O życiu i dziełach Mikołaja Reja z Nagłowic/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | O życiu i dziełach Mikołaja Reja z Nagłowic | |
Wydawca | Macierz polska | |
Data wyd. | 1905 | |
Druk | Drukarnia Zakładu Nar. im. Ossolińskich | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
BIBLIOTEKA „MACIERZY POLSKIEJ“
№. 29.
O ŻYCIU I DZIEŁACH
MIKOŁAJA REJA
Z NAGŁOWIC
NAPISAŁ
CZESŁAW PIENIĄŻEK
WE LWOWIE
NAKŁADEM MACIERZY POLSKIEJ
Główny Skład w Administracyi »Macierzy polskiej« w Gmachu Sejmowym
1905 Z drukarni Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich
pod zarządem Karola Jasińskiego
|
Za jagiellońskich czasów urosła Polska w potęgę wielką. Gdy starła krzyżacką pychę pod Grunwaldem za Władysława Jagiełły, nabrała w świecie znaczenia i powagi, a gdy Kazimierz Jagiellończyk zniewolił krzyżactwo do hołdu i uległości Polsce, stała się ona państwem możnem, wielkiem, bogatem. Odzyskała wtedy polskie Pomorze i zachodnią część Prus z Gdańskiem i Warmią. Były to ziemie, o które przelało się krwi niemało od czasów Bolesława Chrobrego, o które Bolesław Krzywousty walczył do upadłego. Podstępem i obłudą bardziej, niż siłą, zagarnęli je Krzyżacy, przez co odcięli Polskę od morza.
Teraz, gdy Polska, przystęp do morza odzyskawszy, nad uściem Wisły zapanowała, zaczęło wzrastać bogactwo kraju. Rozwinął się handel na wielkie rozmiary. Wisłą spławiano płody ziemi polskiej do Gdańska, skąd zabierali je kupcy przeróżni do zamorskich krajów. Bogacił się Gdańsk, bogaciły inne miasta w całej Polsce; rozwijać się poczęło bujnie rolnictwo i doskonalić; rósł dobytek kraju. Wszystko, co ziemia rolnikowi dawała, czego dorobił się na zagonie pracą, sprzedawano za dobre pieniądze i spławiano Sanem, Bugiem, Narwią i innemi rzekami do Wisły, a potem Wisłą ku morzu.
A przez to nie tylko sama Polska zyskała, ale też i Litwa i ziemie ruskie, bo teraz bezpieczniejsze były od najazdu nieprzyjaciela, a na Rusi przybywało chleba. Ziemi tam było wiele, a ludności mało, więc nie miał kto na niej pracować i sporo kraju było odłogiem. Teraz szedł tam z Polski lud pracowity, osiedlał się na pustych ziemiach, zakładał wsie i miasta. Szli tam szczególniej Mazurzy z Mazowsza, zarówno szlachta jak i włościanie, bo na Mazowszu było ludności za gęsto. Dlategoto i teraz jeszcze nazywają na Rusi włościan polskich Mazurami, choćby nie z Mazowsza, ale z Krakowskiego, czy też z innych ziem polskich pochodzili.
Jeszcze bardziej wzrosła powaga Polski i Jagiellonów, gdy syn króla Kazimierza: Władysław, na tronach: czeskim i węgierskim zasiadł, a berła Jagiellońskie opierały się o trzy morza: Adryatyckie, Czarne i Bałtyckie.
Ta potęga Polski, ta powaga Jagiellonów i ów byt dobry sprawiły, że naród garnął się do nauk, krzewił oświatę, bo miał i potrzebny do tego spokój i sposobność i środki wszelkie. Rozwijały się szkoły w kraju i tysiące po naukę do nich spieszyły; zasobniejsi ciągnęli w bardziej oświecone kraje. Była też Polska gościnną. Z najdalszych krajów przybywali tu ludzie za chlebem, po naukę, lub z ciekawości, a wśród nich bywali też sławni na świat cały uczeni. Przez takie stykanie się z cudzoziemcami, a zwłaszcza uczonymi, przez wyjazdy za granicę, krzewiły się i w Polsce owe nauki, któremi słynęły naówczas Włochy, Francya, po części też i niemieckie kraje. Przybywało Polsce ludzi światłych, uczonych, znakomitych w mowie i piśmie, i Polacy słynąć zaczęli z uczoności w szerokim świecie.
I nastały wreszcie w 16-tym wieku takie piękne czasy, że je „złotym wiekiem“ nazwano. Wtedy to uczony Niemiec Just z Lipska (Justus Lipsius) pisał o Polsce: „O Polsko! stałaś się miłośniczką nauk i sztuk, które od nas zbiegły, a u ciebie zrazu schronienie, a teraz już stałą siedzibę znalazły“. Jeden z uczonych francuskich wyraził się, że Polska jest krajem szczęśliwym, że inne narody zazdroszczą jej potęgi, wielkości i powagi w świecie.
Ale chociaż i nauka była i uczonych wielu i książek sporo drukowano, nie miał ogół narodu pożytku z tego w takiej mierze, jak tego potrzebował, bo pisywano po łacinie. Taki był dawniej zwyczaj w całym katolickim świecie, że używano języka łacińskiego, jako piśmiennego, a działo się to z dwóch powodów. Raz dlatego, że prawie wszystkie narody w Europie pozostawały, w starożytnych czasach, pod panowaniem cesarstwa rzymskiego, więc język rzymski, czyli łaciński, rozpowszechnił się między nimi, a powtóre dlatego, że się stał językiem kościelnym i przez cześć dla Kościoła posługiwano się nim w pismach wszelkich, czy to urzędowych, czy też naukowych.
A dodać się też godzi, że łaciński język bardzo był ukształcony, wyrobiony, bo Rzymianie mieli piękną literaturę, byli narodem światłym i od nich brały oświatę inne europejskie narody tak, jak Rzymianie przyjęli ją niegdyś od Greków. Że więc język ich był tak ukształcony, do wyrażenia wszelkich myśli ludzkich nagięty, do pisania składny, narody europejskie przyjęły go jakby za swój, a jeno w potocznem, codziennem życiu, ojczystą mową się posługiwały i zwały ją mową „pospolitą“.
Nie należy ich za to zupełnie ganić, bo były czasy, w których nie ustaliło się jeszcze życie narodowe. Różne ludy mięszały się wówczas ze sobą, a z tej mięszaniny powstawał dopiero jednolity naród, jak oto n. p. Anglicy, Francuzi, Hiszpanie, więc też i języki nie były ustalone. Narzeczy była mnogość wielka. W niejednym kraju co kilka mil inna była mowa i bywało tak, że ludzie co się o dziesięć mil zeszli, porozumieć się nie mogli. Nie dziw, że człowiek uczony musiał po łacinie pisać, bo inne mowy ustalone nie były.
U nas w Polsce było inaczej. Mowa nasza była już ustalona i urobiona dawno, jeszcze wtedy, gdy języki takie, jak angielski, albo nawet i francuski dopiero wyrabiać się zaczynały. Przez tysiąc lat nic prawie nie zmieniła się — tak, że, bez wielkiego namyślania się, możemy dziś czytać i rozumieć to, co po polsku przed kilkuset laty napisano. U nas więc można było pisać po polsku, bo mowa była w narodzie prawie jednolita, ale żeśmy wiarę przyjęli od narodów zachodnich, żeśmy też od nich tę oświatę przejmowali, które one z Rzymu wzięły, więc też przyjęliśmy i ów zwyczaj pisania tylko po łacinie, nie z potrzeby, ale przez naśladownictwo.
Jużcić nie obeszło się zupełnie bez pism polskich, bo psalmy tłómaczono na naszą mowę, bo układano po polsku różne pieśni nabożne, kościelne, bo księża spisywali sobie kazania, bo i książki do modlenia po polsku układano. Ale też prawie koniec na tem. Tylko lud śpiewał sobie piosenki polskie za pługiem, czy na weselu, czy przy kołysce dziecka, czy za trumną ojca, matki, lub sąsiada, albo też układał sobie pieśni o wojnach, o złej i dobrej doli, o tem co słyszał, czego doznał, co go bolało, albo cieszyło.
Ale nadszedł wreszcie czas, że narody zachodnio-europejskie własną mowę sobie urobiły, ustaliły i wtedy też zaczęły się nią posługiwać w pisaniu dzieł znakomitych, w czem Włochy dały przykład. My Polacy trzymaliśmy się łaciny najdłużej i najuporczywiej i gardziliśmy własnym językiem. Mówiono po polsku w potocznem życiu, ale pisać nie chciano. Dopiero z początkiem szesnastego wieku, gdy oświata zaczęła dosięgać średnich i niższych warstw narodu, pojawiają się polskie książki, jak: „Rozmowy, które miał król Salomon mądry z Marchołtem grubym, a sprośnym, przez Jana z Koszyczek wyłożone w polskie z łaciny“.
Wydał je w r. 1521. drukarz krakowski, Hieronim Wietor, z pochodzenia Niemiec z Wiednia. W przedmowie do owej książki mówi, co go skłoniło, aby ją wydać: „Gdy częstokroć słudzy Anny z Jarosławia, kasztelanki Wojnickiej, cnotliwej pani, przychodząc do mnie żądali, iżbym polskiem pismem nieco wybijał (drukował), wziąłem przed się śmiesznego Marchołta gadanie z Salomonem“.
Ta książka jest jedną z najpierwszych, które po polsku drukowano. Były też inne, jak: „Księgi Salomonowe“. Rzecz to również tłómaczona. Tłómacz Hieronim z Wielunia powiada, że „dlatego wydane (owe Księgi Salomonowe), żeby polskie księgi były, ażeby się Polacy w mądrości mnożyli (wzrastali), skoro Włochowie, Niemcy, Czechowie w mądrości niewymownie się kochają“. Prócz Wietora wydawali polskie książki inni też drukarze, ale były to prawie same tłómaczenia z obcych języków, a wydawane przeważnie dla kobiet, nie umiejących po łacinie. Jeden z wydawców pisze, że dlatego owe książki drukuje: „aby pospolity człowiek polski mógł czytać, a osobliwie panny, panie, gdyż matka Ewa to im po sobie zostawiła, że każda wiele wiedzieć chciwa“.
Czytano owe książki, to niezawodnie, ale powagi wielkiej nie miały i po dawnemu się działo, że książki łacińskie były górą. Jak sobie mowę własną lekceważono, dość powiedzieć, że uchodziło za wielką niegrzeczność napisać do kogoś nawet list po polsku. Bywało to wielkiem zgorszeniem nawet dla cudzoziemców, co w kraju naszym osiedli. Oto ów drukarz Wietor pisze w przedmowie do jednej z książek, które wydał: „Wszelki inny naród język swój miłuje, szerzy, krasi, a tylko sam polski naród mową swą gardzi“. Potem dodaje, że to u Polaków taka słabość, iż zawsze lgną do tego, co obce, cudzoziemskie.
Dopiero gdy Mikołaj Rej zaczął ogłaszać swe pisma, gdy zaciekawił niemi nawet najwyższych w kraju dostojników, uznano, że i po polsku pisać można, że język narodowy nadaje się nie tylko do potocznego życia, ale i do poważnych książek.
Mikołaj Rej pochodził ze starej, uczciwej rodziny szlacheckiej, herbu Oksza, osiadłej w ziemi Krakowskiej. Pisali się Rejowie „z Szumska“, potem „z Szumska i z Nagłowic“, a wreszcie tylko „z Nagłowic“, od wsi, które pierwotnie były ich rodzinnem gniazdem.
Nie wznosili się Rejowie ani mieniem, ani dostojeństwami ponad ogół szlachty. Jeden tylko, kanonik krakowski, zasłynął w piętnastym wieku zdolnościami niepospolitemi tak, że go król Kazimierz Jagiellończyk w poselstwie do papieża Eugeniusza IV. wyprawił. Zresztą ród to był cichy, skromny, nie żądny godności i zaszczytów.
Dopiero w piętnastym wieku widzimy jednego z Rejów panem wielkiej fortuny. Był to Mikołaj, syn Jana, łowczego ziemi Krakowskiej, podpisujący się „z Szumska i z Nagłowic“. Ożenił on się z Barbarą, córką Sławka z Topoli, dziedziczką wsi: Topola, Bobin, Krzesławice, Mirzeń, Kwapinka, Sieraków, Gruszów, Slanowice. Taka fortuna mogła być podstawą do wyniesienia Rejów między magnatów, ale że Mikołaj dwanaścioro miał dzieci, a to ośmiu synów i cztery córki, więc rozdrobniło się bogate wiano pani Mikołajowej i każdemu z dzieci przypadła już tylko skromna, acz zasobna fortunka szlachecka.
Syn Mikołaja: Stanisław, porzuca ziemię Krakowską i ciągnie na Ruś Czerwoną, gdzie żeni się z Anną, córką Jana z Niemczyna Buczackiego, pana znakomitego, mającego wielką powagę w kraju. Przez żonę spowinowacił się Stanisław Rej z pierwszymi wówczas na Rusi rodami jak: Skarbkowie, Herburtowie, Jazłowieccy i Dzieduszyccy, a przez to nazwisko Rejów nabrało większego rozgłosu i znaczenia.
Ale nie długo cieszył się pożyciem małżeńskiem z Anną, bo umarła po niewielu latach, zostawiwszy mężowi pięcioro drobnych dzieci: dwóch synów i trzy córki. Drobiazg taki bez matki wychować trudno, więc pan Stanisław żeni się ponownie, a i tym razem bierze córkę znacznego rodu. Była to Barbara z Herburtów, wdowa po Żórawińskim, który w czasie wyprawy króla Jana Olbrachta poległ w r. 1497. na Bukowinie, albo też umarł w niewoli tureckiej, jak niektórzy o tem piszą. Barbara była panią na Żórawnie. Majętność to wielka, miasteczko nad Dniestrem, słynne, potem za Jana III., a do dziś dnia kwitnące.
Tu w Żórawnie urodził się Mikołaj Rej, dnia 7. lutego w r. 1505., ów sławny pisarz, który przyzwyczaił naród do czytania i cenienia ksiąg polskich, a innych pisarzy przekonał, że po polsku pisać można.
Mikołaj był chłopcem wesołym, swawolnym, a chociaż zdolności miał wielkie, do nauki pociągu nie okazywał, bo też może i zachęty do tego, albo i przykładu mu brakło. Ojciec jego był to człowiek pobożny, poczciwy, spokojny, gospodarstwu oddany, ale do uczonych nie należał i nie bardzo też o tem myślał, żeby nauka była koniecznie potrzebna szlachcicowi na bogatej roli, więc też nie naganiał syna do książki. Ale bez nauki zostawić go przecież nie było można, a że jakoś widać nie znaleziono zdolnego pedagoga, coby chłopca w domu rodzicielskim uczył i kształcił, oddano go, gdy miał lat dziewięć, do Skalmierza, gdzie pobierał nauki przez dwa lata, pod opieką stryja swego, Piotra, który w ojczystym majątku, w ziemi Krakowskiej pozostał.
Nie bardzo się to jakoś wiodło z ową nauką w Skalmierzu, bo zabierają rodzice Mikołaja do Lwowa, aby go mieć bliżej siebie. Tu widać zaprawił się do nauki cokolwiek, bo w r. 1518. uczęszcza do akademii Jagiellońskiej w Krakowie.
Wówczas była ona najlepszą szkołą w środkowej Europie; w Krakowie były liczne zastępy uczonych i polskich i włoskich i angielskich i innych; dwór króla Zygmunta I. przyczyniał się do rozrostu nauk i oświaty. Można też było nauczyć się tu wiele, ale Mikołaj do nauki garnął się mało, a za to szukał zabawy w gronie rówieśników. Był przyjacielski, szczery, serdeczny, więc nie brakło mu towarzystwa; wszyscy co go poznali, polubieć go musieli.
Zaledwie rok tu przebył, a już, mimo zabaw i towarzystwa, zatęsknił za rodzicami, za domem, za wiejską swobodą, i jakoś dokazał tego, że go rodzice do Żórawna zabrali. Tu spędza teraz najpiękniejsze lata młodości od 14. do 20. roku życia, bez nauki, bez żadnej pracy, zajmując się chyba łowieniem ryb i myśliwstwem, albo płataniem figli rozmaitych. Andrzej Trzycieski, wielki Mikołaja Reja przyjaciel, opisał jego żywot, a w tym opisie mówi, że Mikołaj wówczas biegał tylko ze strzelbą i wędką i zbijał bąki. „A gdy przyniósł pełne zanadrze płocic, laskowych i wodnych orzechów, a kaczora albo gołębia, albo wiewiórkę za pasem, to się rodzice tem cieszyli i mawiali, że na starość nie zależy gruszek w popiele“.
