O celu powieści
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O celu powieści |
Pochodzenie | Okruszyny |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt, Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1876 |
Druk | Drukiem Kornela Pillera |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Od niejakiego czasu każda wychodząca na świat powieść, witana bywa od krytyków pytaniem o cel. To pytanie powtórzone kilkakrotnie, dało nam do myślenia, nie żebyśmy uznawali jego słuszność, lecz że zdaje się nam, iż sama krytyka z celu powieści, jaki być może i powinien, niedokładnie sprawę sobie zdaje.
Minęły te czasy, kiedy powieści były prostą zabawką dla pisarzy i zabawką tylko czytelników. Dzisiejszy wzrost w potęgę romansu i powieści, wycieczki jego za granice dawniej ściśle obwarowane, uczyniły wymagania celu poważnego słusznemi i usprawiedliwiają poniekąd natarczywe domagania się od krytyków.
Lecz są tacy, a do ich liczby najznakomitszych włączyć potrzeba, co chcieliby powieść, utwór przedewszystkiem artystyczny z natury swej i artystyczny cel mający przed wszystkiemi, uczynić sługą myśli socjalnych, politycznych przekonań, wyrobnicą filozofji popularnej i t. p. Tu już zgodzić się na ich żądania nie możemy, i odtrącić musim rodzaj niewoli, w który nas zaprządz usiłują. Zastanówmy się więc obszerniej nieco nad powieścią, abyśmy okazali, jaki cel przystał jej i o ile artysta obcy sztuce cel przyjąć może, nie narażając się na urodzenie potworu.
Nie pamiętam, który pisarz francuski powiedział, że czytając nie jednę powieść, usiłującą mu coś dowieść, pytać musiał dokończywszy zawsze, albo: „Co to dowodzi?“ albo: „kto tego dowodzi?“
W istocie, powieść ściśle biorąc, nic dowieść nie może, nad to, że autor tak lub inaczej myślał. Jest ona i będzie zawsze wyrazem indywidualnego przekonania, które odziane w szaty opowiadania i mniej więcej prawdopodobnej a wymarzonej rzeczywistości, po sankcją zawartej w sobie prawdy, uciekać się musi do ogółu. Nie mówię, żeby pewien rodzaj loiki w osnuciu wypadków powieści nie miał egzystować i nie mógł czynić wrażenia na czytelniku; lecz ostatecznie któż sobie nie powie: Dla czego tak koniecznie być miało? Los tak wielką gra rolę w powieści, która zaprząta się w osnowie swej nie tylko myślą celową, ale artystycznemi względy, że wypadki, które mają być poparciem zdania, często wyglądają jak proste skutki trafu.
Cel więc powieści nie może leżeć w tej treści, która dowolnie ułożona nic nie dowodzi, i przy najlepszych chęciach stawi tylko słabą powagę imaginacji, na której wiadomo, jak mało opierać się można. Gdzież cel będzie? Oto w wyrobieniu, w szczegółach, w obrazach. Zdania dogmatyczne rzucane, choćby z pewnym ciągiem w powieści, nie robią także wielkiego skutku na czytelnikach. Jakkolwiek powtarzać się mogą w coraz nowej formie i rozwijać mniej więcej loicznie, pisarz nie może argumentacji i djalektyce poświęcić kart, których cel naturalny, pierwszy leży w przemawianiu do serca i wyobraźni.
Więcej niż zdania, powinny tu działać obrazy.
Rozumowane prawdy wcielić się muszą, oblec szaty cielesne i z całą artystyczną ozdobą, oblaskiem wystąpić przed czytelnikiem.
Celem więc powieści nie argumentacja, ale przemawianie do uczucia, które ma zrodzić myśl w czytelniku i wzbudzić wzruszenie w nim, które każe myśleć i zastanawiać się.
To najpierwsza prawda i pewnik, któremu nikt zdaje się zaprzeczyć nie może.
