<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcin Ernst
Tytuł O końcu świata i kometach
Rozdział III
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1910
Druk Edward Nicz i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

To, co w poprzednim rozdziale powiedzieliśmy o prawdopodobieństwie spotkania się ziemi z kometą, dotyczy też w zupełności innych planet naszego układu, tylko, że prawdopodobieństwo to jest znacznie większem w miarę, im bardziej te planety są oddalone od słońca. Wszystkie te komety bowiem, które zagrażać mogą ziemi, zagrażają również i dalszym planetom, a prócz tego wszystkie te, których punkty przysłoneczne leżą po za granicami orbity ziemskiej ale jeszcze w granicach orbit tych planet. Co do spotkania się z ogonem komety, to dla dalszych planet, jak Mars, Jowisz, Saturn, prawdopodobnem jest ono, być może, nieco mniej, niż dla ziemi, gdyż, jak widzieliśmy, ogony rozwijają się zawsze tylko w niewielkiej odległości od słońca i rzadko tylko sięgają dróg tych planet; dla krańcowych planet układu, t. j. Urana i Neptuna, możliwość spotkania się z ogonem komety, zdaje się, jest całkowicie wykluczona.
Układ nasz istnieje niezawodnie już miliony lat, i na podstawie poprzednich rozumowań musimy przyjść do wniosku, że spotkanie ziemi i innych planet jeżeli nie z samem jądrem komety, to przynajmniej z głową i ogonem, musiało zajść już niejednokrotnie. Jednakowoż badania nad naszym układem planetarnym nie wykazały śladów jakichś kataklizmów gwałtownych. Oprócz ziemi z jej księżycem układ nasz składa się z 7 planet wielkich, okrążanych przez 20 księżyców. Prócz tego pomiędzy Marsem a Jowiszem krąży dokoła słońca wielka liczba planet drobnych, z których dotychczas znanych jest przeszło 800.
Co do wielkich planet, to wszystkie, prócz Urana i Neptuna, znane były i w starożytności, i w ciągu tych tysięcy lat, z których mamy o nich wiadomości, z pewnością żadna katastrofa ich nie spotkała, drogi ich są te same, jak przed wiekami. Uran znany jest wprawdzie dopiero od stu lat, Neptun zaś od pięćdziesięciu, i bezpośrednich wiadomości o nich z przeszłości nie posiadamy; jednakże i o tych planetach twierdzić możemy stanowczo, iż nie doznały one nigdy jakichś zaburzeń nadzwyczajnych, gdyż kształt i położenie ich orbit nie odstępują od ogólnego typu orbit planetarnych. Małe planety pomiędzy Marsem a Jowiszem razem wzięte najbardziej niewątpliwie narażone są na spotkanie się z kometą, gdyż jest ich tak wielka liczba na nieznacznej stosunkowo przestrzeni; jednakże, jak długo je znamy, ruchy ich odbywają się najzupełniej prawidłowo, zgodnie z prawami ciążenia powszechnego. Drogi ich nie wykazują wprawdzie tej zupełnej regularności w kształcie i położeniu, co drogi innych planet, i samo to skupienie się tych drobnych brył planetarnych, pomiędzy orbitami dwóch planet, tam, gdzie dla jednolitości obrazu układu planetarnego powinna by krążyć jedna wielka planeta, przedstawia w sobie wiele zagadkowego. Istnieje hypoteza, tłómacząca powstanie tych drobnych planet zdruzgotaniem na mnóstwo części jednej wielkiej planety skutkiem zetknięcia się tej planety z inną jakąś bryłą kosmiczną, którą mogłaby być naprzykład kometa. Jednakowoż bliższe badania wykazały, iż gdyby te planety w istocie były odłamkami skruszonej jednej bryły planetarnej, to charakter ich orbit musiałby być zupełnie innym, aniżeli jest w rzeczywistości.
