O purpurowych różach i oczach szafirowych

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł O purpurowych różach i oczach szafirowych
Pochodzenie Osaczona i inne nowele
Wydawca Księgarnia Polska B. Połonieckiego; E. Wende i Ska
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



O PURPUROWYCH RÓŻACH
I OCZACH SZAFIROWYCH



Niusieńka dostała wreszcie swoje wymarzone lakierowane trzewiczki na wysokich obcasikach. Więc, choć zwykle niezbyt jej było śpieszno na pensyę, dziś ubrała się w mgnieniu oka, chcąc jak najprędzej znaleźć się na ulicy.
Przy śniadaniu usiadła tak, aby módz bez przestanku podziwiać śliczne buciki i zgrabniutkie obcasiki.
— Ładne nóżki! — pochlebiała jej babcia, która zwykle wyprawiała ją do szkoły.
— Nózie, nie nóżki! — poprawiła ją z dąsem pieszczocha.
Wiedziała, że takich nóżek szeroko — daleko nie znajdzie. Były maleńkie, prawie dziecięce, a zgrabne, jak cacka. Niusieńka wogóle nie była brzydka. Drobna, kształtna, twarzyczkę miała śniadą, oczy wielkie, żywe, wciąż zmieniające barwę, rzęsy cień na policzki rzucające, łuki brwi cienkie i długie i włosy miała tak bujne, że rzadko kto mógł się podobnemi pochwalić. Ale ostatecznie i oczy takie i takie włosy, taką twarzyczkę można było przecie spotkać — wyjąwszy te właśnie „nózie“. Nic też dziwnego, że Niusieńka była z nich dumna i nie pozwalała nikomu na postponowanie ich trywialną nazwą, jak „nóżki“, o ordynarnej „nodze“ wcale już nie mówiąc.
Kiedy z książkami wybiegła na ulicę, zdawało jej się, że wszyscy patrzą na jej lakierki.
Zmieszała się.
— Ostatecznie, nic w tem dziwnego — pomyślała po chwili — tak powinno być.
Więc, dla upewnienia się, czy wszystko w porządku, rzuciła jeszcze raz okiem na migające, jak dwa jasne płomyki, koniuszki trzewiczków, i, zadowolona z siebie i ze świata, pobiegła przed siebie, szczęśliwa ze swych dwunastu lat i nowych lakierków, na stukających po bruku wysokich, „zgrabniutkich obcasikach“.
Rozumie się, że nie przeszła koło żadnej szyby wystawowej, nie rzuciwszy na nią wprzód okiem.
Na głównej ulicy, zwolniła kroku.
Był mroźny, suchy ranek styczniowy. Słońce ledwo w stało. Leżący tu i ówdzie na dachach domów zmarznięty śnieg, lśnił się srebrno-różowym blaskiem, okna domów grały jaskrawo-żółtą łuną.
Niusieńka poznała, że ma jeszcze dużo czasu.
Oto przeszedł koło niej jakiś brodaty pan w wysokiej, barankowej czapce. Niusieńka nie znała go, nie wiedziała skąd i dokąd idzie, wiedziała tyle tylko, że jeśli go spotka na ulicy koło tego zegarmistrza, to ma jeszcze najmniej dwadzieścia minut czasu.
Dalej spotka z pewnością tę chudą, wysoką pannę sklepową w żółtej pelerynie, a potem tego młodego, śmiesznego gimnazjastę. Spotkanie z nim oznacza, że już ostatni czas do szkoły...
— Ludzie się bawią! — myśli Niusieńka, przyglądając się afiszom. — „Bal medyków“, „Bal prasy“, „Reduta artystyczna“, „Bal handlowców“... Mój Boże, kiedyż ja zacznę chodzić na bale!
Zamyśliła się. I już się widzi w balowej, białej sukience z małem wycięciem, rozrywaną w tańcu, zasypaną kwiatami... Jaki ona sobie kwiat wybierze... jako swój kwiat oczywiście różę... ale jaką? Białą? — Żółtą? Nie, to wszystko mdłe. Jej się najbardziej podobają róże purpurowe, o, właśnie takie.
Właśnie takie, jakie trzyma w ręce ten idący naprzeciw niej elegancki, młody człowiek smagły, zupełnie ogolony, z taką jakąś smutną twarzą; tak dziwnie patrzy na nią dużemi, szafirowemi oczami!
— Ładny chłopak — myśli Niusieńka!
— I róże śliczne! — dodaje w myśli, patrząc chciwie na kwiaty. — Ach gdyby on mi je dał! Takie róże w styczniu!...
Młody człowiek zwolnił kroku i zbliżył się do niej, nie odrywając od jej twarzy oczu. Wyczytała w nich coś na kształt prośby i zapytania, ale zmieszana, pobiegła żywo naprzód, starając się nie patrzeć na niego.
Mimo to zauważyła, że gdy ją mijał, trzy wielkie róże purpurowe upadły na ziemię.
Nie wierząc własnym oczom obejrzała się.
Róże leżały o dwa kroki od niej, a młody człowiek o szafirowych oczach oddalał się szybko. Podniosła kwiaty i uciekła.
A kiedy na drugi dzień szła do szkoły, spotkała go znowu na tem samem miejscu. I znowu trzymał w ręce purpurowe róże, i znowu je upuścił, przechodząc koło niej.
