Oliwer Twist/Tom I/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Oliwer Twist |
Data wyd. | 1845 |
Druk | Breikopf i Hærtel |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Oliver Twist |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Przez cały tydzień prawie po popełnieniu téj wielkiéj i ohydnéj zbrodni, iż głodem do rozpaczy przywiedziony, więcéj owsianki zażądał, Oliwer ciągle w téjże samej ciemnej i ciasnej komórce uwięziony zostawał, do której go zbór w swej mądrości i dobrotliwości ojcowskiej zamknąć kazał.
Zdałoby się na pierwszy rzut oka, że to przypuszczenie rozsądkowi się wcale nie sprzeciwia, iżby Oliwer Twist sławę proroczą owego Jegomości w białéj kamizelce raz na zawsze był mógł ustalić, gdyby cokolwiek przynajmniéj czucia i uszanowania należytego dla jego ducha proroczego posiadając, jeden koniec chustki od nosa do mocnego haka w ścianie był przywiązał, a na drugim sam się powiesił; lecz wykonaniu tego zamiaru jedna okoliczność stała głównie na przeszkodzie, to jest: że zbór chustki od nosa jako rzecz niepotrzebną i zbytkową uznał, i wyraźném rozporządzeniem swojém na walném i uroczystém posiedzeniu należycie i wszechstronnie rozebraném, uchwaloném, podpisem własnoręczném i pieczęcią zatwierdzoném, na wszystkie czasy i pokolenia przyszłe od nosów biednych ludzi je oddalił..... Wyznać jednak potrzeba, iż daleko większą jeszcze przeszkodą była zbytnia młodość i dziecinność tego chłopczyny.
Przez całe dnie łzy gorżkie jedynie wylewał, a gdy noc długa i okropna nadeszła, zakrywał sobie oczy swojemi małemi rączętami, aby ciemności nie widzieć, i do kącika przytulony, zasnąć się starał. Często jednak drżąc ze zgrozy na całém ciele, z przerażeniem ze snu się zrywał i do ściany coraz bardziéj tulił, jakby czuł, że i te ściany zimne, twarde, dla niego były pewną ochroną niejako w tej ciemności i samotności, zewsząd go otaczającej.
Nieprzyjaciele tego systemu niechaj jednak nie sądzą, że Oliwer przez ten cały czas swego samotnego uwięzienia wszelkich dobrodziejstw ruchu, przyjemności w towarzystwie, lub też wszelkich korzyści, z pocieszenia religijnego wynikających, zupełnie był pozbawionym. Co się bowiem ruchu dotycze, była to właśnie pora zimowa, a Oliwer wszelką wolność posiadał, codziennie rano myć się przy studni, na podwórzu zamkniętém, w przytomności pana Bumble, który troskliwy o zdrowie jego, zapobiegając temu, aby biedny chłopczyna bardzo nie zziąbł, częstém użyciem swéj laski urzędowéj zbawienne i wskróś przenikające wstrząśnienie w jego ciele sprawiał.
Oliwerowi podobnież i na towarzystwie nie zbywało;.....co drugi dzień bowiem prowadzono go do jadalni zakładu, w której to swoję zbrodnię wielką popełnił, i chłostano go w oczach wszystkich dzieci dla powszechnego przykładu i przestrogi. Nie chcąc go zaś pozbawić wszelkiego dobrodziejstwa modlitwy i pocieszenia religijnego, wtrącano go codziennie rano do téjże saméj izby jadalnéj, podczas ogólnéj modlitwy porannéj sierót domu roboczego, i pozwolono mu się przysłuchiwać i czerpać pociechy i spokojności serca w modlitwie dzieci, zawierającéj w sobie prośbę osobną do Boga, przez Władzę zakładu umyślnie ułożoną i przydaną, aby je uczynił dobremi, cnotliwemi, posłusznemi i zachował je od grzechu i występku Oliwera Twista, którego w téj modlitwie jako utwór rąk samego szatana, jako chłopca wyłącznie pod opieką władz piekła zostającego, wyraźnie przedstawiono.