Co zaś specyalnie dotyczy ziemi i jej księżyca, które najdokładniej znamy, to, jak rachunek wykazuje, zetknięcie się ziemi z inną masą, wynoszącą chociażby tylko ⅟100000 część masy ziemskiej, musiałoby nadać osi ruchu wirowego ziemi wewnątrz ziemi ruch znaczny względem innej osi, skutkiem którego byłyby znaczne ruchy biegunów ziemskich na powierzchni ziemi i zmiana odpowiednia szerokości geograficznej wszystkich punktów ziemi; tego rodzaju zmiany zachodzą w istocie, ale zawarte są w granicach tak małych, iż z łatwością samym niejednorodnym rozkładem masy w kuli ziemskiej objaśnione być mogą. Zetknięcie się zaś podobnej masy z księżycem spowodowałoby silne libracye (t. j. rodzaj ruchów wahadłowych) księżyca, przy których nie mogłaby być stale zwróconą ku ziemi jedna i ta sama połowa powierzchni księżyca, lecz odkrywałyby się nam również znaczne części drugiej półkuli. Istniejąca dzisiaj nieznaczna libracya księżyca jest nieodzownym skutkiem eliptycznego kształtu drogi księżyca dokoła ziemi i żadnych kataklizmów nie wykazuje.
Możemy zatem powiedzieć prawie z zupełną pewnością, iż tak długo, jak układ nasz istnieje, nie zdarzyła się w nim żadna katastrofa, któraby gwałtownie zmieniła jego charakter. Wszystko, co w nim widzimy, harmonijne rozmieszczenie planet, kształt i położenie dróg ciał niebieskich, wchodzących w skład układu, położenie osi ruchu wirowego, ruchy postępowe i wirowe, świadczą, że układ nasz rozwijał się spokojnie pod wpływem sił bez przerwy działających i otrzymał postać dzisiejszą przez niezaburzony niczem proces kosmogoniczny. Drobne odstępstwa od cech idealnych są tylko skutkiem ciągłego działania pewnych czynników, które leżały już w samej naturze tworzącego się układu, i w warunkach pierwotnych, od których utworzenie się jego było ściśle zależnem.
Jakże pogodzić ze sobą wielkie prawdopodobieństwo, nawet pewność, że spotkania planet z głowami i ogonami komet musiały być dość częste, i fakt, iż w układzie naszym nie znajdujemy żadnych śladów tego rodzaju spotkań. Objaśnienie tej pozornej sprzeczności jest dość proste: oto widocznie komety są utworami tak niewinnymi, iż spotkanie się z nimi nie pociąga za sobą żadnych poważniejszych skutków. Że tak jest w istocie, mówią nam o tem liczne wiadomości, jakich nam zdołały dostarczyć badania astronomiczne nad naturą fizyczną komet. Zajmijmy się zatem bliżej ostatnią stroną tych ciekawych zjawisk.
Mówiliśmy poprzednio, iż środkową część głowy komety zajmuje często jądro. Jądro to jest niewątpliwie najgęstszą, najbardziej skoncentrowaną częścią komety. Jednakowoż to jądro nie jest czemś ściśle odgraniczonem, gdyż powłoka mglista głowy komety skupia się zazwyczaj tak stopniowo, iż niemożliwem jest ściśle określić, gdzie się właściwie jądro zaczyna. Im silniejszego teleskopu używamy do badań, tem jądro jest mniejszem, ponieważ część, która w słabszym teleskopie nie różniła się od części wewnętrznych jądra, w silniejszym teleskopie nie wykazuje takiej koncentracyi. Ztąd pochodzą bardzo rozmaite rezultaty pomiarów jąder komet przy zastosowaniu rozmaitych instrumentów. Zresztą stwierdzono, iż wielkość jądra jednej i tej samej komety ulega zmianom nietylko w rozmaitych okresach, ale nawet w czasie jednego i tego samego okresu widzialności. Obserwowano dalej dzielenie się jąder na kilka części, jak naprzykład u komety z r. 1618, obserwowanej przez Cysata, u komety r. 1882, która w styczniu r. 1883 miała 5 jąder oddzielnych, a podział komety Bieli dokonał się, rzec można, w oczach astronomów.
Wszystkie te fakta mówią nam, iż jądra komet nie są jakiemiś jednolitemi bryłami, jak np. planety i księżyce, ale, że składają się z oddzielnych części tego samego rodzaju, co i cała głowa, lecz być może nieco większych rozmiarów, skupiających się coraz bardziej, w miarę zbliżania się do środka. Że nie mogą to być gazy, mówi nam fakt podziału jądra na dwie zupełnie odrębne części. Możemy zatem powiedzieć, iż jądro komety, a zatem i głowa cała, której części nie różnią się zasadniczo od siebie, lecz jedynie mniejszą lub większą koncentracyą, jest skupieniem oddzielnych fragmentów o niewielkiej masie, prawdopodobnie stałych.
