Od szczytu do otchłani/Część trzecia/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Od szczytu do otchłani
Podtytuł Wspomnienia i szkice
z 40 ilustracjami
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ PIĄTY.
MONTE CARLO WIĘZIENNE.

Hazard w życiu więziennem stanowi ważną, i jak się wydaje, nieodłączną stronę wegetowania pod kluczem. W dzień i w nocy grają aresztanci we wszystkie możliwe i niemożliwe gry w karty. Z tego powodu wynikają kłótnie i bójki, zwiększając ilość pacjentów w szpitalu więziennym. Karty czyli „paragrafy“ lub „kanony“, jak je nazywają aresztanci, są najmilszą dla nich rozrywką. Podczas gry rzadko zdarzają się wypadki fałszerstwa, a przyłapanego na gorącym uczynku biją ciężko i długo. Jednak ludzie o wielkiej zręczności w palcach nieraz zgromadzają u siebie cały dobytek więzienia.
Szczególnie często dzieje się to wtedy, gdy na podwórzu, podczas przechadzki, lub w jednej z cel utworzy się „majdan“. Jest to słowo tatarskie i oznacza — plac.
„Majdan“ staje się wtedy jakgdyby Monte-Carlo. Tam gra całe więzienie i tam się przyjmuje wszelkie stawki, a więc pieniądze, ubranie, obuwie, różne przedmioty: mydło, szczotki, grzebienie, papierosy, scyzoryki, porcje codziennej strawy więziennej, przysmaki, przynoszone z miasta. Któryś z aresztantów nagle ogłasza, że zakłada „majdan“. Wywiera to duże wrażenie i wszyscy zaczynają się przygotowywać do odwiedzenia „Monte-Carlo“. Władze więzienne patrzą na to przez palce, gdyż w takich chwilach więźniowie są znacznie spokojniejsi i posłuszniejsi, gdyż mają jakie takie zajęcie i przeżycia.
Gdy właściciel majdanu zbierze sporo pieniędzy i przedmiotów od nieszczęśliwych graczy, zjawiają się aresztanci najbardziej hazardujący. Jedni z nich proponują przedsiębiorcy grę „do skóry“, drudzy „o wolność“.
Jeżeli pierwsi przegrają, wtedy łatwo zrozumieć, co znaczy grać „do skóry“. Przegrawszy cały majątek, ryzykują oni wszystko, co mają na sobie, a po nieszczęśliwej karcie pozostają tylko we własnej skórze. Taki niefortunny gracz kryje się później w swojej celi, otula się kołdrą i prowadzi życie bardzo nędzne, życie praojca Adama z tą tylko różnicą, że w więzieniu niema Ewy, któraby go nakarmiła chociażby zakazanem jabłkiem. Kończy się na tem, że władze spostrzegą wreszcie opłakany stan nieszczęśliwego gracza, który przegrał szaty więzienne, wydadzą mu inne łachmany i wsadzą do ciemnej celi za karę, a przekonawszy się, że „majdan“ za daleko się posunął, pakują jego właściciela do jednej celi z ofiarą, gdzie obaj po kilku bójkach nareszcie zawierają traktat pokojowy i wychodzą potem na światło dzienne w zupełnej zgodzie.
Bardziej tragiczną jest gra „o wolność“. Aresztant — stary, wprawny, doświadczony sam sobie zdobywa wolność. O niej marzy i do walki o nią stale się przygotowuje. Orężem do tej walki są: piła do przecinania kajdan i krat, nóż — do napadu i obrony; rewolwer, łopatka do kopania podziemnych kanałów, prowadzących poza mury, patron dynamitowy, blok piroksylinowy do podminowania fundamentów i inne przyrządy i materjały do robienia podkopu.
Grający „o wolność“ aresztant stawia wszystko, co posiada do zdobycia wolności, a przegrawszy to, traci nadzieję na wyrwanie się poza mury kamiennego worka i, zrozpaczony, nieraz sam przerywa nić swego życia. Bywają wypadki, gdy gracz stawia nawet swoje życie, a bywa to wtedy, gdy jego szczęśliwy przeciwnik żąda zrobienia dla siebie podkopu do ucieczki. Jeżeli nawet aresztant przy tej pracy nie zginie w norze podziemnej, przywalony ziemią, to w każdym razie może ucierpieć bardzo, bo sędzia, wykrywszy jego udział w ucieczce, doda mu do terminu więzienia 5 albo nawet 10 lat.
