardziej oświecone kraje. Była też Polska gościnną. Z najdalszych krajów przybywali tu ludzie za chlebem, po naukę, lub z ciekawości, a wśród nich bywali też sławni na świat cały uczeni. Przez takie stykanie się z cudzoziemcami, a zwłaszcza uczonymi, przez wyjazdy za granicę, krzewiły się i w Polsce owe nauki, któremi słynęły naówczas Włochy, Francya, po części też i niemieckie kraje. Przybywało Polsce ludzi światłych, uczonych, znakomitych w mowie i piśmie, i Polacy słynąć zaczęli z uczoności w szerokim świecie.
I nastały wreszcie w 16-tym wieku takie piękne czasy, że je „złotym wiekiem“ nazwano. Wtedy to uczony Niemiec Just z Lipska (Justus Lipsius) pisał o Polsce: „O Polsko! stałaś się miłośniczką nauk i sztuk, które od nas zbiegły, a u ciebie zrazu schronienie, a teraz już stałą siedzibę znalazły“. Jeden z uczonych francuskich wyraził się, że Polska jest krajem szczęśliwym, że inne narody zazdroszczą jej potęgi, wielkości i powagi w świecie.
Ale chociaż i nauka była i uczonych wielu i książek sporo drukowano, nie miał ogół narodu pożytku z tego w takiej mierze, jak tego potrzebował, bo pisywano po łacinie. Taki był dawniej zwyczaj w całym katolickim świecie, że używano języka łacińskiego, jako piśmiennego, a działo się to z dwóch powodów. Raz dlatego, że prawie wszystkie narody w Europie pozostawały, w starożytnych czasach, pod panowaniem cesarstwa rzymskiego, więc język rzymski, czyli łaciński, rozpowszechnił się między nimi, a powtóre dlatego, że się stał językiem kościelnym i przez cześć dla Kościoła posługiwano się nim w pismach wszelkich, czy to urzędowych, czy też naukowych.
A dodać się też godzi, że łaciński język bardzo był ukształcony, wyrobiony, bo Rzymianie mieli piękną literaturę, byli narodem światłym i od nich brały oświatę inne europejskie narody tak, jak Rzymianie przyjęli ją niegdyś od Greków. Że więc język ich był tak ukształcony, do wyrażenia wszelkich myśli ludzkich nagięty, do pisania składny, narody europejskie przyjęły go jakby za swój, a jeno w potocznem, codziennem życiu, ojczystą mową się posługiwały i zwały ją mową „pospolitą“.
Nie należy ich za to zupełnie ganić, bo były czasy, w których nie ustaliło się jeszcze życie narodowe. Różne ludy mięszały się wówczas ze sobą, a z tej mięszaniny powstawał dopiero jednolity naród, jak oto n. p. Anglicy, Francuzi, Hiszpanie, więc też i języki nie były ustalone. Narzeczy była mnogość wielka. W niejednym kraju co kilka mil inna była mowa i bywało tak, że ludzie co się o dziesięć mil zeszli, porozumieć się nie mogli. Nie dziw, że człowiek uczony musiał po łacinie pisać, bo inne mowy ustalone nie były.
U nas w Polsce było inaczej. Mowa nasza była już ustalona i urobiona dawno, jeszcze wtedy, gdy języki takie, jak angielski, albo nawet i francuski dopiero wyrabiać się zaczynały. Przez tysiąc lat nic prawie nie zmieniła się — tak, że, bez wielkiego namyślania się, możemy dziś czytać i rozumieć to, co po polsku przed kilkuset laty napisano. U nas więc można było pisać po polsku, bo mowa była w narodzie prawie jednolita, ale żeśmy wiarę przyjęli od narodów zachodnich, żeśmy też od nich tę oświatę przejmowali, które one z Rzymu wzięły, więc też przyjęliśmy i ów zwyczaj pisania tylko po łacinie, nie z potrzeby, ale przez naśladownictwo.
Jużcić nie obeszło się zupełnie bez pism polskich, bo psalmy tłómaczono na naszą mowę, bo układano po polsku różne pieśni nabożne, kościelne, bo księża spisywali sobie kazania, bo i książki do modlenia po polsku układano. Ale też prawie koniec na tem. Tylko lud śpiewał sobie piosenki polskie za pługiem, czy na weselu, czy przy kołysce dziecka, czy za trumną ojca, matki, lub sąsiada, albo też układał sobie pieśni o wojnach, o złej i dobrej doli, o tem co słyszał, czego doznał, co go bolało, albo cieszyło.
Ale nadszedł wreszcie czas, że narody zachodnio-europejskie własną mowę sobie urobiły, ustaliły i wtedy też zaczęły się nią posługiwać w pisaniu dzieł znakomitych, w czem Włochy dały przykład. My Polacy trzymaliśmy się łaciny najdłużej i najuporczywiej i gardziliśmy własnym językiem. Mówiono po polsku w potocznem życiu, ale pisać nie chciano. Dopiero z początkiem szesnastego wieku, gdy oświata zaczęła dosięgać średnich i niższych warstw narodu, pojawiają się polskie książki, jak: „Rozmowy, które miał król Salomon mądry z Marchołtem grubym, a sprośnym, przez Jana z Koszyczek wyłożone w polskie z łaciny“.
Wydał je w r. 1521. drukarz krakowski, Hieronim Wietor, z pochodzenia Niemiec z Wiednia. W przedmowie do owej książki mówi, co go skłoniło, aby ją wydać: „Gdy częstokroć słudzy Anny z Jarosławia, kasztelanki Wojnickiej, cnotliwej pani, przychodząc do mnie żądali, iżbym polskiem pismem nieco wybijał (drukował), wziąłem przed się śmiesznego Marchołta gadanie z Salomonem“.
Ta książka jest jedną z najpierwszych, które po polsku drukowano. Były też inne, jak: „Księgi Salomonowe“. Rzecz to również tłómaczona. Tłómacz Hieronim z Wielunia powiada, że „dlatego wydane (owe Księgi Salomonowe), żeby polskie księgi były, ażeby się Polacy w mądrości mnożyli (wzrastali), skoro Włochowie, Niemcy, Czechowie w mądrości niewymownie się kochają“. Prócz Wietora wydawali polskie książki inni też drukarze, ale były to prawie same tłómaczenia z obcych języków, a wydawane przeważnie dla kobiet, nie umiejących po łacinie. Jeden z wydawców pisze, że dlatego owe książki drukuje: „aby pospolity człowiek polski mógł czytać, a osobliwie panny, panie, gdyż matka Ewa to im po sobie zostawiła, że każda wiele wiedzieć chciwa“.
Czytano owe książki, to niezawodnie, ale powagi wielkiej nie miały i po dawnemu się działo, że książki łacińskie były górą. Jak sobie mowę własną lekceważono, dość powiedzieć, że uchodziło za wielką niegrzeczność napisać do kogoś nawet list po polsku. Bywało to wielkiem zgorszeniem nawet dla cudzoziemców, co w kraju naszym osiedli. Oto ów drukarz Wietor pisze w przedmowie do jednej z książek, które wydał: „Wszelki inny naród język swój miłuje, szerzy, krasi, a tylko sam polski naród mową swą gardzi“. Potem dodaje, że to u Polaków taka słabość, iż zawsze lgną do tego, co obce, cudzoziemskie.
Dopiero gdy Mikołaj Rej zaczął ogłaszać swe pisma, gdy zaciekawił niemi nawet najwyższych w kraju dostojników, uznano, że i po polsku pisać można, że język narodowy nadaje się nie tylko do potocznego życia, ale i do poważnych książek.