Oliwer Twist/Tom I/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Oliwer Twist |
Pochodzenie | Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Data wyd. | 1845 |
Druk | Breikopf i Hærtel |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Oliver Twist |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Przez następne ośm do dziewięciu miesięcy, Oliwer Twist był ofiarą systematycznéj zdrady i oszukaństwa; — gdyż go bez piersi karmiono. Władze domu roboczego doniosły w swojém urzędowém sprawozdaniu o wygłodniałym i zatrważającym stanie téj nędznéj sieroty; a zwierzchność Gminy z wszelką powagą i godnością u władz domu roboczego wywiedzieć się kazała, czyli przypadkiem niema takiéj kobiety w ich zakładzie, któraby Oliwerowi Twistowi tego pokarmu i pocieszenia dostarczyć zdołała, jakie mu koniecznie potrzebne było. Na co, po urzędowéj zwłoce, pokornie odpowiedziano, iż podobnéj kobiety w domu roboczym nie było.
W skutek tego zwierzchność Gminy wspaniałomyślnie i miłościwie postanowić raczyła, aby Oliwera wydzierzawiono; czyli innemi słowy, aby oddany został do drugiego zakładu podrzędnego, o trzy mile prawie odległego, w którym już dwudziestu do trzydziestu podobnych jemu zbrodniarzy przeciwko ustawom dla ubogich po podłodze pełzało, nie obciążonych nigdy ani zbyteczném jadłem, ani téż zbytecznym ubiorem. Ci mali złoczyńcy zostawali tam pod opieką macierzyńską pewnéj staruszki, która ich za opłatę tygodniową siedmiu pensów od głowy niezmiernie czule do siebie przyjmowała i ciągle tak troskliwie opatrywała, iż żadne na przeładowanie żołądka nigdy nie zachorowało. Bo téż to i siedm pensów (groszy polskich) tygodniowéj zapłaty od głowy, zwłaszcza przy drożyznie angielskiej, ładna i okrągła sumka! — Za siedm pensów wiele dostać można, — za siedm pensów można nawet czasem i żołądek przeładować, i to niebezpiecznie.
Owa staruszka była to kobieta niepospolitego doświadczenia i rozumu; znała się ona dobrze na tém, co pożyteczném było dla dzieci, lecz téż i o tém jeszcze lepiéj wiedziała, co, kiedy i pod jakiemi warunkami dla niéj saméj najkorzystniejsze być mogło. Ztąd téż, idąc za roztropnością i przebiegłością swoją, większą część owéj tygodniowéj zapłaty jako rządna gospodyni dla siebie oszczędzała, a wzrastające pokolenie Gminy na mniejsze jeszcze porcyje wskazała, jak mu pierwotnie przeznaczone były; przez co, znalazłszy w tak wielkiéj głębi, jeszcze większą głębię, jasno dowiodła, iż niepospolitą gospodynią i filozofką była.
Komuż by nie była znajoma powieść o pewnym wielkim badaczu i praktycznym filozofie, który przez głębokie dociekanie do utworzenia téj bardzo przemyślnéj i pożytecznéj teoryi doszedł, że koń bez jadła żyć może. A ponieważ wszyscy filozofowie praktyczni wszystko zawsze na własną korzyść obrócić umieją i do osobistego zysku przedewszystkiem stosują, dla tego téż i ów filozof swojéj teoryi na własną korzyść poprzód chciał doświadczyć, nimby sposób wyszukał spieniężenia swojego wynalazku, lub przynajmniéj ciągnienia z niego dochodu przez długie lata, uzyskawszy od rządu na to przywilej. Jakoż udało mu się było przyprowadzić swego konia już do tego, że się jedném źdźbłem słomy na dzień mógł obejść. I niezawodnie byłby się z niego tak dziarskiego i ognistego rumaka doczekał, jakiego nikt jeszcze dotąd nie miał, gdyby śmierć jego nie była nastąpiła właśnie na dwadzieścia cztéry godzin przed tém, nim czysto-filozoficzną strawę z powietrza po raz pierwszy miał dostać.
Nieszczęściem dla naszéj praktycznéj filozofki, któréj opiece i staraniom mały Oliwer Twist był poruczony, tenże sam skutek wieńczył ten system jéj rządności i oszczędności; zwykle bowiem się wydarzało, iż téjże tak miłéj dla staruszki chwili, kiedy dziecko sposób wynalazło żyć ile możności jak najmniejszą ilością ile możności jak najlichszéj strawy, z dziesięciu pewnie ośm do dziewięciu jakby na złość umierało, i to albo z zimna lub głodu, albo téż wpadłszy w ogień przez niedbałość, albo téż udusiwszy się jakimkolwiek bądź przypadkiem. Zawsze jednak ta biedna, nędzna istota na tamten świat się przeniosła i do ojców swoich dostała, którzy jej tutaj na tym nie byli wcale znani.
