Opowieść o dwóch miastach/Księga druga/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Opowieść o dwóch miastach
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. A Tale of Two Cities
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Księga druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział trzynasty.
Człowiek nieuczuciowy.

Jeżeli Sydney Carton potrafił czasami błysnąć, to nigdy w domu doktora Manette. Był tam częstym gościem w ciągu ostatniego roku, ale pozostał zawsze tym samym ponurym i gnuśnym milczkiem. Kiedy chciał mówić, mówił ładnie. Ale chmura obojętności na wszystko, przesłaniająca swoim cieniem Cartona, była tak nieprzenikniona, że zrzadka tylko rozproszyć ją mogło rozbłyskające w nim światło.
A jednak nie były mu obojętne ulice otaczające ów dom, ani bezduszne kamienie, któremi te ulice były wybrukowane. Niejedną noc przechodził tam, nieszczęśliwy i bez celu, kiedy wino nie dało mu przemijającego zadowolenia. Niejeden posępny ranek ukazywał jego samotną postać, wałęsającą się po tych ulicach do pierwszego brzasku, gdy wstające słońce budziło ze snu piękno architektury wysmukłych wież kościelnych i wysokich gmachów, budząc w jego duszy wspomnienie rzeczy lepszych, ale dawno zapomnianych i nieosiągalnych. W ostatnich czasach zaniedbane łóżko w Temple widywało go jeszcze rzadziej. Nieraz, gdy rzucił się nań, po pięciu minutach zrywał się i biegł w tamtą stronę.
Pewnego sierpniowego dnia, gdy pan Stryver (po obwieszczeniu swemu szakalowi, że wytłumaczył sobie małżeństwo) przeniósł swoją subtelną postać do Devonshire, a kiedy widok i woń kwiatów na ulicach miasta przypomina coś dobrego nawet najgorszym, zdrowie najbardziej chorym a młodość najstarszym, nogi Sydneya stąpały po tych kamieniach. Z początku niezdecydowane i bezcelowe, potem ożywiły się nagłem postanowieniem, a rezultatem tego było to, że skierowały się do mieszkania doktora.
Kazano mu pójść na górę. Zastał Łucję w jej pokoju samą przy pracy. Nigdy nie była swobodna z Sydneyem, więc przyjęła go z lekkiem zmieszaniem, gdy usiadł obok niej przy stole. Ale gdy spojrzała mu w twarz, przy wymianie zwykłych uprzejmości, zauważyła w niej nagłą zmianę.
„Czy pan się źle czuje, panie Carton?“
„Nie. Ale życie, jakie prowadzę, nie konserwuje zdrowia, proszę pani. Jakież mogą być skutki takich hulanek?!“
„Czy to nie — przepraszam pana, ale jakoś samo wyrwało mi się to pytanie — czy to nie szkoda tak marnować życia?“
„To nawet wstyd!“
„Więc dlaczego nie zmieni go pan?“
Spojrzała na niego życzliwie, ale zdumiała się i zasmuciła, gdy ujrzała w oczach Cartona łzy. Łzy były również w jego głosie, gdy odpowiedział:
„Już zapóźno. Nigdy się już nie poprawię. Stoczę się jeszcze niżej i będę coraz gorszy“.
Oparł łokieć na stole i rękami zakrył oczy. W milczeniu, które zaległo pokój, słychać było lekkie drżenie stołu.
Nigdy nie widziała go tak wzruszonym i zmieszała się jeszcze bardziej. Wiedział, że tak jest, chociaż nie patrzył na Łucję.
„Proszę, niech mi pani przebaczy, panno Manette. Roztkliwilem się, gdy pomyślałem, co chcę pani powiedzieć. Czy może mię pani wysłuchać?“
„Jeżeli sprawi to panu ulgę, panie Carton, jeżeli poczuje się pan choć trochę szczęśliwszy, z największą chęcią!“
„Niech Bóg wynagrodzi pani jej słodkie współczucie!“
Po chwili odkrył twarz i powiedział spokojnie.
„Niech się pani nie boi mnie słuchać, panno Manette. Niech pani nie drży z powodu tego, co powiem. Jestem człowiekiem, który umarł młodo; życie moje już się skończyło“.