Być może, iż przerwy pomiędzy temi cząstkami wypełnione są materyą gazową, która je łączy w jedną całość. Jeżeli tak jest w istocie, to ten gaz musi być bardzo rzadki, gdyż dotychczas istnienie jego środkami fizycznemi stwierdzonem nie zostało.
Wiadomo, iż światło, przechodząc przez gaz, ulega w niem osłabieniu skutkiem absorbcyi (pochłaniania), oraz odchyleniu skutkiem refrakcyi (załamania). Niejednokrotnie miano sposobność zbadać, czy światło gwiazd, przechodząc przez substancyę komet, ulega osłabieniu i odchyleniu. Rezultaty, otrzymane dotychczas, wszystkie prawie dawały odpowiedź przeczącą. Dotyczy to wszystkich trzech najcharakterystyczniejszych części komety.
Co się tyczy jądra, to oczywiście, z powodu jego małych rozmiarów pokrycie przez nie jakiejś gwiazdy, pomimo wielkiej liczby gwiazd, zdarzać się może bardzo rzadko, było ono jednakże kilkakrotnie obserwowane. Tak np. Limoges obserwował 23 października 1774 r., jak jądro komety Lexella przeszło przez gwiazdę 6-ej w., światło gwiazdy jednakże wcale przez to osłabionem nie zostało. 9 grudnia 1795 r. widział William Herschel gwiazdy 11-ej i 12-ej wielkości, przeświecające zupełnie wyraźnie przez jądro komety. O innych spostrzeżeniach tego rodzaju wspominają Valz, Pons, Olbers, Struve, Glasher, Dawes i w. i. Z tych spostrzeżeń wypływa, iż w jądrach, pomimo pozornego skoncentrowania, części tak są oddalone od siebie, iż światło gwiazd swobodnie przez nie przechodzi. Jeżeli zaś w tych przerwach znajduje się jakaś substancya lotna, to jest ona tak rzadka, iż nie jest w stanie spowodować dostrzegalnego osłabienia blasku gwiazd.
Zbytecznem jest chyba dodawać, iż inne części komety, t. j. powłoka i ogon, jako znacznie rzadsze od jądra, nie powodują najmniejszego osłabienia światła przeświecających przez nie gwiazd. Przekonano się o tem setki razy prawie za każdym razem, gdy przejście komety przed gwiazdą mogło być obserwowane.
Co do refrakcyi światła w substancyi komet, to również przekonano się wielokrotnie, iż pozycya gwiazdy bynajmniej nie ulega zmianie, gdy świeci ona przez głowę lub ogon komety, co musiałoby zachodzić, gdyby kierunek promieni, idących ku nam od gwiazdy, uległ jakiejś zmianie. Najdokładniejszym badaniom poddał tę kwestyę Bessel i stwierdził, że powłoka komety Halleya nie wywołuje żadnej refrakcyi. Meyer, badając pod tym samym względem kometę r. 1881, znalazł pewne ślady refrakcyi, z których obliczył, iż gęstość gazów w odległości 1400 mil od środka jądra była 140 razy mniejszą aniżeli gęstość powietrza atmosferycznego. Rezultat ten jednakże wymaga jeszcze stwierdzenia.
Na to, że komety nie składają się z samych gazów, ale z oddzielnych cząstek płynnych lub stałych, istnieje jeszcze wiele innych dowodów.
