<<< Dane tekstu >>>
Autor Fryderyk Henryk Lewestam
Tytuł Obrazki z pożycia dobrej rodziny
Wydawca Księgarnia Fr. Spiess i Spółki
Data wyd. ok. 1844
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



I.


Powrót do zdrowia.



Wielka była radość w domy państwa Krasnołęckich, — albowiem najczulsza żona, najlepsza z matek po śmiertelnéj dziś pierwszy raz wstawała chorobie. Dwa tygodnie trwało niebezpieczeństwo, podczas którego sami nawet lekarze rozpaczali, a rodzina lada chwila najokropniejszego spodziewała się ciosu. A gdy nareszcie Bóg miłosierny łaskawie spojrzał na niewinne dziatki, które już już miały stać się sierotami, i gdy w nieskończonéj Swojéj dobroci oddalił stojącego nad łożem choréj anioła śmierci, ileż jeszcze dni cierpienia i niedoli, zanim osłabiona okrutném wysileniem mogła o tém pomyśléć, iżby znowu dzieci swoje jak dawniéj przypuściła do siebie i nierozłączną była ich towarzyszką.
Nadszedł przecię dzień pożądany, w którym godny lekarz pozwolił zwolna powracającéj do zdrowia pani Krasnołęckiej podnieść się i w wygodnym spocząć fotelu.
Ależ i ta radość nie była bez przykrego uczucia. Pan Krasnołęcki, który od kilku już tygodni odbyć miał ważną bardzo podróż do Berlina, i którego choroba jedynie żony od wyjazdu wstrzymywała, nie mógł się już dłużéj ociągać, i widząc wszelkie niebezpieczeństwo minione, polegając zresztą na zapewnieniach lekarza, poleciwszy żonę z dziećmi Bogu i pieczołowitości dobréj i wiernéj sługi, nie bez ciężkiego obawą serca dwoma dniami wprzódy puścił się w drogę. Kochający więc i kochany Mąż i Ojciec nie mógł bydź przytomnym pierwszemu podniesieniu się z łoża cierpień drogiéj matki swoich dziatek.
Dzieci jednak umyśliły zrobić ukochanéj Mamie niespodziankę. Zaledwie dzień zaświtał, dwunastoletni Jasio z óśmioletnim Bronisiem wyszli do ogrodu, aby tam, jakie tylko najpiękniejsze nadarzą im się kwiaty, w zgrabny uwiązać wieniec. Dziesięcioletnia Izabelka, jako skrzętna gosposia, została w domu, już to dla lepszego dopilnowania mamy, już téż aby wszystko w bawialnym pokoju jak najgustowniéj urządzić. Miło to było patrzéć na roskoszną dziecinę, jak z poważną minką w każdy zaglądała kącik, jak schlujną ściereczką zewsząd kurz ocierała, jak odsunąwszy które krzesło o parę cali w bok, zaraz na kilka kroków się cofała, żeby zobaczyć czyli téż tak nie wygląda porządniéj. Potém zajrzała do kuchni i poprosiła kucharkę, żeby dziś lepszy zrobiła buljonik dla mamy niźli wczoraj, — bo był zbyt słony, a mama go między dzieci rozdzieliła; — następnie zaś usiadła przy drzwiach sypialni, aby za najpierwszém przebudzeniem się choréj bydź jéj na rozkazy usłużną.
Dzień był pogodny, jesienny; — słońce ostatniéj jeszcze dobywało siły, żeby ocieplić ziemię, a dobroczynna rosa odświeżała ostatki kwiatów w pobliskim ogrodzie.
Nie trudno więc było Jasiowi i Bronisiowi o wieniec, jaki tylko spóźniona już cokolwiek pora roku nastręczała. Narwali piękne astry, malwy a nawet i lewkonii trochę, co się jeszcze zostały, i pełni rozmyślania, jakby to najlepiéj uczcić kochaną Mamę, wracali do domu. »No, i cóż teraz zrobimy? rzekł Broniś, gdy już blisko byli bramy. Żeby to jeszcze były kwiaty z cukru, pamiętasz, jakie my to widzieli u cioci Boguckiéj póki jeszcze w Warszawie mieszkała; — ale takie kwiaty; — będzie się Mama gniewać, że jéj pokój zawalamy?
