[100]
Dyana, córka hrabiego Barcelony, zabawiając się erudycyą, powzięła uprzedzenie do miłości i małżeństwa i dlatego ze wzgardą odrzuca zabiegi konkurentów do swej ręki. Wobec tego jeden z nich, Don Carlos, za radą sługi swego Polilli, postanawia, udawać obojętnego, a nawet wroga miłości. Podczas gdy dwaj jego współzawodnicy, książę Gaston i Bearn, nie dając jeszcze za wygraną, starają się czułościami pozyskać serce Dyany, Don Carlos traktuje ją ozięble, a nawet jakby z przymusem wypełnia obowiązki grzecznego kawalera i przy każdej sposobności zaznacza, że na sprawy serca i ślubów patrzy tak samo, jak ona. Podrażnia w ten sposób próżność kobiecą Dyany i obudzą w niej chęć ujarzmienia go swemi wdziękami, ażeby później rozkochanego z urąganiem odtrącić. Przebiegły Polilla, działając w porozumieniu ze swoim panem, udaje sprzymierzeńca Dyany, pozyskuje jej zaufanie, podsyca jej próżność i obudzą nadzieję szybkiego zwycięstwa. Dyana dla dopięcia swego celu ucieka się do kokieteryi i stopniując ją forsownie, doprowadza Don Carlosa do tego, że ten, o mało się nie zdradza z istotnym stanem swego serca; opamiętawszy się jednak w porę, obraca w żart rozpoczęte wynurzenia. Zawiedziona w swych rachubach Dyana chwyta się coraz hazardowniejszych fortelów, nie spostrzegając tego, że sama się miłością zapala. Ażeby oczarować Don Carlosa, umawia się z Polillą, że ten sprowadzi go do parku w porze, gdy Dyana w białym porannym stroju, otoczona swemi damami, znajdować się w nim będzie, pewna niby, że nikt obcy tu jej nie zobaczy.
Polilla (wprowadzając Don Carlosa). Pomnij tylko — bez zapałów!
Don Carlos. Ach, Polillo! spojrzyj przecie!
W tej bieliżnie, przy księżycu,
Powiedz, wszak to anioł z nieba!
Jaka piękna! jaka piękna!
Polilla (na stronie). Jaki głupi! — Ach, jak głupi! (Głośno).
Im mniej sukien, zawsze lepiej.
Don Carlos. Po co stroje, po co perły,
Gdy nad lilie bielsza szyja,
Nad brylanty wzrok jaśniejszy?
A nad róże...
Polilla Usta milsze.
Don Carlos. Prawda, prawda, mój Polillo!...
Polilla Baczność, — patrzy!
Don Carlos. A kto?
Polilla Ona!
Don Carlos. Chodźmy kilka kroków naprzód,
Lepiej śpiewy usłyszymy.
[101]
Polilla. Słuchać można, lecz nie patrzeć,
Między nią a tobą — sztylet.
Cyntya (do Dyany). Śpiewaj — teraz nas usłyszy.
Dyana. O! tej próby nie wytrzyma. (Śpiewa).
Słowik śpiewa, błyszczy wiosna,
Serce pieści kwiatów woń;
W gaju para mknie miłosna,
Oko w oku, w dłoni dłoń.
Dyana. Czy tu dąży?
Laura. Nie, hrabianko.
Dyana. Może śpiewu nie usłyszał?
Cyntya Może, siedzim tak daleko.
Don Carlos. Co, Polillo, gdyby w gaju
Tak z Dyaną, ręka w rękę,
Kwiaty zrywać, patrzeć w oczy!...
Polilla. Cicho — ona niedaleko,
Mów rozsądnie, ale głośno.
Don Carlos (głośno). Wyznać trzeba, park prześliczny!
Polilla. Mów tak dalej, dojdziesz celu!
Dyana. Niegodziwy! ogród chwali,
Jakby tutaj mnie nie było!
Może chory, lub pijany.