Jednem z najbardziej uderzających zjawisk, dowodzących niejednolitej budowy komet, jest zmiana objętości, jakiej komety ulegają. Mianowicie kurczą się one w miarę zbliżania się do słońca, po przejściu zaś przez punkt przysłoneczny znów się rozszerzają. Kurczenie się gazów jest oczywiście również możliwem, jednakowoż musiałoby tu grać rolę zewnętrzne ciśnienie, które w tym razie zupełnie jest wykluczone. Przyczyną tego kurczenia jest to, iż przerwy między oddzielnemi cząstkami komety zmniejszają się wraz ze zbliżeniem się do słońca, co prawdopodobnie stoi w związku ze zbliżaniem się dróg, jakie każda cząstka zakreśla w bliskości punktu przysłonecznego, i przestrzeń zajęta przez całą głowę komety się zmniejsza. Zjawisko to zresztą jeszcze dostatecznie wyjaśnionem nie jest. To kurczenie się nie jest jednakowo wielkiem u wszystkich komet, niekiedy jednakże, jak np. u komety Enckego jest wprost zastanawiającem. Tak np. w czasie jej widzialności w r. 1828 skurczyła się ona w bliskości słońca do tego stopnia, iż objętość jej była 800.000 razy mniejszą, aniżeli objętość jej w chwili dostrzeżenia. Świadczy to dostatecznie, jak wielkie przerwy znajdują się pomiędzy oddzielnymi odłamkami masy, i dowodzi, że skupienie ciałek może się nam przedstawiać jako głowa komety nawet wtedy, gdy tylko milionowa część przestrzeni, jaką zajmuje głowa, sądząc na podstawie jej pozornej wielkości, zajęta jest przez materyę. Zresztą nie potrzebuje to być nawet milionowa część, bo kometa Enckego w tej epoce, gdy objętość jej dosięgła minimum, z pewnością jeszcze nie stanowiła ciała jednolitego, gdyż można było i wówczas jeszcze przez nią widzieć drobne gwiazdy, wcale nie osłabione. Kometa Enckego nie posiada jądra, tymczasem 7 listopada 1828 r. Struve dostrzegł w samym środku jasny punkt i był przekonany, iż skutkiem skurczenia się komety utworzyło się jądro. Po pewnym czasie jednakże okazało się, iż mniemanem jądrem jest gwiazda 10-tej w., przed którą właśnie kometa się znalazła, zupełnie nie osłabiając blasku gwiazdy. Jaką przestrzeń zajęłaby materya komety, gdyby pomiędzy jej częściami nie było odstępów, nie wiemy, ale niewątpliwie byłaby ona tak małą, iż gdyby świeciła tylko odbitymi promieniami słońca, wcalebyśmy jej nie widzieli.
Wszystkie starania, zmierzające do oznaczenia dokładnego masy komet, dotychczas nie dały żadnych rezultatów konkretnych, tyle tylko można było wywnioskować, że masa ta jest tak małą, iż we wszelkich rachunkach, mających na celu obliczenie drogi komety i zaburzeń w jej ruchu, powodowanych przez planety, można ją uważać za znikomą i nadać jej wartość 0. Dotychczas nie udało się stwierdzić śladu zaburzającego wpływu komet nawet w tych razach, kiedy komety znalazły się w najbliższem sąsiedztwie planet i same pod wpływem tych ostatnich uległy silnym zaburzeniom w swym ruchu.
Najbardziej charakterystycznym przykładem tego rodzaju jest kometa Lexella. W r. 1770 kometa ta zbliżyła się do ziemi na odległość 300.000 mil; jest to odległość najmniejsza, o jakiej wiemy (nie dotyczy to ogonów komet). Gdyby masa komety wynosiła ⅟5000 część masy ziemskiej, to, jak rachunki wykazały, wpływ komety na ruch ziemi musiałby się wyrazić w ten sposób, iż rok gwiazdowy przedłużyłby się o 1 sekundę. W rzeczywistości długość roku nie zmieniła się nawet o setną część tej wartości; jeżeli w ogóle zmiana jakaś zaszła, to zupełnie nieuchwytna, masa komety zatem była wielokroć mniejszą od wyżej przytoczonej. Jeszcze lepiej charakteryzuje lekkość komet inny fakt. Ta sama kometa Lexella w latach 1767 i 1770 tak zbliżyła się do Jowisza, iż znalazła się w granicach układu jego księżyców. Jeżeli wówczas wprost nie spotkała się z jednym z księżyców, to w każdym razie odległość jej od tych księżyców była tak małą, iż zdawałoby się, że koniecznieby jakieś znaczne zaburzenia ztąd powstać powinny. Tymczasem nic nie zakłóciło spokojnego ruchu księżyców Jowisza, nie zmieniło dróg, po których stale krążą.