Jakkolwiek obszerne są dziś ramy romansu i powieści, jakkolwiek daleko sięgają dziś pisarze tych utworów, nie mogą się przecie wyrzec tego, co stanowi treść i naturę tego rodzaju płodów; nie mogą najprzód nie starać się o formę artystyczną, o zadośćuczynienie warunkom sztuki.
Zadanie więc celu w powieści sprowadza się do zagadnienia prostego: czy cel artystyczny powieści zgodzić się i iść może w parze z celem utylitarnym? Tu fakta starczą za odpowiedź, i w literaturze romansu mnóstwo jest utworów dawnych i nowych, które warunkom obu odpowiadają. Owszem, powieść bez celu wydaje się jako igraszka, jako coś nieożywionego, martwego, po którego przeczytaniu, czczość w sobie czujemy. Prostego wypadku opowiadanie, obraz najlepszy, najdobitniejszy, tak dalece nam nie wystarcza, że zamykając książkę, pytamy niechybnie z francuzem owym: „Co to dowodzi?“ Ale równie często przychodzi nam też spytać: „Czy to dowiedzione?“
Przemawiając do uczucia, jakeśmy wyżej powiedzieli, powieść najprzód z uczuciem napisaną być powinna.
Cel więc najsurowszy przejść powinien w pisarzu do stanu uczucia i w czyn (powieść) dopiero się wcielić.
Powieść, której na chłodno cel obmyślany, która chłodno wyrozumowaną została i dla pewnych powodów rachunkowo, że tak powiem, opatrzoną, prawie zawsze na nic się nie zdała.
Cel, nie w myśli narzuconej z góry, nie w nadanem przez kogoś zdaniu, ale w sercu pisarza być powinien. Kto sądzi, że cel nadać sobie można, przyjąć od kogoś i nim zlepić jakieś tam wypadki, podwatować powieść — grubo się myli. Cel winien jako krew płynąć w całej powieści i ożywiać ją niewidoczny; powinien najdrobniejsze naczynia jej wypełniać, drgać w każdym jej ruchu, a nigdzie, chyba w rumieńcu uczucia, nie wychodzić na jaw. Gdzie ta krew rozlewa się i płynie, jak z rany rozciętego ciała, pisarz wstręt wzbudza i odpycha.
Tymczasem w większej części nowych celowych powieści, cel jest tak widocznie superfetacją, narością, nie naturą jej, że ich doczytać nie można. Zarzucić to możemy dwom ostatnim, a zwłaszcza ostatniemu romansowi pana E. Sue.
Usiąść do pisania powieści, zapowiadając sobie, naznaczę cel taki lub taki, nie dosyć. Tym celem wprzód żyć potrzeba, przejąć się, uczuć go, zanim on w czyn przejdzie. Z rozumowania i rozumu wprost wynikający utwór, będzie chłodny i kaleka. Wyobraźnia bujna będzie niepohamowana, wbrew celowi częstokroć, wymykać się z pod kontroli rozmysłu i psuć co obmyślano najstaranniej.
Kawałki poklejone powieści wyglądać będą, jak klejanka rozbita i zlepiona.
Krytyka więc nie powinna się odzywać do pisarzy: miejcie cel w powieściach swoich, nadajcie go sobie; ale raczej myślcie, doskonalcie się, wyróbcie w sobie uczucie wiekowi i czasom właściwe, bądźcie sami wprzód tem, czem chcecie, żeby była powieść wasza; żyjcie tem, czem drugich karmić myślicie.