Jeżeli zaś przypadkiem śledztwo ściślejsze jak zazwyczaj nastąpiło z przyczyny niezwykłéj śmiertelności sierót Gminy, które albo przy składaniu łóżek niespostrzeżono, albo téż przez nieostrożność przy praniu bielizny gorącą wodą oparzono, — co się jednak bardzo rzadko wydarzyło, gdyż rządna staruszka jak najusilniéj wszystkiego, co najmniejsze podobieństwo do prania bielizny miało, unikać umiała, — a Sądy przysięgłych sobie coś w głowie ubrdały, i żądały, aby im na ich nudne pytania odpowiadano; albo téż jeżeli lud Gminy w nie swoje rzeczy wtrącać się zaczął, i zaskarżenie swoje z licznemi podpisami do władz wyższych podać zamyślał, wtedy zwykle podobnem nieprzyzwoitościom zaświadczeniem lekarza, lub téż złożeniem przysięgi Woźnego Gminy natychmiast zaradzić umiano; pierwszy bowiem zawsze ciało trupa otwierał i nigdy w niém nic nie znalazł, — co było rzeczywiście jak największą prawdą; — drugi zaś bez pytania wszystko przysięgą swoją stwierdzał, co tylko powagę urzędników zakładu utrzymać mogło, a to nie małém poświęceniem z jego strony było. Prócz tego zbór zwierzchników Gminy czasami także pielgrzymki do owego zakładu odprawiał; zawsze jednak dniem poprzód Woźnego z tém uwiadomieniem wysłał, że przybędzie. Gdy tedy przybyli, zastali wszystko w porządku, dzieci umyte i czysto ubrane, a czegóż więcéj naród od nich mógł żądać?..
Niepodobna się spodziewać, aby takowy sposób wydzierzawienia dzieci miał korzyści nadzwyczajne przynosić. To było téż powodem, że ósma rocznica urodzin Oliwera Twista zastała go chłopcem bladym, chudym, znędzniałym i bardzo szczuplutkim. Lecz przyroda, czyli téż prawa dziedziczność pierś jego za to niepospolicie silnemi płucami uposażyła, które z powodu szczupłéj strawy zakładu wiele miały miejsca do rozszerzenia się i rozrastania. A może téż i tej okoliczności przypisać potrzeba, że Oliwer ósmych urodzin swoich dożył.
Cokolwiek bądź, to jednak pewna, że to była właśnie ósma rocznica jego urodzin, a on ją obchodził w piwnicy na węgle, w dobraném towarzystwie dwóch innych rówienników swoich, którzy się z nim najprzód dla zdrowia pobili, późniéj zaś do piwnicy za tę wielką zbrodnię zamknięci zostali, iż się głodnymi być poważyli, kiedy pani Mann, owa poczciwa gospodyni domu, niespodziewanym widokiem pana Bumble, Woźnego Gminy, przestraszoną została, który się do drzwiczek od bramy ogrodowéj dobijał i je odemknąć usiłował.
— O dla Boga najwyższego! Czy to wy, panie Bumble? — zawołała pani Mann, wychylając głowę przez okienko z przedziwnie udaném uniesieniem radości. — Zosiu, wyprowadź natychmiast Oliwera i jego dwóch towarzyszów z piwnicy i umyj ich spiesznie.... O dalibóg, panie Bumble! jakże się cieszę, że was oglądam, Sir.
Lecz pan Bumble był to mężczyzna otyły i do tego bardzo popędliwy. Zamiast tedy mile i przyjaźnie odpowiedzieć na to przychylne i serdeczne powitanie, wstrząsnął gniewliwie małemi drzwiczkami i uderzył nakoniec nogą w nie z taką siłą, na jaką się tylko noga Woźnego Gminy kiedykolwiek zdobyć mogła.
— O na miłość Boga! — zawołała pani Mann, wypadając ze swojego mieszkania,.... będąc teraz pewną, iż owych trzech chłopców pod ten czas z piwnicy wyprowadzono, ubrano i umyto; — o na miłość Boga! a ja zapomniałam całkiem, że drzwiczki z wewnątrz zamknięte, aby ta kochana dziatwa na ulicę nie wybiegła.... proszę wejść Sir, proszę wejść, proszę....