Taki jest hazard więzienny. Czasami najniewinniejszą stawką jest własny nos. Zapomocą dwunastu kart szczęśliwy przeciwnik umiejętnie zmienia nos przegranego w olbrzymi burak lub pomidor, okładając tę niewinną część ciała tylu razami, ile punktów właściciel niefortunnego nosa przegrał. W więzieniu stale się widzi aresztantów z czerwonemi, obrzmiałemi nosami, — ofiarami hazardu, uprawianego w „Monte Carlo“ za kratami. Nieraz daje się słyszeć taka rozmowa:
— Znowu, Michale, przegrałeś? — pyta ze współczuciem aresztant, bacznie przyglądając się barwnemu, opuchniętemu nosowi przyjaciela.
— A znowu! — odpowiada ten melancholijnie, ostrożnie dotykając się zdeformowanej części swego rozgoryczonego oblicza.
— Widzę, że miałeś do zapłacenia sto punktów?
— Sto pięć... — pada cicha, pełna rezygnacji odpowiedź, i rozmowa się urywa.
Czasem zaś hazard żąda ciężkiej ofiary — ofiary z nadziei na wolność, lub nawet życia.
Lecz istnienie w czterech ścianach jest tak niewymownie ciężkie i przygnębiające, że hazard święci swoje triumfy, i ludzie w kajdanach i bez kajdan uciekają się do niego, jako do źródła wrażeń i emocyj, stawiając na kartę nawet własne życie.
Nieraz obserwowałem majdany i aresztantów, grających w gry najhazardowniejsze. Pamiętam jedną scenę. Na majdanie szła gra w „Macao“. Szczególnie zapamiętale grał stary, gruby Żyd, Jakób Ruzia. Nie miał „fartu“[1], i cała postać Ruzi z dużym, zwisającym brzuchem i łysą głową, potwornie cienkiemi nogami i załzawionemi oczami zdradzała niepowodzenie, „pech“.
Jakób był pijany i, mieszając do rosyjskiej mowy żydowskie wyrazy żargonowe, ohydnie klął, rzucał grę, znowu chwytał karty drżącemi palcami, schylał się nad majdanem, klękał, padał na czworaki, lecz nic nie pomagało i wciąż przegrywał.
Kilku przyjaciół chciało go od gry powstrzymać.
Lecz Ruzia, klnąc i skacząc ze złości, znowu porwał karty i rozpoczął nową grę, krzycząc:
— Wszystko jedno! Stary Jakób powinien umrzeć. Jakób dziś pijany! Jakób gra w „paragrafy“! Człowiek powinien coś robić, póki nie zdechnie tu z wami...
— No! Poco ci, Jakóbie, umierać?! — zaprotestował któryś z aresztantów.
— A ty co sobie myślisz, bałwanie?! — krzyknął z wściekłością Ruzia. — Mam tu żyć bez końca? Niech ogień spali takie życie, bo mnie ono niepotrzebne!..
Jakób zmieszał karty i nagle zaczął wykrzykiwać głosem płaczliwym:
— Jakób pijany! Gra dziś stary Jakób! A nikt nie pomyśli o tem, jak Jakób żyć będzie dalej, gdy przegrał cały „sormak“?[2] Skąd weźmie Ruzia teraz herbaty i cukru? Za co kupi spirytusu i tytuniu? Za co kupi teraz to wszystko? Nie mogę przecież wpełznąć do cudzej „hazy“[3] i ukraść dla siebie. Eh, wy, wisielcy!
Gracze śmieli się z łez pijanego Ruzi, lecz jeden z aresztantów ulitował się nad nim i umyślnie przegrał do niego srebrnego rubla i kilka drobnych monet. Stary Żyd spostrzegł to, wziął pieniądze, zamyślił się, spojrzał potem załzawionemi oczami na uśmiechnięte twarze graczy i nagle wybuchnął straszliwem przekleństwem. Przez potok ohydnych słów słychać było:
— Litować się nad Jakóbem? Litować się nad starym Ruzią? Kto śmie litować się? Kto prosi o łaskę? Jakób nic od nikogo nie potrzebuje! Jakób pijany, ale rozumie, że jest na świecie samotny... jak...
Stary umilkł, szukając porównania, i nagle cichym, poważnym głosem skończył:
— ...jak kat...