— Musi być bogaty! Kwiaty w zimie są drogie! — wnioskowała Niusieńka, gdy i na trzeci dzień zgubił dla niej kilka róż.
Podobały się jej jego smutne szafirowy oczy, podobały się jej jego kształtne, bladoróżwe usta, ledwo dostrzegalnym grymasem bólu ku dołowi ściągnięte... Ale najbardziej podobało jej się to, że ma wielbiciela i codzień świeże kwiaty...
Po jakimś czasie przyzwyczaiła się do tego i niecierpliwiła się, jeśli młodego człowieka nie spotkała na tem samem miejscu, co zwykle. A potem — znowu to „gubienie“ kwiatów, i znowu to schylenie się pensyonarki do żartobliwego ukłonu podobne...
Zastanawiała się jakiś czas nad tem, kim-by mógł być ów młody nieznajomy, ale nie mogąc odgadnąć, przestała się nim zajmować.
Przypadkiem weszła raz do jednego z pierwszorzędnych magazynów konfekcyi damskiej i — znalazła tam za ladą swego nieznajomego z szafirowemi oczami... Ujrzawszy ją, poskoczył ku niej, porzucając inne klientki.
Odkrycie incognita wielbiciela nie zmieszało jej, przeciwnie myśl, że ubogi subjekt sklepowy trwoni dla niej swą szczupłą płacę na drogie kwiaty, rozrzewniła ją...
Po jakimś czasie rodzice Niusieńki przeprowadzili się i Niusieńka chodziła do szkoły inną drogą. Ustały spotkana na ulicy. Za to Niusieńka zaglądała częściej do sklepu, w którym pracował ukrywający się przed światem książę o szafirowych oczach.
Ale, choć Niusieńka miała drobne „nózie“, nie było jej pisane siedzieć długo na miejscu. Pojechała z mamusią za granicę, daleko... Po drodze przedstawił się Niusieńce i jej mamie jakiś bardzo opalony pan z czarną brodą, z ogromną brylantową szpilką w krawacie, z ciężkimi pierścieniami na rękach. Wracał z południa, gdzie właśnie był sprzedał jakieś kopalnie, miał dużo pieniędzy i chciał się koniecznie z Niusieńką żenić. Pokazywał mamie gruby plik banknotów, ale Niusieńka nie chciała wyjść za niego, bo miał paskudne przyzwyczajenie obgryzania paznokci. Mąż z obgryzionymi paznokciami — fi donc, do czegóż to podobne! I dużo, dużo Niusieńka jeździła z mamusią po świecie.
Zakochał się w niej znowu jeden młody człowiek, o wielkich turkusowych oczach, pięknie złotemi rzęsami ocienionych, z ogromną, kędzierzawą, złotą grzywą. Nie był wprawdzie bardzo bogaty, ale za to bardzo pięknie śpiewał przy akomponjamencie gitary prowansalskie piosenki... Podobał się Niusieńce, ale nie wyszła za niego, bo jej się zdawało, że ją zanadto kocha...
Potem znowu zdawało się Niusieńce, że jest bardzo zakochana w jednym malarzu i „doprowadzało ją to do szaleństwa“, ale, chwała Bogu, skończyło się na „rozdarciu serca“. Wreszcie Niusieńka wyszła za mąż za jakiegoś inżyniera, który był o nią bardzo zazdrosny, robił jej nieustanne sceny, słynął jako skończony lampart — jednem słowem, Niusieńka była bardzo szczęśliwa.
Jednego razu zdarzyło się, że Niusieńka przyjechała do swego rodzinnego miasta. Była wtedy jeszcze bardzo młoda i nikt prawie nie wiedział, że wyszła za mąż. Zresztą — kilka lat już minęło, jak z rodzinnego miasta wyjechała. I wtedy przyszedł jej na myśl ów „książę z szafirowemi oczami“.
Pod pozorem, że jej czegoś do tualety potrzeba — Niusieńce zawsze było czegoś trzeba — wstąpiła z przyjaciółką, również młodą mężatką do znanego sobie składu konfekcyi damskiej.
„Książę“ poznał ją w tej chwili i podbiegł ku niej. Tyle lat! Odzież się to przed ludźmi kryje szczęście ich oczu, słońce ich duszy! Tyle lat! A ja czekałem, czekałem... Wiedziałem, że mnie moja gwiazda nie opuści, wiedziałem, że nadejdzie w reszcie dzień...
Jego szafirowe oczy promieniały szczęściem.
Niusieńka ściągała zwolna rękawiczkę z prawej ręki...
— Nie, to za skromne — mówiła, patrząc mu prosto w oczy. — Takie staniczki nosiłam, gdy byłam panną... Niech pan pokaże coś strojniejszego...
Zgasły szafirowe oczy, jak zdmuchnięte nagle dwie błękitne lampki. „Książę“ zniknął. Przed Niusieńką stał zgarbiony, znudzony pomocnik, o wymiętej, przedwcześnie zobojętniałej twarzy i szklannych, blado-niebieskich, wodnistych oczach...
A Niusieńka poprawiła żabocik prawą rączką, na której błyszczała nowa obrączka.
— Jak to ładnie z mej strony, że raczyłam być nieszczęśliwą miłością tego człowieka! — myślała — odwdzięczyłam mu się za te róże...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.