A każdemu słowu tych zaprosin taki dyg wdzięczny i powabny towarzyszył, żeby nawet serce samego Wójta Gminy był zmiękczył, lecz serca pana Bumble zmiękczyć nie potrafił.
— Czy sądzisz, moja mości pani Mann, — łajał w gniewie pan Bumble, chwyciwszy mocniéj za laskę, — że to jest przyzwoicie i zgodne z winném uszanowaniem dać tak długo czekać za bramą od ogrodu urzędnikowi Gminy, przybywającemu do ciebie w sprawie Gminy, dotyczącéj się sierót Gminy, ha, co? Czyś może o tém zapomniała, moja mości pani Mann, że i ty jesteś w usługach Gminy i płatną od Gminy?
— Wiem o tém, wiem, panie Bumble! Ja poszłam tylko te lube dzieci, które was tak bardzo kochają, o waszém przybyciu, Sir, uwiadomić, — odpowiedziała pani Mann z nadzwyczajną pokorą i uległością.
Pan Bumble nie małe miał rozumienie o potędze swéj wymowności i godności. Pierwszą okazał, a drugą sobie wywalczył. Spuścił tedy trochę z tonu.
— Dobrze już dobrze, moja pani Mann, — odpowiedział Bumble cokolwiek spokojniéj; — być może iż się rzecz tak ma jak mówisz, być może. Proszę iść naprzód, moja pani Mann. Ja tu przychodzę z urzędu i mam pewne polecenie dopełnić.
Pani Mann zaprowadziła Woźnego do małéj izdebki z posadzką cegłą wykładaną, podała mu krzesło i położyła własnoręcznie z uprzejmością nadzwyczajną jego kapelusz trójgraniasty i laskę urzędową przed nim na stoliku. Pan Bumble otarł pot z czoła, którym przechadzka ono pokryła, spojrzał z upodobaniem na swój kapelusz trójgraniasty i uśmiechnął się. Tak jest, on się uśmiechnął. Wszak Woźnemi są tylko ludzie; dla tego się téż i pan Bumble uśmiechnął.
— Gdybyście mi tego za złe nie wzięli, panie Bumble, co wam powiem.... — ozwała się pani Mann z ujmującém przymileniem; — droga trochę daleka, Sir,.... wy o tém sami wiecie, inaczéj bym się wspomnieć nie poważyła;.... możebyście się kapkę czego dla posilenia napili, panie Bumble?
— Ani kapki,.... ani kapki!.... — odpowiedział pan Bumble, posunąwszy prawą ręką poziomo w powietrzu z pewną spokojnością i godnością.
— Ale przecie, — nalegała pani Mann, umiejąc dobrze ocenić i dźwięk głosu, z jakim to odmówienie wyrzeczono, i ruch ręki, który mu towarzyszył. — Tylko małą kapeczkę Sir, wraz z kropelką zimnéj wody i odrobinką cukru.
Pan Bumble krząknął.
— Tylko kapeczkę, — nalegała pani Mann uporczywie.
— Cóż tam masz takiego? — zapytał nareszcie Woźny.
— Coś, co zawsze pod ręką mieć muszę dla dzieci na przypadek, gdyby które z nich zachorowało. Kontuszuwkę, jeżeli przyjąć zechcecie, panie Bumble, — odpowiedziała pani Mann idąc do szafki w kącie stojącéj, z któréj butelkę i flaszkę wyjęła. — Czyściutką kontuszuwkę!
— I ty, moja droga pani Mann, dzieciom wódkę dajesz? — zawołał Bumble z zadziwieniem, śledząc chciwie oczyma nader zajmujące widowisko żarcia się wódki z wodą.
— Bóg widzi, że to czynię, chociaż w tych czasach bardzo droga, — odpowiedziała ta poczciwa gospodyni; — wszak wiecie sami Sir, żebym tego na sercu nie zniosła, gdyby które z tych biedaków cierpieć miało.
— To prawda, to prawda, — potwierdził Bumble; — wiem ja o tém dobrze, iż jesteś kobietą litościwą; prawdziwą matką dla nich, moja pani Mann.
Tutaj pani Mann szklankę przed nim postawiła.
— Przy najbliższéj sposobności zrobię o tém wzmiankę przełożonym Gminy, droga pani Mann.
Tutaj szklankę przysunął do siebie.