„Nie, panie Carton! Jestem przekonana, że najlepsze ma pan jeszcze przed sobą. Jestem przekonana, że może się pan stać znacznie, znacznie godniejszym siebie“.
„Niech pani powie, panno Manette: godniejszym pani — i chociaż wiem to lepiej, chociaż w głębi mego przeklętego serca wiem to lepiej — nigdy tego pani nie zapomnę!“
Była blada i drżała. Przyszedł jej z pomocą wybuchem rozpaczy nad sobą, co uczyniło rozmowę czemś zupełnie innem niż można było oczekiwać.
„Gdyby to było możliwe, panno Manette, gdyby pani mogła odwzajemnić uczucie człowieka, którego pani widzi przed sobą, człowieka zgubionego, pijaka, nędzarza, człowieka straconego — człowieka, który uszczęśliwiony wyznaniem pani wiedziałby i czuł dobrze, że doprowadziłby panią do nędzy, do nieszczęścia, do upadku, że sponiewierałby panią, zbezcześcił! Wiem bardzo dobrze, że pani nie może mieć dla mnie żadnego uczucia. Nie proszę panią o uczucie. Jestem nawet wdzięczny, że mię pani nie może kochać“.
„Czy inaczej nie mogę uratować pana, panie Carton? Czy nie mogę — niech mi pan raz jeszcze wybaczy — sprowadzić pana na lepszą drogę? Czyż niczem nie mogę odpłacić panu za pańskie zwierzenia? Wiem, że to było zwierzenie“, skromnie dodała po krótkiem wahaniu, z oczyma pełnemi łez. „Wiem, że nie powiedziałby pan tego nikomu. Czyż nie mogę obrócić tego na dobre dla pana, panie Carton?“
Potrząsnął głową.
„Nie. Nie, panno Manette, nic pani nie może dla mnie zrobić. Jeżeli zechce mię pani jeszcze trochę wysłuchać — to zrobi pani wszystko co może pani zrobić dla mnie. Pragnę, by pani wiedziała, że była pani ostatnim snem mojej duszy! Pomimo upadku, nie upadłem tak nisko, by widok pani i ojca pani i waszego domu, który potrafiła pani zrobić prawdziwym domem, żeby to wszystko nie zbudziło we mnie dawnych cieni, o których myślałem, że nazawsze umarły. Od kiedy panią poznałem, czuję wyrzuty, których, myślałem, nigdy już czuć nie będę, słyszę głosy wzywające mię naprzód, a myślałem, że umilkły na wieki. Mam jakieś niejasne pragnienie walki, dokonania czegoś, zaczęcia czegoś od początku, wyzwolenia się z więzów gnuśności i rozpusty! Chciałbym znów walczyć jak dawniej! Sen, tylko sen, który kończy się niczem, który zostawia śpiącego tam, gdzie spał, ale pragnę, by się pani dowiedziała, że to pani natchnęła mię tym snem!“
„Czyż sen ten minie bez śladu?! Och, panie Carton, niech pan raz jeszcze pomyśli! Niech pan raz jeszcze spróbuje zacząć!“
„Nie, proszę pani. Wiem dobrze, że to wszystko do niczego nie doprowadzi. A jednak byłem na tyle słaby i jestem na tyle słaby, by pragnąć, aby pani dowiedziała się, jaką władzę ma pani nade mną; że z garstki popiołu, jaką jestem, zmieniam się w płomień, w płomień, który, niestety, nie da się oddzielić od mojej natury, który nikomu nie przyświeca, nikogo nie grzeje, żadnego pożytku nikomu nie przynosi i pali się niepotrzebnie“.
„Skoro nieszczęściem mojem było, że uczyniłam pana jeszcze bardziej nieszczęśliwym, niż był pan, panie Carton...“.
„Niech pani tak nie mówi, panno Manette! Jeżeli ktoś mógł mię obudzić, to tylko pani!“
„Skoro tę zmianę w sobie przypisuje pan mnie, panie Carton, jeżeli właściwie zrozumiałam pańskie słowa — czy nie mogłabym w jakiś sposób użyć swego wpływu na pana? Czyż nie mam żadnej mocy zrobić coś dobrego dla pana?“
„Jedyną dobrą rzeczą, jaką mogłem zrobić dla siebie, robię w tej chwili. Niech mi wolno będzie do końca życia zachować wspomnienie, że pani była jedynym człowiekiem, przed którym otworzyłem swoje serce. I że było w tem sercu coś, nad czem się pani litowała“.
