Od szczytu do otchłani/Część druga/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Od szczytu do otchłani |
Podtytuł | Wspomnienia i szkice z 40 ilustracjami |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cały tekst |
Indeks stron |
Już w drodze, przecinając znaczną część Syberji wschodniej, od granicy mandżurskiej do Bajkału, spostrzegłem wielkie zmiany w nastrojach ludności.
Jak już wspominałem, nastroje zmieniały się i wśród Rosjan, mieszkających w Mandżurji, i nawet w armji, lecz zmiany te nie wychodziły poza granice bezpodstawnych nadziei, lub głębokiego zwątpienia i zniechęcenia.
Gdy rozmawiałem w drodze z jadącymi z Rosji europejskiej pasażerami, zrozumiałem, że nasz telegram, z protestem przeciwko bezcelowemu przelewowi krwi, był słabem odbiciem nastrojów panujących w Rosji. O nich prawie nic nie wiedzieliśmy, będąc w sferze frontu, z jego kłamliwemi relacjami i siecią policji, filtrującej wszelkie niepożądane wiadomości, idące z Rosji. Przypomniałem sobie wtedy niezwykłe ożywienie nadziei wśród Rosjan w Mandżurji, gdy nieszczęśliwego, otoczonego intrygami generała Kuropatkina, po porażce pod Mukdenem, skąd wszystkie jego trzy armje rzuciły się do ucieczki, wreszcie odwołano do Petersburga, a na jego miejsce naznaczono starego generała N. P. Liniewicza, — nadziei, która tak wybuchowo rodzi się w duszy Rosjan i z szybkością błyskawicy, przy najmniejszem niepowodzeniu, umiera.
W Rosji właściwej żadnych złudzeń już nie żywiono, nie robiono sobie żadnych nadziei. Wojnę uważano za przegraną, pałano nienawiścią do rządu i do cara.
Szczególnie nienawidzono samego cara i jego obłudnej polityki.
Car oszukał swój „umiłowany“ naród, oszukał w sposób ohydny.
Po zatopieniu przez Japończyków całej floty rosyjskiej, przedstawiciele różnych grup i warstw społeczeństwa rosyjskiego zwrócili się do cara z podaniem, oskarżającem rząd i domagającem się parlamentu. Podanie to kończyło się słowami:... „Cesarzu, nie zwlekaj! W straszną godzinę klęski narodowej, odpowiedzialność Twoja przed Bogiem i Rosją jest wielka“!
Car obiecał wydać dekret o zwołaniu parlamentu, lecz, gdy namiętności w narodzie się uciszyły, zaczął zwlekać, a później, przy nowym wybuchu oburzenia, kiedy cały kraj samorzutnie pokrył się siecią różnych nielegalnych związków i partyj, zaproponował parlament o charakterze ciała doradczego, nie zaś prawodawczego. Jednocześnie wszędzie grasowała policja polityczna, a areszty, wygnania i kara śmierci stały się zjawiskami codziennemi.
Wreszcie z listów, nadsyłanych z Petersburga, dowiedziałem się, że jest planowany ogólny, na całą Rosję, strajk, jako znak protestu i żądania parlamentu. Miały stanąć koleje, okręty, fabryki, poczta, telegraf i wszystkie urzędy.
Zrozumiałem wtedy, że rewolucja, której narodziny widziałem na początku tego roku, już wybujała, więc pośpieszyłem zpowrotem do Charbina.
Strajk jednak złapał mnie w drodze, to też z wielkim trudem, 12 października, powróciłem do Mandżurji. Tu otrzymaliśmy wiadomość, że w niektórych miastach rosyjskich strajkowi towarzyszyły barykady i bitwy uliczne robotników i młodzieży akademickiej z policją i wojskiem.
Zapanowała nagle jakaś złowroga cisza. Wyczuwało się wszędzie nadstawione uszy starego, zgniłego rządu i baczne oczy jego szpiegów i katów. Jednak przeciw tej ciszy policja, żandarmi i car nic zrobić nie mogli, gdyż była nieuchwytna i rozstrzelać jej nie mogły kulomioty carskich zbirów.
Car musiał kapitulować. Uczynił to pod wpływem ministra finansów, S. J. Wittego.
l listopada (17 października st. stylu) zjawił się manifest, nadający parlamentarną formę rządu. Jednak w ustawie parlamentu (dumy) były poważne usterki, dowodzące zamiarów cara i rządu, dążących do zmniejszenia znaczenia, wpływu i autorytetu tej nowej i tak koniecznej instytucji.
Manifest nikogo nie zadowolił. Reakcjoniści byli doprowadzeni do wściekłości kapitulacją rządu, rewolucjoniści niezadowoleni i rozgoryczeni, że manifest nie dał amnestji więźniom politycznym i że nie było rozwiązania palącej sprawy posiadłości ziemskiej, tak ważnej dla 90% ludności Rosji, składającej się z wieśniaków-rolników.
