O kobiecie wiecznie młodej/Wstęp

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł O kobiecie wiecznie młodej
Podtytuł Ninon de Lenclos. Szkic historyczny
Wydawca Druk-Tłocznia P. Szwede
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WSTĘP

Słynny nowelista francuski Guy de Maupassant w jednej ze swoich nowelek opisuje przygodę następującą:
Do sędziego pokoju sprowadził policjant parę staruszków: ona liczyła lat z górą sześćdziesiąt, on zaś przeszło siedemdziesiątkę. Sędzia spojrzał na aresztowanych z podziwieniem i zapytał strażnika jaki czyn karygodny popełnili.
— Obraza moralności — brzmiała odpowiedź — zastałem tę parę pod cieniem krzewów, gdy... uprawiali miłość!
Sędzia nie mógł pohamować swego oburzenia — „jakto w wieku państwa?“
Na to staruszek, który cały czas stał z mocno zafrasowaną i zaambarasowaną miną, wyjąkał:
— Panie sędzio! — Noc była taka rozkoszna, wszystko w przyrodzie tchnęło weselem, radością, kochaniem... Przypomniało nam się jak to było lat temu czterdzieści... Bo ja moją żonę wciąż kocham jednako... jest ona dla mnie wiecznie młodą!
Tak pisze Maupassant i stąd pierwsze prawidło się wywodzi, że: dla serca miłującego, każda kobieta jest wiecznie młodą!
Pojęcie to jednak, młodość owa widziana przez pryzmat amoru, nie wiem czy wszystkim moim czytelnikom, nie wyłączając i mnie osobiście, bez zastrzeżeń przypadłaby do smaku i gustu; nie wiem czy owa szanowna miłowana i rozmiłowana matrona i nam by się wiecznie młodą wydała...
Dlatego też w dalszym ciągu wolę mówić o młodości takiej jak my ją zwykle rozumiemy: tem uosobieniu wiosny życia, uosobieniu radości, lekkomyślności, beztroski, miłości, wesela.
Tej świetlanej młodości, będącej krańcowem przeciwstawieniem zgrzybiałej stałości — obrazu ponurego i smutnego, przed którym wzdrygamy się wszyscy. Gdyż mimo pięknych bajeczek „o czcigodnej starości“, któremi stara się ludzkość opromienić i osłodzić tę straszliwą konieczność — każdy z nas z obawą i lękiem spogląda na starość, ów akt ostatni naszej doczesnej wędrówki, ów koniec końca, prolog śmierci — będący w najlepszym wypadku powolnem, a nieubłaganem zamieraniem.
Ztąd też od niepamiętnych czasów starano się rozwiązać dręczącą zagadkę, którą by można sformułować temi słowy wiemy, że każdy z nas starzeć się i umrzeć musi, gdyż od reguły tej nie było wyjątku — nie było człowieka, któryby żył wiecznie, lecz czemu się tak dzieje?
Aczkolwiek Pismo Święte powiada: „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz“ — człowiek dumny pan i władca stworzenia niechętnie godził się z myślą, by po śmierci nie pozostawało z niego nic — prócz zgnilizny.
Usiłowania ludzkości szły w podwójnym kierunku: psychicznym i fizycznym.
Pierwsza więc grupa, grupa psychiczna, godziła się z myślą, że na śmierć fizyczną, śmierć naszego ciała, rady niema. Pocieszała się ona tem natomiast, że umiera tylko nasze ciało, duch zaś nieśmiertelny żyje; pocieszała się ona tem, że śmierć jest tylko zmianą formy bytowania.
Takiem jest podłoże wszystkich religji, pouczających nas, że zgon nie jest rzeczą tak straszną, że będziemy żyli dalej w innej formie, takiem jest podłoże spirytystycznych usiłowań rozwiązania zagadki życia pozagrobowego.
Psychiczna więc grupa powiada: śmierci nie ma, duch tylko odrzuca swe ciało, w którem się czuje, jak ptak więziony w klatce po to, by się odrodzić, stać się lepszym, doskonalszym!