Ale w tej pustocie i swawoli, na tych igraszkach i figlach, nie marniał umysł Mikołaja, serce się nie psuło, rozum też nie rdzewiał, bo chłopiec miał bystrość wielką, więc przyglądał się wszystkiemu ciekawie, co ludzie koło niego robili i jak robili; nabywał, jak to mówią, praktyki życia, poznawał ludzkie zalety i wady. A pod wpływem pięknej przyrody, wykołysały się w chłopcu szlachetne, uczciwe popędy duszy, rosły w nim zacne uczucia, ogarniające miłością Boga, naród, ludzi, cnotę, piękno, dobro wszelakie. Gęste lasy, urocze wzgórza Żórawna, piękne dokoła widoki, szumiący Dniestr, przemawiały mu do serca silniej, niż miejskie mury we Lwowie i w Krakowie. I dlatego to ukochał ziemię ojczystą tak, że nigdy jej opuścić nie chciał, ani na chwilę, i nigdy za granicę kraju nie wyjechał.
Nie tylko się tego nie wstydził, że krajów zagranicznych nie zwiedzał, ale nawet z zadowoleniem później o tem pisał:
»Bom ja też prosty Polak, nigdzie nie jeżdżając,
Tum się pasł na dziedzinie, jako w lesie zając.
Z granicy polskiej milim nigdzie nie wyjechał,
Lecz co widzieć przystoi (potrzeba) przedsiem nie zaniechał.
Pod wpływem pięknej przyrody wyrastał umysł bujny, samodzielny, na wskroś rodzimy, swojski, nie wzbogacany nauką, ale nabywający mądrości z doświadczeń życia. Rozwinął się w Mikołaju ów prosty rozum wieśniaczy, który słusznie zdrowym rozumem nazywamy.
Spostrzegli przecież rodzice, że Mikołaj na tem poprzestać nie może. Jeżeli już nie głębokiej książkowej nauki, to bodaj otarcia się między ludźmi zapragnęli dla syna.
Było to powszechnym zwyczajem, że młodzież szlachecka przebywała na dworach różnych dostojników, gdzie zaprawiała się do sprawowania urzędów, lub do służby rycerskiej. Nie było w tem ujmy dla nikogo, bo dostojnicy, jak wojewodowie, kasztelanowie i inni, otrzymywali od królów różne dobra, aby z nich czerpali dochód potrzebny na opędzanie kosztów swego urzędowania, a więc i na utrzymanie młodzieży, co praktykę urzędową na ich dworach odbywała.
Wedle tego zwyczaju, postanowili rodzice wyprawić Mikołaja na dwór jakiegoś dostojnika. Najdogodniej im się wydało oddać go na dwór wojewody Andrzeja Tęczyńskiego, w pobliżu Krakowa, aby też i do stryja swego Piotra, w Topoli mieszkającego, miał niedaleko, więc go też do Topoli wyprawili, skąd na dwór wojewody zawieźć go miano.
Aby chłopca oporządzić przystojnie, kupiono kitajki na żupan, lecz on ją zabrał, pociął na chorągiewki i wron nałapawszy, do ogona pod skrzydła owe szmatki im przywiązał i puścił. Wszelkie ptactwo płoszyło się widokiem wron, z czerwonymi ogonami, i uciekało z gumien folwarcznych, przez co ubyło w nich szkody. Kupiono nowy żupan i wreszcie zawieziono swawolnika na dwór wojewody.
Dwór wojewody sandomierskiego, Andrzeja Tęczyńskiego, był jednym z najświetniejszych między dworami wielkich panów. Młodzieży ukształconej, wykwintnie wychowanej, znającej świat szeroki, bywało tam sporo, więc gdy Mikołaj między takich się dostał, uznawać począł, że czegoś przecie i z książek nauczyć się potrzeba. Zabrał się do pracy skwapliwie, by nie uchodzić między rówieśnikami za nieuka. Przekonał się, że lepiej było przysiedzieć fałdów za młodszych lat i książką nie pogardzać, bo teraz mógłby „śmielej i poważniej stąpać po wojewódzkich komnatach, gdyby był głowę przystroił wiadomościami“.
Rozumny, światły wojewoda poznał się wnet na wrodzonych, wielkich zdolnościach Reja, widział w nim umysł pochopny do zastanawiania się nad wszystkiem, dlatego takie mu wyznaczał zajęcia, które Mikołaja kształcić i rozwijać mogły. Ów Trzycieski, co żywot Mikołaja opisał, tak o tem mówi: „Wprawował (wprawiał) go więc (wojewoda) w listy polskie, bo po łacinie Rej prawie nie umiał. Tamże potem z listów, z rozmów, z czytania, a snadź więcej z natury, jął się już przegryzować (przecierać) potroszę i łacińskiego pisma czytać, a czego nie rozumiał, o to się pytał, tak, że potem począł rozumieć, co czytał, i już rozumiał, co czarno, a co biało“.
Łaciny nauczył się widać dosyć, skoro potem tłómaczył łacińskie książki, a z wszelkich nauk, jakie wówczas były znane, tyle nabrał wiadomości, że się mógł obracać śród najukształceńszych ludzi. Nabrał też, na dworze Tęczyńskiego, zamiłowania do muzyki i do starych polskich pieśni i zaczął też sam tworzyć: „teksty dziwne, a wiersze rozmaite“, jak Trzycieski powiada, i to „tak nie rozmyślając“, jakby od niechcenia. Piosenkami zabawiała się młodzież, a niezawodnie Rej i do takiej zabawy był pierwszy. Chociaż uczył się tu i czytywał wiele, a zwłaszcza dzieła starożytnych poetów i uczonych, wesołości wrodzonej się nie pozbywał, za ochoczem towarzystwem przepadał.
Z nabytkiem niemałym w nauce, obyty ze wszystkiem, co wówczas światłych ludzi zajmowało, ale zawsze ten sam: szczery, prosty, wesoły, opuszcza Mikołaj dwór Tęczyńskiego i udaje się na Ruś, gdzie znowu bezczynnie kilka lat spędza, bawiąc się z przyjaciółmi, których mu nigdy nie brakowało. Najczęściej przebywa na dworze hetmana Mikołaja Sieniawskiego. Aż wreszcie i znudziło mu się takie plątanie po świecie, więc podobno do wojska zaciągnąć się zamyślał, gdy w r. 1529. umarł mu ojciec.
Osiadłszy teraz na roli, ożenił się w r. 1530. z siostrzenicą arcybiskupa lwowskiego, Zofią Kosnówną z Wywli, córką Jana Kosna (czyli Kościenia), i otrzymał za żoną w posagu znaczne dobra w ziemi Chełmskiej.
Tymczasem rodzeństwo jego ojca wymiera prędko. Ze stryjów żył tylko Piotr, bezżenny, więc fortuna, którą babka, Barbara z Topoli, wniosła do rodziny Rejów, znowu zaczyna się skupiać. Stryj Piotr przekazał Mikołajowi część swego mienia, a wnet potem umierając w r. 1539. wszystkie swoje dobra w spuściźnie mu zostawił. Przeniósł się zatem Mikołaj do gniazda rodowego, do ziemi Krakowskiej, a przeniósł się tem chętniej, że już zasmakował w towarzystwie ludzi uczonych, w świetności dworu królewskiego, który poznał, gdy jeszcze był u Tęczyńskiego. Na Rusi mniej było wtedy ożywienia umysłowego, niż w ziemi Krakowskiej, bo brakowało jej takich ognisk oświaty, jakiemi były: akademia Jagiellońska i dwór królewski.
Osiadłszy na roli w ziemi Krakowskiej, zajął się gospodarstwem bardzo pilnie, a przy tem zaczął pisywać rozmaite drobne wiersze, piosenki, dowcipy, napisy na nagrobki, co rozchodziło się między przyjaciółmi, docierało do dworu królewskiego i tam mu na stałe przystęp wyjednało. Widywali go chętnie na swoich dworach wszelacy dygnitarze, zapraszali do siebie. Oczywiście, że powinowactwo przez matkę z pierwszymi rodami na Rusi także się do tego przyczyniało, a niemniej wesołość Reja, wszystkim miła, pożądana.
Lubił go bardzo stary król, Zygmunt I. i królowa Bona i młody król Zygmunt August. Wyznaczył mu też król roczną płacę, co było zwyczajem naówczas powszechnym. Wszyscy monarchowie w Europie wyznaczali płacę ludziom zdolnym do pióra, lub w nauce biegłym, aby bez troski oddawać się mogli pisaniu. W takiej płacy było też odznaczenie, podobne do tego, jakiem dzisiaj bywają ordery. Drugim zaszczytem był dla niego tytuł sekratarza królewskiego, nadawany uczonym ludziom, lub znakomitym poetom. Dał mu też król i wieś z dochodem obfitym. Obdarzali go również bogaci panowie i krewniacy.
Miał więc dobra i w ziemi Chełmskiej po żonie, i w Krakowskiej po ojcu i stryju, i coś mu się po matce z Żórawna dostało. Do tego darowizny znaczne. Jeden z krewniaków, nie mając potomstwa, darował mu dwie wsi w ziemi Lubelskiej. Fortuna wielka! Rej porządkuje wszystko, gospodaruje; wszędzie by rad zaprowadzić takie porządki, jakie widział u Tęczyńskiego i Sieniawskiego, bo tam gospodarstwo udoskonalone było, wzorowe, niezwykłe na owe czasy.
Główną siedzibę miał w okolicy Proszowic, gdzie były rodzinne wsi dziedziczne: Topola po babce, i Nagłowice po pradziadach. Była tam ziemia bujna, pod pług dobrze przydatna, wydajna; były też lasy ogromne i wielkie stawy, ale nie brakło też moczarów, nieużytków, łąk kwaśnych. Rej moczary osusza, nieużytki w urodzajną glebę zamienia, łąki czyści, przekopuje, poprawia.
Niedość mu było gospodarstwa na tem, co miał. Ruchliwy, obrotny, chciał nowe tworzyć osady. W majątku żony, w ziemi Chełmskiej, trzebi gęsty las dębowy i na świeżem karczowisku zakłada miasteczko Rejowiec. Potem koło Miechowa zakłada miasto Okszę. Sam rynek wymierza, ulice wytycza, na jarmarki pozwolenie królewskie wyrabia, rękodzielników i kramarzy sprowadza i osiedla. Dziś te miasteczka podupadły zupełnie.
Rej gospodarny był i zapobiegliwy, widać z tego, że jeszcze wiele ziemi dokupił, a niczego nie uronił.
Rzecz jasna, że mając w różnych okolicach dobra, a tak odległe jedne od drugich, wiele musiał jeździć to tu, to tam, do Halicza na Ruś, w Chełmskie, do Proszowic. Nie bardzo go to martwiło, bo ruchliwe miał usposobienie i jeździć lubiał. Po drodze wstępował do znajomych, gdzie zabawiał ich dowcipem i wierszykami, a siebie rozweselał.
Gdy go jazdy zmęczyły, na odpoczynek zazierał do Krakowa, gdzie chętnie przebywał. „Był to pan ciekawy i nigdy na jednem miejscu długo posiedzieć nie mógł“ — powiada Trzycieski w opisie żywota Rejowego.
O urzędy i godności nie ubiegał się wcale, aby mieć głowę swobodną i do gospodarki i do pióra. Próżności nie miał, więc chociaż mu jaki urząd powierzyć chciano, nie przyjmował go, a tylko poselstwo na sejm przyjął i na sejmach kilkakrotnie głos zabierał, a zawsze bardzo poważnie i z wielką rozwagą.
Bardzo był gościnny, to też dwór jego roił się od wesołych gości, a szczególnie ludzie młodzi do niego lgnęli, a i on z młodymi rad przestawał. Przy najweselszej nawet zabawie rozprawiano tam i o najpoważniejszych sprawach, bo wszystkiemi Rej się zajmował, o dobro publiczne się troszczył, więc z przyjemnością rozprawiał o tem, co mu się wydawało dobrem, a bez miłosierdzia nastawał na to, co mu się złem widziało. Tak to owe zabawy i biesiady bywały niekiedy dla młodszych poniekąd nauką o tem, jak sądzić o sprawach publicznych.
Poważano dom jego powszechnie. W najdalsze okolice rozchodziła się wziętość Reja; odwiedzali go chętnie ludzie głośni, znaczni. Od usług sąsiedzkich nie usuwał się, do porady był chętny, więc jej szukano u niego, a i pomocy nie rzadko. Brano go na rozjemcę w sądach polubownych, rozstrzygał spory rodzinne, bywał często opiekunem małoletnich, a nie tylko krewniaków, ale i obcych.
Gospodarował, jeździł, bawił się, posłował, a jednak starczyło mu czasu na ciągłe czytanie ksiąg, czy to kościelnych, czy świeckich i na pisanie dzieł rozmaitej treści. Pisywał też wiele i coraz więcej zyskiwał sobie wziętości i rozgłosu, a ludzie coraz bardziej nawykali przez to do polskich książek.
Miał też i nieprzyjaciół dość, a nawet srodze zawziętych, a ci wymyślali na niego różne bajki, że jest żarłokiem, jakiego na świecie nie było. Jeden z owych nieprzyjaciół Reja pisze o nim, że każdego dnia zjadał na czczo korzec śliw, praśnego miodu „pół rączki“, wielkie niecki surowych ogórków, grochu w strączkach cztery kwarty. A potem garniec mleka z chlebem, kopę jabłek, kilka półmisków rozmaitego mięsiwa i misę kapusty, co wszystko kilkoma dzbanami piwa zapijał.
Temu już chyba nikt uwierzyć nie mógł, żeby tyle zjeść można, ale powtarzano przecie, chociaż nie wierzono, bo zdawało się złośliwym, że tem Rejowi dokuczą i sławy mu umniejszą. Był to człek rosły, silny, zdrów; w ciągłym ruchu, więc też więcej może jadał, niż inni, ale nie był ani żarłokiem, ani opojem.
Nieprzyjaciół przysparzał sobie także i przez to, że zaczepiał niekiedy duchowieństwo, oderwawszy się od Kościoła, pod wpływem „nowinek“, które się wdarły do Polski i za Zygmunta Augusta dość sprawiły zamętu. A stało się to z takiego powodu.
Oto w Niemczech oderwał się od Kościoła zakonnik z klasztoru Augustyanów, Marcin Luter, i ogłosił w r. 1517. nową religię. Rozszerzyła się ona prędko w północnych krajach niemieckich, a że ją przyjął książę pruski Albert, lennik Polski, przeto z Prus dostawała się do naszego kraju. Oprócz Lutra, wystąpił z inną nauką Francuz Kalwin w Szwajcaryi. I ta nauka do Polski się dostała. Ale nie dość tego. Prócz Luteranów i Kalwinów, pojawili się Aryanie, Socynianie, Unitaryusze, Trynitaryusze i Menonici.
Wszyscy na swój sposób tłómaczyli naukę Chrystusa Pana, przyczem oczywiście kłótnie były między nimi, spory zawzięte i bałamuctwa coraz większe. Te właśnie religijne zamęty zwano u nas „nowinkami“.
Zajmowano się niemi z ciekawości raczej, niż z upodobania w nowej nauce; częściej przez niesforność, niż z przekonania; a najbardziej to chyba z onej płochości, o którą u nas tak łatwo. Znajdzie się lada kto, choćby i nicpoń jaki, byle śmiały, to gdy zacznie do czegobądź namawiać, a obiecywać gruszki na wierzbie, to wnet go posłucha ten i ów, a potem inni gromadzą się za pierwszymi, chociaż sami nie wiedzą, po co i na co.
Z takiej to płochości, a nie z przekonania, odstąpiło wielu od Kościoła, ale ogół narodu nie porzucił wiary ojców. Trwały te nowinki przez kilka dziesiątków lat, aż uspokoiło się wszystko. Przy „nowinkach“ mało kto z Polaków wytrwał, wrócili na łono Kościoła, a tylko Niemcy po miastach pruskich pozostali Luteranami.
Z tej burzy był ten bodaj pożytek, że ci, co w sporach religijnych głos zabierali, przemawiali i w słowie i w piśmie tylko po polsku, aby ich każdy mógł zrozumieć, przez coby się może do nich nakłonił. Drukowano zatem coraz więcej rozpraw i dzieł po polsku, przez co język się urabiał, i ustalał się zwyczaj pisywania w mowie ojczystej.
Mikołaj Rej nowinkom uległ, Kalwinem został, z duchowieństwem kłótnie poczynał, a i w niektórych pismach swoich za kalwińską nauką obstawał, a przeciw urządzeniom Kościoła występował. Oczywiście, że to dla nas bolesne, iż wiarę ojców porzucił, iż na nasz Kościół nastawał i jużcić nie za to pamięć jego czcimy, ani też nie za to, że się dobrze bawił, wesoło żył i majątek zbierał. Czcimy jego pamięć, bo mimo ulegania „nowinkom“ uczciwym był, cnotę cenił, nabożnym był w swej nowej wierze, ojczyznę kochał rzetelnie, w pismach swoich wiele pożytecznych, zdrowych, przykładnych nauk pozostawił, a mowę ojczystą w książkach utrwalił, czyli, jak historycy mówią: dał początek literaturze narodowej. Za to go też i współcześni cenili wielce i zaszczytami otaczali.