Narzucić rozumowaniem cel, jest to gdzieby wartość artystyczna przynajmniej być mogła, kompromitować ją nawet. Jak dalece utylitarny cel, który nie przeszedł w uczucie w pisarzu, szkodliwym być może części artystycznej powieści, dowodzić obszerniej nie myślemy. Co chwila wstrzymywany, to naglony celem tym, obok niego nie w nim stojącym, artysta już nie na sztuki warunki, ale na obce im wcale warunki użyteczności zważać będzie. Ztąd, co obrazem posilnym być miało, stanie się szkicem tylko; co szkicem być miało, rozleje się na blady obraz; ztąd czynność (akcja) rozprzęże się częstemi argumentacjami i dogmatycznemi ustępy, będącemi najdobitniejszym dowodem bezsilności pisarza. Bo rozumowanie w powieści celowej jest, jak owe papieru wstęgi z ust starych malowanych postaci wychodzące, z napisami: św. Piotr św. Katarzyna; rozumowanie nie dowierzając obrazowi, podpisuje pod nim jego znaczenie. Takich rozumowań pełno jest i pełniej niż gdzieindziej w chybionym i słabym Marcinie pana E. Sue. Wszystko co wcielić się nie mogło odrębnym niejako procesem i ketorogenjalną formą, dodatkowo stawi się przed czytelnikiem.
Nikt nie powie, żeby długie rozdziały rozumowań i gadaniny, artystycznej wartości powieści dodawać miały. Tam gdzie celem niejako, jak często u Richtera bywa, okazać zdaje się dokąd myśl zalecieć może, jak lot jej niepohamowany i niewyrozumowany, tam gdzie fantazja w pełni swobody szerokiemi wznosi się do góry skrzydły, któż zarzuci cały rozdział poetycznych dywagacyj? Ale gdzie jak w Marcinie, w Żydzie, cel całkiem inny, czemuż nie wszystek się wcielił, czemuż suche i połamane reszty myśli, co szat cielesnych nie wdziały, walają się obok poetycznych obrazów? Jak w poezji liczby, tak w powieści uderzają długie, rozumowane ustępy. A one są właśnie skutkiem tego, że autor celem swym nie przejęty, nie żyjąc nim, usnuł go tylko w głowie i przylepił do książki.
Mówiliśmy wyżej, jaki cel nie jedna powieść i powiastka, nieśmiertelnym Jana Pawła mieć się zdaje; mówmy więc, jakie być mają i mogą cele powieści.
Dzisiaj nadewszystko, pod tym wyrazem cel, rozumieć poczęto wyłącznie cel moralny, jak w czasach Marmontela, moralny według wieku naszego i jego potrzeby. Jemu nawet, zdaje mi się, wielu teoretyków, jak A. Cieszkowski, nie wahaliby się poświęcić, wszelkich innych, a zwłaszcza celu artystycznego.
Chcieliby oni powieść uczynić posługaczem filozofji i nauki socjalnej nowej, nie zważając na to, że powieść niewiasta, wprzód piękną i powabną dziewicą, nim matką-karmicielką być musi.
A nawet w matce jest jeszcze instynkt podobania się, jest niewieści wstyd, jest pewne uczucie piękności, której kobieta wyrazem w stworzeniu. Powiedzą mi zapewne, że przeszły czasy, gdy powieść była dziewczynką piękną tylko i zalotną, a wesołą, że czas uczynić ją matką karmiącą przyszłe pokolenie.
Zgoda, lecz nie czyńcie z niej proszę, ani kucharki, coby wasze pomyje wylewała na ulicę, ani starej baby wodzącej dzieci na pasku; możecie ją uczynić tem, lecz kucharka i baba przestanie być wyrazem tego, czego objawem jest kobieta na ziemi. Będzie to machina do czegoś, nic więcej — odbierzecie jej życie.
Starajcie się raczej natchnąć piękną matkę przyszłych pokoleń myślą, któraby je wyśpiewała jak Korynna zgromadzonemu ludowi.
O tyle więc cel poważny, cel obcy, cel nieartystyczny przystał powieści, o ile on jej wdzięku, bez którego sobą być przestaje, nie psuje i nie zaciera. A całą tajemnicą, jak powiedzieliśmy wyżej, jest, aby owa dziewica nasza nie rozumowała, ale śpiewała z uczuciem. Ona wzruszyć, a nie argumentować powinna. Myśli tu urodzić się mają z obrazów i uczucia. Nie nakazujcie jej, aby to lub owo mówiła, ale każcie jej wprzód przejąć się żywo tem i wziąć do serca, co ma przed wami wyśpiewać.