— Raz jeszcze powtarzam, żeby nawet rodzona matka tkliwszą dla nich być nie mogła.
Teraz wodę z cukrem i wódką zamieszał.
— Piję,.. piję za zdrowie twoje moja pani Mann!
I za jednym łykiem szklankę odrazu do połowy wychylił.
— A teraz pomówmy o naszych sprawach urzędowych, — ozwał się w końcu Woźny Gminy, dobywając z kieszeni bocznéj skórzanego pularesu. — Znajduje się tutaj chłopiec, któremu na chrzcie imie Oliwer,.. Oliwer Twist dano. Temu się dzisiaj właśnie ośm lat skończyło.
— Niech go Bóg od złego uchowa! — rzekła pani Mann, końcem fartuszka oczy sobie zaogniając.
— Jednak, pomimo wypisaną nagrodę dziesięciu funtów, którą późniéj na dwadzieścia podwyższono,.... pomimo to nadzwyczajne, i śmiało powiedzieć mogę, niesłychane, niepojęte wysilenie Zwierzchności Gminy i Władz domu roboczego, — rzekł Bumble w uniesieniu, — niepodobna było dotąd jeszcze wykryć, kto był jego ojcem, ani téż imienia, godności, i rodu jego matki.
Pani Mann załamała ręce z zadziwienia; po chwili namysłu jednak rzekła:
— Jakimże więc sposobem on jednak ma imie i nazwisko?
Woźny wyprostował się na to pytanie z dumą na krześle i odpowiedział:
— Ja mu to jedno i drugie nadałem!....
— Kto,.. wy panie Bumble?
— Tak jest, ja, pani Mann. Nadajemy naszem sierotom nazwiska w porządku abecadłowym. Na ostatniego przed nim padło z kolei S., nazwałem go tedy Swubble. Ten przypadł na T., Twist się przeto nazywa. Następujący po nim zowie się Unwin, a ostatni Vilkins. Mam ja nazwiska wypisane na wszystkie głoski abecadła od początku aż do końca; a gdy do Z dojdę, to znowu od A zaczynam.
— Jak widzę, to z was prawdziwy uczony, Sir, — rzekła pani Mann.
— Być to może, — odpowiedział Woźny, któremu ta uwaga widocznie mocno pochlebiała, — być może,.. moja pani Mann.
Skończywszy potém wódkę z wodą, dodał:
— Oliwer już jest za stary, aby tutaj mógł dłużéj pozostać; zwierzchność Gminy przeto postanowiła odebrać go napowrót do domu roboczego, a ja tu sam osobiście przyszedłem, aby go wziąść ze sobą;.... bądźże więc tak dobra, moja pani Mann, i każ mi go natychmiast przywołać.
— Ja sama pójdę zaraz po niego, — odpowiedziała pani Mann i w tym celu z izby wyszła.
Pan Bumble nie długo czekać musiał. Albowiem dobrotliwa opiekunka Oliwera, którego pod ten czas o tyle przynajmniéj z grubéj skorupy brudu, twarz i ręce jego pokrywającéj, oczyszczono, o ile to się przez jednokrotne obmycie uczynić dało, niebawem go do izby wprowadziła.
— Ukłoń-że się temu panu, Oliwerze! — rzekła pani Mann do niego.
Oliwer się nizko skłonił; lecz wątpliwość pozostała, czyli Woźnemu na krześle, lub téż jego kapeluszowi trójgraniastemu na stole.
— Czy pójdziesz chętnie ze mną, Oliwerze? — zapytał pan Bamble uroczyście.
Oliwer chciał właśnie odpowiedzieć, żeby z największą ochotą z kimkolwiek bądź poszedł, byle tylko z tego zakładu raz został uwolnionym, gdy podniósłszy oczy w górę, z wejrzeniem pani Mann, stojącéj za krzesłem Woźnego, się spotkał, która, przenikając jego myśli, pięścią z wściekłością mu pogroziła. Zrozumiał on natychmiast to skinienie, gdyż ta pięść za nadto często po sobie wrażenia na jego ciele zostawiała, aby i w jego pamięci niemiłego wrażenia zostawić nie była miała.
— Czy pani także pójdzie ze mną? — zapytał biedny Oliwer.
— Nie, — odparł Woźny; — ale ona cię może czasami odwiedzić, jeźli zechce.
