<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudyard Kipling
Tytuł Od morza do morza
Redaktor Franciszek Juliusz Granowski
Wydawca Franciszek Juliusz Granowski
Data wyd. 1901
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Gąsiorowska
Tytuł orygin. From Sea to Sea
Podtytuł oryginalny Letters of Travel
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.
Opisuje, jak srodze spotwarzyłem armię japońską. — Pan wyrzekł: „Niech powstanie jazda!“ — Wyrzekł potem: „Niech będzie mu powolna!“ — I stała się powolną, dyabelnie powolną. — I nazwano ją: „konną gwardyą japońską.“

Źle uczyniłem. Wiem o tem. Powinienem był zapukać do drzwi poselstwa i prosić o pozwolenie zwiedzenia pałacu cesarskiego. Powinienem był zapoznać się z przywódcami rozmaitych stronnictw. Nie uczyniłem tego, ani wielu innych rzeczy, które należało zrobić. Ale zato wczesnym rankiem usłyszałem odgłos trąb i stąpania zbrojnych ludzi pod memi oknami. Plac mustry był tuż, a wojska cesarskie szły na paradę. Ktoby sobie zaprzątał głowę polityką? Pobiegłem co tchu za wojskiem...
Nie łatwo zebrać dokładne dane o armii japońskiej. Przechodzi ona nieustannie napady reorganizacyi. Ale teraz, o ile można zbadać, siła jej wynosi sto siedemdziesiąt tysięcy.
Na placu mustry stała kompania piechoty i oddział, który dla krótkości nazwę konnicą. Piechota wykonywała łatwe manewra w zupełnym porządku; ruchy konnicy były wielce i w niezwykły sposób urozmaicone. Przed piechotą skłoniłem się z uszanowaniem; konnicę, wstydzę się wyznać, pokazywałem palcem szyderczo. Ale spróbuję opisać, com widział.
Żołnierze, mustrujący się w Tokio, należeli do dwóch pułków i manewrowali z tornistrami na plecach umocowanemi, lecz o ile mi się zdaje, próżnemi. W pełnym rynsztunku, takim, jak szyldwach na zamku w Otaka, byliby zbyt obciążeni. Oficerowie, najnędzniejsze okazy, na jakie się zdobyć mogła Japonia, w okularach, małego wzrostu nawet na Japończyków, z zapadłą piersią i sterczącemi łopatkami, skrzeczącym głosem wydawali rozkazy i musieli biedz kłusa, żeby nadążyć żołnierzom. Żołnierz japoński ma chód posuwisty, a biegnie z łatwością, wyćwiczony, jak kulis przy dziurikiszi. Przez trzy godziny, gdym na nich patrzył, raz tylko zmienili figurę, maszerując dwójkami z bronią na ramieniu; tempo i chód nie pozostawiały nic do życzenia, tylko przy zawracaniu plątali się trochę, a oficerowie nie dopomagali im wcale. Słowa komendy były tak samo niewyraźne, jak to, które się rozlegają na europejskich mustrach, a w przerwach oficerowie przemawiali do żołnierzy z wielką gwałtownością, wywijając szablami w zupełnie niewojskowy sposób. Dokładność ruchów żołnierskich jest niezrównana. Żołnierze przetrwali trzygodzinne manewry, a w rzadkich przerwach, gdy stali swobodnie dla nabrania oddechu, daremnie upatrywałem u nich śladów znużenia. Stanie swobodne, to najlepszy probierz wytrzymałości żołnierza po wyczerpaniu musztrą pierwszej rzeźwości porannej. Przyklękali wzorowo pomimo niepomiernej długości bagnetów; obawiałem się, że przy małym swoim wzroście ponadziewają się na potężne ostrza, ale odrzucali je zgrabnie na bok przy klękaniu.
Jeżeli nie zbywa im na odwadze, a w przeszłości niema dowodów na to, żeby im brakowało męstwa, powinni być przeciwnikiem pierwszorzędnym[1], byleby pod ręką lepszych oficerów i z lepszą bronią.