Jeśli nie chcecie zostawić ją, jak była wprzódy, swobodnem dziecięciem, co zbiera kwiaty na wieniec po łąkach, nie zmuszajcie jej przynajmniej do prania ścierek i wylewania brudów.
Wzory najdoskonalszych powieści pochodzą z czasów, gdy innego celu nad malowanie świata i człowieka powieść nie miała.
W niezrównanym Don Quichocie Cervantesa, cel, który żyje w głębi, myśl pobożna co go zrodziła, tak jest podrzędną na pozór i wcieloną w obrazy, że nie łatwo ją nawet odgadnie pospolity czytelnik, któremu dana widoczniej, odraziłaby tylko. Tu owo głębokie aksioma: „że człowiek szlachetniejszy i większy nad wiek swój i tłumy, śmiesznym tylko będzie i wyśmianym Don Quichotem,“ zdaje się z razu nie egzystować. Cóż przecie, jeśli nie to powiedział Cervantes? Próżno mu przypisują cel inny, myśl pospolitszą; ta jedna wytłumaczyć potrafi nieśmiertelność dzieła i jego sympatyczność dla wszystkich.
Myśl ta wieczna i prawdziwa dla wszystkich czasów i krajów, tłumaczy nam przyjęcie z zapałem Don Quichota do dziś dnia i wszędzie.
Ale zważmy, jak cel ten doskonale wcielony, jak żaden myśli tej szczątek nie objawia się argumentacją, gadaniną, jak wszystko tu czynem. Może też autor, sam o tem nie wiedząc, wyraził, z czego sobie sprawy nie zdawał; a ten sposób wcielenia myśli, jest podobno rękojmią najlepszą silnego jej objawienia. Najwięksi poeci kwitnęli jako kwiaty nie znający siebie, swej barwy i woni. Dziś gdy wszystko wyrozumianem być musi, rozumowanie zabija prawie wszystko co żyło dawniej. Giniemy od tego czem wojujemy.
Powieść rozumowana, wyrachowana, obmyślona, jest najczęściej płodem ułomnym, biednym i archistycznym. Autor, któryby czuł to, co myślał, dalekoby lepiej wyrazić potrafił o co mu chodziło.
Powieść, jak wszelki utwór ludzki, niczem innem nie jest, jak wyrażeniem myśli. Lecz myśl w powieści winna, jak się wyżej rzekło, wyrazić się dla serca i wyobraźni, to jest uczuciem i obrazem.
Uczucie jest myślą, bez samowiedzy o niej. Obraz jest myślą, także wcieloną w materjalne szaty.
Myśl sama się znająca, kierująca sobą, nie wchodzi w zakres powieści. Myśl co się wie i zna, myśl w pełni, jaka po czynie tylko wyradza się, ostatecznym będąc objawem czynu w terminie ducha, nic już nie ma wspólnego z sercem i wyobraźnią.
Żadna powieść bez myśli, a zatem bez celu być nie może. Lecz są powieści, gdzie tyle jest drobnych myśli, a nie ma jednej głównej, coby je jak matka tuliła do piersi, że powieść wydaje się bezmyślną, dla tego, że w niej regulująca wszystko dusza nie odzywa się. Myśl więc główna, ażeby egzystowała, nieuchronnym jest warunkiem. Żadne dzieło doskonałem być, a nawet być i istnieć właściwie, bez głównej myśli, bez jednoczącego zarodu nie może.
Piszą, że Walter-Scott, jak sam zeznawał, siadał i poczynał romanse swoje, nie wiedząc nigdy, jak je skończy. Wątpimy bardzo, żeby to prawdą być miało, ale i w takim razie nawet, miasto myśl główną każdej dać powieści, jedną potężną myślą odtworzenia przeszłości, żył we wszystkich swych tworach.