Umarł Mikołaj Rej w jesieni r. 1569. Miał trzech synów i pięć córek. O życiu syna jego Krzysztofa niema wiadomości. Drugi syn, także Mikołaj, ożenił się z Dorotą, córką Jana Hlebowicza, wojewody wileńskiego. Andrzej był żonaty z Katarzyną, córką Walentego Dembińskiego, kanclerza wielkiego koronnego. Z córek: Anna, była zamężna za Hubrowieckim, łowczym chełmskim, Dorota za Jerzym Czaplicem, a Bogumiła za Wawrzyńcem Piotrowskim. Były jeszcze Elżbieta i Barbara, ale o ich życiu nic nie wiadomo.
Przez pamięć zasługi ojcowskiej, godziło się także i o dzieciach tu wspomnieć. Potomkowie Mikołaja Reja wrócili na łono Kościoła, jak tylu innych.
Nie wiemy, które to są, lub gdzie są owe wierszyki, które na dworze Tęczyńskiego Rej od niechcenia układał, jak o tem wspomina Trzycieski, co żywot Reja opisał. Że były jakieś, że się i podobać musiały, to pewne, skoro Trzycieski mówi o nich wyraźnie, skoro dwudziestokilkoletni Rej miał już rozgłos „rymarza“, czyli układacza rymów, albo wierszy.
To atoli wiemy, że już za młodu brał się do tworzenia hymnów kościelnych i psalmów i że owe psalmy ludzie bardzo radzi czytali i śpiewali. Szczególniej podobała się pieśń poranna: „Hejnał świta“, zaczynająca się tak:
»Hejnał świta! już dzień biały!
Każdy człowiek w wierze stały
Powstań do Pańskiej chwały!«
Pierwsze większe dzieło pojawia się dopiero w r. 1543. Jest to: „Krótka rozprawa między trzema osobami, panem, wójtem i plebanem, którzy i swe i innych ludzi przygody wyczytają. A takież i zbytki i pożytki dzisiejszego świata. W Krakowie przez Macieja Szarffenberka. Lata 1543“. Ów Szarffenberk to drukarz krakowski. Rej się nie podpisał na tem dziele, jeno pod przybranem nazwiskiem je wydał, jak to widać z przedmowy, zaczynającej się od słów: „Ambroży Korczbok Rożek ku dobrym towarzyszom“. Przybrał sobie to nazwisko Rożka, bo nie ufał swoim zdolnościom, nie przeceniał się i czekać chciał z ukrycia, jak też osądzą to jego pierwsze dzieło większe.
W tej „rozprawie“, czyli rozmowie, biorą udział: pan, wójt i pleban, a nakoniec Rzeczpospolita, czyli Polska. Oprócz samej rozmowy jest wstęp „Ku dobrym towarzyszom“ i zakończenie: „Ku temu, co czedł“ (czyli: czytał).
We wstępie zaleca przeczytanie tego, co tu napisał, bo nauka z tego być może; poczem zaraz zaczynają ze sobą rozmawiać owe trzy osoby, a każda z nich wypowiada żale i utyskiwania. Wytykają też nadużycia różnych stanów, narzekają na brak zgody i jedności w narodzie. Wynika z onej rozmowy, że czynności ludzkie muszą być podzielone i wedle tego powstają różne stany, które wszystkie są potrzebne, aby się wzajem wspomagały i wzajem sobie służyły. Potrzebny stan kapłański do służby Bożej, potrzebny rycerski do służby ojczyźnie, aby jej bronił od wszelkiego napadu i grabieży, potrzebny wieśniaczy, aby dostarczał narodowi chleba. Jeżeli między stanami jest niezgoda i nienawiść, to wszystko w narodzie psuć się musi i każdemu stanowi źle się dzieje.
Jest tam potem narzekanie na zbytki w jedzeniu i piciu, z czego pochodzi bieda i utrata zdrowia. Nie mniej też narzekają na zbytkowne stroje, na próżność ludzką, chęć błyszczenia i wynoszenia się nad drugich.
Gdy rozmowę skończyli, zabiera głos Rzeczpospolita, czyli Polska, potwierdza owe narzekania i kończy upomnieniem, aby uprawiać cnotę, bo
... »ten swój stan najlepiej sprawi,
Kto ją po sobie w skarbie zostawi«.
W zakończeniu: „Ku temu, co czedł“ (czyli czytał), prosi poeta, aby mu nie przyganiano, jeżeli napisał coś nie po myśli czyjej, bo czynił to dla miłości prawdy, albowiem:
... »gdy też kto z miary wyskoczy,
Nie źle, by mu prawdę rzec i w oczy«.
Wreszcie powtarza, że wszystko niczem wobec cnoty.
»Cnoty się dzierż (trzymaj), tać nigdy nie błądzi«.
W roku 1545. wyszło z druku w Krakowie drugie większe dzieło Reja: „Żywot Józefa, z pokolenia żydowskiego, syna Jakóbowego, rozdzielony w rozmowach person (osób), który w sobie wiele cnót i dobrych obyczajów zamyka“.
Rej napisał tę książkę na wzór podobnych, które czytał po łacinie. Jest to utwór dramatyczny, czyli jakoby do widowiska w teatrze przeznaczony. Dzieli się na dwanaście „spraw“, czyli scen, a przedstawia historyę owego Józefa, o którym opowiada biblia starego zakonu. Rzecz się zaczyna w chwili, gdy stary Jakób wyprawia Józefa do braci, pasących trzody, aby mu od nich przyniósł wiadomości, a kończy się przesiedleniem rodziny Jakóba do Egiptu.
Oczywiście, że dziśby już inaczej taką historyę przedstawiono, ale na owe czasy, kiedy dopiero poczynało się tworzyć piśmiennictwo, dzieło Rejowe i ciekawe było i dobre. Dziś jeszcze z ciekawością niemałą czytać można ustępy, w których mowa o miłości żony Putyfara do Józefa. Z dzieła tego wynika taka nauka, że człek uczciwy, pełen bojaźni Bożej, pokona wszelkie pokusy do złego, choćby najsilniejsze.
Miał Rej upodobanie w tem, aby pisać we formie rozmowy, jak to wogóle wszyscy wówczas pisarze czynić byli zwykli. Napisał też w r. 1547. bardzo wesołą rozmowę Warwasa i Dykasa o kobietach.
Nie szczędzi tu poeta rozmaitych docinków i zarzutów kobietom, ale też ocenia ich zalety i uznaje wartość kobiecych zajęć i obowiązków. Nastaje na to, że bywają matki, co nie dbają o to, aby córki do pracy, do statecznego myślenia nakłaniać, aby je oświecać należycie i do spełniania obowiązków gospodarskich przyzwyczajać, jeno je uczą pięknie mówić, „dudki łowić“, jak w tańcu kroczyć:
»Ujmij się Józko pod boki,
A ty jej graj na trzy skoki«.
Oburza się na to najbardziej, że się kobiety malują. Opowiada również, jak to panny obmawiać i przedrzeźniać zwykły tych, którychby zwabić przecież chciały:
»Ukazuje jego sprawę (zachowanie się)
Jego krok, jego postawę,
Jak ma krótkie nogawice,
Długi kabat, złe trzewice,
Pas nisko, rapierz (szablę) wysoko,
Gdy idzie, kroczy szeroko« i t. d.
Podobała się ta książka nie tylko u nas, ale i Czechom, którzy ją na swój język przetłómaczyli.
Prócz tej napisał kilka innych rozmów, jak oto: „kota z lwem“, „gęsi z kurem“ i t. d. I w tych rozmowach rozwija nauki moralne. W rozmowie „kota z lwem“ przedstawia bogacza zamkniętego w klatce (lwa), a z niego chudopachołek na wolności (kot) naśmiewa się, bo lepsza mu bieda na swobodzie, niż owo bogactwo w niewoli.
Rej upatrywał obowiązek pisarza nie tyle wtem, aby tworzyć rzeczy piękne, ile raczej w tem, aby pisać nauczająco. Mniej też dbał o wygładzenie języka, o dobór wyrażeń, a natomiast o tem myślał, by nawoływać do uczciwego życia, by krzewić nabożność i cnotę. I dlatego też zabrał się nawet do objaśniania Pisma Ś-go, chociaż to właściwie należy do duchowieństwa i do ludzi, co mają większą od niego naukę. Ale, że był kalwinem, to się też nie oglądał na to, że kapłańska rzecz Pismo Ś-te tłómaczyć, wyjaśniać, jeno podjął robotę, którą też wykonał na swój sposób, nie wdając się w uczone wywody, a dobywając z Pisma Ś-go nauki, tyczące się codziennego życia.
Bardzo wiele było wydań tej książki, a w każdem był tytuł nieco odmienny; powszechnie atoli znaną jest pod nazwą „Postylla“.
Wszędzie tu, w tem wyjaśnieniu Pisma Ś-go, czytamy uwagi o sprawach domowych, o stosunkach rodziców do dzieci, o poczciwem wychowaniu, o świętości małżeństwa. Wiele tam uczciwej miłości bliźniego, wiele rozumnego na świat poglądu. Pociesza biedaków, wlewa w nich otuchę i nadzieję, uczy cierpliwości.
Prześlicznie mówi o potędze modlitwy w tych słowach:
»Bo to być inaczej nie może, iż ktokolwiek stale trwa w stateczności modlitw swoich, a w zupełnej wierze swojej, aby miał być opuszczon, boby się musiały w opak obrócić słowa Pańskie, co powiadał, iż ktokolwiek będzie kołatał do Niego, każdemu będzie otworzono…«
W taki to sposób przemawia, więc nie dziw, że zapomniano o kalwiństwie Reja, a jego wykład Pisma Ś-go czytano powszechnie, nie tylko u nas, ale w Czechach i na Rusi. Powiadają, że jakiś ksiądz ruski, nie bardzo uczony, a zbudowany książką Rejową, pomyślał sobie, że ją pewnie jakiś ze świętych ojców Kościoła napisał i zaczął kazanie od słów: „Posłuchajte Chrestyane kazania światoho Reja“.
Szczerość i prostota w słowach Reja musiały trafiać do serca i za serce chwytać. A ze wszystkiego wysnuwa jakąś naukę, jakieś upomnienie. Mówiąc o N. Maryi Pannie, przypomina, że nie unosiła się pychą, chociaż wiedziała, że jej Syn jest Bogiem, a kobiety zwykły pysznić się jedna przed drugą, że jej syn będzie biskupem, bo taki mądry, albo wojewodą, bo taki dzielny. W pysze, w zarozumiałości, w słabości dla dzieci wychowały synów źle, bo ani biskupami ani wojewodami nie zostali.
To jedno razi nas, nad tem ubolewać musimy, że tam są zaczepki wymierzone przeciw Kościołowi naszemu i przeciw Ojcu Świętemu.
Godzi się jeszcze dodać, że język tu już piękny, skoro ks. Wujek, znakomity tłómacz Pisma Ś-go, powiada, że owa książka Rejowa: „dla dworności, a gładkości mowy języka polskiego, między innemi górę trzymała“.
Aż do tej chwili pisał Rej dla prostaczków, dla ludu, dla ludzi nie uczonych, nie ćwiczonych na łacińskich książkach, do czego się też wszędzie przyznaje. Czynił to dlatego, że właśnie tacy ludzie łaknęli polskich książek, nie mogąc łacińskich rozumieć; księgarze też dla nich polskie książki wydawali. Nie myślał też zapewne, że ludzie wykształceni, do łaciny przywykli, tak prędko chwycą się książek polskich i czytać je zapragną. Skoro się to więc stało, skoro polskie książki znalazły już poszanowanie i podziw u najpierwszych w narodzie, zaczął Rej pisywać dla „poczciwych Polaków stanu rycerskiego“, czyli dla tych, śród których żył, z którymi go łączyły najściślejsze stosunki w codziennem życiu i w sprawach publicznych.
I oto nowa jego książka, napisana na wzór łacińskiego dzieła, pewnego włoskiego pisarza, opiera się już na podstawie nauk, których Rej nabył z książek, czytywanych chciwie, a znanych powszechnie uczonemu światu. Jest to: „Wizerunek własny żywota człowieka poczciwego, w którym jako we źwierciedle snadnie każdy swe sprawy oglądać może, zebrany i z filozofów, i z różnych obyczajów świata tego“. Wyszło to dzieło po raz pierwszy w Krakowie w r. 1558.
Jest to wielki utwór wierszowany, liczący około dwunastu tysięcy wierszy, podzielonych na dwanaście pieśni, nazwanych rozdziałami. Treść jego taka, że pewien młodzieniec nie wie, co z sobą począć, jaką wybrać drogę życia; co uznać za prawdę, a co za znikomą ułudę, co nazwać dobrem, a co złem, i w tych wątpliwościach szuka porady u różnych mędrców starożytnego świata, u proroków; zachodzi do piekła i rozprawia tam z potępionymi, a potem zagląda do nieba i przypatruje się duszom wybranych.
Jeden ze starożytnych mędrców greckich, nazwiskiem Hipokrates, powiedział młodzieńcowi, że człowiek jest z urodzenia jakby gołą tablicą, na której każdy powinien coś za młodu napisać, bo to, co napisze, potem na całe życie zostanie. Otóż przedewszystkiem zapisać należy poczciwość, a potem dopiero rozum i naukę. Powiedział ów mędrzec, iż bogactwo, dostojeństwa, znaczenie śród ludzi, na nic się nie zdadzą człowiekowi i światu, jeżeli się z niemi nie łączą i cnota i rozum.
Usłyszawszy to młodzieniec, idzie w świat szukać prawdy i nauki i zachodzi do innego mędrca (Diogenesa), który słynął z tego, że niczego nigdy nie potrzebował, i jak powiadają: w beczce mieszkał. Ten mędrzec gani surowo wszelkie zbytki, jak przepych w mieszkaniach i urządzeniach domowych, jak wyszukane potrawy i napoje; wogóle: życie nad stan, dla popisu, lub z lekkomyślnego marnotrawstwa.
Inny znowu mędrzec (Anaxagoras) uczy młodzieńca, że poczciwy człowiek powinien się ożenić, bo kto tego nie uczyni, będzie albo występnym, albo nieszczęśliwym, gdyż człowiek tak jest stworzony, że bez miłości żyć nie może, a miłość powinna być uczciwą, cnotliwą, co tylko w małżeńskim stanie możliwe. Mówi też ów mędrzec, że cztery są rodzaje miłości. Jedna idzie z pochlebstwa (miłość własna), druga z pożytku (obłuda), trzecia ze zbytku (rozpusta, wyuzdanie), a dopiero czwarta wynika z prawdy, to jest ta, która wiedzie do małżeństwa, do ukochania żony i dzieci.
Jeden z mędrców (Sokrates) również zaleca ożenienie i podaje rady, jakiej żony szukać. Każe wybierać żonę oględnie, roztropnie, a nie pod wpływem pierwszego popędu; zaleca, aby dobrze wychowywać dzieci. Kto źle wybierze żonę, temu w małżeństwie może być niekoniecznie dobrze, jak świadczą te ustępy:
»Czyż takich nie widzimy, co się ożeniają,
I jak gęsi na wiosnę, tak się odmieniają.
Chodzi, by podskubany, opuściwszy skrzydła«.
»We łbie i na kołnierzu pierza pełno wszędy,
Buty spuści do kostek, prawie we trzy rzędy«.
Bo dom, żona i dzieci nie natkane piekło«.
»Bo chociaż drąc z siebie, wszystko im podaje,
Przecież wszystkiego mało, zawżdy nie dostaje.
Kupisz jej dziś koszulę, jutro chce rańtuszku,
A na święta pstrej sukni, ze smelcem (polerowanego) łańcuszka,
Więc się Jasiek urodzi, gotujże mu mamkę,
A skoro zacznie chodzić, wnet piastunkę Hankę«.
»Więc gdy Jasiek dorośnie a ktemu Hanuśka,
To wełnę, by z barana, drą z pana tatuśka«.
Inny mędrzec każe mieć umiarkowanie i moc nad sobą samym, by sobie umieć rozkazywać, a nie dać się porwać krewkości swojej, a serce mieć pełne miłości i bojaźni Bożej. Inny znowu zaleca unikać hucznego towarzystwa, inny dowodzi, że człowiek uczciwy nie powinien śmierci się lękać. Mędrzec grecki (Plato) naucza o nieśmiertelności duszy, o naturze ludzkiego ciała; inni opowiadają o rzekach, górach, morzach, o różnych właściwościach, zjawiskach i tworach przyrody.