Zaśpiewajmy teraz razem.
O, nie wyjdziesz ptaszku z klatki! (Śpiew).
Burza wyje, huczą grzmoty
I wiosenny pobladł kwiat.
Im się żywot śmieje złoty,
Dla nich zawsze piękny świat!
Don Carlos. Spojrzyj, dęby jakie grube!
Polilla. O, to prawda, bardzo grube.
Dyana. Lecz on chyba serca nie ma!
Drzewa mierzy, gdy ja śpiewam.
Don Carlos. I winnica bardzo piękna.
Polilla. I Don Carlos bardzo mądry.
Dyana. Czyż nie widzi mnie, nie słyszy?
Lauro, idź i ostrzeż zręcznie
Że tu jestem. (Laura powstaje).
Cyntya. Aj, przeczuwam,
Że uparta upór straci.
Laura (podchodząc do Don Carlosa). Don Carlosie, zważyć proszę,
Że hrabianka jest w ogrodzie.
Don Carlos. W mem imieniu oświadcz pani,
Że park pięknie urządzony.
Te wawrzyny i te dęby,
Winogrona, kwiaty, krzewy!
Jedno tylko
Dyana (z uśmiechem, na stronie). Jam niedobra!
[102]
Don Carlos. Po co między hiacynty
Dużą jabłoń zasadzono?
Psuje widok. (Laura odchodzi).
Polilla. Mądry, mądry!
Dyana (do Laury). Czy mówiłaś?
Laura. Tak jest, pani.
Dyana. To niegrzeczność!
Cyntya. Grubiaństwo!
(Don Carlos przechodzi koło kobiet; Polilla trzyma sztylet przy jego twarzy, żeby się nie odwrócił.)
Polilla. Teraz, panie, zamknij oczy!
Don Carlos. Nie wytrzymam, muszę spojrzeć!
Polilla. To sztyletem nos ci zranię.
Don Carlos. Ach, nie mogę zwalczyć chęci.
Polilla. Stracisz oko lub pół nosa.
Don Carlos. Słucham.
Polilla. Zwróć się.
Don Carlos. Czy na prawo?
Polilla. Nie, na lewo, jeśli łaska.
Dyana. Czyli jeszcze mnie nie spostrzegł?
Laura. Nie, bo przeszedł obojętnie.
Dyana. A to wstyd, wstyd! — Wstań, Fenikso,
Podejdź... niby tak... z przypadku.
Feniksa. Po co?
Dyana. Powiedz, że tu jestem. (Feniksa odchodzi).
Polilla. Baczność! drugą śle sztafetę.
Feniksa. Carlos!
Don Carlos. Pani — na usługi.
Feniksa. Dyana cię tu zobaczyła.
Don Carlos. Podziwiając ogród, stawy,
Zapomniałem o zwyczaju.
Dyana pewno zagniewana,
Żem do parku wszedł zuchwale?
Wnet odchodzę, powiedz, proszę.
Dyana. Rzeczywiście do wrót zmierza,
Niepodobna go wypuścić. (Podchodzi).
Hrabio, proszę.
Don Carlos. Ach, to pani!
Co rozkażesz?
Dyana. Zadziwiona,
Pytam, jakim wszedłeś prawem,
Gdzie ja z dworem odpoczywam?
Don Carlos. Przebacz, pani, nie wiedziałem,
Że tu jesteś. Piękność parku
Mnie zajęła najzupełniej.
Dyana. Ani śpiewów nie słyszałeś?
[103]
Don Carlos. Ni pół tonu.
Dyana. Czyż podobna?
Don Carlos. Jeśli wszedłem niewłaściwie,
To niegrzeczność chcę poprawić
I wychodzę, przepraszając. (Odchodzi).
Cyntya. A to kozioł!
Laura. Nie, to baran!
Dyana. Obojętność mnie oburza!
Cyntya (na stronie). Coraz gorzej, coraz gorzej!
Jeśli Carlos jej nie kocha,
Ona kocha Don Carlosa!