— Nie będzie się Mama gniewać, odrzekł Jasio, i wziął braciszka za rękę. Czy ci się zdaje, że dobra nasza Mama na podarunki uważa? Mamę cieszy, kiedy widzi że ją kochamy, i żebyśmy radzi byli sprawić jéj jaką przyjemność, że jéj dobrze życzemy i że kontenci jesteśmy z jéj powrotu do zdrowia.
— Masz słuszność, Jasiu, powiedział zawstydzony nieco Broniś. Ależ trzeba przynajmniéj co powiedziéć, a ja tyle jeszcze nie umiem co ty, bo téż i tylu się jeszcze rzeczy nie uczę. Żebym się choć jakich wierszy na pamięć.....
— Niepotrzeba i wierszy; wszakże wiesz, że Mama nie bardzo lubi, gdy które z dzieci jak papuga w Imieniny albo na Nowy rok przed nią stanie i piąte przez dziesiąte zacznie pleść o rzeczach których samo nierozumie. Czyś już zapomniał co mi powiedziała Mama w ostatniego Śgo Bonawenturę, w dzień imienin Ojca?
— O, pamiętam! Nieprawda? coś ty przepisał ogromne jakieś wiersze z téj wielkiéj zielonéj książki, która leży u Mamy na stoliku, a Mama kazała ci Ojcu ich nie oddać, a lepiéj napisać choć kilka słów z własnéj głowy, bo mówiła, żeś już dość duży chłopiec, i że wstydem byłoby, gdybyś sam nie potrafił Ojcu powiedziéć życzenie. O pamiętam! jakżeśmy ciebie wtenczas z Izabelką żałowali, żeś napróżno tyle dni się mozolił, bo wiersze były pięknie przepisane, a jaki papier śliczny od Zalewskiego, z aniołkami w około!....
— Nie było czego żałować, bo Mama miała słuszność, a Ojciec powiedział, że i to com sam napisał nieźle mi się udało. Ale widzisz. Bronisiu, że zamiast przyjemności przykrość może byśmy Mamie dziś wyrządzili, gdybyśmy zechcieli jakie wiersze zadeklamować. Najlepiéj bez żadnego namysłu wprost od serca powiedziéć co się czuje, a ponieważ ty mówisz, że ci to będzie za trudno, tedy ja, jako starszy brat, ciebie zastąpię i powiem za nas wszystkich. Zobaczysz że i tobie tymczasem przyjdzie co do głowy......
— Ej, mnie nic nie przyjdzie, już ja wiem; — to téż ja chyba zapłaczę.....
— A więc płacz, jeśli ci się na to zbierze, i to nie zaszkodzi. Wiem, jak raz mówił Ojciec, że czasem jedna łza bardziéj jest wymowna niż najpiękniejsze słowa.
Tak rozmawiając weszli do pokoju, w którym siedząca przy drzwiach Izabelka palcem do ust przyłożonym dała znak, aby się cicho sprawili, ponieważ Mama jeszcze się nie przebudziła. Poszli więc na palcach do okna, tam usiedli i zarówno z siostrą w milczeniu na siebie poglądali, wieniec i bukiecik z kwiatów poprzednio białą przykrywszy serwetą.
Po półgodzinném przeszło oczekiwaniu usłyszano nareszcie kaszlnięcie w pobliskim pokoju. Dzieci się zerwały.
— Czy Mama już nie śpi? zapytała na wpół cichym głosem Izabella, twarzyczkę do drzwi przytulając.
— Nie, moje dziecko, nie śpię; już mnie Jadwiga kończy ubierać, zaraz będę u was.
— Mama zaraz będzie u nas! zawołały wszystkie troje dzieci z uniesieniem radości. Mama tu będzie, dodał Broniś, — ach, wielka szkoda że nie ma Ojca, jakżeby się ucieszył!
— Cicho! przerwał Jasio, cicho, Bronisiu, bobyś Mamę zasmucił, która i tak już zapewne dosyć myśli o biednym Ojcu, że w taką porę po złych drogach musi podróżować i Bóg wie kiedy powróci.
— Zapewne, nic o tém mówić nie trzeba, rzekła Izabella. Tylko ja nie pojmuję, jak się Mama mogła przebudzić a jam nic nie słyszała. Wszakżem się odedrzwi nie ruszyła. No, ale trzeba wszystko poustawiać: fotel tutaj, żeby wiatr od okna nie zawiał, tu stołeczek pod nogi....