Odbywszy taką wędrówkę, od jednego mędrca do drugiego, zachodzi młodzieniec do piekła, aby się lepiej w cnocie utwierdził, patrząc na męki potępionych. Widzi tu ludzi różnego stanu, różnego wieku, różnej wiary, a „Tatarów i Turków, jak szczurów w śpiżami“.
Widział młodzieniec dolinę śmierci, bo:
»Potem szedł, myśląc sobie, na wysoką górę.
Ujrzał ksobie idącą, szpetną, czarną chmurę,
A pod nią się na dole straszliwie błyskało
Tak, że było wszystko znać to, co się tam działo.
Ujrzał ludzie pod górą, pod drzewy siedzące,
Narzekające na ten świat, okrutnie płaczące.
Na jednych brudne płachty, na drugich kaptury,
Że je było ledwo znać, z onej szpetnej chmury.
A oni łamią ręce, srodze narzekając,
Z onej góry na pola żałośnie patrzając.
Spojrzał potem po polach, ano się lud wali,
Starzy, młodzi, bogacze, wielcy, też i mali.
Leżą tarcze, proporce, podle nich pobici
Oni zacni rycerze, sławni, znamienici.
Dziatki, panny i panie, — nadobni młodzieńcy
Tarzają się po ziemi głowy ich i z wieńcy.
Pojrzał — ano wsi, miasta piękne, głucho stoją,
Zwierzęta się, biegając, nikogo nie boją.
Psy wyją, bydło ryczy; słysząc, włosy wstają,
Jakie głosy żałosne ze wszech stron powstają.
We trzcinie bąki huczą, a puchacze w lesie,
Że się aż pod obłoki głos straszliwy niesie,
Trącając się o skały, a nazad wracając
Jakoby dwa wołali, większy strach dawając.
A głosu człowieczego nigdzie z żadnej strony
Już tam słychać nie było, jedno huczą dzwony,
Jeszcze większej żałości dodawając głowie«.
Nareszcie prorok Eliasz oprowadza młodzieńca po raju, gdzie widzi jasność, spokój, ciszę, powagę i zadowolenie powszechne.
Gdy tam zdążał młodzieniec,
»Wnet pojrzał na wschód słońca, a zorza różana
Z oną piękną mądrością na poły zmięszana,
Objaśniła wszystek świat; one szpetne chmury
Pędziła cichym wiatrem na dalekie góry.
Ukazało się słońce nadobnej jasności,
Jako inny świat nastał z onej odmienności.
Tęcza też z drugiej strony ostatek chmurności
Wynosiła nad sobą, nad gór wysokości«.
W dziele tem wykazał poeta różne wady i zdrożności ludzkie, a dał zasady życia moralnego, uczciwego, dla drugich użytecznego. Wielbi cnotę i prawdę, a wszelki fałsz potępia.
Bo prawda, gdzie swe skrzydła, by orzeł roztoczy,
Już fałsz ponuro chodzi, już łeb w ziemię tłoczy«.
Przemawia też za tem, by mieć upodobanie w poważnych rozmowach, w czytaniu użytecznych, nauczających książek, a za młodu brać się do nauk i do statecznego życia zaprawiać.
»Azaż (czyliż) to nie nadobna (miła) bywa krotochwila (rozrywka, zabawa),
Sieść (siąść) sobie z kilkiem osób, kiedy wolna chwila,
I mieć sobie, nie wrzeszcząc, poczciwe rozmowy,
Gdzie wzdy (zwykle), skąd co przypadnie, co wzdy k’rozumowi.
Albo przeczyść (przeczytać) kilka kart owych dziejów dawnych,
Nasłucha się zwyczajów zacnych ludzi sławnych,
Którzy tu światem dziwnie rozumem władali,
A swym poczciwym stanom wieczną sławę dali«.
»By z tymi towarzyszami miał z tobą rozmowę,
Miałby snadź weselszą myśl i wolniejszą głowę.
A powiadają, z młodu ze się ostrze tarnek (cierń),
A z nowotku po brzęku poznawają garnek:
Ale kiedy więc nawre już czego tłustego,
Nie słychać, by deszczkę tłukł, brzęku więc żadnego.
Także więc i swawola, gdy w kim zatwardzieje,
Trzeba ją wczas zawiązać, niż dusza zemdleje;
Bo czas, który upłynie, już się nie nawróci,
Prawie jako letnia mgła, tak się bardzo króci«.
„A najmiejszej godziny, którą tu zgubimy,
Już jej nie ugonimy i tak poginiemy.
O, płakaćby każdemu kwitnącej młodości,
Kto ją marnie utraci w spornej wszeteczności«.
Wychwala poeta życie swobodne, niezawisłe, a skromne. Porównywa żywot bogatego pana w zamku, otoczonego dworzanami i służbą, z żywotem skromnego rolnika.
»I cóż owi zamkowi (wielcy panowie) przed wieśnymi (wieśniakami) mają,
Że nad nimi stróż woła, łańcuchy brząkają
Około wrót, a w każdych drzwiach chłop z włócznią stoi.
By go nie ubieżano (nie napadnięto), nieborak się boi.
A ów, co wolnej myśli, nic nie myśli o tem.
Przespawszy się bezpiecznie, przechodzi się potem
Albo sam, albo, gdy ma, tedy z przyjacielem,
A wszystko się z nim śmieje, a wszystko z weselem.
Nie chodzi chłopiec za nim z granatem (broń, podobna do topora), z rusznicą (strzelbą),
Albo jako na wilka z okrutną sulicą (dzida, włócznią).
Przechadza się z laseczką po sadzie, po polu;
Patrzy, czy też w pszenicy nie będzie kąkolu.
Potem przyjdzie do domu; a no, już gotowo;
Zje sobie smaczny kąsek, a bardzo mu zdrowo.
Siedzi sobie w koszuli...«
»A tak, czyż to nie rozkosz, swój stan uważywszy,
A te marne przypadki świeckie obaczywszy,
Przestać na tem, co Bóg dał, a zawsze w mierności
Używać swoich czasów w rozkosznej wolności?«
Ale trzeba też pracować, powiada poeta, pilnować gospodarstwa, a w ziemi robić porządnie, wtedy ziemia z lichwą pracę nam wróci.
»A ktoby się naliczył, co nam lichwy ziemia
Wydawa hojnie wszystkim, z każdego plemienia,
Byśmy jeno na pieczy Boskie dary mieli,
Jako świnie w barłogu darmo nie leżeli«.
W cztery lata po „Wizerunku“, bo w r. 1562. pojawia się nowe dzieło Reja, pod tytułem: „Zwierzyniec, w którym rozmaitych stanów, ludzi, zwierząt i ptaków kształty, przypadki i obyczaje są właśnie wypisane. A zwłaszcza, ku czasom dzisiejszym naszym, niejako przypadające. Na rok od Narodzenia Pańskiego 1562“.
Wielkie to dzieło, liczące około sześciu tysięcy wierszy, nie jest jednolitem opowiadaniem, jeno zbiorem drobnych utworów, mających każdy po osiem wierszy. Poświęca je poeta Janowi Chodkiewiczowi, Stolnikowi litewskiemu i do niego na wstępie umieszcza przemowę, w której wyjaśnia, że tę książkę napisał, aby się młodzi „naprzód cnotom, a potem powinnościom swym przypatrywali, z czego snadnie bojaźń Boża mnożyć się może, która jest, jako Salomon napisał, początkiem każdej mądrości“. Po przemowie do Chodkiewicza, następuje wiersz: „Do szacunkarza cudzych spraw“, czyli do krytyka. Poeta wzywa do sumiennej oceny swojego dzieła.
»Nie szacujże, mój bracie, jeno co jest prawda,
A pochlebstwo z zazdrością, niech idzie do diabła«.
Potem zwraca się „do tego, co czyść (czytać) ma“ i podaje jakoby treść dzieła, przyczem prosi o wyrozumniałość.
Następuje rozmowa Rzeczypospolitej z Prywatem. Ów „prywat“ ma oznaczać gonienie za własną korzyścią, choćby z krzywdą narodu, ze szkodą sprawy publicznej. Rzeczpospolita użala się na swoją niedolę i upatruje przyczynę złego w „prywacie“. On przyznaje, że ludzie nawykli do tego, iż „każdy garnie ksobie“, że „o swe pożytki wszyscy się starają“, ale też upewnia, że będzie lepiej, skoro się ludzie dobrymi przykładami poprawią. Dlatego to należy dzisiejszemu pokoleniu ukazać cnoty i dobre postępki zacnych mężów dawniejszych czasów. Wmięszał się w rozmowę, głośny i słynny z dowcipu i rozumu dworzanin królewski, Stańczyk i ubolewa, że naród „łakomstwo marne poślepiło“, na co Rzeczpospolita wypowiada życzenie, aby:
»... takich Stańczyków było jeszcze wiele,
Coby plewli obłudność, to wszeteczne ziele,
A prawdę świętą ludziom przed oczy miotali«.
Takich ośmiowierszowych obrazków jest dwieście trzydzieści pięć. W jednym z nich tak mówi o dowcipie rzymskiego cesarza Augusta:
»Jeden skąpiec odumarł wiele srebra, złota;
Cesarzowi dano znać, iż piękna robota,
Jeśliby chciał co kupić, do skarbu swojego.
Ten rzekł: »Dowiedzcie mi się od kogo pewnego,
Czy on też dobrze sypiał? Tę poduszkę jego,
Najchętniejbym ja kupił do łoża swojego.
Powiem ten o tem myśląc, strzegąc, i zbierając,
Musiał pewnie dosypiać, by na grudzie zając«.
W rozdziale drugim, jak poeta powiada: „poczynają się stany i domy niektóre zacnego narodu polskiego“. Jest to zbiór takich samych ośmiowierszowych utworów, jak w rozdziale pierwszym, tylko treść odmienna. Są to wspomnienia, pochwały lub przygany, które się tyczą licznych dostojników duchownych i świeckich, znajomych i przyjaciół poety, ludzi głośnych, znanych. Ciekawe to bardzo, bo w niejednym z tych obrazków mieści się zapewne nie tylko osobiste zdanie Reja o tym, lub owym, ale też powszechne o nim w kraju mniemanie. Są tam prócz tego opisane dziedziczne skłonności i usposobienia całych rodów. Złośliwym nie jest, chociaż tu i ówdzie z kogo zażartuje.
Zaczyna od pochwały królów: Zygmunta I. i Zygmunta Augusta, poczem mówi o królowej Bonie, królowej Katarzynie i o córkach Zygmunta I. Następują wiersze o dostojnikach, a więc o kasztelanie krakowskim Janie z Tarnowa, o Kmicie, Tęczyńskim, Spytku z Melsztyna i o bardzo wielu innych. Dla przykładu, jak owe obrazki wyglądają, niech posłuży wiersz o Stanisławie Odrowążu, wojewodzie ruskim.
»Odrowąż sławmy, ten szedł za naszej pamięci,
Wierzę, że mu i w niebie pewnie radzi święci,
Bo tu będąc na świecie, wszystkim się zachował,
Sławy swej z poczciwością najwięcej pilnował.
A takżeby snadź miał być każdy stan poczciwy,
Pomnieć na swą powinność, póki jedno żywy;
Bo rychlejby ze cnoty każdemu służyli,
Nie z muszonej niewoli, łając, czołem bili«.
Po królach, po senatorach, po dostojnikach duchownych i świeckich, następuje szlachta różnych ziem Polski, a więc „panięta (panowie) i szlachta krakowska“, między którą jest opisany „Mikołaj Rej z Nagłowic“. Potem „panięta i szlachta Wielkopolski“, „Podgórzanie“, „Sędomierzanie“, „panięta i szlachta ruskiej, lubelskiej, podolskiej ziemi“, „Przemyślanie“, poczem następują „Stany księstwa Litewskiego“.
Tymi obrazkami wybitnych osób chciał poeta zapewne dać przykłady naśladowania godne, coby wynikało z jego „Przemowy do Polaków“.
»Otóż macie swe przodki, macie i pogany,
A co jest sława, cnota, rozeznajcie sami,
Prze Bóg, mili Polacy, przestrzegajcież tego,
Byście w niczem nie lżyli rodu tak sławnego«.
Była mowa w tym rozdziale o stu siedemdziesięciu siedmiu osobach, z rodzin, jak: Balowie, Boguszowie, Bonarowie, Chodkiewicze, Dębieńscy, Dzieduszyccy, Dłuscy, Fredrowie, Gorajscy, Górkowie, Herburtowie, Komorowscy, Ostrorogowie, Ossolińscy, Odrowążowie-Pieniążkowie, Potoccy, Radziwiłłowie, Stadniccy, Tarnowscy, Tęczyńscy i t. d.
Rozdziałowi trzeciemu dał poeta taki tytuł: „Tu się już poczynają przypadki osób, ku sprawom świeckim należących“. Wykazuje w nim obowiązki różnych stanów: króla, świeckich i duchownych dostojników, urzędów różnych. Można z tego poznać, jak sobie wówczas wyobrażano potrzeby kraju, jak oceniano sprawy publiczne. Pierwszy ustęp poświęcony królowi. W drugim mowa o wojewodzie, w trzecim o kasztelanie, poczem przesuwają się najrozmaitsze urzędy świeckie, a po nich duchowne następują.
Zajmuje się tu poeta poprawą ustaw, obroną granic, organizacyą Kozaków, i wszystkiem wogóle, co zajmowało natenczas umysły. Wiele z tych powiastek wytyka wady, błędy narodowe, nagania do poprawy. Następują wiersze o budowlach pamiątkowych, jak Wawel i Sukiennice w Krakowie, a na końcu jest wiersz do Wisły i do rzek, co do morza wpadają.
Czwarty rozdział ma tytuł: „Jako starych wieków przypadki świeckie ludzie sobie malowali“. Tu rozmaitość treści i mięszanina. Są obrazki różnych zalet i wad ludzkich, są bajki i nauki moralne, a potem następuje rzecz o cnotach przedniejszych, chrześcijańskich. Są to: wiara, nadzieja, sprawiedliwość, roztropność, stałość i t. d. Następnie mowa o przyjemnościach życia. Wyliczywszy różne, jak: szczęście rodzinne, dobry przyjaciel, spokojne, ciche życie — ósmą i największą rozkosz życia tak wyraża:
»Szata piękna, koszula, pościel, koń ubrany
To też można policzyć między rozkoszami;
Ale to wszystko plewy, gdy rozumu mało,
Wszystko to wiatr rozniesie, aż nic nie zostało.
Ale gdy się kto pięknie sam rozmierzyć (żyć: umiarkowanie, statecznie) umie,
A, co cnocie przystoi, wszystkiemu rozumie,
W bojaźni z łaską Pańską tak tego używa,
Ten rozkosz nad wszystkiemi rozkoszami miewa«.
Po tych, są wiersze o gospodarstwie, o domowych sprzętach, o ubraniu, o porządku i czystości, o zajęciach różnych, aż kończy się wszystko odezwą do tego, co czytał. „Odpuść bracie — powiada poeta — coby ci się nie zdało“ w tej książce, bo pisana w dobrej myśli:
»A niechaj narodowie wżdy (przecież) postronni znają,
Iż Polacy nic gęsi, iż swój język mają«.
A gdyby już koniecznie chciało się komu ganić poetę, mówi mu:
»Masz papier, napisz lepiej, — ja będę dziękował«.
„Jeden, pijąc w piwnicy, był dłużen niemało.
Widząc, że mu rozumu w mieszku (pieniędzy w sakiewce) nie dostało,
Jął figle ukazować i wziął wiązań (wiązkę) siana:
»»Patrzcie, panowie bracia, będzie wnet odmiana!«« (coś ciekawego)
Namówił wiązań dzierżeć (trzymać), z tego cechu pana (szynkarza)
A sam ku górze idąc, kręcił powróz z siana;
A wyszedłszy z piwnicy, przez ulice dunął (pogonił),
A ten (szynkarz) siano ze wstydem porzuciwszy, plunął«.
W trzy lata po „Zwierzyńcu“, bo w r. 1565. wydał Apokalipsę Ś-go Jana w tłómaczeniu polskiem, którego dokonał z kalwińskiego opracowania. Wrażenia nie wywołał wielkiego, bo dalszych wydań nie było na onczas. Przypiski i uwagi własne autora, z tłómaczeniem połączone, są czysto kalwińskie.
Wszystkie dzieła Rejowe ustąpić muszą pierwszeństwa „Żywotowi człowieka poczciwego“. To jest najlepsze, najciekawsze, najważniejsze. Nie ma u nas człowieka, bodaj cokolwiek obytego ze szkołą, żeby o „Żywocie“ nic nie słyszał, żeby chociaż kilka wyjątków z niego nie przeczytał. „Żywot człowieka poczciwego“ nie pojawił się osobno, jeno jako pierwsza część dzieła, mającego tytuł: „Źwierciadło, albo kształt, w którym każdy stan snadnie się może swym sprawom, jako we źwierciedle przypatrzyć. Za szczęsnego panowania sławnego Zygmunta Augusta, króla polskiego. Roku po Narodzeniu Pańskiem 1567“. Drugą część „Zwierciadła“ tworzą rozmaite wiersze.