Kiedy Oliwer w tak nader przyjemném i pomyślném położeniu zostawał, zdarzyło się pewnego poranku, że pan Gamfield, kominiarz, w smutnych myślach pogrążony, drogą koło domu roboczego wiodącą jechał, dręcząc sobie mózg nadaremnie nad wynalezieniem środków i sposobu zapłacenia czynszu za mieszkanie od dawna już zalegającego, a którego się gospodarz domu właśnie bardzo natarczywie upominał. Lubo pan Gamfield wszelkie źródła swego dochodu w myśli wyczerpał, niepodobna mu było żadną miarą więcéj nad pięć funtów zebrać na całą sumę, którą był winien; w téj tedy rospaczy arytmetycznéj niejako to siebie, to osła w głowę na przemian uderzał, i już wszelką nadzieję wydobycia się z tego położenia przykrego tracił, kiedy dom roboczy mijając, okiem na uwiadomienie, na bramie przybite, przez czysty przypadek rzucił.
— Prrrrr!.... — zawołał Gamfield na osła.
Osieł był właśnie w myślach głębokich pogrążony. Obliczał sobie z pewnością, ile téż głąbiów, czyli jeden lub dwa dostanie, gdy te dwa wory sadzy na miejscu przeznaczenia złoży, któremi jego wózek mały był obładowany. Nie zważał tedy wcale na rozkaz pana i biegł sobie szczęśliwie daléj.
Gamfield wyzionął okropne przekleństwo na wszystkich osłów w ogóle, a szczególnie na ich oczy, i biegnąc za nim, taki raz silny w łeb mu wymierzył, żeby od tego uderzenia czaszka była pęknąć musiała, gdyby to czaszka ośla nie była. Schwyciwszy potém za wodze, tak silnie niemi szarpnął, jakby szczękę chciał był urwać swemu osłowi, i dać mu przez to małe napomnienie, iż nie jest wcale panem swéj woli. Tym sposobem udało się mu go na miejscu wstrzymać. Dopiąwszy raz tego celu, pan Gamfield powtórnie osła w łeb uderzył; to uderzenie miało być tylko upomnieniem dla niego, aby tak długo stał na miejscu, dopókąd jego pan nie powróci. Poczém pan Gamfield śpiesznie do bramy pobiegł, aby obwieszczenie wzwyż wspomnione przeczytać.
Znany nam dobrze Jegomość w białéj kamizelce stał sobie właśnie spokojnie w bramie, z założonemi w tył rękoma, spłodziwszy poprzód kilka głębokich myśli w izbie obradowéj. Będąc świadkiem owéj sprzeczki małéj pomiędzy panem Gamfield i jego osłem, uśmiechnął się radośnie, gdy spostrzegł, że ten obcy do bramy zmierza, aby uwiadomienie przeczytać. Natychmiast się bowiem domyślił, że pan Gamfield był właśnie takim panem, jakiego im dla Oliwera Twista potrzeba było.
Pan Gamfield także się uśmiechnął, skoro uwiadomienie przeczytał; gdyż owe pięć funtów przyobiecane właśnie dla niego wystarczały i z wszelkiego kłopotu wybawić go mogły. Znając przytém dokładnie system żywienia dzieci w domu roboczym, natychmiast pojął, iż ten chłopczyna, którym owe pięć funtów obciążono, był właśnie takim małym i cienkim wisusem, jakiego mu do wycierania teraźniejszych kominów wązkich potrzeba było. Przegłoskował tedy jeszcze raz całe uwiadomienie od góry do dołu, od początku do końca, i zdjąwszy czapkę futrzaną z głowy na znak uszanowania, zagadnął Jegomości w białej kamizelce.
— Czy to w tym zakładzie ten chłopiec się znajduje, którego przełożeni Gminy chcą dać do nauki? — zapytał pan Gamfield.
— Tak jest, mój poczciwcze, — odpowiedział Jegomość w białej kamizelce z uśmiechem łaskawym; — cóż chcesz od niego?