W tém drzwi się odemknęły, a oparta na ramieniu poczciwéj służącéj Jadwigi, weszła osłabionym jeszcze krokiem, ale z uśmiechem radości na twarzy pani Krasnołęcka. Dzieci rzuciły się ku niéj i zaczęły ją ściskać i po rękach całować, ona zaś, czując, że przy zbyt długiém chodzeniu siły ją opuszczą, pośpieszyła do fotelu i tam dopiero serdeczne dzieciom uściski oddawać zaczęła.
— Moje kochane dzieci! rzekła, więc bardzo się cieszycie, że matka wasza powróciła do zdrowia?
— Cieszymy się, cieszymy! zawołali Izabella i Broniś.
— Cieszymy się; powiedział Jasio i wydobywając ukryty dotąd z pod serwety wieniec, dodał: cieszymy się i długośmy nad tém rozmyślali, jakby to najlepiéj Mamie naszą radość okazać. Izabelka doradziła, żebyśmy poszli do ogrodu upleść wieniec, bo Mama tak lubi kwiaty, a już od dawna żadnych nie widziała. Wyszedłem więc z Bronisiem i oto są najpiękniejsze, jakieśmy tylko znaleźli. U dawnych Greków za powrotem do zdrowia ukochanéj osoby wieńczono statue Bogów, — pozwól, Mamo, niechaj my ciebie samą wieńczymy.
— Cóż za głęboka nauka! rzekła z lekkim uśmiechem pani Krasnołęcka, — ale — dodała, widząc łzy kręcące się w oczach Jasia, — mniejsza o to, bo i tak wiem, że to wszystko z serca a nie z głowy pochodzi. Dziękuję ci, Jasiu, bardzo ci dziękuję. Teraz uściśnji[1] mnie!
A Jasio, cały rozczulony, ze łzami rzucił się w objęcia matki, — potém zaś, jakby zawstydzony że on, tak spory chłopiec, już dwie trzecie mężczyzny, po babsku się rozbeczał, odszedł na stronę i starannie oczy sobie wycierał.
— Moja Mamo! odezwała się nieśmiele Izabelka.
— Czego chcesz, kochanie? zapytała w tonie dobrotliwym pani Krasnołęcka. Czy masz jaką prośbę do mnie? powiedz śmiało, pewnie ci nie odmówię, — bo i tyle dzisiaj sprawiłyście mi przyjemności, a potém wiem, że Izabella o nic prosić nie będzie, czegoby jéj matka dopełnić nie mogła.
— O, Mama może, jeśli zechce, — ale nie śmiem.....
— Mniebyś powierzyć nie śmiała, co masz na sercu?
— Moja Mamo! tylko się nie gniewaj! Wiem że Mama jeszcze tak prędko do kuchni wyjść nie może, a jednak Mamie niemiło, kiedy Marjanna co źle ugotuje. Wczorajszego buljonu wcale pić Mama nie mogła, a i kompoty jakie były mizerne! Chciałam więc prosić Mamy, żeby mi pozwoliła chodzić do kuchni i saméj robić wszystko co ma służyć na posiłek. Wszakżem zawsze widywała, jak Mama gotowała dla Bronitka, kiedy wiecie chorował, — tom i ja się nauczyła i pewnie potrafię.
— Dobrze, moje dziecię; — nic w tém złego, żebyś się zawczasu do gospodarstwa przyzwyczajała. Tylko Marjannę także trzeba uprosić, bo sługi czasem się o to obrażają, kiedy im dzieci mają przywodzić, — a wiesz, jaka ona w gruncie poczciwa, pewnieby rada zrobić jak najlepiéj.
— O, jużem jéj powiedziała, że Mamę poproszę, zawołała klaskając w dłonie Izabelka. Ona nic nie ma przeciwko temu. Zobaczy Mama, jak to wszystko teraz będzie doskonałe!
— Dobra dziecino! rzekła całując ją w czoło rozczulona matka. Ale ty co robisz, Bronitku, że tak spokojnie stoisz, ani się z miejsca nie ruszasz? Pewnie się nudzisz przy mnie, pobiegaj trochę, poskakaj; już mi to nie zaszkodzi. Możebyś miał ochotę wyjść na spacer? możesz poprosić Jadwigę, — pójdzie z tobą. A jeśli zechcesz, to cię zaprowadzi do Franusia Dembickiego; dobrze się ubawicie.