Dyana chwyta się ostatecznego środka i chce obudzić w nim zazdrość. Zwierza mu się tedy, że pod wpływem doświadczenia przekonywa się o mylności swych uprzedzeń.
Don Carlos. Miłość dla cię jest nieznana,
W niej godności widzisz sprzeczność.
Dyana. Tak to było... dziś inaczéj...
Don Carlos. Jakto? czyżby twoje sądy...
Dyana. Sąd młodości nic nie znaczy!
Filozofia, doświadczenie
Przemieniły me poglądy.
Don Carlos. Cóż to, żart? — czy mówisz szczerze?
Dyana. Wszak wyrzekłam ci przed chwilą,
Że rozumu drogi mylą,
I com wczoraj odepchnęła,
Dziś podwójnie za to cenię; —
Wczoraj śmiechem-bym parsknęła,
Dzisiaj w szczęście, w miłość wierzę.
Don Carlos. Więc się kochasz?
Dyana. Kto wie? — może.
Ale wierz mi, świadkiem niebo!
Bez przymusu, mówię głośno:
Miłość serca jest potrzebą.
Don Carlos. Więc chorobę masz miłosną? (Oboje milczą).
Polilla (na stronie). Gdyby tylko on nie zgłupiał,
Gdyby zazdrość nie odżyła! —
A dziś jeszcze bez ochyby
Panna wpadnie, jak ptak, w potrzask.
Dyana. (na stronie). Jeśli cierpi, jeśli kocha,
To uklęknie, to zaszlocha!
Don Carlos. (na stronie). A przebiegła! drażnisz, łudzisz,
Lecz zazdrości nie obudzisz!
Dyana. Trzeba brać, co rzeczywiste,
Nie co daje duma, pycha!
Znam dziś, co uczucia czyste!
Dzisiaj upór mój ucicha,
Dziś wyznaję sobie pierwsza,
Że oziębłość dawną gaszę,
[104]
I że miłość mi najszczersza,
Jakby jakieś rajskie ptaszę,
Zaśpiewała piosnkę nową:
Choć hrabianka, jara królową
Dłużną pono Barcelonie.
Więc, co sercu się należy
I należy się koronie,
I w co dusza moja wierzy,
I do czego chęcią dążę, —
To... no, zgadnij przecie, książę,
Kto wypełni?
Don Carlos. Byle nie ja!
Polilla (na stronie). A... odżyła znów nadzieja!
Dyana. Zgadnij przecie! (Do Polilli). Pobladł, czy nie
Don Carlos. Niepodobna! Czekam wieści,
Na kogo to szczęście spłynie.
Dyana. Któż najwięcej godzien części
Z zalotników moich tłumu?
Don Carlos. Nie wiem, pani.
Dyana. A więc jasno!
I dla rodu i rozumu
I dowcipu i grzeczności,
Męstwa i cnót wielolicznych
Przy Bearnie wszyscy gasną.
Jemu przeto dar miłości
I rząd moich ziem dziedzicznych
Niosę śmiele.
Don Carlos. A to pięknie! (Do Polilli).
Trzymaj, bracie, bo upadnę,
Bo mi w piersiach serce pęknie!
Dyana. Dziś się cieszę, że mnie zdradne
Powstrzymały chęci śmieszno,
Od wyboru, od małżeństwa, —
I żem biegła bez pamięci
W błędzie moim do szaleństwa! (Na stronie).
Ani zblednie, ni się skrzywi! (Głośno).
No, bo powiedz, przyjacielu,
Kto mnie więcej uszczęśliwi
Z zalotników moich wielu?
Don Carlos (do Polilli). Choćby to było udanie,
To już rani mię bez miary.
Polilla (do Don Carlosa). Cierpliwości, czuły panie,
Zazdrość zbudzić — zwyczaj stary.
Dyana. Ale zanim w mirty strojna
Stanę złożyć ślub w kościele.