— Jeżeli przełożeni Gminy chcą go dać w naukę do rzemiosła lekkiego i przyjemnego, czém się kominiarstwo zacne poszczycić może, — rzekł Gamfield, — to ja właśnie chłopca do nauki potrzebuję, i gotów jestem wziąść go do siebie.
— Proszę wejść! — rzekł na to Jegomość w białej kamizelce.
Lecz pan Gamfield poprzód do osła swego powrócił, raz jeszcze w łeb go uderzył i za wodze szarpnął, co miało być dla osła napomnieniem, ażeby podczas niebytności swego pana stał spokojnie i z miejsca się nie ruszył;.... poczém dopiero za Jegomością w białej kamizelce do owéj izby się udał, w któréj go Oliwer po raz pierwszy zobaczył.
— To bardzo brudne rzemiosło, — zarzucił pan Limbkins, gdy im Gamfield życzenie swoje przedłożył.
— Zdarzyło się już nieraz, że się chłopcy w kominie podusili, — ozwał się inny.
— To dla tego jedynie, że słomę pierwéj w wodzie zmaczano, nim ją w kominie zapalono, aby chłopców do zejścia na dół zmusić, — objaśnił ich Gamfield. — Słoma zwilżona nie daje wcale ognia, tylko dym wielki; a dymem samym niepodobna chłopców z komina wypędzić. Dym ich tylko usypia, a oni sobie téż tego najbardziéj życzą. Bo to trzeba panom wiedzieć, że niema istót krnąbrniejszych i leniwszych, jak te chłopcy, a niemaż sposobu lepszego i skuteczniejszego do wypędzenia ich z komina, jak rozpalenie dobrego ognia. Sama ludzkość nawet użycie tego środka nam nakazuje, gdyż jeźli który w kominie uwięźgnie, a ogień mu w nogi dopiecze, tak długo się rzuca i nogami wierzga, dopokąd się sam nie uwolni.
To objaśnienie zdawało się wielką radość sprawiać
owemu Jegomości w białej kamizelce; lecz wesołość jego wkrótce jedno wejrzenie pana Limbkins rozproszyło. Zbór przystąpił do wspólnéj narady, która przez pięć minut blisko trwała. Wszyscy jednak tak cicho pomiędzy sobą rozmawiali, że tylko te słowa: „oszczędzić wydatku,“.... „obwieszczenie wytłoczone do wiadomości powszechnéj podane zostanie,“ nieco wyraźniéj słyszeć się dawały, i to dla tego jedynie, że je często z wielką uroczystością powtarzano.
Nakoniec przecież szepty te ustały, a gdy członkowie zboru do swych krzeseł i swéj godności uroczystéj powrócili, pan Limbkins się ozwał:
— Rozważyliśmy dokładnie waszą prośbę i na nią przystać nie możemy.
— Żadną miarą, — potwierdził znany nam Jegomość w białej kamizelce.
— Ani myśleć o tém, — dodali inni członkowie.
Że zaś o panu Gamfield ta krzywdząca wieść chodziła, iż niedawno dwom czy trzem uczniom swoim głowy na śmierć porozbijał, zdawało się mu tedy, że sobie zbór w sposób niepojęty to wbił do głowy, a ta okoliczność niemiła wpływ niekorzystny na ich postanowienie wywarła. Prawda, że postanowienie podobne wbrew wszelkiemu ich zwyczajowi w ułatwieniu podobnych spraw było, lecz, że mu wiele na tém zależało, aby wieści owe na nowo nie odświeżyć, zaczął tedy kręcić czapką w rękach, i zwolna od stołu się oddalać.
— A zatém mi panowie tego chłopca dać nie chcecie? — rzekł Gamfield, do drzwi się zbliżając.
— Nie, — odpowiedział Limbkins; — chyba że przy tak niemiłém zatrudnieniu tyle nagrody żądać nie będziesz, ile obwieszczeniem zapowiedziano.