Takie moje zdanie o japońskiej piechocie. Kawalerya używała uciechy na drugiej stronie pola manewrów, zataczając koła w prawo i w lewo, usiłując czegoś dokonać z piechotą i tak dalej. Trudno mi było uwierzyć, że ci panowie, których miałem przed sobą, to żołnierze i rekruci. A jednak nosili broń i mundury i mieli oficerów, umiejących tyle, co i oni. Połowa ubrana była w białe kurtki negliżowe, kamaszki z bronzowej skóry z krótkiemi ostrogami i czarne strzemiączka. Mieli też karabinki i pałasze, pałasz u boku, karabinek umocowany z tyłu; ani śladu martyngałów, tylko wielkie, ciężkie siodło z jedną kieszenią, a małe koniki, których nie było widać z pod olbrzymiej grzywy i ogona, dźwigały cały ten ciężar jeźdźców i uzbrojenia. Jeżeli dwufuntowe wędzidło zakłada się małemu konikowi, obraża się jego drażliwość. Jeżeli jeździec nosi, tak jak japoński kawalerzysta, białe, wełniane rękawiczki, nie może dobrze trzymać cugli. Jeżeli jeździec kieruje konia obu rękami, jeżeli siedzi prawie na karku koniu, na strzemionach jak najkrótszych, nieruchomo, koń ma wszelkie szanse pozbycia się jeźdźca. Nie śnił mi się też nigdy równie dziki obraz, jaki przedstawiał się na polu parady w Tokio. Bardzo ładne kucyki, pewne w nogach, pełne ognia, pod tak lekkim jeźdzcem, jak japoński żołnierz, mogłyby utworzyć doskonałą konną piechotę. A tymczasem ślepo naśladujący naród zapragnął utworzyć z nich ciężką kawaleryę. Dopóki zwierzątka kłusowały z całą powagą w kółko, nie przykrzyła im się robota, ale gdy przyszła pora ścinania głów tureckich, zaczęły objawiać niezadowolenie.
Śledziłem oddział, który, uzbroiwszy się w długie, drewniane miecze, wyprawił się na Turków. Ruszyły koniki spokojnym kurc-galopem, jeźdźcy zebrali cugle w lewą rękę, a w prawą drewniany oręż, podobny do lancy. Konik zaczynał okazywać niepokój i objeżdżać w kółko turecką głowę; jeździec ani naciskiem kolan, ani cugli nie dawał mu wskazówki, czego od niego żąda, tylko zaczynał go kłóć ostrogami od łopatek do zadu, szarpiąc żelazo w pysku biednego zwierzęcia. Wierzchowiec nie mógł podnieść głowy, ani wierzgnąć; ale mógł otrząsnąć się z natręta, który spadał na ziemię. Powtórzyło się to trzykrotnie w moich oczach. Katastrofy nie można było nawet nazwać upadkiem; było to tylko ześlizgnięcie się skutkiem bawełnianych rękawiczek, trzymania cugli obu rękoma i piętrowego siodła. Niekiedy koń dochodził słupa, a jeździec z takim zamachem walił w turecką głowę, że bliski był wylecenia z nazbyt obszernego siodła, lecz pomimo tych drobiazgów uroczyste przedstawienie szło dalej. Mogę też przyznać, że konie objawiają niekłamaną chętkę wyłamania się z szeregów i pozbycia się jeźdźców, czego bynajmniej nie robią konie angielskiej jazdy. Parę razy oddział puścił się groźnym galopem do szarży, a gdy trzeba było stanąć, ludzie przechylali się w tył i szarpali gwałtownie cugle, a konie spuszczały łby do samej ziemi i opierały się, o ile mogły. Szarżowali w kierunku mojej osoby, ale byłem miłosierny i nie opróżniłem połowy siodeł, co mogłem uczynić z łatwością, gdytylko podniósł w górę ręce i krzyknął: Hi!
Najsmutniejszy był widok instruktorów, którzy sami nie umieli nic, a jednak z tej gromady szczurów musieli utworzyć wojskowe konie. Na twarzach ich malowało się cierpliwe, wzruszające zdumienie, a ja miałem ochotę wziąć którego z nich w objęcia i dać mu parę niezbędnych objaśnień, jako to: o bezużyteczności szarpania cugli, kłócia ostrogami i t. d.
Jeżeli kiedy losy postawią was na polu bitwy oko w oko z japońską armią, obejdźcie się łagodnie z jazdą. Nie zrobi ona wam krzywdy. Ale jeżeli się spotkacie z Japońską piechotą, pod dowództwem europejskiego oficera, zacznijcie strzelać zawczasu i często i jak najdłuższą linią. Maleńcy ci rycerze znają się na swojem rzemiośle.
Po skończonej paradzie wybrałem się na zwiedzenie Tokio. Jestem już znużony świątyniami; ich przepych przyprawia mnie o ból głowy. Utrzymują niektórzy, że Tokio rozciąga się na dziesięć mil[2] wzdłuż i na osiem wszerz. Wyszedłem na szczyt wzgórza, na którem stoi herbaciarnia i z tej wyniosłości patrzyłem na miasto, rozłożone od brzegów morza w dal; wszędzie, jak okiem sięgnąć, jedna zwarta masa szarych dachów, poprzedzielanych fabrycznemi kominami. Potem poszedłem do parku w przeciwnej stronie położonego i znów z góry spojrzałem i zobaczyłem znów miasto, rozciągające się w dal, jak okiem sięgnąć. Licząc, że przeciętny wzrok ludzki sięga na odległość trzydziestu sześciu mil w dzień pogodny, przypuszczam, że Tokio ma trzydzieści sześć mil w kwadrat, a może i więcej. Życie wre we wszystkich dzielnicach; podwójne linie tramwajów przebiegają po głównych ulicach, szeregi omnibusów stoją przed dworcami kolejowemi i uwijają się po mieście. Wszystkie tramwaje pełne, omnibusy pełne, i pełno dżiurikiszi na ulicach. Od wybrzeża do cienistego parku, od cienistego parku do dalszych ulic — wszędzie roi się od ludzi.