Grupa druga szła znacznie dalej — pragnęła ona udowodnić, to, co absolutnie udowodnić się nie dawało, co było jawnym i krzyczącym absurdem. Pragnęła ona wykazać, że starość i śmierć nie są bynajmniej czemś nieubłaganem i koniecznem — że jeśli umieramy fizycznie, to tylko dla tego, iż nie umieliśmy dotychczas temu zaradzić, nie umieliśmy wynaleźć odpowiedniego środka na starość, na śmierć!
Od początku świata wierzono święcie, że muszą być wynalezione sposoby, zapewniające wieczystą młodość i nieśmiertelność.
Jako punkt wyjścia brano zwykle przykłady zadziwiającej długowieczności, cytowane w Księgach Starego Testamentu. Miał więc żyć Matuzalem 969 lat, a Noe 595 lat. Cyfry te wydawały się tak nieprawdopodobne, iż późniejsi uczeni wyciągali wnioski, że lata pomienione zostały obrachowane według zasad odmiennych od naszych i że wówczas każda pora roku uważaną była za rok.
Nawet gdybyśmy przyjęli ten komentarz, wiek Matuzalema wypadłby imponująco, gdyż na 242 lata — tem nie mniej jednak dalsze badania uczonych, bynajmniej nie potwierdziły wzmiankowanej hypotezy. Skonstantowano bowiem, że np. w czwartej księdze Mojżesza jest mowa o ludziach dwudziestoparoletnich, zajmujących odpowiedzialne stanowiska — trudno przypuścić, aby na urzędy podobne naznaczano 5-letnie dzieci. Dlatego też nie ma podstawy kwestjonowania prawdziwości lat życia patryarchów biblijnych; musiała ona być znacznie większą niż obecnie.
Wszak Aaron, Mojżesz i Jozue żyli również po sto kilkadziesiąt lat. Czyż te przykłady niezwykłej długowieczności nie mogły nasuwać zgoła zresztą usprawiedliwionych refleksji, że skoro byli ludzie, którzy potrafili dojść do niebywałego wieku 969 lat — to jednak nie jest to taką niemożliwością jakby się na pierwszy rzut oka wydawało, wynaleźć środki, by i inni podobnie długim życiem poszczycić się mogli.
Lecz nie dość na tem! Jeśli stary poczciwy Matuzal mógł dożyć do 1000 lat, dla czego nie można żyć do 2000 lat? Dla czego wogóle trzeba umrzeć? A może znajdzie się jednak coś, nieznane jeszcze, tajemnicze coś, które zapewni jaknajkompletniejszą fizyczną nieśmiertelność!
To też we wszystkich wiekach i we wszystkich czasach napotykamy różne tajemnicze jednostki, przechwalające się, że z mocy sił wyższych daną im jest młodość i nieśmiertelność; że żyją od niepamiętnych czasów i że są w możności innych śmiertelników na nieśmiertelnych przemienić. W średniowieczu takim niezawodnym środkiem miał być kamień filozoficzny i eliksir młodości, w nowszych czasach takąż rolę odgrywać miał magnetyzm.
Nie będę tu obszernie mówił o wtajemniczonych, adeptach i ich cudotwórczych miksturach; uczyniłem to zresztą w mej książce „Tajemnice życia i śmierci“.[1] Nadmienię tylko, że aczkolwiek utarte mniemanie, iż byli oni wydrwigroszami, szarlatanami i niczem więcej, jest słuszne, tem niemniej jednak pośród tych co czynili poszukiwania nad „źródłem witalnym” „duchem ożywczym ciała“ — byli jednak tacy, którzy badali i szukali całkiem w dobrej wierze i uczciwie.
Więc Descartes pewnym był, iż odnalazł środek przedłużenia życia, a Bakon Werulamski napisał cały traktat o walce ze śmiercią, w którym zachwala jako środki przedłużające życie: saletrę i upust krwi.