— Dziękuję Mamie, odpowiedział Broniś. Ja się nie nudzę, kiedy patrzę na Mamę i pomyślę, że dziś pierwszy raz znowu Mama wstała i już w tém brzydkiém łóżku we dnie leżéć nie będzie. Cały czas będę tu siedział na stołeczku przy Mamie, bo Jaś musi pracować do lekcji, Izabelka będzie w kuchni, a ja, jak się Mama zdrzémnie, będę zawsze patrzał na Mamę i muchy odganiał.
Pani Krasnołęcka témi słowy dziecięcia tak była rozczulona, że i odpowiedzieć nic nie mogła. Podniosła go tylko do siebie i mocno ucałowała.
— Ach, żeby to i wasz ojciec był przytomnym, rzekła po pauzie. Żeby widział, jak mnie ta dzisiejsza radość, którą wy, dobre dzieci, mi sprawiacie, orzeźwia i posila! Jakżeby i on się ucieszył!
— Wszakże jest portret Ojca, przerwał Broniś, wskazując na ścianę. O, niechno Mama spojrzy, jak się patrzy na nas, — pewnie nas widzi.
— Dobry Ojciec! rzekła ze łzami pani Krasnołęcka, odwróciwszy się i ujrzawszy w istocie wiszący na ścianie obraz męża. Dobry Ojciec! powtórzyła; pewnie i on teraz o nas myśli.
— Nie trzeba się zbytnie rozrzewniać, droga pani! zawołał głos dobrze znajomy, a we drzwiach ukazała się postać kochanego doktora, pana Rolskiego. Zbytne rozrzewnienie szkodzi zdrowiu.
— Ach, panie doktorze, rzekła z uśmiechem pani Krasnołęcka, w samą porę przybywasz. Kiedy już bez Ojca celebrujemy mój powrót do zdrowia, nie powinno się przynajmniéj obejść bez ciebie, któremu po Bogu największą za to zdrowie wdzięczność jestem dłużna.
— Robiłem swoją powinność, odrzekł pan Rolski, i pewny jestem, że każdy w mojem miejscu to samoby uczynił. Że zaś pożądany moje usiłowania uwieńczył skutek, za to Bogu jedynie dziękować należy, — w Jego bowiem było mocy, wszystkie nasze zamiary zniweczyć. Ale niepotrzebnie Pani to przypominam, — wiem aż nadto dobrze, jak serce twoje przepełnione jest wdzięcznością ku Bogu.
— O, Mama ciągle tylko modliła się w łóżku, rzekła Izabelka; — a kiedy już zdrowszą była, tom ja zawsze na głos czytywała Mamie Ewangelię św. Jana i listy Pawła świętego.
— Więcéj jeszcze niż za powrót do zdrowia, dodała pani Krasnołęcka, dziękować powinnam Bogu za moje dzieci. O, żebyście wiedzieli, rzekła zwracając się do nich, jak postępowanie wasze podczas całéj mojéj choroby i dzisiaj było dla mnie dobroczynném, pewniebyście nigdy dla rodziców waszych innemi się nie okazywali.
— Zawsze takiemi będziemy, zawołały dzieci i znowu się do matki cisnąc, całować ją i ściskać zaczęły.
— I ja zawsze takim będę, rzekł Broniś, — tylko jak będę większym, to i ja tak samo jak Jaś potrafię Mamie powinszować.
— Dosyć mi szczerze dzisiaj życzyłeś, odpowiedziała pani Krasnołęcka; obyś zawsze tak był dla matki swojéj troskliwym!
— No, ale teraz wypadałoby Pani cokolwiek wypocząć, rzekł pan Rolski; — żegnam Ją, do miłego widzenia. Bądźcie zdrowe, dzieci, i weźcie się do roboty, bo niedobrze, kiedy Mama zbyt dużo mówi.
— Ja idę sposobić się na lekcję, bo zaraz przyjdzie mój korrepetytor, rzekł Jasio.
— A ja dojrzę, czyli buljonik dla Mamy nie prędko gotowy, rzekła Izabella.

— Broniś tu tymczasem zostanie, dodał Jasio; — wszakże sam powiedział. A schylając się do niego, rzekł mu do ucha: Widzisz! nie nauczyłeś się żadnych wierszy na pamięć, a jednak to coś Mamie powiedział, tyle ją ucieszyło!









  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – uściśnij.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Fryderyk Henryk Lewestam.