„A które, nie przestanę powtarzać tego panu, panie Carton, i powtarzam to panu całem sercem — zdolne jest do czegoś lepszego!“
„Pozwoli pani, panno Manette, że nie będę w to już wierzył. Wypróbowałem siebie i wiem lepiej. Zasmuciłem panią memi troskami. Ale już kończę. Czy pozwoli mi pani wierzyć, ilekroć wspomnę ten dzień, że spowiedź mego życia, którą obarczyłem pani czystą i niewinną duszę, pozostanie w niej zawsze samotna i nietknięta przez nikogo?“
„Jeżeli to może być dla pana pociechą, tak!“
„Nawet przez człowieka najbliższego sercu pani?“
„Panie Carton!“ powiedziała, opanowując wzruszenie. „To tajemnica pańska, nie moja. I obiecuję ją uszanować“.
„Dziękuję. Raz jeszcze: niech Bóg panią błogosławi!“
Podniósł jej rękę do warg i zwrócił się ku drzwiom.
„Proszę, niech pani będzie spokojna, nigdy nie przypomnę tej rozmowy, nawet przelotnem słowem, i nigdy do niej nie wrócę. Gdybym nawet umarł, nie mogłaby pani być pewniejsza mego milczenia. W godzinę śmierci pamiętać będę to jedno święte wspomnienie, będę dziękował pani i błogosławił panią, że ostatnie zwierzenia uczyniłem pani, że moje imię, moje błędy i moje nieszczęścia zapisały się w Twojem sercu! Niech pozatem będzie szczęśliwe i radosne!“
Był tak inny, niż zwykle, i taki smutek budziła myśl, ile Carton stracił, i jakie skarby codzień marnuje i traci, że Łucja Manette zapłakała gorzko nad nim, gdy ostatni raz odwrócił się ode drzwi.
„Niech się pani uspokoi. Nie jestem godzien tych łez. Za godzinę czy dwie wrócę do moich nędznych kompanów i gminnych obyczajów, któremi gardzę, ale którym ulegam, i mniej będę godny łez pani od pierwszego lepszego łajdaka z ulicy! Niech się pani uspokoi! Ale w duszy będę zawsze dla pani taki, jaki jestem teraz, chociaż na pozór będę się wydawać taki, jakiego mię pani znała. Ostatnie błaganie, jakie do pani wnoszę: niech pani wierzy, że tak jest!“
„Wierzę, panie Carton“.
„Jest to moje ostatnie błaganie, jakie wnoszę do pani. Z tem uwalniam panią od gościa, z którym — wiem to aż nadto dobrze — nie ma pani nic wspólnego, bo miedzy panią i nim jest nieprzebyta przepaść. Niepotrzebnie to mówię, wiem, ale słowa same wyrywają mi się z duszy. Dla pani i dla każdego drogiego sercu pani człowieka uczynię zawsze wszystko. Gdyby życie moje o tyle ułożyło się lepiej, że byłoby w niem miejsce i sposobność do ofiary i poświęcenia, spełnię każdą ofiarę dla pani i dla bliskich pani! Proszę, niech pani czasem pomyśli o mnie — że mówiłem szczerze i gorąco. Przyjdzie czas, niedługo przyjdzie czas, gdy pozna pani nowe więzy — więzy, które jeszcze silniej i jeszcze tkliwiej przywiążą panią do domu, który pani tak kocha — najdroższe więzy, jakie uszczęśliwić i cieszyć mogą człowieka. O, panno Manette! Kiedy spojrzy pani w oblicze szczęśliwego ojca, kiedy ujrzy pani odbicie swojej własnej piękności w dzieciach, igrających u pani nóg, niech pani pomyśli, że jest człowiek, który gotów jest oddać życie za życie tych, których pani kocha!“
Powiedział „Żegnaj!“ potem „Niech cię Bóg błogosławi!“ i z temi słowy wyszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: anonimowy.