Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego/Pan Rewieński

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Rzewuski
Tytuł Pan Rewieński
Pochodzenie Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1926
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
PAN REWIEŃSKI.

Był u mnie dnia wczorajszego pan Wolski, wnuk naszego niegdyś, a teraz nieboszczyka sędziego ziemskiego a osobliwego mego łaskawcy. Ten kawaler bardzo piękny i przyzwoity wychowanie swoje zakończył w niemieckich szkołach; ale pięknie myśli i miewa bardzo dobre zdanie; kocha szczerze ojczyznę po swojemu, i choć go często nie rozumiem, bo jakoś się tłumaczy zbyt mądrze, ale go szczerze poważam i wdzięczny mu jestem, że choć roku niema jak osiadł na wsi, przecie kilka razy już nawiedził dobrego przyjaciela jego ojca i dziada, a że to czy z ciekawości, czy może tylko z grzeczności lubi słuchać to, co ja tam rad o starych rzeczach opowiadam. Jakoż nigdy bez łez nie mogę wspomnieć sobie o ś. p. Ignacym Rewieńskim, który po dziadzie jego a swoim teściu otrzymał sęstwo ziemskie za jednomyślną wolą całej szlachty księstwa nowogrodzkiego i był wzorem dobrych urzędników. Przy pewnej oszczędności żył on ledwie nie po pańsku. Wystarczały mu dochody i długów nie zostawił, chociaż dom jego przed nikim nie był zamknięty i częste bywały u niego zjazdy, a każdy był nakarmiony, napojony i ugoszczony jak się należy.
Otóż sędzia przy końcu kadencyi trzechkrólskiej powiedział mi po sesyi: — Panie Sewerynie, proszę waści na zapusty do Omniewicz, ale przywieź nam i żonkę. Skłoniłem się sędziemu, dziękując mu uniżenie, że raczy o nas pamiętać; albo to tacy byli sędziowie jak dziś! Tedy z moją Magdusią bryczką krytą (którą mi w. wojski Jabłoński dał pro honorario za odbytą kondyscensyę na gruncie z ojcami Bazylianami nowogrodzkimi) puściłem się do Omniewicz. Trzeba wiedzieć, że w tamtych czasach bryczka kryta nie była rzeczą powszechną, i palestra nasza, choć z obywatelskich synów złożona, ślicznie wózkami ruszała; ale gdy mnie bryczkę dano, czemuż miałem jej sobie i żonie żałować?
Sędziego dom nie był pałacem, ale ileż tam mieściło się gości! Dziśby tego nikt umieścić nie potrafił; a jaka uprzejmość, jaka szczerość, jaka wesołość! — Ja z żonką stałem na folwarku u dyspozytora, który, jakto wtenczas bywało, nie sługą, ale przyjacielem był pana, nawet miał z nim jakieś powinowactwo. Oprócz nas jeszcze troje małżeństw mieściło się w pokoju a dwoje w alkierzu z ekonomstwem. A co też tego było we dworze: w sali jadalnej pięć stadeł. Młodzież roztasowała się po chłopach. To codzień z rana w. sędzia wszystkich obiegł i każdemu dzień dobry powiedział, przepraszając za niewygody, chociaż nie było za co przepraszać. Pewnie nikt się nie obudził przed sędzią, bo to u nas był wielki wstyd, żeby gość był wprzódy na nogach niż gospodarz. A wielmożna sędzina wszystkie obywatelki obchodziła z sędziankami i nie jedną czasem w łóżku zastała, chociaż już i pacierze odbyła i kawę ze śmietanką wszystkim gościom sama porozsyłała. Około dziewiątej z rana wszyscy zbieraliśmy się na pokojach, gdzie już i sędzina i sędzianki poubierane siedziały, ażeby gości bawić, a gospodarz przyjmował ich w sieniach i wprowadzał do żony każdego, nie wchodząc w jego godność. Bo chociaż my niżsi umieli czuć powagę urzędu i wieku, znaliśmy jednak dobrze, że jako szlachta wszyscyśmy byli równi. Otóż ja, co tylko susceptantem byłem, to kiedy mnie wielmożny sędzia, tak majętny i dostojny obywatel, w sieniach witał i nizko kłaniał się i przed sobą do pokoju wprowadzał, umiałem przyjąć jego łaskawą grzeczność i w kolanom go całował; a przecie gdyby mię inaczej przyjął, poczytałbym siebie być silnie ukrzywdzonym. Zebrawszy się tedy w pokoju bawialnym, pocałowaliśmy rączki wszystkich pań, poczynając od gospodyni i jej córek. Sługa wszedł z gorzałką i zakąskami. W. sędzia odezwał się: — Panowie dobrodzieje, raczcie się rozgościć — i odpasał szablę, a my wszyscy poszli za jego przykładem i w kątyśmy je poustawiali, ale tak, żeby każdy o swojej szabli wiedział; bo jak tylko jaki senator lub wysoki urzędnik przyjeżdżał, trzeba było nam wszystkim szablę przypasać, biedz do sieni za gospodarzem dla przyjęcia gościa i wprowadzić go do pokoju, a dopiero odpasać się, gdy on sam się odpasze. Ale ta grzeczność obowiązywała tylko względem ministrów, senatorów, dygnitarzy i podkomorzego; a nas palestrę także i względem urzędników sądowych, jako nad nami zwierzchność mających. W. sędzia, gdy widział wszystkich rozgoszczonych, nalał kieliszek gorzałki i spełniwszy go oddał wraz z