Tu się można przekonać, w jaki sposób cywilizacya zachodnia wsiąkła w Japonię. Co dziesiąty człowiek ubrany jest po europejsku, ale gdy zagadniesz tę imitacyę europejską, odpowiada ci ona po japońsku. Ubrani poprawnie i wiernie według angielskiej mody — ale niemi. Tylko szyldy są angielskie, angielskie napisy na ulicach, angielskie towary po sklepach i tramwaje według angielskiego wzoru.


∗                ∗
Profesor odnalazł mnie w parku Ueno, w samem sercu Tokio, pogrążonego w zadumie i otoczonego dziewczętami z herbaciarni. Kulis od mojej dżiurikiszi siedział obok mnie, popijając herbatę z wykwintnej filiżanki i zajadając ciasteczka. Dziewczęta chichotały. Jedna z nich porwała moje binokle, zasadziła je na spłaszczony nosek i biegała pomiędzy szczebioczącemi towarzyszkami. Ja zaś uśmiechałem się bezmyślnie, wpatrzony w błękitne sklepienie niebios.

— Dlaczego nie jesteście na przyjęciu u mikada? — zapytał profesor, ukazując się nagle jakby wyrósł z pod ziemi.
— Bo mnie mikado nie zaprosił, a zresztą ubiera się on po europejsku, cesarzowa także i cały dwór. Nie jestem tego ciekawy. Siądź pan i pogadajmy o Japonii... Czy pan wiesz, co to jest Hara-kiri?
W japońskich dziennikach czyta się często ogłoszenie tej treści „Doktór wykonał hara-kiri. Rodzinne zmartwienia doprowadziły go do tego.“ Nie jest to zwykłe samobójstwo, jest to hara-kiri, egzekucya, spełniona prywatnie, nie publicznie. Dziwnie pomyśleć, że taki pan, ubrany po europejsku, noszący cylinder na głowie, w chwili moralnych udręczeń potrafi obnażyć się do pasa, spuścić włosy na czoło i po odmówieniu modlitwy rozpłatać sobie brzuch nożem...
Można w Japonii oglądać u fotografa Farsavi fotografie przedstawiające hara-kiri i ostatnie egzekucye ukrzyżowania z przed lat trzydziestu. To wszystko zaniepokoi cię trochę. Japończyk, tak jak cały Wschód, ma w sobie żyłkę krwiożerczego okrucieństwa. Jest ona teraz starannie ukryta, ale na obrazkach, malowanych przez mistrza Hokusai, widać, że niedawno jeszcze temu lud ten folgował sobie i okazywał ją jawnie. Pomimo to, są oni łagodni dla dzieci tak, jak nie potrafi być łagodnym człowiek z Zachodu, i grzeczni względem siebie i względem cudzoziemców tak, jak nie potrafi być grzecznym żaden europejczyk. Jacy będą, gdy kilka ich pokoleń wychowa się pod wpływem zmienionych warunków i pod skrzydłami konstytucyi, chyba tylko Opatrzność, która ich stworzyła takimi, jakimi są — zdoła przewidzieć.
— Ale jakiego rodzaju ogólne wrażenie wynosisz ztąd? — badał mnie profesor.
— Obrazek: dziewczyna w pawiowego koloru szacie, pod rozkwitłem drzewem wiśni. Po za nią zielone sosny, dwoje dzieci i mostek z wygiętym grzbietem, rzucony nad zielonkawą rzeką, płynącą po niebieskich kamykach. Na pierwszym planie policyant w europejskim mundurze, pijący herbatę z niebieskiej filiżanki, przy biało lakierowanym stoliczku. Postrzępione białe obłoki na niebie i zimny wiatr na ziemi — odpowiedziałem, streszczając pośpiesznie moje wrażenie.








  1. Pisane to było przed wojną chińsko-japońską, której wypadki, jak z zachowania się Japończyków w obecnej wojnie chińskiej, potwierdzają trafność uwag autora. (Przyp. tłóm.).
  2. Angielskich. (p. tł.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudyard Kipling i tłumacza: Maria Gąsiorowska.