To o przyjaźń twą spokojna,
Pytać ciebie się ośmielę:
[105]
Czy nie mylę się w wyborze?
Czy właściwie ja go sądzę?
Powiedz, plamy jakieś może,
Może młoda, zakochana,
Co się bardzo często zdarza,
Ja rozkosznie tylko błądzę.
Gdy odejdę od ołtarza —
Bo w nim muszę uznać pana
I posłuszną być na zawsze! —
To chociażby grzechy, wady,
Oszpeciły mego męża,
Choćby rany mnie najkrwawsze
Miały dotknąć, niema rady,
Już zapóżno!
Polilla (na stronie). Głosy węża!
Dyana (na stronie). A no, to krok był rozumny!
Pobladł Carlos, — to go boli
No, poczekaj, panie dumny.
Cierpże uporowi gwoli.
Polilla (do Don Carlosa). Panie, proszę, błagam, klnę cię, —
Chwilkę jeszcze, a wytrwale, —
Chwilkę utrzymaj się przecie!
Dyana Nie odpowiesz mi pan wcale?
Milczysz?... czekam... Czyś zmartwiony?
Don Carlos odzyskuje panowanie nad sobą i oznajmia Dyanie, że wyznanie jej zdziwiło go, bo... i on także w tym samym czasie zmienił swoje przekonania i dał folgę sercu.
Dyana (na stronie ucieszona). Ha! zapragnął mej miłości!
(Głośno). I milczałeś tak uparcie?
Don Carlos. Bom się lękał, abyś serca
Nie wyśmiała w przykrym żarcie.
A... los dziwny przeniewierca!
Dyana (na stronie). Czemuż wyznań raz nie skończy!
Don Carlos. Równie szczęśniśmy w wyborze:
Ciebie ślub z Bearnem łączy,
A ja, Dyano, do kościoła
Poprowadzę... (Zatrzymuje się. Dyana słucha uważnie). Cyntyę.
Dyana Boże!
Polilla (na stronie). Cukiereczku mój najsłodszy,
Gdzieś ty uczył się rozumu?
Dyana (na stronie). Och! zabiją mnie to wieści!
I zapominając się, potępia wybór Cyntyi, której odmawia urody i wszelkiego wdzięku. Don Carlos odpowiada, że i ona nie lepszego wybrała narzeczonego, i opuszcza ją z oznajmieniem, że pośpiesza do Cyntyi...
Dyana (sama). Skąd w tobie, serce, ból ten?.. Czyliż miłość znaczy?
Miłość — więc kochasz, dotąd zimniejsze, niż lody,
[106]
I czujesz męki, biedne, i wiesz, co zawody!
Lecz może to nie miłość?... Nazwijmy inaczéj.
Ach, bo jabym cię z piersi wyrwała w rozpaczy,
Kiedy mi życie smęcisz takiemi przeszkody!
Czyliż we łzach przeminąć ma już wiek mój młody?
Czyliż swawoli dziecinnej niebo nie przebaczy?
Niedawno, sama zimna, z serc brałam ofiary,
Śmiech i wzgardę oddając smutnym na podziękę.
Niedawno... lecz już znikły te chwile, jak mary.
Sama jestem! Jak smutno! Jaką czuję mękę!
Ha! kto w chacie sąsiada zechce wszcząć pożary,
Zanim słomę podpali, wpierw sparzy swą rękę!
(Karol Pieńkowski).
Na domiar nieszczęścia wpada rozpromieniony Bearn, bo mu Don Karlos powiedział, że go Dyana zamierza uszczęśliwić swoją ręką. Zagrożona w ten sposób niemiłem zamążpójściem i utratą Don Carlosa, którego kokietując, sama pokochała, Dyana,ażeby wybrnąć z zawiłego położenia, nie widzi innego sposobu, jak pójść za głosem serca i oddać się w małżeństwo Don Carlosowi.
Komedyę tę przełożył K. Pieńkowski (»Kłosy«, 1867, tom V).
|