Nie byłać to wprawdzie wielka pociecha dla biednego chłopczyny; lecz jakkolwiek jeszcze młody, tyle jednak rozsądku już posiadał, że natychmiast poznał, iż mu wielki żal udawać wypadało. Jeżeli zaś o to chodziło, aby się rzewnemi zalać łzami, trudność w tém wielka dla nieszczęśliwego chłopczyny nie była, albowiem głód i świeżo odebrane chłosty, silnie mu do tego pomagały. Oliwer tedy jak najszczérzéj się rozpłakał.
Pani Mann, widząc ten dowód dobrego serca chłopczyny, mało sto razy go uściskała, i przyniosła mu kromkę chleba z masłem, z czego Oliwer daleko bardziéj rad był, a drugą dała mu na drogę, ażeby nie wyglądał bardzo wygłodniały, gdy do domu roboczego przybędzie.
Z kromką tedy chleba z masłem w jednéj ręce i małą szarą czapeczką na głowie, tém piętnem każdéj sieroty Gminy, Oliwer w towarzystwie pana Bumble to smutne mieszkanie opuścił, w którém najmniejsze słówko przyjaźne, lub spojrzenie przychylne, pierwszych lat jego dziecieństwa nie rozweseliło. A jednak smutek i boleść serce jego dziecięce opanowała, gdy brama ogrodowa za nim się zamknęła. Jakkolwiek owi towarzysze wspólnéj nędzy, których tutaj zostawiał, byli biedni i mali, byli oni jednak jedynemi przyjaciołami, których dotąd zaznał, a gorzkie uczucie zupełnego opuszczenia i usamotnienia na tym niezmiernym świata obszarze, zajęło po raz pierwszy serce tego chłopczyny.
Pan Bumble szerokim krokiem pośpieszał, a mały Oliwer, uczepiwszy się poły jego złotemi galonami obszytéj sukni, biegł obok niego, zapytując się za każdym ćwierć-milowym słupkiem, czy jeszcze daleko mają? na co pan Bumble zawsze krótko i gniewliwie odpowiadał; gdyż ta czułość chwilowa, którą wódka z wodą w sercu niektórych ludzi wznieca, dotąd już zupełnie wywietrzała, a pan Bumble, uczuciem swéj godności na wskróś przejęty, napowrót się stał Woźnym całą gębą.
Oliwer nawet ćwierć godziny spełna pomiędzy murami domu roboczego jeszcze niezabawił, zostając pod opieką staruszki, której go Woźny powierzył, i drugą kromkę chleba z masłem zaledwie pokonał, kiedy pan Bumble już powrócił i oświadczył mu, że to jest godzina zboru Władz domu roboczego, Wójta i ławników, a posiedzenie ich natychmiast nastąpi.
Oliwer, nie mając jasnego i dokładnego pojęcia, co to jest zbór i ławnicy, przeląkł się na tę wiadomość, zdziwił, i nie wiedział, czy się ma śmiać lub płakać. Nie miał jednak na tyle czasu, by się dobrze nad tém zastanowić, gdyż pan Bumble raz laską w głowę go uderzył, aby go z tego rozmyślania obudzić, a drugi raz w plecy, aby mu pośpiech zalecić. Rozkazawszy mu potém iść za sobą, zaprowadził go do obszernéj, wybielonéj izby, w której ośmiu do dziesięciu Jegomości przy okrągłym stole siedziało, a na czele ich, w krześle poręczowem, nieco nad inne wywyższoném, Jegomość nadzwyczaj otyły z obliczem pełném i rumianém.
— Ukłońże się panom zboru i ławnikom, — napomniał go Woźny.
Oliwer otarł kilka łez, które mu się z ócz potoczyły, i ukłonił się szczęśliwie stołowi.
— Jak się nazywasz chłopcze? — zapytał go nareszcie ów rumiany Jegomość z wysokiego krzesła.
Oliwer tak się przeląkł na widok tylu panów, że na całém ciele drżeć zaczął, a Woźny przytém tak silnie kułakiem nieznacznie z tyłu go uderzył, że się biednemu chłopczynie aż na płacz zebrało; te dwie przyczyny były zaś powodem, że zborowi głosem drżącym i niewyraźnym odpowiedział, z czego wynikło, iż jeden z przytomnych Jegomości, w białej kamizelce, głupim chłopcem go nazwał, co było oczywiście bardzo skutecznym środkiem do uspokojenia Oliwera, oddalenia od niego trwogi i wzniecenia w nim śmiałości i odwagi.
— Chłopcze, — ozwał się powtórnie ów Jegomość z wysokiego krzesła; — posłuchaj mnie! Sądzę, że wiesz, iż jesteś sierotą?