„Żywot człowieka poczciwego“, napisany prozą, utrwalił pamięć Reja, i chociaż setki lat upłynęły od czasu, gdy się ta książka pojawiła, czytamy ją dziś jeszcze z ciekawością. Nie starzeje się ona, nie traci na wartości, a to dlatego, że jest w niej dokładny obraz życia narodu w szesnastym wieku. Zwyczaje i obyczaje narodu, jego sposób życia, jego upodobania, wyobrażenia, wszystko to w tej książce tak uwydatnione, że czytając doznajemy wrażenia, jakoby przed oczyma naszemi powstali z mogił: owi dawni praojcowie nasi, z przed pięciu wieków.
W całym „Żywocie“ czuć i widać, że go pisał umysł dojrzały, uspokojony, doświadczeniem wzbogacony. Wszystko, co poeta widział, czego doznał, co przeżył, co wysoko cenił, co umiłował, uczynił treścią tego dzieła. Wszystkie nauki moralne, wszelkie spostrzeżenia poczynione w życiu, wszelkie pojęcia o tem, co złe, a co dobre, wypowiadane w dziełach poprzednich, powtórzył tu głosem serdecznym, i trafił do duszy i serca narodowi tak, że tego dzieła nigdy nie zapomni. Inni poeci, co się zaraz po Rej u zjawili, prześcignęli go pięknym układem wiersza, dźwięcznością języka, siłą wyobraźni, wykształceniem — ale go żaden nie prześcignął takiem dziełem, jak „Żywot“.
Jak życie ludzkie rozpada się na trzy okresy, czyli na czas młodości, wieku dojrzałego i lat sędziwych, tak podzielił Rej „Żywot“ na trzy części. „Księgi pierwsze“ czyli część pierwsza, zawierają rzecz o tem: „Jakie ma być stanowienie i zachowanie spraw i żywota, począwszy od urodzenia, aż do średnich lat“.
Na wstępie zastanawia się nad tem poeta, dlaczego Bóg stworzył człowieka, jakie mu wytknął obowiązki i jakie nadał prawa, jak Bóg uposażył człowieka, jak rozmaitą dał mu naturę. Jeden jest z natury wesoły, hojny, wspaniały, bo ma naturę krewką, czyli jest „krewnik“, jak Rej powiada. Taki skacze, miłuje, „dałby bardzo rad każdemu, by jeno co miał“. Inny jest pyszny i zuchwały. Nazywa go Rej: „kolerykiem“. „Ten wnet chce być hetmanem (wodzem), a choć nic niema, przecież panem sobie się zda“. Bywają też leniwi, ospali, a tych zowie „flegmatykami“. „Flegmatyk zaś chrapie, a na brzuch pluje, a przedsię i omacnie kufla pódle siebie maca“. Wreszcie są „melankolicy“, „frasowni, a rzadko weseli“. Taki „lamentuje, wszystko mu nie wczas, wszystko się mu krzywdą widzi“.
Ale Pan Bóg dał na to rozum człowiekowi i przykazania swoje, aby naturę poskramiał i dobrym był, przez dobrą wolę swoją. Zanim człowiek sam zacznie nad swoją naturą władać, powinni go rodzice do tego usposobić, przez dobre wychowanie. Należy dziecko „potrosze, nie gniewem, nie fukiem, ale jakoby igraniem, a nadobnem i łagodnem upominaniem pohamować, a potrosze go od złego odwodzić potrzeba, aby się w nim potrosze skromiły (poskramiały) one przyrodzone przypadki (wady) jego. Bo widzisz, i wosk póki miękki, tedy się rychlej pieczęć przyjmie, niźli kiedy stwardnieje“.
Należy też baczyć na to, aby dziecko dostawało takie jadło, któreby mu ku zdrowiu służyło. Nie trzeba pieścić dziecka wyszukanymi, delikatnymi pokarmami, bo: „żołądek, czemu z młodu przywyknie, tego mu się zawsze będzie chciało. A potem, gdy przyjdzie na grubsze potrawy, tedy z trudnością je będzie przechowywał, i onemu żołądkowi rozpieszczonemu zawsze każda rzecz zaszkodzić więcej będzie mogła, niźli owemu sękowatemu, co przywyknie z młodu złemu i dobremu“.
Trzeba też dziecko ubierać skromnie, nie stroić go, nie dawać mu: „pstrych sukienek jako prosięciu, bo jako się tego z młodu nauczy, tak mu się to w pamięć wbije, i tak mu się tego na potem zawżdy będzie chciało, a stąd mu i swawola na potem i wszeteczeństwo snadnie rość będzie mogło“.
Przedewszystkiem zaś przestrzegać powinni rodzice, aby się dziecko od popsutych nie zepsuło.
„Także go też już będzie trzeba strzedz od głupich a od plugawych chłopiąt, od zbytniej (zbytkującej) czeladzi, bo co z młodu widzi, słyszy, to mu się snadnie wbije w onę młodą pamięć jego, i także z nim będzie rosło...“
„Albowiem wierz mi, iż młode wychowanie roztropne, siła potem obyczajów dobrych na starość każdemu mnożyć może...“
„Bo to być inaczej nie może, jakie towarzystwo, takie też i obyczaje pospolicie bywają, a wszak to i między starszymi widamy (widujemy). Albowiem to jest rzecz pewna, w jakie obyczaje młodość dziecinna będzie podana, takie długo pamiętać i używać ich będzie. A możem baczyć i po młodem drzewie, które im najlepiej uszczepiono i uprawiono będzie, tem najrychlej uroście (urośnie), i wdzięczne owoce snadniej może podać z siebie“.
Gdy dziecko podrośnie i czas mu zacząć naukę, radzi, aby mu zbyt wcześnie nie zawracać głowy: niestosowną dla jego wieku książką.
„Nie dajże mu z młodu łamać się twardemi, a wichrowatemi naukami, boć mu snadnie w młodej głowie wszystko pomięszają, ale co najlepiej uczyć go czyść (czytać) a pisać“.
A przed wszelką nauką, należy wpoić i rozwinąć uczucia religijne. Mówi o tem w rozdziale, pod tytułem:
„Jako się ma dzieciątko uczyć o Panu Bogu i o bojaźni Jego rozumieć, co się i starszemu przygodzić może“.
„A to jest najpilniejsze, aby dzieciątko, które już ku lepszemu rozumowi będzie przychodziło, uczyło się rozumieć, co jest Bóg, a co jest wola Jego. Gdyż jako Salomon pisze, iż to jest największy początek każdej mądrości poznać Boga, a uczyć się bojaźni Jego. A jako Dawid powiada, iż i od dziatek ssących już idzie chwała Panu Bogu na wysokości. Ale iż w tych zamięszanych czasiech (czasach) świata dzisiejszego iście (istotnie) nie każdy się będzie umiał snadnie z tego wyprawić (to pojąć), co jest Bóg i jako jest istność Jego i wielmożność Jego i co jest wola święta Jego, i jako ją rozumieć, i jako jej wszyscy słusznie powinni (ulegli) być mamy, i trzeba się w tem każdemu pilnie obaczać, a nie unosić się za pismy (pismami) i za wymysły różnymi, a dziwnie zawikłanymi, jedno strzedz mocno słów a dekretów Pańskich, które nie omylnie wyszły przez Ducha świętego z ust prorockich i apostolskich“.
Następnie pisze „jako rozumieć o istności Bożej „jako jest Bóg złym srogi, a dobrym miłosierny“, „o co mamy prosić Ojca swego niebieskiego“. W tym ustępie rozwija modlitwę Pańską.
„A gdy już wiemy, iż jest tak miłosierny a tak dobrotliwy, a iż się ojcem naszym miłościwym być ożywa, wołajmyż do niego, jako do dobrotliwego ojca swego, a uczmy się jeszcze z dzieciństwa wyznawać tej świętej możności tego Bóstwa jego, a prośmy go ustawicznie, aby nas pod mocą, pod obroną, a pod królestwem swem ustawicznie chować raczył, aby nam żadna moc w imię Jego nigdy straszna nie była, aby nami żadna niepobożna zwierzchność me władała, jedno moc a królestwo święte Jego. A w tem królestwie Jego, a w tej opatrzności Jego, a w bezpieczeństwie naszem, aby się między nami święciło ono od wieków święte, a błogosławione imię Jego, a wola święta Jego aby się wszędy szerzyła, tak na niebie, jako i na ziemi. Prośmyż Go, aby nas raczył opatrować potrzebami doczesnemi, jako miłościwy ojciec dziatki swoje wedle woli, a miłosierdzia swego. Prośmyż Go, aby nam raczył odpuszczać przestępki nasze, gdyż zawżdy upadać musimy przed majestatem Jego w złościach naszych z przyrodzenia skażonego swego. A my też bądźmy powinni (gotowi) także wszystko odpuszczać winowajcom naszym, dla imienia Jego świętego, w czemby nas niesłusznie obrazili. Prośmyż Go, aby na nas nie dopuszczał żadnych pokus, któreby nas miały odwodzić od świętego Bóstwa Jego, ale iżby nas zbawił od wszystkiego złego, gdyż jest Jego moc, Jego władza, Jego królestwo na niebie i na ziemi, a żaden nas mocarz z tego wybawić nie może, oprócz tej dziwnej mocy świętego Bóstwa Jego“.
Skoro już dziecku dało się podstawy wychowania religijne, bogobojne, wtedy już i o nauce książkowej pomyśleć potrzeba.
„A gdy się już tego dzieciątko potrosze nauczy, jako ma rozumieć Boga, i jako jest srogim Bogiem, a dobrym ojcem miłosiernym, jako do niego wołać, i jako imienia świętego Jego sobie na pomoc wzywać, i jako mu ufać będzie miało, to już potem i do innych nauk będzie snadniejszy przystęp miało“.
Przestrzega, aby nie zaczynać od nauk trudnych, mozolnych.
„Ale niech czyta historyę onych zacnych pierwszych ludzi, jako się onemi dziwnemi rozumy sprawowali, jako niczego inszego nie patrzali, jedno sławy, cnoty, a poczciwości; jakie były dziwne sprawy i żywoty ich, ani ku czemu się innemu nigdy nie ściągały, jedno ku cnocie, a ku sławie wiecznej swojej“.
Naukę cenić trzeba i nabywać jej wiele, bo ona udoskonala duszę naszą i uszlachetnia serce nasze, bo ona jest naszym najlepszym doradcą.
„Co nam (dobra rada) niskąd inąd snadniej przypaść nie może, jedno z nauk poczciwych, a z ustawicznego ćwiczenia. Bo się już stąd snadnie nauczyć możemy, jako swój stan poczciwie zachować, jako się rzeczy szkodliwych a niepoczciwych przestrzegać mamy, jako szczęście i nieszczęście uważać mamy, jako się przyszłych przypadków lękać nie mamy, gdyż widzimy, iż wszystko są rzeczy nieobacznie przemijające, tylko co sobie w głowie uścielemy, to z nami zawżdy i wstać i ukłaść się musi. Diogenes, on wielki mędrzec (w starożytnej Grecyi) powiedział, iż się sam z sobą rozmówi i sam siebie się poradzi. Aleksander wielki (król macedoński, sławny w starożytności zdobywca) powiadają, iż się nigdy nie układł, aż pierwej miecz pod poduszkę włożył, a z drugiej strony księgi, bo bardzo rad wiele czytał. Filip, ojciec jego, wielki król macedoński, gdy mu przyniesiono nowinę, że mu się był ten syn Aleksander urodził, tedy powiedział: Iżem rad synowi, alem temu radszy, iż Arystoteles (sławny mędrzec grecki w czasach starożytnych) żyw, a iż się za czasów jego syn urodził, bo Arystoteles może mi go takim uczynić naukami swemi, iż pewnie będę miał syna godnego. Tenże to Arystoteles tak w swych rozmowach rozważał, że woli mieć rozum i naukę, niż bogactwo, gdyż bogactwo snadnie opuścić może, a rozum i nauka aż do grobu trwają“.
Ale, że to Rej zawsze bardziej ceni uczciwość, cnotę, zacność charakteru, niż uczoność, więc też zastanawia się: „Jakichże nauk do wolnego żywota potrzeba?“ i na to pytanie tak odpowiada:
„Ale ku poczciwemu żywotowi, żadne nie są nauki potrzebniejsze, jedno które są rozumem roztropnym a poważnemi cnotami ozdobione. Jako jest sprawiedliwość, stałość, roztropność, pomierność przytem też miłosierdzie, stateczność, a rozmyśne uważanie w każdej poczciwej sprawie swojej, a iżby się sam w sobie słusznie rozsądzić, a jako ono powiadają, swą się własną piędzią rozmierzyć umiał: tedy takie nauki człowieka każdego wdzięcznego, poczciwego, sławnego i na wszem pięknie postanowionego, światu ukazać będą mogły“.
Nie na to też uczymy się rozmaitych przedmiotów, aby mieć dużo wiadomości, ale by przez naukę rozwinąć umysł, ukształcić się, udoskonalić ducha, uzacnić serce i usposobić się do życia tak, aby je uczynić szczęśliwem dla siebie, a pożytecznem dla drugich. I o tem tak mówi autor:
„Albowiem co pomogą wystawne a one zafarbowane z gramatyki słówka, jeśli prawda a skutek daleko się z niemi mija? Są prawie jako gdy na się kto cudną szatę oblecze, a błotem ją opluska, albo pierzem nastrzępi. Albo co pomoże geometrya, iż się kto nauczy świata albo cudzych gruntów rozmierzać, gdy się sam poczciwie rozmierzyć nie umie, albo i tego grunciku, co mu Pan Bóg dał, aby go umiał pobożnie, pomiernie, a spokojnie używać, wedle chrześciańskiej powinności swojej. Albo co też pomoże komu umieć astronomię, gdy tego, co przed oczyma ma, nie umie użyć, ani rozeznać. Drży, gdzie się niemasz czego bać, a raduje się, gdzie się czasem niemasz czemu nazbyt radować. Bo się wnet boi lada nędznego przestrachu dla jakiego błahego uszczerbku majętności swojej, a nie boi się uszczerbić sławy, cnoty, bogobojności, albo inszych zacnych przypadków poczciwego żywota swojego. Albo się nauczy z arytmetyki jako cudze tysiące rozmierzać, a swojej trochy rozmierzyć nie umie“.
Naukę trzeba urozmaicić, trzeba też dozwolić rozrywki i zabawy, bo ta odświeża umysł. Zabawa skromna i przyzwoita również korzystnie wpływa na młodego.
„Potem, gdy już też ona młodość podrastać będzie, nie wadzi mu też, poczedłszy sobie (przeczytawszy) czego potrzeba, nauczyć się i konika osieść (dosiadać) i jako sobie na nim poigrać. Toż mu nie wadzi czasem z poczciwem, a nie opiłem towarzystwem posiedzieć, pomówić, pożartować, bo stąd i ćwiczenie i zachowanie na potem i znajomość roście (rośnie). Nie wadzi mu też czasem i poskakać, i na lutence (instrument muzyczny) pograć, wszystko to są poczciwe zabawki. A zażby lepiej leżał jako wieprz w barłogu, a marnie czas tracił, co jest drogi klejnot, a który gdy upłynie, już się nigdy wrócić nie może, a nic nie może być szkodliwszego młodemu człowiekowi jak nikczemne próżnowanie. A kiedy będzie stał jako wół, tedy też z niego wół będzie“.
Wystrzegać się atoli potrzeba przeciążania umysłu. Źle, gdy w młodym wieku, po nad miarę i potrzebę pochłania się książki, czy pisma, do wieku młodego nie zastosowane, a więc dla niego niewłaściwe, a może i zgubne.
„A wszakoż i w czytaniu i w każdej sprawie dobrze jest roztropnego pomiaru używać. Bo i haftowanie i każda subtelna robota zawżdy piękniejsza bywa, jeżeli powoli, a z rozmysłem bywa robioną. I deszcz pomierny tedy zawżdy piękniej zioła ożywia i zazieleniewa, niźli ów gwałtowny, bo gwałtowny albo potłucze, albo z błotem pomięsza. Bo i mędrcy tak o tem piszą, iż każda rzecz gwałtowna nie może być, jedno szkodliwa“.
Nie tylko nauka i czytanie, ale też: „rozmowy poczciwe młodemu bywają pożyteczne“. One nie tylko uczą, ale i bawią.
