Ostatnie dni Pompei/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ostatnie dni Pompei |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Leo Belmont |
Tytuł orygin. | The Last Days of Pompeii |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— O posłanniczko, świetniejsza od bogini tęczy, Irys! — sławił w zapale Nidję Glauk, odczytując list po sto razy. Ale jak zdołam przeżyć do jutra?
Kazał jej wielekroć opowiadać szczegóły wrażeń bytności u Jony, zapominając o tem, że niewidoma pobrała je skąpo, — radując się jej opowieścią i nie wiedząc, jak rani jej serce swoją miłością dla innej. Przed wieczorem odesłał ją z nowym listem i wiązanką przepysznych róż do Jony, a sam — ulegając wesołemu nastrojowi — zgodził się na propozycję przechadzki w cieniu świętych gajów i portyków z Klaudjuszem i Lepidusem, którzy przyszli wyrwać z samotności zdziwaczałego ostatnio przyjaciela. Śmiejąc się pobiegli przez ludne i oświetlone ulice.
Tymczasem Nidja, nie zastawszy Jony, z przerażeniem dowiedziała się od służby, iż pani poszła do Egipcjanina.
— Poszła tam pierwszy raz — zapewniała ją niewolnica. Biedna! nie wie nic o słuchach, które chodzą na temat biesiad Arbacesa. Rozmowy westibulu nie dochodzą do perystylu!
Nidja postanowiła ją ratować, ponieważ kochała Glauka więcej, niż siebie. Powróciła doń, a nie zastawszy go w domu, z jękiem padła na krzesło. Trzeba było działać spiesznie, aby wyrwać Jonę z niebezpieczeństwa, którego nie podejrzywała. Przywołała niewolnika.
— Czy Jona nie ma jakiego krewnego w Pompei?
— Owszem, brata Apaecidesa, kapłana Izydy.
Słyszała już to imię i doznała zgrozy tem większej. Była teraz pewna, że Arbaces w bracie i siostrze upatrzył jednako swoje ofiary.
— Brat pojmie. Idę do niego! — rzekła do siebie Wzięła kij, który stanowił jej oporę w wędrówkach po ulicach, których każdy zakręt dokładnie znała pamięcią niewidomej, i pośpieszyła do świątyni Izydy. Miała tym razem nadto przewodnika w niewolniku, któremu Glaukus nakazał stałą opiekę nad nią poza domem. Grubas, któremu o tej porze spać się chciało, poszedł za nią niechętnie.
— Ależ tu nikogo o tak później godzinie niema! — rzekł rozglądając się w świątyni.
— Wołaj! Dniem i nocą jeden z kapłanów czuwa u ołtarzy Izydy.
— W istocie! Jest ktoś w białej odzieży za posągiem.
— Kto mnie woła? — zapytał słaby głos na okrzyk niewolnika.
— Osoba, która przyszła objawić wyrocznie jednemu z waszego zgromadzenia, Apaecidesowi — rzekła Nidja.
— Jestem nim! — zbliżył się do niej.
— Chociaż poznaję twój głos, przysięgnij, że jesteś Apaecides.
— Przysięgam na bogów, na tę wzniesioną prawicę i na księżyc. Ale skąd znasz mnie, gdy jam ciebie nigdy nie widział?
— Słyszałeś głos mój, śpiewający na biesiadach śmierci u Arbaceesa. Wszak znasz je?
— O, znam!... Z czem przyszłaś do mnie?
— Zapytać, czy zezwoliłbyś, aby siostra twoja była biesiadniczką Arbacesa?
— Jak śmiesz stawiać mi tak niegodne pytanie!
— Bowiem jest nią w tej chwili.
Skoczył ku niej blady i drżący:
— Był-że by tak zuchwały?! Dziewczyno, jeżeli skłamałaś, rozerwę cię na sztuki.
— Rzekłam prawdę. Jest tam po raz pierwszy. Dopełniłam swojej powinności. Teraz ty pełnij swoją.
— O, Nemezys! Kara twoja jest zasłużoną! — porwał się za głowę.
Ochłonął... Narzucił wielki płaszcz, który ukrył jego świętą odzież. Idąc przez osamotnione ulice w towarzystwie milczącej swojej towarzyszki, zgrzytał zębami i mruczał:
— Jeżeli bogów niema, to zawsze-ć jest bogini: Zemsta!