Pękły okowy/Część druga/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Wierzbiński
Tytuł Pękły okowy
Wydawca Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Data wyd. 1929
Druk Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

...Najpierw pośpieszył do Frydenshuty, gdzie Zycherka sztorcem się stawiała, a potem do Chorzowa. Wywiązał się tam bój zacięty i kilku z naszych dało życie. Poległ syn gorliwego organizatora Marcina Watały. Gdy chłopak, kulą w czoło trafiony, padł na pierś ojca bez życia, stary górnik zacisnął pięść i syknął: „Pierony, i tak nie wygrocie!...“ I nie wygrali — opowiadał Augustyn dyrektorowi o Wiktorze i ostatnich bojach.
A pan Wilhelm muskał dłonią kosmyki włosów na łysinie i zastanawiał się, jakie wobec tego zająć stanowisko.
— Górny Śląsk górą! — orzekł wreszcie.
— Górą wiara! — przywtórzył Widera.
— Ale teraz przyjdzie likwidacja strejku. Nasuwa się kwestja, czy zapłacić robotnikom za dni strejku, czyli za powstanie. A węgiel deputatowy? — frasował się dyrektor, ale rad był, że strejk się skończył i świat jego poczynał znów żyć normalnem życiem.
— Trzeba im wszystko wypłacić — sądził Widera.
— Tobie dobrze tak mówić, bo to nie z twej kieszeni! — mruknął dyrektor, twardy w takich sprawach, ślepy na wszystko i dlatego nielubiany.
Przerwała im rozmowę pani Agata.
— Panna Jadwiga chce już wracać do Katowic.
— Czemu tak się śpieszy? Zatrzymaj tę dziewczynę u nas. Nie przysporzy ci to wydatków domowych. Zresztą ostatecznie ja ci dołożę.
Był pod urokiem młodej Polki. Żona i córka śmiały się po kątach z tego, że „zakochał się i rywalizuje z synem“. A gdy okazało się, że ma ona pewne wyobrażenie o hodowli tulipanów, dyrektor był tem zachwycony. Matylda zauważyła:
— Ona go jeszcze spolszczy.
Ale panna Jadwiga wyjechała nazajutrz, tłumacząc, że nie może nadużywać gościnności, że nie ma bielizny, sukni, że musi zgłosić się w komisarjacie, który przecież, gdziebądź się da, podejmie znów swe prace. Przyrzekła jaknajczęściej odwiedzać dom dyrektora.
W Katowicach jednak komisarjat był jeszcze w rozprężeniu. Kozicki, Koj, Wieczorek i inni nie wrócili z bojów, kierownik Komisarjatu nie podniósł się jeszcze na nogi, więc garstka bezdomnych pracowników zbierała się w mieszkaniach prywatnych i wspólnie radowała się nadspodziewanem powodzeniem żelaznej miotły.
Ani Zycherka ani Komisja Międzysojusznicza nie spodziewała się tego spontanicznego odruchu cierpliwej ludności, a trzy dni wystarczyły, by przepędzić Zycherkę, wyciąć wrzód z ciała Górnego Śląska.
— Lada dzień pocznie się tworzyć policja plebiscytowa na zasadzie parytetycznej, zarówno z Polaków, jak z Niemców miejscowych. Wiemy to od samego Korfantego — zapewniała panna Aneta Grolmanówna, która zjawiła się wśród tej dziatwy katowickiej z Głównej Kwatery, przeniesionej do Małej Dąbrówki, i opowiadała niemało ciekawych rzeczy.
Gdy panna Orzelska opuściła to kółko, wymknęła się za nią panna Aneta i zabrała ją do cichej cukierenki, trzymając ją na uwięzi interesującym szczebiotem.
— A wie pani, gdzie zapodział się Wicio? Prysnął do Oleśna. Mieliśmy dzisiaj kurjera od Jendrośki, który donosił nam o tem, skarżąc się na angielskiego kontrolera, który sam osobiście, po pijanemu dowodzi tam bojówką niemiecką.
— Ależ w Oleskiem panował spokój? — zauważyła panna Jadwiga.
— Mimo to przeprowadzono rewizje u Polaków, a co to znaczy „rewizja“, to wiadomo. Co Wicia tam zagnało do Oleśna, to ciekawe. Czy nie... jaka frelka! — zaśmiała się panna Aneta. — Bo on potrafi łączyć piękne z nadobnem, boje z flircikiem.
— Tak pani o nim sądzi?
— Ah, dość chyba spojrzeć w jego oczy, by wiedzieć, co to za ptaszek. Bo czyż ze źrenic Wicia nie wyziera... kobieta? To łobuz. Może on tu łowić snadnie naiwne frelki, ale nie nas.
— A jednak pani jest z nim w tak dobrej komitywie — zauważyła panna Jadwiga, pochylona nad „wojenną“ czekoladą.
— Naturalnie! Ja go strasznie lubię. Mężczyźni naogół są bardzo nieinteresujący. On zaś jest przemiły, jak zresztą każdy urodzony kobieciarz i lowelas. Ale nie biorę go serjo. Tego się nie doczeka.
— A on na to czeka?...
Uśmiech, który mógł mówić wszystko, i flegmatyczny giest były odpowiedzią.
Panna Jadwiga zamknęła się w milczeniu.
— Czy pani zna go oddawna? — zagadnęła ją panna Aneta.
— Nie, poznałam go bardzo niedawno.
— No — zaśmiała się po chwili szykowna szatynka — mimochodem przestrzegłam panią przed nim.
Panna Jadwiga oblała się szkarłatem.
— To wcale niepotrzebne, bo ja jestem zaręczona — zabrzmiało dość ostro, jakby odprawa.
Ale na licach panny Anety zamigotał żywy błysk zadowolenia. Próbowała nakłonić ją do wyznań, ale bezskutecznie. Chłód wiał od panny powściągliwego języka i rozmowa poczynała się rwać i gasnąć. Rozstały się wkrótce.
Tego wieczora, sama ze swemi myślami, panna Jadwiga przesiała to, co wszczepiano w nią o „Wiciu“, przez przetak swej intuicji i własnych wrażeń i odpychała od siebie sercem posiew gorczycy. Jednakie nie śmiała wręcz posądzić panny Anety o celowe dyskredytowanie „Wicia“ w jej oczach, i na dnie jej serca pozostał cierń nieufności.
Następnego dnia pojechała do Bytomia, rozjaśniła się w świetle najświeższych wiadomości w Komisarjacie, lecz gdy potem siadła w parku i zanurzyła się w sprawę swego serca, opanował ją smutek.
Zatelefonowała do panny Matyldy, zapowiadając swe przybycie do Mysłowic.
— Będę bardzo rada, jeśli pani przyjedzie — odrzekła panna Matylda. — Ale jestem sama. Ojciec wyjechał przed chwilą na zebranie i wróci dopiero późno. Gdzie Wiktor nie wiem w tej chwili. A mama i Augustyn są w Wilczej, by wspólnie zrobić krytyczny przegląd mebli, kuchni, wszystkiego i załatwić pewne sprawy. Bo... za trzy tygodnie odbędzie się nasz ślub.
— Tak? To cieszy mnie bardzo. Przyjadę zaraz powinszować pani osobiście.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Wierzbiński.