„A wszakoż nietylko czytania, ale i rozmowy poczciwe mogą nie mało ćwiczenia do rozumu podawać, gdyż ćwiczenie przy rozumie jest jakoby nadobne kwiecie na dobrym szczepie. Albowiem tak dawno powiadają, że lepszy jest zawżdy głos, niż zdechła skóra, co ją na pargamin wyprawują. (Lepsza nauka powzięta z żywego słowa, z wykładu, niż wyczytana w książce.) A wszakoż tego trzeba strzedz, aby one rozmowy nie były wszeteczne, a opiłe, a nie lada o czem, jedno coby się ku poczciwemu polerowaniu a ćwiczeniu do rozumu przygodziły. Jakie przedtem miewali oni zacni ludzie, oni mądrzy filozofowie, którym się i dziś ludzie dziwują, a prawie się dusza cieszy, one zacne ich rozmowy czytając. A kto się im naonczas przysłuchiwał, podobno się jeszcze więcej ucieszyć mógł. Bo to i tam bez tego być nie mogło, aby w takich mądrych, a poważnych rozmowach, czasem i pożartków pomiernych nie było, aby się też czem czasem dusza ucieszyła. Albowiem to jest wielki przysmak i w czytaniu i w rozmowach, gdy co dworskiego (mile, układnie wesołego) albo cztąc (czytając), albo słuchając ze strony przypadnie. Bo tak mędrcy powiadają, iż to jest staranie najlepsze, które też wżdy czasem jaką krotofilą (dowcipem, zabawą) bywa przesadzone (przeplecione). Bo by też wszystko głowa miała robić o wielkich, o trudnych, a o poważnych rzeczach, a nigdyby się czem wżdy nie ucieszyła, pewnieby trudno wytrwać mogła. I żelazo, gdy się ustawicznie a ciężko obraca, pewnieby rychło zniszczało, gdyby nie odpoczęło, albo gdyby go łojem nie podmazowano“.
A niedość czytać i słuchać rozmów, bo trzeba jeszcze umieć zachować w sercu i w pamięć, to, co zapamiętania godne, umieć też oceniać, rozróżniać to, co się zapamiętać przyda i to, co niepotrzebne.
„Przytem też to miej na pieczy, iż cokolwiek smacznego przeczcisz (przeczytasz) albo usłyszysz, niechże to nie będzie u ciebie miedzianym brzękiem, który tylko mimo uszy leci, ale donoś wszystko do onego wszechzmysłów wójta, do wójtowej, to jest do rozumu, a do pamięci, a co wójt rozezna, iż potrzebnego jest, to wójtowa niechaj mocno schowa i zapieczętuje, bo to tam już będziesz miał jako w skrzyni, ku wiernej ręce schowanej. Boć mało po tem, byś najwięcej i przeczytał i przesłuchał, jeśli to przy pamięci nie zostanie, tedy będzie podobne do onego chłopa, co milę idzie do kościoła, i powiada przyszedłszy do domu, iż było czyste (znakomite, piękne) kazanie. A kiedy go spytasz o czem, tedy i słówka nie umie powiedzieć“.
„Albowiem patrzaj, jako pszczółki wedle przyrodzenia swego nadobnie się sprawują. Najpierwej sobie ulepią nadobny (piękny, starannny, porządny) plastrzyk z wosku, potem się rozlecą po rozlicznych ziołach, a co niepotrzebne, to precz omijają. A nazbierawszy miodu, do onego plastrzyka zanoszą, a nanosiwszy, potem nadobnie po wierzchu zalepią. Także ten baczny człowiek, cokolwiek widzi, słyszy, albo przeczyta, to też zebrawszy co z potrzebniejszych ziółek ma znieść do onego uliku, to jest do rozumu, a nadobnie pamięcią ono zalepić i zapieczętować, iżby to tam długo trwać mogło. A jako pszczółka niepotrzebne zioła omija, także też ten, czego mu nie trzeba pamiętać, może ominąć, a do ulika nie przynosić, ani chować. Gdy kto muzyki słucha, snadnie poznać może strunę, albo piszczałkę, która bączy (ma dźwięk fałszywy). Także też nasłuchawszy się, albo naczedłszy (naczytawszy) onych rozlicznych rzeczy, snadnie rozeznać, co cudnie piska (dźwięczy), a co nikczemnie bączy. A to, co cudniej piska, to sobie i przy pamięci zachować i pilnie uważać; bo się to zawżdy ku wszemu dobremu i ku poczciwej sławie przygodzie (przydać) może“.
Dobrze też dla wykształcenia przejechać się po świecie, ale nie po to, by się przejmować cudzym obyczajem, jeno po to, by zobaczyć, co też u obcych dobrego, coby i dla nas przydatne być mogło.
„Przypatrywać się (u obcych) onym pięknym, poważnym, a statecznym sprawom ludzkim, a czasu przedsię darmo nie tracić, a bawić się naukami potrzebnemi“.
„A potem ku swej poczciwej sławie, a rodzicom i innym powinowatym swym, nadobnie się nauką ozdobiwszy, do domu się wrócić“.
„A staraj się o to, abyś nie z perfumowanemi rękawiczkami, nie ze pstrymi kabatkami (surdut, ubranie męskie) do domu przyjechał, ale abyś upstrzył nadobnie umysł nauką“.
Zaleca też Rej, aby szukać nauczających przykładów w ludziach, ale ostrożnym wielce być trzeba, aby sobie nie wziąć przykładu fałszywego, nie omylić się, nie złudzić pozorami, bo „mało nie jednaki blask od mosiądzu, jako i od złota“.
Ukończywszy nauki, nabrawszy wykształcenia, powinien młody człowiek uczynić wybór stanu. Syn szlachecki, w owych czasach, udawał się, jak Rej, na dwór jakiegoś dostojnika, gdzie zaprawiał się do służby publicznej, do urzędów rozmaitych, — albo też zaciągał się do wojska. Więc też poeta radzi udać się na dwór senatorski, przyczem zaleca, aby się tam uważnie i ostrożnie zachować.
„A trzeba tam pilnie upatrować, gdzie stąpić, jako po grudzie bosemi nogami, bo tam silna gruda, a silny mróz około ciebie z pierwotku będzie“ (przyjmą zrazu chłodno).
„Długo się rozmyślaj, niźli co masz uczynić. A cnoty, prawdy, miary strzeż pilnie, jako oka w głowie. A pomierną, a poczciwą układnością zachowaj się każdemu, czyń poczciwość każdemu“.
„Pana swego i powinności swojej, którąć poraczą, bądź wiernie pilen (bądź na usługi pana i swych obowiązków), i na jaką cię kolwiek posługę wysadzą (przeznaczą), już czasu strzeż, abyś jej nigdy nie omieszkał (nie zaniedbał). Bo tu już uczynisz i cnocie dosyć, a pana sobie rychlej spowinowacisz. Bo to stara przypowieść, że mało temu trzeba prosić, kto pilnie służy, bo sam pan rad i nie rad, widząc stateczną pilność twą, domyślić się musi, abyś znał łaskę jego (obdarzy cię swoją łaską). Stara przypowieść, iż pilnemu słudze roście (rośnie) guz na brzuchu, a leniwemu na grzbiecie“.
A jeżeliby sobie młodzieniec wybrał stan rycerski, to i tu znajdzie pożytek, bo nawyknie do znoszenia niewygód, nauczy się cierpliwości, poprzestawania na małem. A to człowiekowi potrzebne bardzo. Ciągły ruch, ćwiczenia wojskowe sprawiają, że się zyskuje na zdrowiu, na czerstwości ciała. Czasem trzeba się przegłodzić, ale to zdrowo, bo „smaczniejsza wtedy wędzonka a kasza, niźlićby przyniesiono bijankę (biłą śmietanę) z marcepanem“.
Żołnierz powinien być zawsze uczciwym, prawym, rzetelnym, sprawiedliwym, a zwłaszcza w czasie wojennym. Wtedy to, w czasie wojny, potrzeba mu szczególniej dbać o dobrą sławę.
„Nic ci o ranę, bo się ta łacno zagoi; nic ci o niewolę, bo komu obiecał Bóg, nigdy nie zginie; nic ci o śmierć, albowiem nigdzie lepiej, ani poczciwiej nie możesz zapieczętować żywota swego. A to zawżdy miej na pieczy, gdy tam ujrzysz, że drapią, biorą a szarpają niewinnych ludzi o ich majętności, chociaż się łzy leją, chociaż głosy aż pod niebo o pomstę krzyczą. Ależ ja radzę byś miał przemrzeć ze szkapami, kędy możesz ostrzegaj się tego, abyś miał i jedną suknię przedać, a w drugiej się do domu wrócić, tedy to lepiej będzie, niźli głos niewinny a przekęctwo na się puścić (ściągnąć). Bo wierz mi, iż Pan Bóg na wielkiej pieczy ma, a jaśnie powiada: Gdy zawoła do mnie ubożuchny o krzywdę swoją, ja muszę pomścicielem jego być. Bo wierz mi, iż ci się to sowicie oddać musi: albo szkapy pochromieją, alboć potem i z gospodą zgoreją (zgorzeją), albo cię okradną. Owo ani obaczysz jako to Bóg sowito zawetuje, a pomści się krzywdy onego niewinnego“.
Gdy żołnierz wróci z wojny do domu, albo też na odpoczynek po służbie przybędzie, niechże się zachowa, jak przystoi uczciwemu człowiekowi.
„A gdyć Pan Bóg zasię pozdarzy przyjechać do domku, miejże to na pilnej pieczy, abyś w niczem nie był przykrym rodzicom twoim, abyś je w poczciwości miał, także i czeladce swojej to pilnie rozkazował. Albowiem wiesz, jak srogi Pan rozkazał: miej w poczciwości rodzice twoje, chceszli duługo żyw być na ziemi. Też i inszym powinowatym swym zachowa się, czem możesz i jako możesz, aby cię i miłowali, i wspomagali, i sławili, i z ciebie się cieszyli. Też nie leż doma darmo, jako niepotrzebne drewno“.
Na tem kończy się część pierwsza. W drugiej, nazwanej „Księgi wtóre“, taką treść zapowiada autor na wstępie:
„A tu się, już poczną wtóre księgi żywota poczciwego człowieka, jako odprawiwszy w poczciwem wychowaniu młode lata swoje, a przyszedłszy ku lepszemu obaczeniu, jako w średnim wieku ma poczciwie stanu swego używać i czem go ozdobić, i jako ma uważać co jest przystojnego, a co jest szkodliwego jemu“.
W ślad zatem idzie wiersz, zachęcający do uprawiania cnoty.
»Patrz jako się w poczciwym wszystko pięknie śmieje«.
mówi poeta w tym wierszu, a w następnym zwraca się „do tego, coby miał wolę czyść (czytać) te wtóre księgi“ i powiada, że młodość jest burzliwa, więc trzeba jej pilnować „by źrebca płochego“, ale wiek dojrzały spokojny, innych mu też rad i wskazówek potrzeba.
»A tak te wtóre książki są wydane na to,
Jako gdy wiosna minie, a nastanie lato«.
Wiek dojrzały, męski — powinien zacząć się od małżeństwa, bo jak powiada autor: „żaden stan się lepiej Panu Bogu nie podoba i żaden nie jest poczciwszy, tak ku pobożnemu żywotowi, jako też i ku innym sprawom świata tego, jako stan małżeński“.
„A postanowienie żadne poczciwsze, przystojniejsze, ani pobożniejsze być nie może, jedno sobie wziąć żonkę poczciwą, a w bojaźni Bożej wyćwiczoną“.
Oczywiście, że doradzając poczciwemu człowiekowi, aby się ożenił, udziela mu też przestrogi, aby się w wyborze żony miał na baczności.
„A jeśliże już tak myśl swą, z przejrzenia Bożego postanowisz, tu dopiero będzie pilno trzeba a roztropnie uważać, jakiego towarzysza sobie szukać i obierać masz. Bo wierz mi, że to już nie o rękaw idzie, ale o całą suknię, bo to nie do jutra ma być“...
„...Szukajże sobie żonki staniku sobie równego, wychowania a ćwiczenia roztropnego, obyczajków nadobnych a wstydliwych“...
Bardzo dobitnie przemawia autor za tem, że „równemu z równym ożenienie najlepsze“, bo gdy są różnice, czy to mienia, czy stosunków rodzinnych, czy jakie inne, to o zgodę trudno i o spokój w małżeństwie.
Sprzeciwia się Rej hucznym zalotom. „Miejże ty Pana Boga dziewosłębem powiada — a anioły jego swatami, a bez wielkich zalotów uczyń powinności swej chrześciańskiej dosyć, wziąwszy z sobą przyjaciela albo dwu, a to cobyś miał na bębny, na surmy, albo na opierzone swaty utracić, lepiej iż tem sobie podpomożesz gospodarstwa swego“.
Korzyści i przyjemności małżeńskiego życia przytacza liczne, a różne. Sam był dobrym mężem i ojcem, toć mu też z własnego życia nasuwały się pod pióro owe uwagi i przestrogi, któremi wypełnia kilka ustępów książki.
„Już przygoda, już choroba, już każdy niedostatek lżejszy być musi, niźli komu innemu, gdy już jedno drugiego onem wdzięcznem upominaniem cieszy, ratuje i czem może wspomaga. Już zawżdy wszystko sporo, bo jedno drugiego! o wszystko się radzi, wszystko się nadobnie, a roztropnie stanowi, wszystkiego się a wszytkiego sporo przymnaża“.
„... Wdzięczna a zgodliwa para, w jakiej poczciwości, w jakiej powadze, i w baczeniu osobnem (szczególnem) u każdego być musi. Już się to do nich wszyscy kupią (lgną), już tu z nimi sobie nadobne rozmówki mają“...
A ileż to przyjemności miewa u siebie w domu zgodna, szczęśliwa para małżeńska? Nie potrzeba jej szukać zabaw i rozrywek poza domem.
„Azaż nie mają onych nadobnych przechadzek po sadkach, po ogródkach? Już oboje grzebią, oprawują, szczepią, ziółeczka sadzą, ano wszystko sporo, ano się wszystkiego z wielką ochotą i dojrzeć i o wszystko starać się chce. Już przyszedłszy do domeczku, ano chędogo, ano wszystko miło, kąseczek smaczno uczyniony. Już obrusek biały, łyżeczka, miseczka, chleb nadobny, jarzynki pięknie przyprawione, krupeczki bieluchne, kureczki tłuściuchne. Owa w każdy kącik gdziekolwiek wejrzysz, wszystko miłe, wszystko jakoby się śmiało. Nuż gdy jeszcze owi przyrodzeni błazenkowie, owe dziateczki wdzięczne (miłe) przypadną, gdy jako ptaszątka, około stołu biegając, świrkocą a około nich kuglują (figlują, wesoło się bawią), jaka to jest rozkosz a jaka pociecha. A ono, gdy już pocznie mówić, tedy patrząc na oną swoją pociechę, jakoż nie mają Pana Boga chwalić, jakoż mu dziękować nie mają?“
Małżeństwo wtedy tylko szczęśliwe, jeżeli mąż i żona kochają się, szanują wzajemnie, a oboje są uczciwi i cnotliwie żyją. Upomina autor, aby pamiętał mąż, że „żona dobra jest darem Bożym, klejnotem drogocennym“.
„Gdy to wiesz, iż ten szlachetny klejnot twój darem bożym jest, umiejże też nań takie baczenie mieć, jako na dar Boży, a nie daj mu nigdy złego przykładu z siebie, ani w gniewie, ani też w jakiej nie dbałości. A chceszli, aby żona była tobie wierna, skromna, trzeźwa, we wszem pomierna (zgodna), także się też ty zachowaj przeciwko niej i także jej przykłady z siebie dawaj“.
Nie można atoli i nie godzi się poprzestać na używaniu tego błogiego domowego żywota. Człowiek żyje nie tylko dla siebie, ale i dla drugich, i trzeba, aby też usłużył czem światu. Czy to w parafii, czy w powiecie, czy w sejmie, czy w urzędzie jakim, stosownie do swych zdolności, służyć można i trzeba.
„Starajże też zasię, abyś się nie nazbyt domem obarłożył, abyś nie był tylko jako wieprz w karmniku, albo jako suchy pień na roli, co się oń pługi zawadzają“.
Nie przemawia atoli za przyjmowaniem urzędów stałych, nawet tego odradza, bo takie stałe urzędowanie zabiera człowiekowi wolność, którą sobie Rej ceni nadewszystko, a którą posiadać może każdy, co ma dostatni kawał własnej ziemi.
Ale czy tak, czy owak będzie służył sprawie publicznej, zawsze i wszędzie, choćby też jeno na gospodarstwie własnem poprzestał, pamiętać musi człowiek poczciwy, że we wszelkich stosunkach z ludźmi, należy być przedewszystkiem sprawiedliwym.
„Agezylaus król, gdy go pytali, co jest potrzebniejszego królowi, moc czyli sprawiedliwość? powiedział: iż gdyby była wszędy sprawiedliwość po świecie, nigdyby mocy nie było potrzeba, boby już każdy tego zachował przy tem, co czyje jest“.
