Płomienna obręcz/Rozdział XIV
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Płomienna obręcz |
Rozdział | XIV. |
Wydawca | Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“ |
Data wyd. | 1931 |
Druk | drukarni „Grafia“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Ryszard Biske |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy orkiestra zagrała nową melodię, wpadł na arenę cyrku duży biały koń, na którym siedziało dwoje dzieci: dziewczynka w białej sukience i chłopiec w białym kostiumie.
Przyjęto ich hucznemi oklaskami. Byli to przecież ulubieńcy publiczności: mała woltyżerka Dolly i linoskoczek Pol, którzy po dłuższej przerwie występowali znowu w cyrku.
Dorotka bowiem zachorowała po przybyciu do miasta. Przeziębiła się widocznie podczas deszczu. Już w pociągu czuła dreszcze, a gdy przyjechała do dawnego mieszkania, gdy wpadła w ramiona zdumionej pani Klary, okazało się, że ma gorączkę i ból gardła.
Położono ją więc natychmiast do łóżka, obiecując solennie, że w żadnym wypadku nie odeśle się jej do wujostwa.
Tegoż samego dnia przybył z podróży Klaudjusz. Przybył w bardzo odpowiedniej chwili, gdyż zastanawiano się właśnie, co odpowiedzieć na depeszę wuja Dorotki, który zapytywał, czy zaginiona dziewczynka nie pojawiła się w cyrku.
Nie wiedziano, jaką dać odpowiedź, gdyż chora Dorotka płakała rzewnemi łzami, przekonana, że lada chwila ciotka po nią przyjedzie.
Pawełek nie płakał, gdyż wstydził się łez, zmartwiony był jednak bardzo smutkiem swej przyjaciółki, a jednocześnie sam czuł się nieswojo. Tom, zastępujący dyrektora wykrzyczał go za samowolne opuszczenie przedstawienia i zagroził surową karą.
Nie w lepszym humorze znajdowała się pani Klara, która załamywała ręce i wołała, że szaleństwem była ta cała ucieczka, a zwłaszcza w taką pogodę.
Gdy jednak na progu pokoju ukazał się Klaudjusz, natychmiast zmieniło się wszystko. W ciągu jednej chwili Dorotka przestała płakać. Pawełek zapomniał o gniewie Toma, a pani Klara się uśmiechnęła.
Klaudjusz podszedł do łóżka Dorotki, wziął dziewczynkę na ręce, jak gdyby była zupełnie malutkiem dzieckiem, przytulił co siebie i zapytał szeptem:
— Więc myślałaś, że cię tak samą zostawię, że już zupełnie zapomniałem o tobie?
A Dorotka całując go odpowiedziała:
— Nie, ja wiem, że ty jesteś moim przyjacielem, tylko już trochę za długo było mi czekać.
Potem Klaudjusz przywitał się z panią Klarą i podszedł do Pawełka. Z nim przywitał się, jak z dorosłym mężczyzną. Nie całował go, a tylko uścisnął mu mocno rękę.
— Szkoda żeś opuścił przedstawienie powiedział, ale swoją drogą świetnie zrobiłeś, że pojechałeś po małą.
Rozejrzał się po pokoju, uśmiechnął się swoim promiennym uśmiechem i powiedział:
— Muszę uporządkować to wszystko.
I zabrał się do tego porządkowania natychmiast:
Przedewszystklem wysłał depeszę do wujostwa Dorotki. Depesza brzmiała:
— Dorotka przyjechała. Jest pod opieką prawnego opiekuna. List w drodze.
Poczem zabrał się do pisania tego właśnie listu, w którym wyjaśniał wszystko i załączał potrzebne dokumenty.
Następnie udał się do współwłaściciela cyrku i u niego przesiedział cały wieczór.
A następnego dnia, samego rana było już wiadomem, że Klaudjusz właśnie kupił cyrk i został jego właścicielem.
— Cyrk jest teraz mój i Dorotki — oznajmił trupie. — Dorotka posiada część swego ojca, a ja nabyłem wczoraj drugą część.
— Mówiłam zawsze, że Klaudjusz ma pieniądze, — zapewniała pani Klara.
Zawsze lubiono go bardzo, a teraz wydawało się jakgdyby zrozumiałem dlaczego tok trudno było zdobyć jego przyjaźń.
Okazało się, że Klaudjusz był naprawdę nie byle kim, skoro tak odrazu mógł zostać dyrektorem cyrku.
Potem na dwa tygodnie zawieszono przedstawienia, odświeżono cyrk i wystąpiono z wspaniałą premierą.