Natomiast takie zbliżenie się do Jowisza o wiele silniej odbiło się na losach komety. To nawet, iż w ogóle dowiedzieliśmy się o jej istnieniu, zawdzięcza ona Jowiszowi i szczęśliwej okoliczności, że na drodze swojej znalazła się w jego sąsiedztwie. Kometa ta przed rokiem 1767 niezawodnie poruszała się w bardzo wydłużonej elipsie. Dążąc do swego punktu przysłonecznego, znalazła się ona tak blisko Jowisza, iż odległość jej od Jowisza była 580 razy mniejszą aniżeli odległość od słońca. Ta bliskość Jowisza zmieniła jej drogę do tego stopnia iż, kiedy kometa ta w r. 1770 stała się dostępną dla obserwacyi, znaleziono, że jest ona kometą peryodyczną z okresem obiegu 5 ½ roku. Jednakże kometa nie zachowała tej drogi, nadanej jej przez Jowisza. Już przejście komety w bliskości ziemi, które na ziemię wcale nie oddziałało, zmieniło nieco drogę komety i przedłużyło okres jej obiegu o przeszło 2 dni. Czy po 5½ latach kometa się pojawiła, niewiadomo, gdyż warunki jej widzialności były tak niekorzystne, iż, gdyby nawet w istocie znalazła się wówczas w swym punkcie przysłonecznym, widzianąby być nie mogła. Za to następny powrót musiałby być obserwowany, gdyby kometa się ukazała. Jednakże najskrzętniejsze poszukiwania nie wykryły jej ani śladu. Nigdy też więcej i w późniejszych czasach kometa ta obserwowaną nie była. Co było przyczyną tego, wykazały rachunki. Oto 23 sierpnia 1779 roku kometa znowu zbliżyła się do Jowisza tak blizko, iż nadał on jej drodze inny kształt. Niewiadomo nawet dokładnie, czy kometa ta krąży w dalszym ciągu koło słońca w bardzo wydłużonej elipsie, czy też, być może, zmuszona pomknąć po hyperboli, w zupełności z naszego układu wyrzuconą została.
Znanych jest więcej komet, których losy przypominają do pewnego stopnia los komety Lexella, że wspomnę tylko o komecie odkrytej przez de Vico w r. 1844, dla której również obliczono okres obiegu 5½ roku, a która nigdy więcej widzianą nie była. Zresztą wpływ planet na komety wielokrotnie wyraził się w ten sposób, iż komety, które pod wpływem słońca ze względu na warunki początkowe swego ruchu musiałyby zakreślić drogę hyperboliczną i powrócić do przestrzeni międzygwiazdowej, skutkiem zbliżenia się do jakiejś planety otrzymały drogę eliptyczną i stały się częściami składowemi naszego układu słonecznego. Tak naprzykład kometa Templa z r. 1866, okrążająca słońce w okresie 33. 18 lat, według rachunków Leverriera otrzymała tę drogę eliptyczną przez działanie masy Urana, w bliskości którego znaleźć się musiała. Komety schwytane, iż się tak wyrażę, przez planety, mają tę własność, iż punkty dróg ich w niektórych częściach zbliżają się bardzo do dróg tych planet. Każdej planecie odpowiada po kilka takich komet peryodycznych. Mianowicie, Merkury ma ich 4, Wenus 7, Ziemia 10, Mars 4, Jowisz 23, Saturn 9, Uran 8, Neptun 5. Liczby te, aż do Jowisza znajdują się w niezaprzeczonym związku z masami planet, co jest bardzo zrozumiałe. Że tej zgodności nie wykazują liczby, odpowiadające dalszym planetom, łatwo objaśnić tem, iż dalsze komety tylko wówczas są nam znane, jeżeli w punkcie przysłonecznym znajdą się w bliskości słońca, a te stanowią tylko część wszystkich innych. Na podstawie, iż znane są komety peryodyczne, które do żadnej z powyższych grup zaliczone być nie mogą, a które możnaby uważać za grupy, należące do planet znajdujących się za Neptunem, wywnioskowano nawet o istnieniu jeszcze dwóch planet za Neptunem z okresami obiegu odpowiednio 1000 i 5000 lat. O istnieniu tych planet, jeżeli one w istocie istnieją, za pomocą obserwacyi bezpośredniej nigdy się zapewne nie przekonamy.
Fakty powyższe przytoczyłem jedynie w tym celu, aby pokazać, iż komety, spotykając się z planetami, a właściwie zbliżając się do nich na niewielki dystans, nie wywierają na ich ruchy najmniejszego wpływu, same natomiast ulegają ich wpływowi, rzucane przez nie jak piórka, wciągane przez nie do układu, lub wyrzucane z niego przy nadarzającej się sposobności. Ponieważ komety nie są w stanie wywrzeć dostrzegalnego wpływu nawet na ruchy księżyców, krążących dokoła tych planet, więc masa ich nawet w porównaniu z masą tych księżyców posiada wartość znikomą.