Dla dzisiejszej krytyki cel, taki naprzykład, jakiśmy Walter-Scotta romansom naznaczyli, już nie wystarcza. Wymagania, z których krytyka zdać sobie sprawy nie umie lub nie chce, nie ograniczają się więc celem, ale celem pewnego rodzaju.
Gdy więc zarzucają pisarzom, czemu celu im braknie, nie chcą się tylko wyrazić jasno, jakby powinni: ze cel już istniejący, uważają za niedostateczny dla ożywienia utworu, i nie tego rodzaju jakby go mieć żądali.
Celem zowie krytyka dzisiejsza nie myśl już jakąkolwiek, ale myśl koniecznie społecznej użyteczności. Cele dzisiejsze powieścio-pisarzy otworzenia przeszłości teraźniejszości, pewnych charakterów, pewnych położeń towarzyskich, analizy, uczucia i t. p., dziś uważają się za małe i niedostateczne.
Na to z krytyką się zgodzić nie możemy, bo ona także tłumaczyć się wymownie i oprzeć przy zwojem nie potrafi.
Czy powieść celowi utylitarnemu podołać, a raczej czy odpowiedzieć mu może? Nowe pytanie. Na nie inaczej odpowiedzieć niemożna, jak wskazując przyszłość i starając się ją odgadnąć.
Gdy wielkie kwestje socjalne tak zaprzątną ludzkość, że dotkną wszystkiego, czem ona żyje, wpiją się w najtajniejsze duchowego jej bytu narzędzia; zdaje się dzikiem, zdaje się niepojętem, żeby jaka czynność umysłowa za obrębem kwestyj tych w obojętności pozostać miała.
Tak dziś w Niemczech poezją, tę niepodległą i swobodną panią, uczyniono namiętności i myśli politycznych a socjalnych tłumaczem. Nie powiemy, żeby to poszło na korzyść poezji. Heine, Freiligrath, Herwegh, będą to dla przyszłości dokumenty historyczne, ale nie poeci, i zimny Goethe wyżej stanie od nich wszystkich. Tak samo w powieści zapewne. Romans utylitarny, romans wojujący za społeczną teorją, za namiętnościami politycznemi wieku, ciekawym będzie wyrobem dla wnuków naszych, ale obok Don Quichota, Tristrama, Shandy, Gil-Blasa, nie stanie. Cel czasowy, chwilowy, miejscowy, drobny, maleńki, nie da życia utworom, które doń zastosowane zostaną tylko chwilowe, miejscowe i drobne.
Żyje i żyć będzie Molier, malujący człowieka i ludzkość; żyje i żyć będzie Shakespeare, który inną stronę jego pojął i wyraził; Goethe, Schiller, każdy ze swego stanowiska zapatrujący się na wiecznie zagadkową ludzkość; ale tłum pisarzy, co służyli namiętności chwilowej, co wyrazili nie człowieka, tylko indywiduum i indywidualne, czasowe fazy ludzkości, zostanie tylko dokumentem historycznym, do poradzenia się dla badacza dziejów.
Co najwięcej, to że najdobitniej stronę wielką, szlachetną i piękną wieku swego wyrażający pisarze, ostoją się, bo w niej ludzkość objawia się cała. Lecz ci, co idei przejścia, ideje podrzędne niejako narzędzia życia wystrugają, zginą razem z użytecznością tych narzędzi.
Cel więc powieści uczuty więcej być powinien niewyrozumowany i pisarz żyć ma wprzód myślą, którą do czynu w utworze swoim przeprowadza. Cel powieści winien być najprzód z natury jej wypływający, estetyczne piękno, potem dopiero utylitarna dążność; a to, o tyle, o ile ona się pogodzić potrafi z głównym warunkiem, estetycznem pięknem. Cel obcy pierwszemu nie dodatkiem, nie przyrością, nie chorobliwą superfetacją być powinien, ale duszą książki z jej żywotem wewnętrznym.