Oliwer Twist/Tom I/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Oliwer Twist |
Pochodzenie | Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Data wyd. | 1845 |
Druk | Breikopf i Hærtel |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Oliver Twist |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Pomiędzy wielu innymi zakładami publicznymi, powszechnymi po wszystkich prawie, czy to mniejszych, czy większych miastach Anglii, znajdują się także i domy robocze. Posiadaniem podobnego domu roboczego szczyciło się także i pewne miasteczko, którego nazwiska z wielu i bardzo ważnych przyczyn wymienić nie mogę, a nieprawdziwego mu nadać nie chcę. W tym tedy pomniku nędzy urodził się na tym padole płaczu i
przypadkowości ów śmiertelnik, którego imie na czele tego rozdziału stoi. Kiedy to nastąpiło, nadmieniać nie myślę; nie sądzę bowiem, aby ta wiadomość wielką wagę dla czytelnika mieć mogła.
Gdy ta dziecina przez lekarza gminy w ten świat cierpień i boleści wprowadzoną została, długo wielka wątpliwość zachodziła, czyli tak długo przynajmniéj pożyje, iżby mu jakie imie nadawać potrzeba. W przeciwnym bowiem razie jak największe podobieństwo było, iżbyśmy żadnych pamiętników o nim nie byli mieli; a gdyby kiedykolwiek jakie były wyszły, w kilku wierszach zawarte, byłyby przynajmniéj tę zasługę nieoszacowaną miały, iżby za wzór zwięzłości i prawdziwości w pisaniu życiorysów dla pismiennictwa wszystkich wieków i narodów uchodzić mogły.
Lubo twierdzić wcale nie myślę, że to jest wypadkiem najszczęśliwszym i najpomyślniejszym dla istoty ludzkiéj, jeżeli się w domu roboczym urodzi, to jednak powiedzieć mogę, że w obecnym szczególnym przypadku, było to najszczęśliwszém wydarzeniem, jakie tylko Oliwera Twista spotkać mogło. Niezmierna bowiem trudność zachodziła, zniewolić go do tego, aby sam na siebie przejął urząd oddychania, — czynność bardzo niemiła, do któréj nas jednak przyroda zmusza, chcąc, abyśmy samodzielnie i swobodnie istnieć mogli; — leżał przytém stękając na kawałku lichego materaca, a los jego tak się między tym i tamtym światem ważył, iż się na chwilę zdawało, że się najpodobniéj na korzyść ostatniego stanowczo przechyli. Gdyby Oliwer był pod ów czas był otoczony troskliwemi babkami i trwożliwemi ciotkami, zręcznemi akuszerkami i głęboko uczonymi a biegłymi lekarzami, byłby się niezawodnie i niezaprzecznie do wieczności przeniósł. Ale że nikogo przy nim nie było, prócz biednéj staréj kobieciny, nieco podchmielonéj niezwykłą ilością piwa, i lekarza obowiązkowego, przez gminę utrzymywanego, Oliwer się bez wszelkiéj przeszkody z przyrodą mógł rozprawić, a ta w końcu upór jego pokonała.
Wypadkiem téj walki było, iż Oliwer po wielu wysileniach kichnął i mieszkańcom roboczego domu nowy ciężar, na gminę nałożony, takim wrzaskiem donośnym ogłaszać począł, jakiego się tylko po chłopcu, tego prawdziwie korzystnego narzędzia, głosu, nie dłużéj jak trzy minut blizko dopiero posiadającego, rozumnie spodziewać można.
Skoro tylko Oliwer dał ten pierwszy znak swobodnego i samodzielnego użycia płuc swoich, kołdra, z różnobarwnych płatków zeszyta, i na żelazném łóżku niedbale porzucona, nagle się ruszyła, a głowa i twarz blada młodéj kobiety zwolna z poduszki się podniosła i głosem słabym dość niezrozumiale te słowa wymówiła:
— Pozwólcie, niech dziecię zobaczę, a potém umrę!
Lekarz siedział obrócony twarzą do ognia na kominku, grzejąc sobie przy nim ręce po kolei, a potém je zacierając; lecz gdy głos młodéj kobiety usłyszał, wstał, zbliżył się do łóżka i rzekł z daleko większą dobrodusznością i uprzejmością, niżby się tego po nim spodziewać można było:
— Nie powinnaś jeszcze myśleć o śmierci, moja kochana!