Jeżeli mówimy o masie komety, to oczywiście w skład tej masy wchodzi i masa ogona. Ogon komety nie osłabia ani nie załamuje światła gwiazd. Jest to bardzo zrozumiałem wobec tego, co o gęstości materyi w takim ogonie możemy sobie wywnioskować. Ogon komety rozciąga się niekiedy, jak widzieliśmy, na całe dziesiątki milionów mil w przestrzeń międzyplanetarną. Przestrzeń, zajęta przez niego, wynosi miliardy mil sześciennych i wszystko to razem, wraz z głową i jądrem, których masa niewątpliwie tysiące razy jest większą od masy ogona, waży tak mało, że najczulsze metody badania nie są w stanie wykryć jakiegokolwiek działania mechanicznego.
W ogóle o gęstości materyi w ogonach komet nie możemy sobie wyrobić dokładnego pojęcia. Gdybyśmy przyjęli, iż ogony te są złożone z gazów o jednakowej wszędzie gęstości, to gęstość tych gazów wypadłoby przyjąć miliony razy mniejszą od t. z. próżni, pozostałej przy zastosowaniu najlepszych machin pneumatycznych. W rzeczywistości wszakże ogony prawdopodobnie składają się z drobnych partykuł materyalnych, oddzielonych od siebie przerwami, są czemś podobnem do dymu, który jest zbiorem drobnych cząsteczek węgla, tylko czemś nierównie lżejszem. Ażeby dać obraz, do pewnego stopnia malujący prawdę, wyobraźmy sobie cząsteczki dymu, zawarte w normalnych warunkach w objętości jednego metra sześciennego, rozdzielone równomiernie na przestrzeni jednej mili sześciennej, może wówczas otrzymana gęstość będzie zbliżała się do gęstości ogonów komet.
Jak już zaznaczyliśmy poprzednio, ogony komet rozwijają się dopiero wówczas, gdy zbliżą się one znacznie do słońca. Prócz siły ciężkości słońce zatem ujawnia i inną siłę, działającą w kierunku przeciwnym, odpychającą cząstki ogona komety. Jest to siła elektryczna, jak to niezaprzeczenie stwierdzonem zostało i siła ta, nie zaś wysoka temperatura, jak dawniej sądzono, jest przyczyną świecenia ogonów komet. Zachodzi tu coś podobnego do żarzenia się gazów w rurkach Geisslerowskich.
Ogony te rozwijają się zazwyczaj w przeciągu kilku dni, niekiedy jednakże już w przeciągu kilku godzin. Jeżeli zważymy, iż ogony komet mają długość, wynoszącą niekiedy miliony mil, a najodleglejsze nawet cząsteczki ogona przeniosły się tam z głowy i całą tę drogę przebyły w ciągu kilku godzin, to otrzymamy szybkości, wynoszące całe dziesiątki kilometrów na sekundę. Na zasadzie tych szybkości obliczono, iż siła odpychająca słońca w ogólności wielekroć przewyższa siłę przyciągającą. Np. dla komety r. 1811, siła ta jest 175 razy większą od ostatniej. Są to zjawiska tak zdumiewające, iż wprost zdają się zaprzeczać materyalności ogona i widocznie możliwe są tylko przy nader wielkiem rozcieńczeniu materyi. W naszych warunkach ziemskich nic analogicznego nie spotykamy.
Dla nabrania dokładnego pojęcia o tem, co należy rozumieć przez ogon komety i jak go sobie wyobrażać, zwróćmy uwagę jeszcze na jedno zjawisko. Widzieliśmy, że ogony komety w ogólności pozostają zawsze odwróconemi od słońca, co sprawia wrażenie, iż wszystkie części komety posiadają jednakową szybkość kątową. Liniowe szybkości rozmaitych cząsteczek komety muszą się znajdować w stosunku prostym do ich odległości od słońca. Jeżeli jądro w punkcie przysłonecznym w odległości 1700 mil od środka słońca posiada szybkość 79 mil na sekundę, to cząsteczka ogona, której odległość od słońca wynosi 35.000,000 mil, a zatem jest przeszło 2000 razy większą, ażeby w tym czasie zakreślić łuk o tej samej liczbie stopni, musiałaby mieć szybkość 160,000 mil na sekundę. Jest to szybkość, przy której cząsteczki musiałyby się rozsypać po całej przestrzeni.