flaszką gościowi, którego uważał być najznaczniejszym, a ten toż samo zrobił; tak, że każdy z nas z jednego kieliszka pił, i dopiero ostatni wypiwszy służącemu nalał, który po spełnieniu odnosił gorzałkę do kredensu, a wszyscy do wędlin się rzucali. Wiedzieć potrzeba, że jeżeli się znajdował ksiądz, co zawsze bywało, od niego zaczynano wódkę; chyba, że był senator, a i ten zawsze jakieś ceremonie z księdzem robił. I to się chwali: bo ksiądz do świata nas wprowadzał, i daj Boże, aby ze świata wyprowadził; a potem nie wiecie, co to był ksiądz za naszych czasów. To bywało książę Karol Radziwiłł, wojewoda wileński, na którego często patrzałem, a nigdy bez strachu, choć go z serca kochałem, jak i wszyscy, co go znali, miał dziesięć tysięcy ludzi w swojej milicyi; a dwór jaki! Nie tak to łatwo byłe w oczy mu spojrzeć; a że nikt nie jest bez ale, był porywczym: to jak się rozdąsa na kogo, czy to z plotki, jak po wielkich dworach bywa, czy z jakiego widzimisię, wie Bóg, jaki rozkaz na niego wyda, i pod ziemią szlachcic od niego nie byłby bezpiecznym; a.jak takiemu dać radę? Perswadować, to zamiast jednemu dwom byłaby bieda: oto udawano się do księdza Kantembrynga, proboszcza nieświezkiego. — Książę chce mnie ukrzywdzić, pobudzony przez złych ludzi, ratuj mię! — A on natychmiast do księcia: — Mości książę, czy to się tak godzi? Wszak wasza książęca mość nie pierwszy ordynat nieświezki: gdzie się podzieli antenaci jego, tam i książę pójdziesz; a jak się Panu Bogu pokazać, kiedy kto płacze na waszą ksiżęcą mość? Zaniechaj książę tych impetów, a w imię Zbawiciela proszę cię, abyś rękę podał struchlałemu nieborakowi, którego gniew waszej książęcej mości tak przeraził, że nie wie gdzie się podział. — To książę rad nierad a ustąpić musiał, i jeszcze chudego pachołka obdarzył, nagradzając mu strach, a tak najczęściej wszystko przyzwoicie kończyło się.
Po gorzałce zaczynały się zabawy przedobiednie. JW. Jeleński, kasztelan nowogrodzki, który zaszczycał towarzystwo nasze swoją bytnością, siadał do maryasza w pulę z gospodarzem i z JW. Rdułtowskim, chorążym nowogrodzkim, którego żona była rodzona siostrzenica księcia Karola Radziwiłła, a on sam był orderowy pan. A choć to byli możni ludzie, po złotemu tylko grali; bo to była u nas wielka sromota w karty się zgrywać: nie tak jak teraz, co lada szlachcic, często i nieosiadły, złoto na karty sypie. Prawda, że i za naszych czasów niektórzy panowie w Warszawie poprzyuczali się szulerki; ale to im się nie chwaliło. Książę biskup Masalski po całych nocach bywało grywał w swoje francuskie karty, to też i pięknie skończył. A w Nieświeżu francuskich kart dostać na lekarstwo nie można było, bo książę tego towaru srodze żydom zakazywał i za to niemiłosiernie plagami ich karał. Więc panowie maryaszem, a my niżsi rozmową starszych zajmowali się. Mówiono o sejmach, o posłach, co się na nich wsławili, o prawach, o swobodach naszych; o Konfederacyi barskiej świeżo rozwiązanej, o nieszczęśliwych braciach, co za grzechy nasze zakordonowani zostali; o haniebnym sejmie, który ich niewolę ratyfikował a w którym nasze nowogrodzkie poselstwo taką sławą się okryło, co nie dziw, bo w żadnym czasie nasze województwo się nie spaskudziło. Rejten i Korsak byli nasi ziemianie, i Bohusz, sekretarz i dusza Konfederacyi barskiej; a później w tak rozrodzonem obywatelstwie ani jeden się nie znalazł, coby do obrzydłej Targowicy przystąpił. W tych nieszczęśliwych czasach bez wielkich ofiar nie można było być poczciwym; a że ci ludzie te ofiary robili w Bogu dla dobra kraju, nie byłbym chrześcijaninem, gdybym nie był pewny, że te zasługi i cierpienia trwają u Boga i przepaść nie mogą i zbudują nam gmach — a kiedy? — wie ten, któremu na czasie nie zbywa i który powiedział, że niesprawiedliwością narody upadają. I ja, dzięki Bogu, w cierpieniach doczekałem się zgrzybiałości i ran kilka odniosłem i dwa razy zrabowany zostałem do szczętu. Pomijam, że jak to było w obyczaju, zawszem ojczyźnie służył o swojem, bez zapłaty; nie tak jak dziś, co usługi na tandet wystawiają, jak stare pludry. I na Sybir porwany zostałem od żony i dzieci, gdzie dwa lata z górą biedowałem, i w wolnym narodzie wolny szlachcic urodzony, na mniemanych ich inkwizycyach w Smoleńsku kilkam razy batogami do omdlenia zbity został; a przecie żadna moja łza na ziemię nie upadła, każdą na łono Boga mego posłałem, błagając go, aby te krzywdy moje na korzyść ojczyzny poszły: a że w czasie gorących modłów moich odemnie twarzy nie odwracał, pewny jestem, i ta pewność osładza mi bojaźń śmierci, która do mnie starca już tuż nadchodzi.
