<<< Dane tekstu >>>
Autor Wolfram von Eschenbach
Tytuł Parsywal
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Parsywal.
(Ks. V. str. rękop. 229 do 240. w. 173 — 510).

Do pałacu się udali,
sto pająków napotkali,
w wszystkich świec mnogo płonie,
a oprócz tego w każdej stronie
pełno się mniejszych świeczek bieli.
I miękkich łożnic sto ujrzeli,
a na nich sto poduszek leży;
na każdej czterech wraz rycerzy
wczasu zażywać może.
Z osobna stoi każde łoże,
kobierzec każde z nich przedziela.
Wszystko to króla Frymutela
mógł sobie sprawić syn, co z pieczy
nie puścił także jednej rzeczy,
wcale nie skąpiąc złota.
Z marmuru była to robota
te trzy kominki czworogranne!
A na nich ognie bezustanne
z lignum aloë — tak się zwało
kosztowne drzewo. — Nie widziało
tu w Wildenburgu żadne oko
ognisk płonących tak szeroko.

Samci gospodarz w tej godzinie
tuż przy środkowym siadł kominie
na krześle miękko słanem.
Rozkoszy nie był panem
żadnej na świecie — nie! — on nie żył,
lecz wciąż się z śmiercią mierzył.
Gdy się Parsywal w zamku stawił,
wnet się przyjaźnie z nim rozprawił
ten, co w gościnę go zaprosił;
od razu słowo doń wygłosił,
aby się zbliżył, nie stał dłużéj
a usiadł obok: „niech wam służy
to miejsce przy mnie; siadać zdala,
na to gościnność nie pozwala“.
To rzekł gospodarz nieszczęśliwy.
Był schorowany, więc nie dziwy,
że potrzebował, na wpół skrzepły,
wielkiego ognia, sukni ciepłéj:
z wierzchu i spodu temu gwoli
dostatnią suknię miał z soboli
i płaszcz rzęsisty miał na sobie,
czarny i szary: w tej ozdobie
najgorszy skrawek wart pochwały.
Takiż z soboli okazały
kołpak na głowie miał dwucięty,
górą z arabska burtą spięty,
a w środku na nim spina
z przezroczystego rubina.
I przed rycerskich szereg gości
wniesiono oznaki żałości.
Do środka giermek drzwiami wskoczył
z oszczepem w ręku (gdyś go zoczył,
tak wraz do żalów byłeś rączy).
Krew z jego ostrza tak się sączy,
że aż na dłoń po drzewcu spływa

i gdzieś w rękawie się ukrywa.
Jak tam jęczeli, jak płakali
w onej rozległej sali!
Nie umiałyby tej boleści
podołać ludy z ziem trzydzieści!
I tak naokół każdej ściany
podniósł się oszczep krwią oblany,
co uczyniwszy, wnet za progi
skierował giermek swoje nogi.
Potem się ludu żal ułożył,
co z tego bolu się wytworzył,
gdy owy giermek wniósł był w ręku
oszczep do sali, sprawcę jęku.

A jeśli was nie znużę,
to dalej wam posłużę
i rad opowiem od początku
o cnych sprawowań dalszym wątku.
Przy samym końcu sali
otworzyły się drzwi ze stali,
a niemi weszły dwie dziewoje —
Słuchajcie, jakie na nich stroje!
Wielką-by miłość temu dały,
ktoby w ich służbę poszedł, śmiały.
Przecudne to kochanki!
Dwa na ich włosach wianki,
uwite z kwiatów miłej woni.
Każda z nich niosła w dłoni
świecznik złocisty; włos z ich głowy
spływał, rozwiany, długi, płowy.
I świece niosły zapalone.
Nie trza zapomnieć, w jakiej one,
Cudne dziewice, lśniły szacie,
gdy je ujrzałeś w tej komnacie.
W sukni grafini z Tenabroku
brunatny szkarłat błyszczał oku,
w takimże stroju jej powierna.
Fałdów i sprzączek moc niezmierna,
a nad biodrami, w smukłym stanie,
podwójne miały przepasanie.
Z kolei weszła wraz z swą drużką
księżna, a każda z nich z sztalużką
z słoniowej kości utoczoną.
Kraśne ich wargi ogniem płoną.
Wszystkie się pokłoniły,
a dwie z nich ustawiły
przed gospodarzem swe sztalugi.
Tak się sprawiwszy, wierne sługi,
mając przystojność cną na względzie,
stanęły wszystkie w jednym rzędzie.
Na wszystkich czterech jednakowy
błyszczał się strój od stóp do głowy.
Co się nie stało, patrzcie, daléj!
Dwa razy cztery pań do sali
weszło za niemi: w ręku świéce
dzierżyły cztery dziewice,
a drugie cztery za te progi
przyniosły kamień drogi.
Wszystkim on znany jest z nazwiska —
Granat-hiacynt — a tak błyska,
jak słonecznego światła smugi.
Kamień szeroki był i długi,
rznięty w tak gładkie, cienkie płyty,
że może być na stół użyty,
przy którym do uczty nielada
sam-ci gospodarz siada.
Jak gdyby za rozkazem,
przy gospodarzu wszystkie razem
stanąwszy, głowy swe skłoniły.
Cztery z nich płyty położyły
na owe z słoniowej kości
sztalugi takiej białości,
że niczem jasność śniegu.
Potem stanęły znów w szeregu.
Od świeżej trawy zieleniéj
na wszystkich ośmiu się mieni,
aksamit z Agagugi,
dobrze skrajany, suty, długi.
A w samym środku strój był spięty —
pas miał kosztowny wązko cięty!
Każda z tych ośmiu niebianek
miała na włosach wianek,
uwity z kwiatów niewielu.
Hrabia Iwain na Nonelu,
a także Jernis, pan na Rylu
pomimo mil dalekich tylu,
dali w tę służbę córy swoje:
Co za przedziwne stroje
miały księżniczki te hoże!
Od ości ostrzejsze dwa noże,
godne podziwu okrzyku,
przyniosły z sobą: na ręczniku
każdy z nich leżał, srebrzysty.
Mistrz je wykonał rzeczywisty,
a takiej były ostrej siły,
że nawet stalby przekroiły.