Oblicze pana Gamfield napowrót się wypogodziło; zbliżył się tedy śpiesznie do stołu i rzekł:
— Ileż więc chcecie dać, panowie? Nie bądźcie za nadto surowi z biednym człowiekiem! Ileż dacie panowie?
— Mnie się zdaje, że trzy funty i dziesięć szylingów wystarczy? — rzekł Limbkins.
— O dziesięć szylingów nawet za wiele; — zarzucił Jegomość w białej kamizelce.
— Ej moi panowie! — błagał Gamfield, — dajcie cztéry funty spełna. Dajcie cztéry funty, a pozbędziecie się go na zawsze i tanio.... Cóż,.... czy zgoda?
— Trzy funty dziesięć szylingów, — powtórzył Limbkins niezachwiany.
— Nie o wiele się rozchodzi,.. ustąpmy z obu stron połowę, moi panowie, — nacierał Gamfield, — niech będzie trzy funty piętnaście szylingów.
— Ani grosza więcéj nie damy, — było odpowiedzią stanowczą pana Limbkins.
— Nie bądźcie tak twardego serca ze mną, moi panowie! — rzekł na to Gamfield wahając się i nie wiedząc co czynić.
— Ba! brednie, mój poczciwcze! czyste brednie, — odparł Jegomość w białej kamizelce. — On i bez naszéj nagrody jest jeszcze tanim dla ciebie. Bierz go, bierz! i nienamyślaj się długo. Jest to chłopiec, jakby umyślnie dla ciebie stworzony. Trzeba, prawda, czasami kija na niego, ale ten mu nic nie szkodzi; jest nawet owszem rzeczą bardzo zbawienną dla niego. Żywność jego wiele cię kosztować nie będzie, gdyż on już od dzieciństwa do skromności w jedzeniu przyzwyczajony ...ha!..ha!..ha!...
Gamfield najprzód okiem podejrzliwém po obliczu wszystkich osób obecnych potoczył; dopiero gdy uśmiech na ustach wszystkich spostrzegł, sam się powoli uśmiechnął.
Nakoniec przecież ugoda pomiędzy nimi stanęła, a panu Bumble natychmiast nakazano, tego jeszcze dnia po południu Oliwera do urzędu miejskiego zaprowadzić i świadectwo, na mocy którego panu Gamfield do nauki miał być oddany, do podpisu i sądowego potwierdzenia przedstawić.
W skutek tego postanowienia biednego Oliwera z więzienia wypuszczono, i kazano mu świeżą wdziać koszulę, co go w niepospolite zadziwienie wprawiło. Zaledwie tego niepojętego i niesłychanego przeobrażenia na sobie dokończył, pan Bumble się zjawił, i własnoręcznie talerz owsianki mu przyniósł wraz niedzielnym dodatkiem chleba, cztery łóty i ćwierć wynoszącym. Oliwer, to widząc, rzewnie płakać zaczął, sądząc nie bez przyczyny, że zbór śmierć jego w jakimś celu szczególnym i niepojętym postanowić musiał, inaczéj by mu nigdy na myśl nie było przyszło, w ten sposób go tuczyć.
— Nie płacz, nie, Oliwerze! ale jedz co ci dają, i bądź za to wdzięcznym, — pocieszał go Bumble z powagą uroczystą; — w krótce nasz zakład opuścisz, Oliwerze, i pójdziesz do nauki.
— Do nauki, Sir? — zapytał chłopczyna, drżąc na całém ciele.
— Tak jest, do nauki, Oliwerze, — potwierdził Bumble. — Nasi panowie litościwi i dobroczynni, którzy się z tobą jak z własnym dzieckiem obchodzą, dla tego że nie masz ni matki ni ojca, chcą cię teraz oddać do nauki;... wysłać cię w świat, abyś wyszedł na człowieka, chociaż to Gminę całe trzy funty i dziesięć szylingów kosztuje!.... trzy funty dziesięć szylingów! tylko pomnij, Oliwerze! siedmdziesiąt szylingów!... sto czterdzieści sixpensów!.... i to wszystko dla sieroty nieznośnéj, któréj nikt cierpieć nie może!