Przyczyna tego, iż ogon pozostaje zawsze odwrócony od słońca, jest prawdopodobnie inna. Ogona komety nie należy sobie wyobrażać, jako coś trwałego, ściśle połączonego z jądrem, lecz jako coś, co bez przerwy się odnawia, jako rodzaj strumienia stale w pewnym kierunku wypływającego z jądra. Kiedy z oddali patrzymy na słup dymu, wydobywający się z komina, słup ten wydaje się nam nieruchomym, w rzeczywistości jednakże dym, który widzimy w danej chwili, nie jest tym samym, który widzieliśmy przed chwilą. Tak zapewne pod wpływem ciepła słonecznego wypływa materya coraz nowa z jądra komety, mianowicie z części zwróconej ku słońcu, bardziej podlegającej promieniowaniu i następnie, działaniem bliżej niezbadanej siły odpychającej, odrzucana jest z szaloną szybkością w daleką przestrzeń. Rozprasza się ona bez przerwy po przestrzeni, podobnie jak dym rozchodzi się po atmosferze. Że takim, a nie innym jest rzeczywisty charakter ogonów komet, o tem mówi nam jeszcze wiele innych zaobserwowanych zjawisk, których tu jednakże przytaczać nie będziemy.
Ogon komety, jak widzimy, przedstawia nam rodzaj widomej rzeki, którą materya jądra i głowy komety płynie w przestrzeń, ażeby nigdy więcej do źródła swego nie powrócić. Chociaż masa tej rozpraszającej się substancyi jest minimalną, to jednakże nieustanna utrata przez długi przeciąg czasu musiałaby w zupełności wyczerpać zapasy, koncentrujące się w jądrze. Tego zdania był już Kepler, który powiedział, iż komety wypuszczaniem ogonów wyczerpują się tak, jak jedwabniki wydzielaniem nitki. Pogląd ten jednakże nie zupełnie odpowiada rzeczywistości. Wprawdzie na ciągłe odnawianie się ogona wyczerpuje się część materyi komety, ale tylko tej materyi, która na utworzenie ogona jest przydatną, albo raczej tej, która ulega odpychającej sile słońca. Skoro ta materya się wyczerpie, wtedy kometa traci swój ogon i nadal w postaci ogona materyi już nie rozprasza.
Jako dowód powyższego twierdzenia, można przytoczyć fakt, iż wielkie ogony posiadają zazwyczaj komety, których drogi uważamy za parabole, z peryodycznych zaś te, których okres obiegu jest długi. Komety zaś o krótkim okresie obiegu, które zatem często znajdowały się w bliskości słońca, gdzie wytwarza się ogon, utraciły daleko prędzej materyę „ogonotwórczą” i obecnie w przeważnej liczbie ogonów nie mają. Jeżeli zaś taka krótkookresowa kometa ogon posiada, to jest to dowodem, iż kometa ta stosunkowo niedawno dopiero dostała się do naszego układu, że dokonała za mało obiegów, ażeby materya na ogon mogła się już wyczerpać. Do tej ostatniej kategoryi należy naprzykład kometa Halleya. Zdaje się wszakże, iż ogon komety tej za każdym powrotem staje się krótszym i być może, że z czasem zupełnie go nie będzie.
Nie możemy się tu zajmować szczegółowo teoryą ogonów komet, chodzi nam bowiem tylko o wykazanie ich nadzwyczajnej lekkości. Jednakowoż chcemy tu jeszcze odpowiedzieć na pytanie, co się dzieje z materyą, która w postaci ogonów wypływa z komety. Najprawdopodobniejszem jest przypuszczenie, iż cząsteczki te rozpraszają się po układzie planetarnym i zapewne zdołały go już napełnić do pewnego stopnia równomiernie, jeżeli zważymy, w jak wielkiej liczbie komety ogoniaste musiały jaśnieć w ciągu niezmierzonych okresów istnienia układu planetarnego i w jak rozmaitych płaszczyznach musiały krążyć dokoła słońca.