Poprzed tem srebrem znowu inne
cztery panienki szły niewinne,
cztery wybrane, cne dziewice,
niosące w ręku jasno świéce.
I tak ich weszło sześć do sali.
Zważcie, co tu się stało daléj.

Pokłoniły się... Potem z koła
dwie, przybliżywszy się do stoła,
złożyły noże swe na płycie,
a zasię przeszły należycie,
gdzie się postacie lśnią dziewicze
w liczbie dwunastu... Dobrze liczę,
jest osiemnaście ich w tej porze.
Lecz znowu idzie sześć — a hoże,
a w drogie suknie naodziane,
na poły z plialtu tkane,
na pół z bisioru z Niniwy.
Te więc i pierwszych sześć — o dziwy!
miały wzorzyste odzienie —
dwanaście sukien — po cenie
najdroższej zakupionych.
W ślad strojnych dziewic onych
weszła na końcu królowa,
a tak jaśniała jej głowa,
że wszystkim się zdawało,
jak gdyby wokół zadniało.
Szła w sukni cudnego wzoru
Z arabskiego bisioru,
A zaś w jej ręku się mieni
na achmardowej zieleni
ta „Rozkosz Raju“ — z korzeniem
i z konarami: imieniem
Grala to rzecz nazwana,
nad wszystko w świecie wybrana.
A ta, co go dźwigała,
Repaus de Zoj się zwała.
Ta zaś właściwość Grala,
że trza od fałszu być zdala,
że trza niewinność swą zachować,
gdy jego służbę chcesz sprawować.

A zaś przed Gralem przyniesiono
sześć szklanych latarń, które pono
nie mało strawy miały w sobie:
balsam się palił w nich w tej dobie.
Gdy przekroczyły próg dziewice,
niosące w ręku te szklenice,
pełne balsamu, wraz z królową
skłoniły się przystojnie głową,
potem królowa, tak jak była
pełna godności, postawiła
przyniesionego z sobą Grala
przed gospodarzem. Parsywala
zaduma schwyci wnet głęboka,
tak że nie spuszczał długo oka
z onej królowej bogatéj,
co wniosła Grala do komnaty,
a której płaszcz krył mu ramiona.
Do osiemnastu tamtych grona
te siedem w rychłym czasie
zwróciły kroki, w środek zasię
tę najprzedniejszą wzięły.
Tak wokół niej stanęły —
Wzdyć po dwanaście z każdej strony,
a ona z blaskiem korony
na swem królewskiem czole,
lśniła urodą w tem kole.

A dla rycerzy, co w te progi
zeszli się w liczbie tak mnogiéj,
byli do służby dodani —
jeden na czterech — szambelani,
z złotemi misy do wody;
za każdym pazik stał młody,
co biały ręcznik dzierżył.
Bogactw-byś wszystkich nie zmierzył.
Sto było stołów daléj,
które wniesiono do sali,
a zaś przy każdym, tak wypadło,
czterech rycerzy siadło.
Na wszystkie stoły należycie
bielutkie dano nakrycie.
Gospodarz sam na duszy chory,
umył swe ręce tej pory,
Parsywal wnet to samo zrobił.
Jedwabny ręcznik przysposobił
syn im hrabiowski, na kolana
co tchu przykląkłszy u stóp pana.
Na wolnych miejscach, po za stołem,
po czterech paziów stało kołem,
by służby swej nie zapomnieli
około tych, co tam siedzieli.
Dwóch z tych pazików, klęcząc, kraje,

a drugich dwóch co tchu rozdaje
jedzenie wokół i napoje,
spełniając chętnie służby swoje.