I oto Pawełek i Dorotka galopowali razem na białym koniu.
— Czy zauważyłaś jaką Klaudjusz ma dzisiaj tajemniczą minę? — zapytał chłopiec, gdy żegnani oklaskami wyjeżdżali z areny, między szpalerem pięknie ubranych masztalerzy.
— Tak, uśmiecha się ciągle, zupełnie jakgdyby chciał coś ważnego powiedzieć.
— Może szykuje jaką niespodziankę?
— Ale jaką?
Gdy jednak po chwili wbiegł Pawełek do garderoby Klaudjusza, zrozumiał jaką to niespodziankę miała Dorotka na myśli.
Bo, gdy wszedł do pokoju, czyjeś ramiona uniosły go nagle w górę i Pawełek usłyszał znany głos, który wołał ze wzruszeniem i z podziwem:
— Święty Boże! jakże ten chłopak strasznie wyrósł!
Był to ojczym we własnej osobie. A tuż obok niego stali matka i Piotruś.
Przez długą chwilę nie wiedział Pawełek co się z nim dzieje. Wiedział tylko, że przechodzi z objęć matki w objęcia ojczyma i z powrotem, a po drodze całuje Piotrusia.
— Co się stało? — zapytał wreszcie, skądżeście się wzięli?
Wtedy stolarz uśmiechnął się wielce tajemniczo.
— Ach, to długa historja — powiedział wreszcie.
A gdy wszedł Klaudjusz z Dorotką, wyjaśniło się wszystko. Już od tygodnia wiedziała Dorotka, że rodzice Pawełka przeniosą się na stałe do miasta, że zamieszkają razem. Tutaj miał stolarz otworzyć sobie swój warsztat, a matka pracownię kostjumów dla cyrku.
— Dzieciom potrzebna jest prawdziwa opieka — powiedział Klaudiusz.
Tak, wszystko to stało się dzięki niemu i jak się okazało miał on jeszcze piękne plany na przyszłość. Mówił coś o tem, że Dorotka będzie się kształcić w szkole tańca, mówił o przyszłości Pawełka.
— Porozmawiamy o tem jeszcze kiedy indziej — powiedział.
— Gdzie Stefcia? — zapytał nagle Pawełek.
— Stefcia już śpi w twoim pokoju — odpowiedziała matka z uśmiechem.
Wszyscy uśmlechali się tego wieczoru i tylko Dorotka posmutniała nagle, ho widok rodziców Pawełka przypomniał jej o tem, że jej ojciec nie żyje. Siedziała więc cicho i jakgdyby nagle sama, w tej gromadce szczęśliwych i radosnych ludzi.
Lecz nagle ręce stolarza, tak samo jak przedtem Pawełka, podniosły teraz dziewczynkę w górę.
— Miałem troje dzieci — powiedział wesoło — a teraz dostałem czwarte i to nie byle jakie.
Postawił ją na podłodze i patrzył na nią z podziwem.
— Taka malutka, taka kruszynka - powiedział z zachwytem — a jak to galopuje.
Dorotka uśmiechnęła się i pragnęła się odwdzięczyć za komplement.
— Pawełek już także dobrze jedzie — powiedziała.
A gdy po chwili matka Pawełka wzięła ją za rękę i pytała o rozmaite sprawy, dziewczynka zrozumiała, że nie jest sama i opuszczona, zrozumiała, że los jej obchodzi rodziców Pawełka.
— A teraz prędko biegnijcie się przebrać — zawołał Klaudjusz — za chwilę wasz numer.
I w kilka minut później Pawełek i Dorotka znajdowali się znowu na arenie cyrku.
A jako numer dodatkowy, bisowy pokazano znowu „Płomienną obręcz”.
Przy dźwiękach muzyki dwoje dzieci usiadło na kołyszącym się trapezie, a wokoło nich płomienna obręcz rzucała blaski swoich ogni na ich uśmiechnięte twarze.
— Pamiętasz jak gwizdałeś tę melodję? — zapytała Dorotka.
— Pamiętam.
Objął ją mocniej ramieniem i oboje uśmiechami dziękowali publiczności za okrzyki i oklaski.
Lecz najserdeczniej uśmiechali się do pierwszej loży. Bo właśnie tam siedzieli matka, ojczym i brat Pawełka. Patrzyli z niekłamanym podziwem. Patrzyli na dwoje dzieci, które siedząc obok siebie w uścisku, otoczone płomienną obręczą odczuwały w tej chwili prawdziwą radość i szczęście.