Jeżeli tak jest w istocie, to planety, zakreślające ogromne drogi wewnątrz tej przestrzeni, musiałyby na swojej drodze spotykać te cząsteczki i zgarniać je. Że ziemia w istocie zgarnia drobne partykuły materyi, różniącej się wielce od materyi spotykanej na ziemi, w postaci t. z. pyłków kosmicznych, o tem przekonano się niejednokrotnie. Wystarczy wystawić w jakiemś otwartem, spokojnem miejscu arkusz białego papieru, aby po pewnym czasie znaleźć na tym papierze warstwę drobnego pyłu, w którym, prócz pyłków pochodzenia niewątpliwie ziemskiego, znajdzie się pewna ilość pyłków kosmicznych. Te ostatnie łatwo dają się wydzielić za pomocą magnesu, zawierają bowiem bez wyjątku żelazo rodzime. Takie same pyłki znajdowano w śniegu okolic biegunowych, zebranych z gór lodowych, przypędzonych być może z samego bieguna, znajdowano je i na szczytach gór, nigdy przedtem przez ludzi nieodwiedzanych. Zresztą sama budowa tych pyłków, składających się przeważnie z żelaza niklowego, nie spotykanego nigdzie na ziemi w tej postaci, dostatecznie świadczy o ich kosmicznem pochodzeniu.
Jeżeli przyjmiemy, że pyłki te pochodzą z rozproszonych ogonów komet, to możemy i na tej podstawie, do pewnego stopnia, w przybliżeniu obliczyć ilość materyi, jaką wogóle reprezentowały ogony komet. Z badań nad ilością spadającego na ziemię pyłu kosmicznego, jeżeli połowę tego pyłu przypiszemy gwiazdom spadającym, które, spalając się w atmosferze, również jako subtelny pyłek upadać muszą na ziemię, okazuje się, iż w przestrzeni międzyplanetarnej na milion kilometrów sześciennych przestrzeni przypada co najwyżej ½ grama pyłu kosmicznego. Zakreśliwszy dokoła słońca promieniem, równym odległości Jowisza od słońca, sferę, obliczywszy jej objętość w milionach kilometrów sześciennych i pomnożywszy przez tę liczbę ½ grama, otrzymamy przybliżoną wagę pyłu w tej olbrzymiej kuli. Po za orbitę Jowisza sięgać nie potrzebujemy, ponieważ, jak wiemy, ogony komet również nie sięgają dalej. Z tego rachunku okazuje się, iż cała masa tego pyłu stanowi zaledwie około milionowej części masy ziemi.
Jeżeli przyjmiemy pod uwagę tylko komety peryodyczne i tylko takie, których punkty przysłoneczne znajdują się bliżej słońca, aniżeli ziemia, to według rozumowań podanych w poprzednim rozdziale, otrzymamy 67,500,000,000 komet, które w postaci ogonów wydzieliły z siebie w sumie powyższą masę. Na jedną kometę przypadnie w ten sposób 100 milionów kilogramów masy, którą ona, tworząc ogon, wogólności traci. Jest to masa pozornie dosyć znaczna, jednakże kilka milionów miliardów takich mas trzebaby złożyć razem, ażeby utworzyć tak małą stosunkowo kulę planetarną, jak nasza ziemia. Masa ta rozmieszczona równomiernie w przestrzeni, którą przecięciowo zajmuje ogon komety, miałaby gęstość 100 miliardów razy mniejszą od gęstości powietrza atmosferycznego. Jeżeli jeszcze zważymy, że materyę tę kometa traci nie odrazu, lecz prawdopodobnie dopiero po wielu obiegach dokoła słońca, że dalej w danym momencie ogon nie jest czemś nieruchomem, ale czemś w charakterze swym podobnem do słupa dymu, w którym wbrew pozornej nieruchomości widzimy ciągle inne cząsteczki, to gęstość materyi ogona w jakimś danym momencie będzie jeszcze wiele milionów razy mniejszą od wyżej podanej.
Przytoczone rozumowania i liczby z nich wypływające oczywiście, nie roszczą sobie pretensyi do jakiejś ścisłości naukowej, dają jednakże pewne pojęcie o przedmiocie, który nas zajmuje. Jeżeli rzeczywiste liczby nawet tysiąc albo milion razy mniejsze są lub większe od otrzymanych na drodze rozumowania, to dla naszego pojęcia nie będą one również przystępniejsze. Jedyny wniosek, do którego mamy stanowcze prawo, jest ten, iż gęstość materyi, tworzącej ogon komety, jest mniejszą, aniżeli wszystko, cokolwiek sobie umysł ludzki jest w stanie wyobrazić.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Marcin Ernst.