Gdy Bumble przestał, aby po tej uroczystej przemowie na chwilkę odetchnąć, łzy się potoczyły z ócz biednego Oliwera, rzewnie i gorżko szlochającego.
— No, no,.... nie płacz Oliwerze, nie płacz, — rzekł do niego Bumble nieco przyjaźniejszym głosem, biorąc to rozczulenie Oliwera z wielkiém upodobaniem swojém za dowód nieprzezwyciężonego wpływu swéj wymowy; — uspokój się, uspokój, i otrzyj sobie łzy rękawem od kurtki, ażeby ci do owsianki nie padały; to prawdziwie wielkie głupstwo.
I słusznie mówił, gdyż i tak już wody aż za nadto w owsiance było.
Gdy się do urzędu królewskiego udali, pan Bumble zaczął Oliwera po drodze nauczać, że nic innego tam czynić nie potrzebuje, tylko wesoło wyglądać, a gdyby się go panowie urzędnicy pytali, czyli ma ochotę do rzemiosła, śmiało im odpowiedzieć, iż to jest jedyném jego życzeniem. Oliwer przyrzekł, iż wiernie to polecenie wykona, zwłaszcza, gdy pan Bumble mu z daleka dał do zrozumienia, iż ani wyobrażenia o tém nie ma, coby się z nim działo, gdyby przeciwko jednemu lub drugiemu poleceniu wykroczył.
Gdy do urzędu przybyli, zaprowadzono ich do małej izdebki, w której pan Bumble Oliwera samego zostawił, napomniawszy go poprzód, aby siedział spokojnie, dopokąd po niego nie powróci i z sobą go nie weźmie.
Tak więc ten biedny chłopczyna przez pół godziny blizko sam jeden w tym pokoiku zostawał, aż nakoniec pan Bumble drzwi nieco uchylił, głowę swoję, lecz ozdoby trójgraniastego kapelusza pozbawioną, przez nie do izdebki wsunął, i głośno na Oliwera zawołał:
— Chodźże.... chodź, mój drogi Oliwerze! chodź do tych zacnych i godnych panów!
Lecz przytém spojrzenie groźne i przeraźliwe na biednego chłopca rzucił, dodając po cichutku:
— Pamiętaj na to, com ci mówił, ty mały łotrze!
Oliwer, słysząc te dwie, tak sobie wprost przeciwne przemowy pana Bumble, z nie małém zadziwieniem w swej prostocie serca w oczy mu spojrzał. Ale pan Woźny tyle czasu mu nie dozwolił, aby w tej mierze jakie uwagi mógł uczynić, i wprowadził go natychmiast do przyległéj izby radniéj, do której drzwi stały otworem.
Była to izba obszerna o jednym wielkim oknie, w której za biórkiem dwóch panów w podeszłym już wieku, mających głowy upudrowane, na krzesłach wysokich siedziało. Jeden z nich czytał gazetę, a drugi przebiegał za pomocą okularów, w żółwią skorupę oprawnych, kartę pergaminową przed nim leżącą.
Pan Limbkins stał z jednéj strony biórka, a pan Gamfield z twarzą starannie umytą z drugiéj. Kilku napuszonych panów, w wielkich, palonych butach, przechadzało się po izbie i rozmawiało między sobą.
Zdawało się, że ów stary Jegomość w okularach z żółwiej skorupy, znużony zapewnie zbytnią pracą przy czytaniu tego małego zwitku pergaminowego, szczęśliwie i błogo sobie zadrżemał, a chwila milczenia nastąpiła po przybyciu Oliwera do izby, któremu pan Bumble wprost naprzeciw biórka stanąć kazał.
— Oto jest ta sierota, Wasza Godności! — ozwał się Bumble.
Staruszek, czytający gazetę, podniósł oczy, i zwrócił je na Oliwera, któremu się przez chwilę przypatrywał; poczém towarzysza swego za rękaw szarpnął, przez co się tenże obudził.