— Cóż to znaczy, Sir? — zapytał biedny Oliwer.
— Ten chłopiec rzeczywiście głupi,.... wiedziałem o tém, — wtrącił Jegomość w białej kamizelce stanowczo.
Jeżeli to prawda, że bywają stworzenia, obdarzone władzą poczucia istót, do tegoż samego rzędu, co i one należących, więc i nasz Jegomość w białej kamizelce był niezaprzecznie uzdolniony do wydania owego sądu i wyroku stanowczego.
— Pst! — napominał Jegomość z wysokiego krzesła. — Spodziewam się przecież, iż o tém wiesz przynajmniéj, że nie masz ani ojca, ani matki, i że cię Gmina na swoje koszta utrzymuje, nieprawdaż?
— Wiem panie! wyjąkał Oliwer, płacząc rzewnie.
— Czego ty płaczesz? — zapytał Jegomość w białej kamizelce. A musiało to być coś bardzo nadzwyczajnego. — Czego on tylko płakać może.
— Spodziewam się, że mówisz przecież pacierz co rano i wieczór, — ozwał się znów inny Jegomość grubym głosem, — i modlisz się za tych, którzy cię żywią, odziewają i pielęgnują, jak na prawego Chrześcijanina przystoi?
— Tak jest, — odpowiedział chłopczyna.
Ten ostatni Jegomość mimowolnie wielką prawdę wyrzekł. Trzeba było na to być Oliwerowi rzeczywiście prawym Chrześcijaninem, i to nadzwyczajnie gorliwym i cnotliwym Chrześcijaninem, aby się za tych modlić, którzy go żywili, pielęgnowali, i staranie o nim mieli. Lecz on tego nie czynił, gdyż go nikt modlić się nie nauczył.
— Kazaliśmy cię tutaj przyprowadzić, aby ci dać wychowanie i rzemiosła pożytecznego cię nauczyć, — rzekł rumiany Jegomość z wysokiego krzesła.
— Zaczniesz przeto od jutra szóstéj godziny z rana kłaki skubać, — dodał Jegomość w białej kamizelce.
Za to połączenie owych dwóch dobrodziejstw w jednej tak prostej czynności skubania kłaków, Oliwer nizkim ukłonem podziękował na skinienie bardzo dobitne Woźnego, który go potém do obszernéj izby zaprowadził, gdzie się ten biedny chłopczyna na łóżku twardém ułożyć musiał, i płaczem w sen ukołysał.
Jaki piękny obraz praw litościwych naszego kraju błogiego!.... Wszak pozwalają zasnąć człowiekowi biednemu,.... jeżeli może!
Biedny Oliwer!.... Kiedy snem błogim ujęty spoczywał, w zupełnej niewiadomości wszystkiego, co się w koło niego działo, ani mu się śniło, że zbór tego jeszcze wieczora postanowienie uchwalił, które wpływ największy na całą jego przyszłość wywrzeć miało. A jednak to w istocie się stało, rzecz zaś cała następnie się miała:
Członkowie tego zboru byli to wszystko ludzie mądrzy, rozważni, głęboko rzeczy biorący. Kiedy więc całą swoją uwagę na dom roboczy zwrócili, na pierwszy rzut oka do razu to dostrzegli, czego by ludzie zwyczajni nigdy nie byli dociekli, to jest: że się tutaj ludziom biednym bardzo podobało! Wszakże ten dom roboczy był miejscem zwyczajném zabawy dla biedaków;... gospodą, w której przez cały rok śniadanie, — objad, — herbatę i wieczerzę mieli,... a nic za to wszystko płacić nie potrzebowali,... niejako rajem ziemskim, gdzie tylko sama zabawa, a żadnej pracy nie było.
— Hola! — zawołał wtedy zbór, potrząsając głową z wielką mądrością, — my właśnie jesteśmy ludzie do tego najstósowniejsi, aby te nadużycia znieść i wszystkie zboczenia na drogę porządku sprowadzić; my temu wszystkiemu złemu w krótce tamę położymy.