To niezadowolenie wyrażało się w dwojaki sposób.
Warstwy reakcyjne zaczęły się organizować, czyniły to jednocześnie partje rewolucyjne. Starcie się tych sił było nieuniknione.
Będąc na początku tego roku w Petersburgu, byłem świadkiem zjawienia się pierwszych zarodków tych organizacyj, które już — w przeczuciu przyszłych wystąpień czynnych — zaczęły się tworzyć.
Siły reakcyjne skupiać się poczęły w tak zwanych „czarnych setkach“, mających jako hasło: „monarchizm, prawosławie, rosyjski nacjonalizm“.
Dziwną mieszaniną klas, poziomu umysłowego i przekonań społecznych swych członków były te „czarne sotnie“. Śród nich spotykało się najczystszej krwi arystokratów: książąt Wołkońskich, hrabiów Bobrińskich, książąt Uchtomskich; doktora medycyny Dubrowina; prokuratora Zamysłowskiego i adwokata Bułacela; popa Wostorgowa i arcybiskupa Makarego; byłych więźniów kryminalnych i różne męty ludzkie z wielkich miast, tak poetycznie opisywane i idealizowane przez słynnego pisarza, Maksyma Gorkiego; obok tych typów z dna społecznego stali słynni uczeni — prof. Martens i prof. Pichno. „Czarne setki“ po manifeście 1 listopada złączyły się w jedną, wszechrosyjską organizację „Związku Narodu Rosyjskiego“, którego honorowym prezesem był.. car Mikołaj II.
Car i następca tronu nosili na piersiach znak tego związku, który był państwem w państwie, pozostając bezkarnym za popełnianie najohydniejszych i najbardziej krwawych zbrodni.
Postawiwszy sobie za zadanie zwalczanie rewolucji i jej tworu, parlamentu, „Związek narodu rosyjskiego“ oskarżył o rewolucyjność i o rozszerzanie ducha przewrotu w narodzie — nierosyjską część ludności imperjum, a więc Polaków, Gruzinów, Łotyszów, Żydów i... rosyjską inteligencję.
Warstwy rewolucyjne, do których należała najlepsza część inteligencji rosyjskiej, a także masa robotnicza i wszystkie związki zawodowe, również zorganizowały się i wybrały organ naczelny, kierujący rewolucją. Była nim Rada „robotniczych deputatów“, na czele której stanął młody adwokat, Chrustalew-Nosar i... późniejszy władca „czerwonej Rosji“, Bronsztejn-Trocki.
„Związek narodu rosyjskiego“ sformował oddziały zdeklasowanych ludzi: byłych więźniów kryminalnych, zbrodniarzy, żebraków, ludzi, nie mających żadnych określonych zajęć i żyjących z dnia na dzień, jak ptaki niebieskie, spędzających dzień w szynkach lub w parkach zamiejskich, a noc w przytułkach noclegowych lub aresztach policyjnych. Oddziały te zaczęły grasować po miastach. W 1905 roku krwawą falą przeszły przez sto miast pogromy, podczas których zabito około 4.000 i raniono około 10.000 ludzi.
Szczególnie znamienny był pogrom, dokonany 20 października w Tomsku na Syberji, szczegółowo opisany przez jednego z moich słuchaczy, studenta politechniki, a później posła do parlamentu, A. A. Skorochodowa.
Tłumy mieszkańców miasta, przeważnie urzędników, profesorów, nauczycieli i studentów, zebrały się w gmachu teatru celem wyrażenia radości z powodu manifestu, nadającego Rosji nowoczesną konstytucję. Podczas gdy w teatrze słuchano mów, wyjaśniających znaczenie tego aktu politycznego, główną ulicą sunął pochód, złożony z robotników, pracujących w rzeźniach miejskich, przy ładowaniu statków i kryp na rzece, byłych aresztantów a nawet mieszkańców więzienia kryminalnego, specjalnie na ten dzień zwolnionych. W tłumie prawie zupełnie dzikich, pijanych i zdemoralizowanych ludzi kręcili się agenci policji politycznej, podburzając i jątrząc przeciwko inteligencji. Na czele pochodu niesiono portret cara i kilka chorągwi kościelnych. Gdy tłum, uzbrojony w grube kije, kastety i noże, przechodził przed domem miejscowego biskupa, Makarego, „świątobliwy starzec“ wyszedł na balkon i błogosławił pochód, wzywając do wyrażenia uczuć patrjotycznych, co oznaczało walkę za nieograniczoną władzę monarchy. Tłum rzucił się do teatru, i rozpoczął się mord. Tych, którzy zdołali wymknąć się, chwytano na ulicy, zabijano kijami, strzelano do nich, lub wrzucano do rzeki. Dnia tego zginęło 1,200 ludzi, a wśród nich znany inżynier, pomocnik naczelnika kolei syberyjskiej, Polak — Klonowski.