— A! czy to jest ten chłopiec? — zapytał ocknąwszy się staruszek.
— Tak jest, Wasza Godności, to on! — odpowiedział Bumble. — Ukłońże się temu łaskawemu Jegomości, mój kochany Oliwerze.
Oliwer zebrał wszystkie swoje siły, i jak mógł najlepiéj, tak się ukłonił. Z wielkiém jednak zadziwieniem oczy swoje w mączkę na głowie urzędnika wlepił, zastanawiając się nad tém głęboko, czyli to wszyscy urzędnicy z tą mączką białą na głowie się rodzą i dla tego jedynie są urzędnikami, że tę mączkę na niéj mają?
— Dobrze, dobrze, — odrzekł staruszek; — spodziewam się przecież, że mu się kominiarstwo podoba?
— Przepada za niém, Wasza Godności! — odpowiedział Bumble, uderzywszy przytém nieznacznie Oliwera kułakiem w plecy, niby dla napomnienia, że się czegoś lepszego jeszcze ma spodziewać, gdyby mu przypadkiem na myśl wpadło powiedzieć, iż kominiarstwo zacne nie odpowiada wcale jego życzeniom.
— No i cóż, czy chcesz zostać kominiarzem, mój malcze? — zapytał staruszek Oliwera.
— Gdyby go do jakiego innego rzemiosła oddano, Wasza Godności, toby jeszcze tego samego dnia od swego majstra uciekł, — odpowiedział Bumble z pośpiechem, uprzedzając Oliwera.
— A ten człowiek oto, chce być jego majstrem?...... Jakże, mój panie?... czy będziesz się z nim dobrze obchodził,.... będziesz go żywił przyzwoicie,.... i we wszystkiém ojcowskie o nim miał staranie?..
— Jeżeli powiadam że chcę,.... to i uczynić to myślę, — odpowiedział Gamfield zniecierpliwiony opryskliwie.
— Twój język trochę za nadto uszczypliwy, mój przyjacielu!.... zdajesz się jednak człowiekiem być uczciwym i otwartego serca.
Odparł staruszek urzędnik, zwracając swe okulary na ubiegającego się o nagrodę, na głowę Oliwera nałożoną, w którego twarzy ohydnéj wyraz okrócieństwa wyraźnie był wybity. Lecz urzędnik staruszek był już na pół ciemnym, na pół zdziecinniałym, a tak ani podobna mu było tego dostrzedz i poznać, co światu całemu było jasne i widoczne.
— Mam nadzieję, że nim jestem, Sir, — odrzekł pan Gamfield, spójrzawszy zyzem.
— Nie wątpię o tém wcale, że nim jesteś, mój przyjacielu, — odparł staruszek, utwierdziwszy okulary mocniéj na nosie i szukając oczyma kałamarza.
Była to chwila stanowcza dla losu Oliwera.
Gdyby się kałamarz był na tém miejscu znajdował, na którém według myśli staruszka znajdować się był powinien, byłby natychmiast pióro w nim zamaczał i świadectwo podpisał, a Oliwer byłby bez ratunku wpadł w ręce pana Gamfield. Ale że ten godny urzędnik miał go tuż pod nosem, musiał zatém pierwéj po całém biórku oczyma za nim zbiegać, nim go nareszcie odkrył.
Podczas tego śledztwa spojrzenie jego padło także przypadkiem i po za biórko, i nadybało twarz wylęknioną i zgrozą przejętą Oliwera Twista, który, pomimo wszelkie napominające spojrzenia i potajemne kułakiem uderzenia pana Bumble, na oblicze odrażające swego przyszłego majstra z takim wyrazem widocznym przestrachu i przerażenia spoglądał, że nawet ten urzędnik stary, na pół już ciemny, na pół zdziecinniały, to spostrzedz i poznać musiał.
Staruszek się przeto zatrzymał, pióro na bok odłożył, i przez kilka chwil to na Oliwera, to na pana Limbkins spoglądał, który wesołego i obojętnego udając, z krwią najzimniejszą tabakę sobie zażywał.