W skutek tego zbór w swej mądrości postanowił, ażeby każdemu biedakowi, w tym domu roboczym pomocy szukającemu, do wolnego wyboru zostawiono, — gdyż oni przemocą nikogo do tego zmuszać nie chcieli, broń Boże! — czyli chce powoli umrzeć z głodu w domu roboczym, lub też szybko bez tego domu. W tym celu zawarli ugodę z przedsiębiorcą, dostarczającym wodę do tego zakładu, o dostarczanie codziennie niezmierzonéj ilości wody, a drugą z kupcem zboża i mąki o dostarczanie czasami szczupłéj ilości owsianéj mąki, i wyznaczyli dla ubogich w tym zakładzie zostających trzy razy na dzień cienkiéj polewki owsianéj, dwa razy na tydzień po główce cebuli i co Niedziela po półbułeczki na jednego.
Prócz tego wiele jeszcze nie mniéj mądrych i ludzkich rozporządzeń uchwalono, dotyczących się po większéj części kobiet, które jednak pominąć wolemy. Przez nadzwyczajną dobroć serca, mając wzgląd na koszta znaczne rozwodów sądowych, postanowili także sami o rozwód dla zaślubionych się postarać, i zamiast do tego zniewalać, aby mąż rodzinę swoję utrzymywał,... czego się dotąd sumiennie trzymali, teraz przeciwnie, rodzinę mu odbierali, i człowieka bezżennego na powrót z niego robili.
Czyliby się wielu z różnych stanów społeczeństwa było znalazło, którzyby z tego dobrodziejstwa byli korzystać chcieli, gdyby ono z domem roboczym nie było koniecznie połączone, to się na teraz z wszelką dokładnością powiedzieć nie da. Lecz Władze domu roboczego byli to ludzie przezorni, doświadczeni; wcześnie zatém tej niedogodności zapobiedz i trudności zaradzić umieli. Owe dobrodziejstwo było bowiem z domem roboczym i owsianką niezbędnie połączone, a to ludzi odstręczało.
Przez pierwsze sześć miesięcy po przybyciu Oliwera do domu roboczego trzymano się jak najściśléj i najsurowiéj owego rozporządzenia. Z początku to wznowienie wielkie wydatki za sobą pociągnęło, a to z przyczyny coraz bardziéj wzrastającego rachunku Przedsiębiorcy pogrzebów, i potrzeby koniecznéj ścieśnienia odzieży wszystkich biedaków, na których ta odzież, po kilkutygodniowém użyciu owsianki, bardzo przestrona się stała, i na nich jak wory wisiała; lecz za to ilość mieszkańców domu roboczego znacznie się przerzedziła, a zbór się rozpływał w uniesieniu radości.
Izba, w któréj sierotom jadło rozdawano, była obszerna, murowana; na jednym końcu wisiał kocioł, a przy nim stał kucharz, swoim fartuchem kucharskim opasany i rozdawał dzieciom owsiankę wielką warzechą, przy pomocy dwóch kobiet, umyślnie w tym celu mu przydanych. Każdy chłopiec dostał jednę taką warzechę téj strawy, ale też i nic więcéj,... wyjąwszy jednak wszystkie święta, Niedziele i dnie uroczyste; wtedy bowiem dodawano im jeszcze do téj owsianki cztéry łuty i ćwierć chleba.
Talerzy nigdy myć nie potrzebowano. Chłopcy je bowiem swojemi łyżkami tak długo skrobali, dopokąd nie były na powrót tak czyste i lśniące jak szkło,.... a kiedy już tę całą czynność ukończyli, — co bardzo długo nigdy nie trwało, talerze bowiem nie wiele były większe od łyżek, — biedne dzieci, rzucając takie wygłodniałe spojrzenia na kocioł i ognisko, jakby i te kamienie nawet, z których się składało, pożreć były chciały, oblizywały sobie palce starannie, aby najmniejszéj kropelki nawet na nich nie pozostawić, jeżeliby przypadkiem jaka na nie padła.
Chłopcy zwykle apetyt niepospolity miewają.
Oliwer Twist i jego towarzysze znosili cierpliwie te powolne męki konania z głodu przez całe trzy miesiące. Lecz w końcu tak im głód mocno dopiekać zaczął, że jeden z nich, nieco roślejszy, jakby na jego wiek wypadało, i do podobnego życia wcale nie przyzwyczajony, — gdyż jego ojciec małą garkuchnię utrzymywał, — nie mogąc dłużéj znieść tych cierpień, z tą groźbą przed swoimi towarzyszami się oświadczył, iż téj nocy jeszcze najbliższego swego sąsiada nadkąsi, — a był to właśnie chłopiec bardzo wątły i słabowity, — jeżeli jednego talerza owsianki przynajmniéj tego dnia więcéj nie dostanie. Oczy jego przytém takim ogniem dzikości i żarłoczności pałały, że mu wszyscy natychmiast na słowo uwierzyli.