Teraz powiedzieć mam ochotę
coś o bogactwach: statki złote
na czterech wozach rozwozili,
aby z nich jedli i pili.
Wokół ścian czterech je ciągnęli.
Czterej rycerze stawiać jęli,
owe naczynia dłońmi swémi
przed gośćmi ucztującymi.
Za każdym wózkiem pisarz kroczył,
aby niczego nie przeoczył,
ażeby baczyć, czy też w ładzie
chowają statki po biesiadzie.
Teraz opowiem rzecz wam inną —
stu giermków służbę miało czynną:
W ręku ręczniki świeże,
chleb z Grala przed rycerze
kładli po stołach sowicie.
Tak mi mówiono — wy wierzycie
i przysięgniecie wszyscy na to,
że Gral miał strawę bogatą
(jeżeli kłamstwem moje słowa,
to fałsz i we was się chowa).
Niech się kto o co zapyta,
wszystkiego znajdzie do syta:
potrawy zimne i gorące,
stare i świeżość mające,
mięso domowe i dziczyzna.
Może niejeden, wątpiąc, wyzna,
że niebywałe są to rzeczy:
niech z niedowiarstwa się wyleczy,
bo wszak o Grala tu chodzi,
co dolę świata słodzi
swojemi dary i prawdziwie
niebieskiej równa się niwie.

Z złotych kubeczków do potrawy
brano potrzebne przyprawy:
pieprz, sos i wszelkie kwasy.
I wstrzemięźliwi i opasy
mieli w podaniu gładkiem
wszystkiego podostatkiem:
wino i syrop, sok morwowy,
gdyś kubek w ręku miał gotowy;
i inne, jakie chcesz, napoje,
płynęły hojnie, niby zdroje,
z Grala, co dzisiaj oto
z taką niezwykłą szczodrotą
ugościł naraz tyle luda.
Wszystkie bogactwa, wszystkie cuda
widział Parsywal, lecz w swem łonie
nie miał odwagi pytać o nie.
Pomyślał sobie: „W dobrej wierze
Gurnamanz radził mi szczerze,
bym się nie pytał zbyt dużo.
Co tu się dzieje, jak tu służą,
jaki tu zwyczaj się wyłania,
może się dowiem bez pytania,
wszak i u niego-m tak się sprawił“.
Kiedy tak dumał, wnet się zjawił
giermek, niosący miecz w swym ręku:
za pochwę mógłbyś dać bez lęku
choć tysiąc grzywien; w rękojeści
piękny się rubin mieści,
a żeleść jego cuda może
spełniała w niejednej porze.
Gospodarz miecz gościowi wręczył,
mówiąc: „nim Bóg mnie tak umęczył
na mojem ciele, jam w potrzebie
miał go niejednej, teraz ciebie
chcę nim obdarzyć, niech ci będzie
nagrodą za to, gdy na względzie
zbyt tu nie miano twej osoby.
Dzierż go, a on ci każdej doby,
gdy potrzebujesz jego cnoty,
da przebyć ciężkie obroty“.

Że się nie pytał teraz — nieba! —
wielce żałować mi go trzeba.
Żal mi jest także gospodarza,
że go choroba trapi wraża;
zadałoby jej kres pytanie.
Wtem się skończyło ucztowanie
i cała służba, jak najęta,
zaczęła zbierać sprzęt do sprzęta —
na cztery wozy je złożono.
Jak przedtem, owych dziewic grono
zadanie spełnia swoje,
tylko, że teraz dziewoje
ostatnie idą na przedzie.
Grono to kroki swoje wiedzie
znów do świętego Grala.
Do gospodarza i Parsywala

królowa schyli swe lice,
a za nią wszystkie dziewice —
i z wszystkiem poszły daléj,
z czem się zjawiły w tej sali.
W ślad ich Parsywal wzrok potoczy.
I wnet ujrzały jego oczy
w jednej komnacie, nim się dźwierce
zawarły znowu, cud — kobierce,
a na ich miękkiej pościeli
starego człeka włos się bieli,
a piękność w starcu tym się mieści,
o jakiej przedtem nie miał wieści.
Mąż ten — w przesadzie-m nie skwapliwy,
bardziej niż siwa mgła, był siwy.

(Jan Kasprowicz).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wolfram von Eschenbach i tłumacza: Jan Kasprowicz.