— Mój synu, — ozwał się nareszcie staruszek do Oliwera, wychyliwszy się z po za swego biórka.
Oliwer, usłyszawszy ten głos, wzdrygnął się cały... Trzeba mu to jednak wybaczyć, gdyż głos ten był uprzejmy i dobrotliwy, a każdy głos niezwyczajny człowieka łatwo przestraszyć może. Biedny chłopczyna drżał na całém ciele i rzewnie się rozpłakał.
— Mój synu, — powtórzył staruszek, — wyglądasz bardzo strwożony i wylękniony, cóż ci to takiego?
— Odstąp od niego Woźny, i nie zasłaniaj go, — ozwał się drugi urzędnik, czytający gazetę, którą na bok odłożył, i z wyrazem wielkiéj przychylności z po za biórka ku Oliwerowi się nachylił. — Mówże mój synu, mów śmiało, co ci jest, i nie lękaj się niczego.
Oliwer padł na kolana, wyciągnął ręce złożone, i zaczął błagać: iż woli raczéj, aby go do ciemnéj komórki napowrót zamknięto,.... aby go głodem morzono,.... karano,.... bito,.... a nawet i zabito,.... byle go tylko temu groźnemu człowiekowi nieoddawano.
— Otóż mamy! — zawołał pan Bumble, wznosząc w górę swe ręce i oczy z niewypowiedzianą uroczystością. — Wiele już sierót złośliwych i kłamliwych w życiu mojém widziałem, ale tak złośliwéj i kłamliwéj jak Oliwer, jeszcze się mi nigdy widzieć nie zdarzyło.
— Lepiéj milcz! — zgromił Woźnego urzędnik, do którego się Bumble z tą swoją świątobliwą i budującą przemową był zwrócił.
— Za pozwoleniem Waszéj Godności, — rzekł Woźny, niechcąc dać temu wiary, że dobrze słyszał, — czy Wasza Godność do mnie co mówiła?
— Tak jest;.... mówiłem ci, abyś milczał!
Pan Bumble stanął jak wryty z zadziwienia. Rozkazać Woźnemu, aby milczał! wszak to istny bunt moralny!
Staruszek w okularach z żółwiéj skorupy spojrzał na swego towarzysza, a ten ze znaczeniem głową kiwnął. —
— My nie możemy téj ugody podpisać, — rzekł tedy urzędnik i odsunął na bok ów zwitek pergaminowy, który do podpisu mu był przedłożony.
— Spodziewam się przecież, — rzekł pan Limbkins zmięszany, — spodziewam się, że przewielebny Urząd nie zechce na proste, niczém nie poparte oskarżenie prawdziwego dziecka, złego wyobrażenia powziąść o przyzwoitości Zwierżchników Gminy w obchodzeniu się z sierotami domu roboczego!
— Urząd nie jest obowiązany wyjawiać i dawać swego zdania w téj mierze, — odparł drugi Urzędnik cierpko. — Weźcie tego chłopca napowrót do domu roboczego, i obchódźcie się z nim łagodnie, z większą ludzkością. Jak się zdaje, to mu na tém bardzo zbywa.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Tego jeszcze wieczora znany nam Jegomość w białej kamizelce z największą pewnością twierdził, że Oliwera nietylko szubienica czeka, ale że i na miejsce stracenia powleczonym, i tam rozćwiertowanym zostanie.
Woźny zaś głową ciągle tajemniczo potrząsał, i mówił, iż mu życzy, aby się mu dobrze powodziło; na co pan Gamfield zwykle dodawał, iż mu życzy, aby się do niego dostał. To życzenie było jednak wprost życzeniu pana Bumble przeciwne, lubo się zresztą obaj we wszystkiém prawie jak najlepiéj zgadzali.
Nazajutrz rano publiczność napowrót uwiadomiono, że Oliwer Twist jest na wydaniu, a ten, co go do siebie wziąść zechce, pięć funtów nagrody dostanie.