— Niechże Bóg uchowa, moja lubko! — zawołała dozorczyni, kryjąc śpiesznie do kieszeni wielką flaszkę zieloną, z któréj właśnie w kąciku kilka łyków namiętnie pociągnęła, — niech Bóg uchowa, moja lubko! Jak pożyjesz tak długo, jak ja, Sir, i będziesz miała trzynaścioro dzieci, jak ja, Sir, z których wszystkie pomarły prócz dwojga, będących tutaj przy mnie w domu roboczym, to inaczéj mówić będziesz, moja lubko; niech cię Bóg uchowa! Pomyśl tylko, co to znaczy być matką! Oto jest to jagnie kochane.
To wskazanie obowiązków macierzyństwa nie musiało widocznie zrobić na choréj wielkiego i pożądanego wrażenia, kiedy na to głową tylko wzruszyła i ręce po dziecię wyciągnęła.
Lekarz jej podał syneczka, a ona swoje blade i zimne usta namiętnie do jego czoło przytuliła, potém ręką po czole i oczach przesunęła, wzrokiem osłupiałym
po izbie potoczyła, zadrżała, upadła i — skonała. Wszelkich sposobów użyto, aby ją do siebie przywrócić; nacierano jej ręce, nogi, piersi, skronie; lecz krew w jéj żyłach na wieki zastygła. Mówiono jej o nadziei i pocieszeniu, ....lecz nadziei i pociechy od dawna już dla niéj nie było.
— Już się z nią skończyło, pani Niedopytalska, — ozwał się lekarz nareszcie.
— Biedna kobiecina! to prawda, już skończyła, — odpowiedziała dozorczyni, podnosząc z kołdry korek od butelki zielonéj, któren jej wypadł przy schylaniu się po dziecko, gdy je z rąk trupa odbierała. — Biedna kobiecina!
— Niekoniecznie po mnie posełać, gdyby dziecko w nocy bardzo krzyczało, moja pani Niedopytalska, — rzekł lekarz wdziewając rękawiczki z wielkim namysłem. — Będzie ono zapewne bardzo niespokojne. Dajcie mu trochę papki.
Poczém zasadził kapelusz na głowę, a wychodząc jeszcze raz przy łóżku się zatrzymał i dodał:
— Nie brzydka wcale była z niéj kobieta!..... Czy nie wiesz z kąd przybyła?
— Przywieziono ją tutaj przeszłéj nocy na rozkaz Wójta Gminy, — odpowiedziała staruszka. — Znaleziono ją leżącą na ulicy.... Musiała ona nie małą odbyć podróż, bo trzewiki miała podarte. Lecz z kąd przyszła i dokąd szła, o tém nikt nie wie.
Lekarz nachylił się do nieboszczki i podniósł lewą jéj rękę.
— Stare dzieje! — rzekł potrząsając głową, — nie ma obrączki ślubnéj. Dobra noc!
Szanowny lekarz poszedł sobie na objad, a dozorczyni, posiliwszy się jeszcze trochę z butelki, usiadła przy ogniu na małym stołeczku, i zaczęła dziecię powijać i ubierać.
Jakże pięknym przykładem potęgi ubioru był ten młodziutki Oliwer Twist!.... Zawinięty w prześcieradło, stanowiące dotąd jedyne jego pokrycie, mógł tak dobrze uchodzić za dziecko wielkiego pana, jak i żebraka;...... a najdumniejszy nawet cudzoziemiec nie byłby w stanie rozpoznać i oznaczyć tego stopnia w układzie społeczeńskim, do którego on należał. Lecz gdy obwinięty został w starą, bawełnianą sukienkę, któréj barwa wypłowiała od długiego używania, czyniąc już mało sto razy tę samą usługę, został natychmiast naznaczony piętnem pewnego stanu, i spadł bardzo nisko, — bo aż na stopień wychowanka gminy, — sieroty z domu roboczego, — téj nędznéj, na pół z głodu umierającéj istoty, która w nędzy życie swoje wlokąc, od wszystkich pogardzana i potrącana, od nikogo litości nie doznaje.
Oliwer krzyczał żwawo. Lecz gdyby mógł był wtedy już o tém wiedzieć, że był sierotą, zostającą na łasce Starszyzny Gminy i dozorców domu roboczego, byłby może jeszcze bardziéj krzyczał.