Złożono tedy radę ogólną i puszczono na losy, który z nich tego jeszcze wieczora po wieczerzy przed kucharza ma wystąpić i od niego więcéj zażądać. Los padł na Oliwera.
Wieczór nadszedł; wszyscy chłopcy na swych miejscach zwyczajnych zasiedli; kucharz stał przy kotle w swym kucharskim ubiorze, a za nim obie pomocnice; rozdzielono owsiankę i zmówiono długi pacierz nad tém krótkiém jadłém. Owsianka znikła w oka mgnieniu, a chłopcy zaczęli szeptać pomiędzy sobą, na Oliwiera mrugać, najbliźsi zaś sąsiedzi łokciem go potrącać.
Prawda że Oliwer był jeszcze wtenczas chłopcem małym, młodziutkim; lecz głód dopiekający przyprowadził go w końcu do rozpaczy i zupełnéj niedbałości o siebie. Wstał tedy od stołu, zbliżył się z talerzem i łyżką w ręku do kucharza, i rzekł sam swoją śmiałością zdziwiony:
— Proszę o więcéj, panie!
Kucharz był to człowiek otyły, krwisty, rumiany; na to żądanie Oliwera jednak zbladł jak chusta. Z przerażenia oparł się o kocioł, i spoglądał osłupiały przez kilka chwil na tego małego buntownika. Pomocnice stały jak wryte z zadziwienia, a resztę chłopców przestrach jakby poraził.
— Co? — wybełkotał przecież nakoniec kucharz głosem słabym.
— Proszę o więcéj, panie, — odpowiedział Oliwer.
Teraz dopiero kucharz się opamiętał, warzechą Oliwera w głowę ugodził, za kołnierz go chwycił i głośno za Woźnym wołać zaczął.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Zbór przełożonych Gminy i Władz domu roboczego zgromadził się właśnie na uroczyste posiedzenie, gdy Bumble w największém pomięszaniu wpadł do izby obradowéj, i zwróciwszy się do Jegomości na wysokiém krześle, odchodząc prawie od siebie, zawołał:
— Panie Limbkins,.... proszę mi wybaczyć, Sir,.... Oliwer Twist żądał więcéj!
Wszyscy struchleli, a zgroza i przerażenie na ich obliczu się malowało. Po chwili jednak ogólne wzburzenie nastąpiło.
— Więcéj!! — zawołał pan Limbkins. — Uspokój się trochę, panie Bumble, i opowiedz nam dokładnie: Czy to się ma znaczyć, że Oliwer żądał więcéj, kiedy już część swoję, z urzędu przeznaczoną, dostał i spożył?
— Tak jest, Sir, — odpowiedział Bumble.
— Ten chłopiec będzie wisiał, — rzekł na to znany nam Jegomość w białej kamizelce. — Ja jestem przekonany, że ten chłopiec będzie wisiał.
Nikt się nie sprzeciwiał temu zdaniu proroczemu Jegomości w białej kamizelce. Nastąpiła żywa i burzliwa narada, po któréj Oliwera do więzienia domowego natychmiast zamknięto. Nazajutrz zaś przybito zewnątrz na bramie obwieszczenie, ofiarujące pięć funtów nagrody każdemu, ktoby chciał zakład od Oliwera uwolnić, biorąc go do siebie. Czyli raczéj, innemi słowy: pięć funtów i Oliwera Twista w dodatku ofiarowano każdemu, czy to mężczyznie czy kobiecie, który chłopca w naukę do jakiegokolwiek bądź zatrudnienia, zarobku lub rzemiosła potrzebował.
Gdy Jegomość w białej kamizelce nazajutrz rano do bramy zapukał i powyższe obwieszczenie na niéj przybite przeczytał, rzekł do siebie z uśmiechem:
— Jeszcze nigdy w mojém życiu o niczém tak mocno przekonany nie byłem, jak teraz o tém, że ten chłopiec będzie wisiał.
Że zaś moim jest zamiarem w dalszym ciągu téj powieści wykazać, czyli ten Jegomość w białej kamizelce w swojém przeczuciu się nie zawiódł, zniszczyłbym więc zaraz z góry całą ciekawość, — jeżeli tylko prawda, że ta powieść jest ciekawa, — gdybym teraz już chciał powiedzieć, czyli pasmo życia Oliwera takim zamachem gwałtownym rzeczywiście przerwane zostało.