Nie należy też być upartym; trzeba starać się o miłość podwładnych, bo taka miłość, to „mocne mury“. Nie dopuszczać się swawoli, wszeteczeństwa; nie być pysznym, chciwym. Nie pochlebiać i unikać pochlebców, bo „najszkodliwsze zwierzę pochlebca“.
Rej, sam szlachcic, pisał też myśląc przeważnie o szlachcie, toż do niej zwraca się w „Żywocie“ w kilku rozdziałach z napomnieniem nie jednem i nauką. „Jako się ma poczciwy szlachcic w swem szlachectwie zachować, i co jest prawe szlachectwo?“ „Prawe szlachectwo jakie być ma?“ „Pogańscy ludzie jako cnotami umieli szlachectwo pokrywać“ i t. d.
„A tak jeśliżeś szlachcic, żyjże jako na szlachcica przystało“.
„...Jeszcze nie to prawe szlachectwo, które tak zowią, albo iż sygnet z jakim herbem na palcu nosi, albo go na sznurze na szyi powiesi, albo iż się czerwonym albo zielonym woskiem pieczętuje, albo na wrociech (wrotach) na tablicach herbów nawiesza albo przybija, albo iż się chlubi dziady, pradziady, toć jeszcze mało na tem. I owszem, jeślić się ty wyrodził z nich jakimi wszetecznymi obyczajami swymi, tedy by ich lepiej i nie wspominać, boś je złem życiem zelżył, a gdyby żyli, bardzoby się gniewali, że się ich potomkiem zowiesz“.
Nie powinien szlachcic wynosić się pysznie ponad innych, bo „każdy stan, gdy zachowa powinność swoją poczciwą, pobożną, pomierną, a nic się nie unosi od przystojności swojej, jednostajne przywileje ma od Pana Boga nadane, bo nie ma powiedziane, że król, albo wojewoda, ale iż sprawiedliwy człowiek zakwitnie w zebraniu Pańskiem, jako gałąź palmowa kwitnie na drzewie swojem“.
Gani różne przywary, błędy ludzkie. Upomina „jak poczciwy człowiek zazdrość w sobie hamować ma“, jak się trzeba powściągać od zbytków, od łakomstwa i pijaństwa. Szczególnie na opilstwo nastaje bardzo i na chciwość, jako na źródła wszelkich występków i niegodziwości. Również gorąco przemawia, aby poskramiać w sobie gniew, bo i ten bywa źródłem nieszczęść i zbrodni. Wciąż powtarza, aby człowiek zapomocą rozumu panował nad samym sobą. A prawdzie służyć trzeba wszędzie i zawsze. Mieć w pracy wytrwałość, w dobrych postanowieniach stałość, w postępowaniu statek. Wszystko to zabezpiecza człowiekowi żywot spokojny, cnotliwy, roztropny.
Ale życie nie byłoby w zupełności przyjemne, gdyby się nie miało przyjaciół. „Albowiem kto przyjaciela nie ma, już wiele nie ma, a jest jako malowany obraz na ścianie, co na wszystkich patrzy, a z nikim nie mówi, albo jako on żubr odyniec, co go od siebie stado wybije (wyrzuci), iż jedno sam pustopas chodzi. Albowiem która może być wdzięczniejsza (milsza) rzecz, jako miły przyjaciel, który wszystko a wszystko społu z tobą zniesie, i smutek, i wesele, i szczęście, i przygody, także złe i dobre, i czasu potrzeby radby majętność swoją na poły z tobą podzielił“.
W wyborze przyjaciół trzeba atoli bardzo być ostrożnym, bo łatwo trafić na przyjaciół fałszywych, jakimi są pochlebcy. Trzeba więc rozważać, co kto mówi, a „dla rozważania słów natura nam i uszy i rozum dała“, gdyż „różny głos jest prawego a omylnego (fałszywego) przyjaciela“.
Do szczęścia i to należy, aby dobrze drugim czynić. Uczynność jest nie tylko obowiązkiem, ale i przyjemnością wielką.
Trzeba też starać się „być jako jasna świeca“, czyli przykładem być dobrym dla drugich.
Z upodobaniem największem opowiada autor o zajęciach rolnika. W ustępie: „Rok na cztery części rozdzielon“ daje piękny obrazek gospodarstwa wiejskiego.
„Ale iż różne są czasy w roku, też są i różne przypadki i w gospodarstwie i w każdej sprawie człowieka poczciwego, gdyż rok jest na czworo rozdzielon. Naprzód wiosna, więc lato, potem jesień, więc zima. A w każdym z ich czasów, i potrzebnego a różnego gospodarstwa, i rozkosznych czasów i krotofil swych w swoim pomiernym a w spokojnym żywocie poczciwy człowiek może snadnie użyć. Bo gdy przypadnie wiosna, a zaż owo nie rozkosz z żonką, z czeladką po sadkach, po ogródkach sobie chodzić, szczepków naszczepić, drodne drzewka rozsadzić, niepotrzebne gałązki obcinać, suszyce pozbierać, krzaczki okopać, trzaskowiskiem osypać, bo tego trzeba, aby około młodego drzewka chwast nie rósł. Bo coby miało drzewko róść, to mu onę wilgotność chwast wyciągnie. Też gdy młode drzewka rozsadzasz, niepotrzebne gałązki precz obrzeż i wierzch, jeśliby się wyniósł wysoko. Bo nowo wsadzony korzeń, gdy jeszcze w sobie wilgotności niema, gdzie wiele gałęzi na górze, nie może ich używić. Też gdy szczepisz a pniaczek rozbijesz, tedy nożykiem nadobnie gniazdeczka, gdzie masz gałązkę wsadzić, wybierz, tedy i gałązka pięknie przystanie i pniaczek jej nie ściśnie, a nie zmorzy, i wnet ją snadniej sok obleje, iż się prędko przyjmie“.
„Też sobie i wineczka i różyczek możesz przysądzić, bo się to bardzo łacno wszystko, a za bardzo małą pracą, przyjmie. Dostawszy gałęzi winnych, ukopawszy dołek, nasypawszy gnoju drobnego a trzaskowiska, położywszy dwie gałązce na krzyż, środek onych gałązek wtłoczywszy w on dołek, nadobniej onąż ziemią przyłożysz, a końce ku górze wypuścisz, tedy się to bardzo snadnie przyjmie. Także też tam chwastu strzeż, boć ten każdą rzecz zagłuszy. Potem kiedy się rozroście, niepotrzebne gałązki i liście, gdzie go wiele, obżynaj, bo także też wilgotność wyciąga tej, która miała gronka urościć, jako i chwast około szczepów. Więc też sobie pójdziesz potem do ogródeczków, grządki nadobnie każesz pokopać; nie czyńże ich owak kołpakiem nazbyt wysoko, bo i woda snadnie z nich spłynie, i w głębokiej bróździe nic nigdy nie będzie. To sobie z oną rozkoszą nasiejesz ziółek potrzebnych, rzodkiewek, sałatek, rzeżuszek. Nasadzisz maluneczków, ogóreczków. I majoranik, i szałwijka, i inne ziółka, wszystko to nic nie wadzi. Więc włoskich grochów, więc wysokich koprów, więc i innych wiele rzeczy, co się to wszystko przygodzi. Bo to zasię kiedy wzejdzie, tedy to i panienki, albo inne domowe dzieweczki mogą wypleć. Więc nie wadzi brzoskwiniową, morelową, marunkową kosteczkę wsadzić, albo też włoski orzeszek, bo to wszystko prędko uroście, a przedsię i pożytek uczynić może“.
Powinien gospodarz dbać i o sadek, „bo z jabłuszka możesz sobie kilka potrawek uczynić; dobre warzone, dobre smażone, dobre pieczone, dobrze niem gęś nadziać, dobra kasza z nich przetarta przez druszlak, dobrze je ususzyć i w pudle na cały rok chować“.
„Nuż zasię tego pilno trzeba dojrzeć, aby nadobnie roliczkę uorano, a co najraniej (najwcześniej) może być, bo tak w żywocie swym, jako i w gospodarstwie jako jedną godzinkę opuścisz, już siła opuścisz, ale kiedy możesz, uprzedzaj. Dojrzyj też tego, aby porządnie zasiano, nadobnie (starannie) uwleczono. Bo kiedy ty tak Panu Bogu oddasz ziemię porządnie sprawioną, jużeś nie ty krzyw, że się nie urodzi, już to wszystko Panu Bogu poruczaj“.
„Nuż gdy przyjdzie oho gorące lato, azaż nie rozkosz, gdy wszystko coś na wiosnę robił, kopał, nadobnie ci dojrzeje, a porośnie. Anoć niosą jabłuszka, gruszeczki, śliweczki z pierwszego szczepienia twego. Więc z ogródków ogóreczki, maluneczki, ogrodne czy inne rozkosze. Ano młode masełka, sereczki nastaną, jajka świeże, ano kurki gmerzą, ano gąski gągaią, ano jagniątka wrzeszczą, ano prosiątka biegają, ano rybki skaczą, tylko sobie mówić: używaj miła duszo, masz wszystkiego dobrego dosyć“.
„Przyjdzie jesień, azaż nie rozkosz do siana się przejeżdżać, ano nadobnie poorano, nadobnie sieją, włóczą, śpiewają, ano serce roście, ano się nadzieją cieszy, iż z tego, dali Pan Bóg doczekać, na drugi rok pożytek uroście“.
„Ano miody podbierają, ano owieczki strzygą, ano owoce znoszą, zakrywają a drugie suszą, ano rzepy, kapusty do dołów chowają, układają; drugie też suszą, ano wszystko miło, wszystko się śmieje, wszystkiego dosyć, jedno trzeba tego dojrzeć, aby to wszystko było porządnie opatrzone, aby to, co się z wielką pracą nazbierało, aby się to lada jako nie popsowało“.
„Jednoby też trzeba, kiedy czemu czas przypadnie, darmo nie leżeć, a nadobnie się z żonką i czeladką do wszystkiego przyczynić. Bo im większy dostatek w domu będzie, tem się też będą wszyscy lepiej mieć, bo to i pożytek i rozkosz i krotofila. A co to jest za trudność kapusty, rzepy, pasternaki, pietruszki i inne rzeczy dobrze opatrzywszy, kapustki nadobnej osobno obrawszy, fasę jedną na to obróciwszy, napoły główki przekrawając, nadobnie ją ułożyć, ćwikełką przekładać, koprzyku do niej nakłaść, tedy będzie i smaczna i czerwona. Albo też rydzyków nasolić, grzybków nasuszyć, a cóż to za praca? ale leniwemu niedbalcowi wszystko się trudno widzi. Nuż też zasię azaż źle ogóreczków nasolić? także też koprzykiem, a wiśniowymi albo dębowymi listki przekładać, aby były mocniejsze. Zaż też wadzi i powidełek sobie nadziałać? owoców nasuszyć, różyczek albo innych ziółek nasmażyć, wódeczek napalić, wszystko rozkosz a krotofila, a dom wszystkiego pełen, co jest bardzo wielki przysmak ku rozkosznemu, a spokojnemu żywotowi człowieka poczciwego. A odprawiwszy te domowe gospodarstwa, posiawszy tez dobrze, nie wadzi nowinki pokopać, gnojku powozić, domków, chlewików poprawić“.
I w zimie miłe na wsi życie, byle kochać ziemię, co nas żywi, byle mieć upodobanie w żywocie cichym, byle nie pragnąć gwaru i hucznych zabaw.
„Ano izba ciepła, ano w kominie gore, ano potraweczek nadobnych nagotowano. Po obiedzie się do gumienka (stodoły) przechodzić, dopatrzyć się, czy dobrze wymłacają, czy kłos wytrząsają, słomę dobrze układają, plewki, zgoninki (poślad) chędogo pochowają“.
„Azaż to nie rozkosz, czas upatrzywszy, nad książkami posiedzieć... Nie bawże się też zasię lada czem, ale sobie to czytaj, coby cię nadobnych cnót, a poczciwego żywota uczyło“.
Część trzecia, poświęcona starości, taki ma tytuł: „Trzecie księgi, które w sobie zamykają trzeci wiek człowieka poczciwego, to jest już starszych lat jego, które mu przypadają od średnich lat jego, aż do powinnego dokończenia jego“. Na wstępie wiersz, jak w częściach poprzednich i przemowa wierszowa „do pana sędziwego“.
»Kto się wczas w drogę gotuje,
Ten najbezpieczniej wędruje«.
Temi słowy rozpoczyna rzecz o starości, aby czytelnikowi zawczasu wyjaśnić, że w trzeciej księdze będą nauki i uwagi, jak żywot doczesny kończyć, aby się wiecznego szczęśliwie doczekać. Więc też naucza: „Chrześciański starzec jak się sprawować ma“. „Co sobie starzec do poczciwego żywota na pomoc brać ma“, aby się nie lękać śmierci, aby się starać o pogodę umysłu i t. d. i t. d. W ustępie „poczciwy jako sobie ma pamięć a dobrą sławę czynić“, tak powiada: „A tak ty poczciwy każdy człowiecze, a zwłaszcza który już przyjdziesz ku rozważnym latom swoim, nie okradaj sobie żywota zamotanemi sprawami świata tego. Raczej się staraj, już bieżąc ku kresowi swemu, o żywot taki, o sprawy takie, jakobyś się podobał ludziom, a naprzód Panu Bogu swemu, a iżbyś stąd zostawił po sobie nie groby, nie herby; ale cnotliwe a pobożne sprawy swoje, na pamiątkę swoją. Bo aczci wszystko, jako powiadają, z brzękiem dzwonowym przemija, ale widy sława dobra nigdy za dzwonem nie biega i długo potrwać może“.
Wiek sędziwy ma być odpoczynkiem, ale nie gnuśnością. I stary człowiek może zdziałać wiele dobrego, zwłaszcza dobrą radą „bo dawno to jest ona stara przypowieść: iż stary do rady, a młody do zwady“. To też nie powinien człek stary usuwać się zupełnie od posług sąsiedzkich, o ile mu na to wiek pozwala.
„Ale iżby się już nie miał ani rzeczypospolitej, ani przyjaciołom przygodzie, tylko tak leżeć jako niedźwiedź, mrucząc a łapę ssąc w barłogu, toby mu też zasię bardzo nie przystało. Bo możeć człowiek poważny siła dobrego i bez trudności i sobie i ludziom czynić, jednym poradą, drugim też pomocami jakiemi, to przez listy, to przez posły, a czasem też i samemu, na jakim leguchnym wózeczku bez potrzęsów a bez poskoków, nie wadzi się przejeżdżać“.
Śmierci nie należy się obawiać, ale wyczekiwać jej ze spokojem.
„Poczciwemu a rozumem ozdobionemu człowiekowi, czemu być ma śmierć straszna? gdy nic na swem sumieniu nie czuje, coby mu do łaski pańskiej, do żywota wiecznego przekazić miało (przeszkodzić miało), gdyż ozdobił staniczek swój takim żywotem i takiemi sprawami, że i po śmierci sława jego nigdy umrzeć nie będzie mogła. Gdy też będzie pewien, iż dusza ona miła jego w rozkoszy i radości zachowana być ma, aż do zawołania swego, a ciało też jako smacznym snem uspokojone będzie. Gdyż wie, iż to pewna, a nie omylna rzecz jest, a z czasem na każdego przypaść musi. Gdyż wie, iż żadnego tak pewnego, ani mocnego miejsca nie masz na świecie, gdzieby się przed tem zakryć miał. Ani żadnego mocarza nie masz, coby go od tego obronić miał. A co ma być poniewoli, czemu tego z dobrą wolą czekać nie ma?“
„Prawdaż jest, iż kto się nazbyt zabawił światem tym mizernym, a temi doczesnemi, nędznemi obłudami jego, który się ozłocił, upstrzył, gmachy pomarmurował (wzniósł z marmuru), pozłocił, piska (śpiewa), huczy, trąbi, a dziwnymi kształty rozkoszy swoich używa, że temu śmierć musi być straszna i żałosna. Ale jeszcze będzie żałośniejsza, gdy z guzów, albo z dziwnych wrzodów (z wyuzdanego życia) nieobacznie przypadnie. Ano strach, ano żałość od onych nałogów swoich, ano sumienie drży, nie czując nic dobrego w sobie, ano ni wiary, ni sprawy, ni nadzieje, ani żadnej stałości nie masz, ano jeszcze diabeł poddyma, aby w rozpacz przyszedł, a świat łudzi, a ciało drży przed strachem. Ale człowiek w statecznej myśli swej postanowiony, który poczciwie a pomiernie a pobożnie używał zawżdy cnotliwych czasów swoich, który się rozmyśla, iż to co oczyma widzi, nigdy jego nie było, tak tego jako pożyczonego używał, a zawżdy to powinien był wrócić, a czegóż się ma lękać? a czegóż ma żałować?