Osobiście znałem biskupa Makarego. Mały, chudy starzec o ascetycznej twarzy, przypominającej stare, święte obrazy bizantyjskie, był synem chłopa syberyjskiego. Mało wykształcony, zesztywniały w psychologji caryzmu i prawosławia, był człowiekiem przebiegłym, złośliwym i zacofanym w przekonaniach, prześladującym wszelkie nowe, świeże prądy w kościele i społeczeństwie. Zrobił karjerę na krzewieniu prawosławia wśród tubylców Ałtaju, których spajał wódką i chrzcił, gdy pod wpływem alkoholu byli nieprzytomni. Po pogromie tomskim zaczął szybko posuwać się w hierarchji kościelnej. Został arcybiskupem, w kilka lat później członkiem Synodu, czyli ministerstwa wyznania prawosławnego, a wkrótce potem — metropolitą moskiewskim. Na tem najwyższem stanowisku w kościele prawosławnym naraził się jednak carowej, gdyż należał do spisku duchownych, którzy podczas wojny światowej dążyli do rozwodu cara z carową Aleksandrą, znienawidzoną przez niektóre wpływowe grupy arystokracji rosyjskiej.
W taki krwawy i antypaństwowy sposób działały w imię „cara, prawosławia i ojczyzny“ organizacje, należące do „Związku narodu rosyjskiego“.
Niedaleko od nich odeszły i partje liberalno-rewolucyjne. Psychologja burzycielska Rosjan i tu panowała wszechwładnie.
Liberali i rewolucjoniści rozumieli, że siłami inteligencji i proletarjatu pracującego nie potrafią zmusić rządu i cara do zupełnej reformy w duchu parlamentarnym. Trzeba było rzucić w wir walki politycznej siłę realną, której nie mogłyby zwalczyć wierne carowi wojska. Taką siłą była masa wieśniacza. Hasło, rzucone w stumiljonowe mrowie dzikich, głodnych i zrozpaczonych chłopów, było jakoby palącą się pochodnią, ciśniętą do stogu siana. Pożar odrazu ogarnął cały kraj. Była to wojna wieśniacza. Chłopi rzucili się do rabowania właścicieli większych posiadłości ziemskich. Plondrowano dwory, zabierano zapasy zboża i mąki, konfiskowano bydło, zagarniano ziemię bezprawnie na korzyść okolicznych wieśniaków. Zbrodnicze, niszczycielskie instynkty Rosjanina przejawiły się tu w całej pełni.
Widziałem później rezultaty tej chłopskiej rewolucji w gubernji petersburskiej, gdzie wieśniacy napadli na majątek ziemski Manujłowo, należący do S. M. Pawłowicza. Piękny, historyczny pałac, w którym były pamiątki po, mieszkającym tu niegdyś, największym z historyków rosyjskich — Karamzinie, splondrowano doszczętu — meble porąbano, obrazy pocięto, zwierciadła pobito, a z książek ułożono stos przed domem i zapalono. Rasowym koniom odrąbano nogi do kolan, psy myśliwskie powieszono, krowy i barany porżnięto na mięso.
Takie sceny w końcu 1905 r. odegrały się w 49 gubernjach Rosji europejskiej, szczególnie zaś tragicznie w kraju nadbałtyckim, gdzie chłopi-Łotysze wycinali w pień swoich panów, baronów niemieckich[1].
Jest to zjawisko charakterystyczne dla Rosji. Obserwowałem je później — podczas wojny z Niemcami, gdy wojska rosyjskie dopuszczały się najokropniejszych, najdzikszych mordów i rabunku w miastach Prus Wschodnich i Austrji, i gdy w tym rabunku brali udział oficerowie, należący do arystokratycznych rodzin. Widziałem przejawy tej azjatyckiej psychologji wojowniczych koczowników, tak właściwej Rosjanom, podczas wojny domowej za rządu Sowietów. W bratobójczej walce czerwoni i biali prześcigali się wzajemnie w przelewie krwi, w niszczeniu dobytku szeregów pokoleń narodu, w okrucieństwie, w pomysłowości zbrodni. Nie wiem, którzy są lepsi, a którzy gorsi, ale wiem, że przed obliczem Boga-Sędziego staną w szatach, zalanych krwią braci swoich i tych niewinnych narodów i plemion, które zrządzeniem surowego losu miały nieszczęście wchodzić w skład imperjum, a później rzeczypospolitej rosyjskiej.
Cios, zadany wojną wieśniaczą, był bardzo dotkliwy, gdyż pobudził synów chłopskich, służących w armji i flocie, do protestu i buntów.
Taka to fala wielkiej, krwawej powodzi waliła za mną, gdym powracał do Mandżurji.
- ↑ Patrz art. W. A. Posse’go, dod. do książki Ch. Seignobos’a „Polityczna historja współczesnej Europy“, Petersburg 1907 r. str. 521.