Ruzia wstał, podrzucił kilka razy na dłoni wygrane pieniądze a później, zabawnie rozkraczywszy cienkie nogi i przechyliwszy się całem ciałem, z rozmachem cisnął monety za mur. Zrobiwszy to, poprawił na sobie ubranie i odszedł w kąt zagrody, mrucząc:
— Nic dla Jakóba nie potrzeba! Jakób zdechnie w więzieniu nędzarzem!..
Aresztanci zanosili się od śmiechu, patrząc na rozwścieczonego towarzysza, i mówili między sobą:
— Ten Ruzia to — hardy djabeł!.. A gdy pijany — płacze, jak dziecko!.. Stary błazen!..
Po chwili rozpoczęto nową grę.
Ruzia jednak już nie zbliżał się do majdanu. Siedział na ziemi, podwinąwszy pod siebie cienkie, pałąkowate nogi. Był zamyślony, a w jego zaczerwienionych, łzawych oczach świecił głęboki smutek.
Oprócz kart Monte-Carlo więzienne uprawia inny hazard, coś nakształt sportu: boksu, czy foot-ball’u. Są to gry „w żgut“, „w nieboszczyka“ i „w kozła“.
„Żgut“ jest słowem pochodzenia rosyjskiego; oznacza narzędzie, które pali. Jest to gruba, twarda lina, spleciona z trzech namoczonych ręczników. Uderzenie taką liną sprawia straszliwy, palący ból. Odbywa się owa gra w taki sposób. Jednemu z graczy zawiązują oczy chustką i otaczają go kołem. Ktoś z aresztantów zadaje liną cios w plecy stojącego pośrodku towarzysza i chowa „żgut“. Uderzony zdejmuje z oczu opaskę i powinien wskazać tego, który go uderzył. Jeżeli nie zgadnie, znowu nakłada opaskę, i powtarza się ta sama procedura, która czasami trwa tak długo, że zmienia się nareszcie w torturę. Jeżeli zaś uderzony zgadnie, wtedy ten, który go smagnął „żgutem“, dostaje od niego pięć uderzeń i sam staje w środku.
Jest to „sport“ bardzo bolesny.
Podobna do niego jest gra „w nieboszczyka“.
Ktoś z aresztantów kładzie się na ziemi twarzą do góry, na piersiach umieszczają mu małą deseczkę. Leżący przedstawia nieboszczyka, a gracze schylają się nad nim i ustami dotykają deseczki. Nieboszczyk stara się rękami i nogami objąć któregoś ze schylających się nad nim graczy, a gdy ten boryka się z nieboszczykiem, inni sieką go linami z ręczników.
Trzymany przez nieboszczyka powinien wyrwać się z jego objęć i złapać któregoś z graczy w chwili, gdy ten zamachnął się na niego. Wtedy zadaje mu pięć ciosów i gra trwa dalej.
Gra w „kozła“ jest mniej dzika i należy do ćwiczeń z lekkiej atletyki. Dwóch czy trzech graczy obejmuje się rękami, a przez tę grupę inni skaczą, rozpędzając się zdaleka i odbijając od ich pleców rękami. Hazard polega na tem, że gracze zakładają się o najlepszego sportsmena, a gdy skok się nie udał, sportsmen płaci swoim grzbietem, ponieważ przegrani biją go cienkiemi, jak linijki klasowe, deszczułkami.
W ten sposób ludność więzień rosyjskich uprzyjemniała sobie swoje smutne i bezcelowe życie.
Czy teraz lepiej, czy gorzej w tych więzieniach? — mimowoli nasuwa się pytanie.
Odpowiem bez wahania i namysłu, że gorzej! Gorzej, ponieważ legendarnych „Iwanów“ i aresztantów kryminalnych już prawie niema po więzieniach, a ludność kamiennych worków stanowi inteligencja i burżuazja, nie godząca się z teorjami komunizmu i z rządem sowietów. Ci już nie grają w karty, nie zabawiają się sportem w rodzaju „kozła“ lub „żguta“, gdyż wiedzą, że w lochach więzienia czeka na nich kat. Jeżeli władze teraźniejsze wypuszczą ich na wolność, to poto tylko, aby umarli śmiercią głodową, przeklinając dzień swego zjawienia się na świat na ziemi nieszczęśliwej Rosji, duszącej się w „kurzawie ludzkiej“, w oparach niewinnie przelanej krwi.





  1. Fortuny, szczęścia.
  2. Sormak — gotówka.
  3. Mieszkanie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.