„Bogaczom, a łakomcom (chciwcom), a rozkosznikom (rozpustnikom) straszna jest śmierć. Ale ludziom mądrym a słusznie rozmyślnym (rozważającym) nic to straszne być nie może“.
Nie mając lęku przed śmiercią, służąc wedle sił Bogu i ludziom, używając odpoczynku, miłą można mieć starość, śród grona rodzinnego.
„Ano sobie siedzisz w nadobnym domku, któryś sobie zbudował, wedle myśli swojej, ano łóżeczko nadobnie usłane stoi dla odpoczynienia twego, anoć synowie służą i z żonkami swemi, wymyślając ci potrawki; anoć jeden przyniesie ptaszków, drugi zajączków, kurek, owoców rozlicznych, że bezpiecznie możesz rzec: używaj moja duszo“.
Kończy Rej swoje dzieło temi słowy, zwróconemi do człowieka poczciwego.
„Przyjmże to odemnie, proszę cię, jako od prostaka. Znajdziesz między mędrszymi, czego dalej w sobie poprawować. Jedno nie leż darmo, czytaj, szukaj, biegaj, a dowiaduj się o powinności swojej. Boć Pan na nas woła, abychmy się dowiadowali o piśmiech, na których zależy i sława, i poczciwość, i zbawienie nasze. A zatem cię Panu poruczam trojakiemu w staniech a jedynemu w Bóstwie, który króluje bez początku i będzie bez końca na wiek wieków. Amen“.
Drugą część „Zwierciadła“, a niejako uzupełnienie „Żywota“ tworzą „Apoftegmata, to jest krótkie a roztropne powieści“. Są to nauki moralne, zawarte w dwuwierszowych zdaniach. Zaczynają się: „O cnocie“.
»Wszystko pospołu umiera z człowiekiem,
Lecz święta cnota, ta trwa wiecznym wiekiem«.
»Cnota jest klejnot nieoszacowany,
Bo ta ozdobi ubogie i pany«.
»Cnota na świecie jest wielka królowa,
I w dziwnej sławie swe dworzany chowa«.
Następują wiersze: „O sprawiedliwości“.
»Ta święta sprawiedliwość ma tak ostre oczy,
Że dobre upatruje, a złe k’ ziemi tłoczy.
»Świętej sprawiedliwości jest królestwo dziwne,
Dobrym pięknie smakuje, złym zawżdy przeciwne«.
Potem o stałości mówi, „o trzeźwości a o mierności“.
»Pomiemy żywot, gdy go kto używa,
Zdrowie i mieszek spełna zachowywa«.
»Patrz jakie rosną z swawoli przygody?
Guzy, zła sława, i rozliczne szkody«.
»Nie toć jest rozkosz, kto w bogactwach pływa;
Lecz tu z miernością kto cnoty używa«.
Podobne wiersze poświęca „roztropności“.
»Nie ten jest mądry, co wiele spraw umie,
Lecz co złe z dobrem rozeznać rozumie«.
»Największy rozum, kto pozna sam siebie,
A z bujną myślą nie lata po niebie«.
»Rozum to jest wódz do wszego dobrego,
On zdobi cnotę, a strzeże od złego«.
W ten sam sposób opiewa skromność, prawdę, a gani pochlebstwo, skąpstwo i marnotrawstwo. Szorstko się rozprawia z opilstwem w ustępie: „Trzeźwy a pijanica
»Opilec nigdy nic dobrze nie czyni,
A w swych postępkach podobien do świni«.
»Pijany, gdy mu kęs głowy uniżą,
Wnet go psy golą, gdy mu gębę liżą«.
»Patrz za pijanym gdzie z kąta, z przełaje,
Wszystkie zwierzęce znajdziesz w nim zwyczaje.
Jako wilk wyje, jako cielę ryczy,
Jako gęś klekce, jako Świnia kwiczy.
I cóż na świecie ma być sprośniejszego,
Kto z siebie darmo czyni szalonego«.
Dalej jest mowa o pysznym i pokornym, „o prawem szlachectwie“.
»Nie to szlachectwo, chlubić się pradziady;
Większa to, nie mieć na cnocie przysady (plamy)«.
»To prawy szlachcic, co stanu swojego
Używa zawżdy na wszem poczciwego«.
Potem znowu o niedbałości, o pracy i próżnowaniu, o zazdrości i życzliwości następują wiersze, to znowu o bogactwie, o szczęściu, aż kończy się pierwsza część apoftegmatów wierszami o tem, by nigdy nie tracić nadziei.
»Mędrszy, co wesół ciesząc się nadzieją,
Niż owi wszyscy, co w przygodach mdleją«.
»Nadzieja zawżdy dobrze sercu tuszy,
Smętny duch — ciało i kości wysuszy«.
Po tych apoftegmatach następują inne, nazwane „krótsze“, treścią podobne, a tem różne, że się z czterech wierszy składają. Po nich apoftegmata „poczciwe, na osoby różne“, a więc o królu, biskupie, o urzędnikach różnych, o różnych zatrudnieniach i t. d. aż ostatnie są napisami na budowle i na pamiątkowe przedmioty. Tak n. p. „Na dom“.
»Błogosław w tym domu Panie!
Wszystkim szczęśliwe mieszkanie.
Kiedyś to dopuścił sprawić,
Raczysz Panie błogosławić.
Raczysz dać z swej łaski Panie
Tu wszem fortunne mieszkanie.
Nie daj Panie złemu szkodzić,
Aby nie śmiał w ten dom wchodzić.
Ubłogosław ten dom Panie!
I każdego w nim mieszkanie«.
Albo też taki napis „Na wrota“.
»Kto tu idzie temi wroty,
Zostaw na polu kłopoty.
Puszczajcie wrota każdego,
Lecz wżdy patrzcie cnotliwego.
Wrotny! skryj w zanadrze klucze,
Kiedy kto wszeteczny tłucze«.
Ze wszystkich wierszy, które Rej napisał, najciekawsze podobno te, któremi apoftegmata się kończą, a które też tworzą zakończenie całego „Zwierciadła“. Jest to: „przemowa krótka do poczciwego Polaka stanu rycerskiego“. Opisuje tu autor różne narody, a własny najobszerniej; na wstępie atoli usprawiedliwia się z tego, że jako człek prosty, co nigdy za granicę nie wyjeżdżał, do takich opisów się zabiera.
»Acz to, mój miły bracie, nie jest mojej głowy,
Abym z tobą miał o tem mieć spólne rozmowy,
Ale i przyrodzenie i cnota poczciwa
Nie ścierpi o tem milczeć, co jest rzecz prawdziwa.
Bom ja też prosty Polak, nigdzie nie jeżdżając,
Tum się pasł na dziedzinie, jako w lesie zając.
Z granicy polskiej mili nigdziem nie wyjechał,
Lecz co wiedzieć przystoi, przedsieni nie zaniechał.
Aczem był nieuczony, przedsiem (przecież) jednak czytał,
A czegom nie rozumiał, inszychem się pytał.
A tak część ze zwyczaju, część też z wiadomości,
Z dalekam się dziwował świeckiej przypadłości«.
Po tem usprawiedliwieniu, które jest zarazem wybornym wizerunkiem Reja, zaczyna przegląd narodów od Włocha. Powiada że jest mądry, mierny, polerowany, ale chytry, a nie bardzo odważny. Czech chodzi jako paw, postawę ma piękną; odznacza się rzetelnością. Węgier lubi się przechwalać, udawacz z niego zapamiętały, ale jest mężny. Turczyn nikczemny, prostaczy, a jednak taki groźny, bo pilnuje spraw wojennych i w sprawach pieniężnych bardzo jest rzetelny. Wołoszyn (Rumun), to chłop sprośny, przywykły do srogich rządów, obłudny, nie zasługujący na wiarę. Tatarzyn „na wszem psu podobien“. O Szwedach i Duńczykach mówi niewiele, o Niemcach, że się zapijać lubią i mają naturę prostacką, a o Francuzach, Anglikach i Hiszpanach nic, a nic nie mówi.
Ze wszystkich narodów najlepszy i najszczęśliwszy Polak. U niego męstwo najdzielniejsze, u niego wszystkiego obfitość, bo i żywności i pieniędzy, czystość w obyczajach, fantazya wielka, wspaniałość, w strojach dobre, trafne upodobanie, a do tego miłość cnoty, sławy, uczciwość.
Nie jest atoli zaślepiony w narodzie własnym, mimo tych uniesień. Owe pochwały tyczą się nie całego narodu, ale tych, co w nim są dobrzy. Jest też w narodzie wiele złego, czegoby się pozbyć należało.
»Ale gdy drugą kartę na wspak przewrócimy,
Czego tam niedostawa, snadnie obaczymy«.
»A mili Polaczkowie, ci co rozum mają,
Widząc pewny upadek, przedsię go czekają.
Ano i nędzne zwierzę, kiedy zły raz czuje,
Jakoby go obminąć, pilnie upatruje«.
Sarka też na złe gospodarstwo, skoro długi się mnożą. I tak jedno za drugiem ganiąc, upomina uczciwie i rozumnie, aby się jąć poprawy tego, co złe, a to zarówno w życiu codziennem, jako też i w sprawach publicznych. Zaniechano też ćwiczeń rycerskich, a rozmiłowano się w niepomiernem życiu i w zbytkach, przezcośmy: „z onych sławnych rycerzy prawie zniewieścieli“. Najgorszą ze wszystkiego szerząca się bezbożność, za którą już widać „znaki gniewu Pańskiego“.
Następuje teraz „Żegnanie ze światem“.
»Dosyciem się już nabył na tym nędznym świecie,
Dosyciem się przypatrzył, co się na nim plecie«.
»A tak, mój miły światku!... w czas się żegnam z tobą,
Acz jednak póty, póki tu muszę być z tobą,
Jedno mię, proszę, wypuść z swych figlów wszetecznych.
Bo wolę naśladować poczciwych a wiecznych,
Które mogą ozdobić i sławę poczciwą,
I tak mnie doprowadzić, kędy święci żywą (żyją)«.
»A ty mnie też nie zajrzyj (nie gniewaj się o to), iż do Pana w niebie
Wolę iść, kiedy każe, odstawszy od Ciebie.
Boś ty nie jest dziedzictwem, jesteś nam gospodą,
A wolę, zapłaciwszy rozprawić (rozstać się) się z tobą.
Abyś mię nie hamował, gdy pójdę od ciebie,
Wolę wieczną gospodę zjednać sobie w niebie,
W której już mogę użyć pokoju wiecznego,
Niż z tobą się hadrować (kłopotać) zawżdy czasu swego«.
Żegna się też z krewnymi, z przyjaciółmi, z towarzyszami, upomina wszeteczników, a w każdym ustępie pełno uwag o marnościach świata, pełno nauk moralnych.
Lepiej, dokładniej poznać można duchową postać Reja z tego, co się we własnych jego czyta dziełach, niż z tego, co o nim piszą inni. Człowiek to przedewszystkiem szczery, nie mówi nigdy tego, czego nie myśli i nie czuje; wszystko u niego płynie z przekonania, lub z uczciwych porywów serca, więc jakie jego pisma, taki i charakter.
A w tym charakterze rysem znamiennym: prawość, uczciwość, i dlatego to wielbi przedewszystkiem cnotę, a nastaje na wszelkie wady, jak: pycha, gniew, chciwość, zazdrość, obłuda, wszeteczeństwo. Nawoływa do ćwiczenia się w dobrem, by urabiać w sobie silną wolę i wytrwałość. W kilka wieków po nim, myśl tę wypowiedział w przecudnym wierszu Zygmunt Krasiński, jeden z wieszczów naszych przyjaciel Mickiewicza. Modli się Krasiński imieniem narodu do Boga:
»Daj nam dobrymi czynami samych zbawić siebie«.
I znowu przypomina się tu Zygmunt Krasiński, co tę myśl, tę wiarę Rejową, wypowiedział po tylu wiekach w prześlicznych słowach:
»Bo najwyższy rozum: cnota!«
Jako człek prawy nie lubił zwad. Trzycieski powiada: „Nigdy taka nań potrzeba nie przyszła, aby był powinien korda (oręża, broni) swego dobyć“. A w dziełach swych wszędzie upomina przed „burdami“. To też nieprzyjaciel rozterek, zwad, cenił łączność i zgodę śród ludzi. Chciał, by wszyscy żyli jak rodzina najbliższa, jak bracia, by wzajem odczuwali złą i dobrą dolę swoją, dzielili się dolą dobrą, a od złej bronili wspólnie. „Każda przygoda, komu się co trafi, nasza wszystkich wspólna jest“ — powiada ludziom do serca.
Nie lubił też wojny, a mawiał, że dobra chyba na to, ażeby „łotry i pijanice“ wygubić.
Serce miał tkliwe, dlatego też miłosierny był, uczynny i miał poczucie sprawiedliwości, co widzimy z tego, że zawsze i wszędzie ujmuje się za uciśnionymi.
Tkwią w Reju wszelkie właściwości ówczesnego szlachcica, ale szlachectwo pojmuje nie jako przywilej herbowy, jeno jako szlachetność duszy, skoro naucza, że prawe szlachectwo powinno być gniazdem „cnoty, sławy, każdej powagi i poczciwości“, a nie tylko odziedziczonem prawem.
Stanem włościańskim nie tylko nie gardzi, ale go ceni i na równi kładzie z innymi stanami, skoro powołuje wieśniaka, wójta, do rozmowy „z panem i plebanem“.
Wielbi uczciwość pożycia małżeńskiego i przyjaźń, sam dobry mąż, ojciec i przyjaciel najlepszy.
Był wesół i dowcipny. Wesołości nie szukał w zabawach sztucznych, wyszukanych, bo rozweselały go: słoneczna pogoda na świecie, świeża zieleń w ogrodzie, piękne kłosy na polu, szum lasu, woń kwiecia w sadzie na wiosnę, igranie dzieci, zajęcia gospodarskie, widok domowych zwierząt, wszystko, na co patrzał. A wesoło mu było w duszy, bo umiał na świat i życie spoglądać pogodnie, jasno, spokojnie, bez uprzedzeń, bez goryczy i bez wyrzutów sumienia.
»I!o krotofila każda, skądkolwiek wypadnie,
Zafrasowane serce rozweseli snadnie «.
Dowcipy Rejowe powtarzano szeroko i daleko. Raz się ktoś przechwalał, że wszystko wie. Na to Rej powiedział: „Wieprz, powiadają, iż kiedy trawa roście (rośnie), tedy słyszy — acz się mie tego żaden wieprz poprawdzie nie zwierzał“. W dowcipach był niekiedy rubaszny, nawet swawolny, ale nigdy wyuzdany, nigdy wszeteczny.
Był skromnym; zawsze się do tego przyznawał, że nauki mu niedostaje. Może to i przez skromność na dziełach się nie podpisywał, jeno zwykle portret swój dodawał.
Z portretów widać, że to był człek silny, barczysty, o twarzy wielkiej, spokojnej. Czoło miał wysokie, oczy bystre, mądre, a poczciwe.
Przez to, że się nie podpisywał, wiele jego dzieł zaginęło, a są też i takie, które inni napisali, a za Rejowe uchodzą.
Tak pisał, takim był. Cenili go współcześni i powtarzali:
»Rej bowiem, jako mówią, Ty nam w Polsce wodzisz,
W naszym polskim języku Ty nam przodem chodzisz«.
Za to też, że w naszym polskim języku szedł przodem, że go do książek wprowadził, że naród do czytania ksiąg polskich nakłonił, że nas do pobożności, do bogobojności zachęcał, że złe upatrywał w zatracie wiary, że nam przypominał, iż „Łzy Chrystusa pobiją nas“, jeżeli o miłości chrześcijańskiej zapominać będziemy; za to, że nam w spuściźnie przekazał wizerunek ówczesnej Polski, ówczesnego życia, że w dziełach jego, jak w źwieciedle widzimy praojców z wieku szesnastego, — za to go czcimy, za to pamięć jego przechowujemy. A że za przykładem wielu innych odpadł od wiary ojców, że jak tysiące szlachty ówczesnej, Kalwinem został, że Kościół i duchowieństwo zaczepiał wedle ówczesnej mody, to Bóg go już dawno osądził.
W historyi piśmiennictwa narodowego będzie miał na wieki miejsce poważne, wydatne, a na przedzie, bo jest jako ten, co pierwszy ujął siekierę i poszedł z nią w las, aby zrąbać drzewo, z którego potem inni spiłowali deski, by z nich tak wspaniałe i urocze powstały rzeźby snycerskie, jak poezya naszych wieszczów przeszłego stulecia, tak powabne, jak cała nasza literatura.
Kochał Boga, kochał ojczyznę, naród go też miłością otoczył i otaczać będzie.
W Krakowie, w styczniu 1905.