Istniały nawet jaknajszczegółowsze przepisy, co czynić należy, by nigdy nie umrzeć. Bodaj najsłynniejszą jest recepta genialnego szarlatana hr. Cagliostra, za pomocą której można dojść do wieku 5557 lat... o ile się będzie w posiadaniu tajemniczych kropel Cagliostra, które niestety wraz z nim zaginęły![2]
Do nader ciekawych odmładzających kuracji należały kuracje słynnego doktora Mesmera.
Otóż Mesmer w połowie XVIII w. począł leczyć w Paryżu za pomocą t. zw. zwierzęcego magnetyzmu; postępował on nader tajemniczo. Opiszę „damską” kurację.
Usadawiał Mesmer pacjentki dokoła wielkich naczyń: „baquet“. „Baquet” nie były niczem innem: jak olbrzymiemi kubłami, napełnionemi żelaznemi opiłkami i butelkami z wodą. Do tych „baquet“ przytwierdzone były zakrzywione sztaby mosiężne. Panie trzymały je w dłoni. Sam Mesmer, przybrany w blado niebieski frak, obchodził pacjentki dokoła: w ręku dzierżył harmonijkę, z której, jak piszą współcześni „wydobywał słodkie i żałosne tony”.
Początkowo niewiasty siedziały spokojnie, lecz po pewnym czasie rozpoczynały się t. zw. kryzysy, nerwowe ataki. Twarze wykrzywiały się, nogi uginały, głos stawał się chrapliwy, ciałem wstrząsały dreszcze. Wówczas Mesmer przenosił je pojedyńczo do specjalnego pokoju t. zw. „komnaty kryzysów“ inaczej „piekła konwulsji“. Był to spory pokój, wybity grubemi materacami. Działy się tam sceny, przypominające jakby średniowieczne opętania. Nadobne panie tarzały się po podłodze, szarpały suknie na sobie, darły je w strzępy, skakały, ryczały, kwiczały... a Mesmer, z pałeczką w ręku, oczekiwał spokojnie zakończenia ataków nerwowych — od szczęśliwego bowiem ich przebiegu zależało, jak twierdził on, całe powodzenie kuracji.
I rzeczywiście po pewnym czasie następowało uspokojenie i pacjentki opuszczały „komnatę konwulsji” odmłodzone i odrodzone.
Czy kuracje te były czemś istotnie wpływającem na zachowanie młodości, czy też zwykłą blagą i humbugiem — trudno dziś ustalić, gdyż nikt ich bliżej nie badał ze względu na bojkot jakiemu podlegał Mesmer. Czynniki ówczesne lekarskie w Paryżu nic nie chciały słyszeć ani wiedzieć o nim i o jego kuracjach. Faktem jest jednak, że paryżanki pędziły jak oszalałe do Mesmera — tyle ponoć rozkoszy opisana procedura „kryzysów” miała im dostarczać.
Dotychczas mówiłem tylko o usiłowaniach zachowania lub odzyskania młodości, usiłowaniach odnalezienia niezawodnego środka na starość.
Lecz to wszystko o czem wspomniałem może być więcej lub mniej historycznie interesującem, więcej lub mniej taiemniczem i zastanawiającem, ale odpowiedzi na główne pytanie nie daje: czy były osoby, które potrafiły istotnie zachować młodość?
A jednak na pytanie to można odpowiedzieć twierdząco. Historja zna dwa takie wypadki: nieśmiertelnego hr. St. Germain i wiecznie młodą Ninon de Lenclos.
Nad postacią hr. St. Germain zatrzymywać się nie będę,[3] lecz pragnę tu mówić o kobiecie wiecznie młodej, kobiecie, która jednako potrafiła zachować czar swych wdzięków, gdy miała 18 i 80 lat — o Ninon de Lenclos.
Tej to wiecznie młodej Ninon de Lenclos niniejsze dziełko poświęcam.

St. A. Wotowski.






  1. St. A. Wotowski „Tajemnice życia i śmierci“, Warszawa 1924 r. nakładem Korna.
  2. Bliższe szczegóły w mojej książeczce „Tajemnice życia i śmierci“.
  3. Patrz szczeg. „Tajemnice życia i śmierci“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.