Ale prócz tych naszych ważnych rozmów, przez politykę dla kobiet, mówiono o rzeczach, które ich bawić mogły. Pamiętam, jak je szczególniej bawił pan stolnik Siemieradzki, który był bardzo krotofilny i którego gdy nie było, zawsze czegoś niestawało kompanii; opowiadał on nam o Niemcu kuglarzu, którego kiedyś widział w Królewcu, któren dziwne omamienia umiał na ludzi rzucać; klął się, że tak wszystkich i jego samego omamił, że im się zdawało, iż pokój był wodą napełniony, i kiedy wszyscy przestraszeni zabierali się już do ucieczki, postrzegli, że niema nic i że sucho w izbie. Prócz tego, że żaden jurysta gębą tak wyraźnie się nie wytłómaczy, jak on kuglarz brzuchem; inne podobne rzeczy opowiadał, czem nas wszystkich zadziwiał, a do tego miał swoje koncepta w opowiadaniu, że za boki od śmiechu trzeba było się trzymać. Potem ja zaczął udawać żyda śpiewającego majufes, ale tak zabawnie, że chorąży Rdułtowski aż grę prześlepił i dublę dostał, a przecież się nie zasępił, taki mu był śmiech; on to i koty umiał udawać i jak się dziady z babami kościelnemi poswarzą: a któżby te wszystkie jego krotofile zapamiętał. Jemu ten dowcip na dobre wyszedł, bo choć zacnie był urodzony, ale z rodziców podupadłych, zatem od młodości jako chudy pachołek po służbach chodził, aż przypadkiem dostał się do księcia Karola Radziwiłła, któren jego silnie polubił za te jego koncepta, dobrze go ożenił, obdarzył dożywociem porządnem i na człowieka go wykierował: czego mu nikt nie zazdrościł, bo był człowiek dobry, nie wstydził się ubogich swoich krewnych, owszem im świadczył i rad mawiał, będąc już stolnikiem, o młodości swojej w ubóstwie przepędzonej, co mu wiele przyjaciół na sejmikach przyczyniało.
Potem zaczęto mówić o gospodarstwie, do czego i kobiety się mieszały. Pani sędzina powiedziała: — Muszę się mojem gospodarstwem pochwalić — i kazała przynieść rozmaitych kształtów moteczki i płótna swojego urządzenia. Wszyscyśmy wychwalali jej pracę, a ojciec gwardyan Bernardynów z Iwieńca, co przez ten cały czas trzymając na kolanach małego sędzica, obrazkami go bawił, odezwał się: — Laus tibi Christe, żeś mnie do Omniewicz przyprowadził. Właśnie nasza zakrystya obdarła się, w łatanych albach za dobrodziejów Boga prosim, a tu piękne lniane płócienka tęsknią do kościoła i same proszą, ażeby ze mną pojechały do Iwieńca. — A sędzina mu na to: — Wybierz sobie jeden półsetek, ojcze gwardyanie, masz do tego prawo: wszak ja wasza dłużniczka za cebulki tulipanowe, coś mnie przyniósł w jesieni. — Pan sędzia odezwał się: — Ale wybierzże ze wszystkich półsetków najcięższy; bo oskarżę cię przed kapitułą, że nam takich gwardyanów przysyła, co się na gospodarstwie nie znają. — Wtem Wawrzyniec kredencerz wszedł z serwetą na plecach i coś sędziemu szepnął, a sędzia wstawszy, powiedział żonie: — Kochanko, proś JW. kasztelana do stołu. — Za przykładem pierwszej pary my wszyscy wziąwszy kobiety pod rękę, poszliśmy do sali, gdzie stół był zastawiony, a przy nim stołki i ławki. Siedzieliśmy wszyscy za stołem, oprócz samego sędziego, który jako gospodarz chodził od jednego do drugiego w koło stołu, aby usługi z oka nie spuścić. Nadmieniłem o Wawrzyńcu kredencerzu, bo tego sługę znała cała palestra nowogrodzka. On na rękach kiedyś nosił sędziego, a u nieboszczyka wojskiego Rewieńskiego, wielkiego myśliwego, był dojeżdżaczem, potem lat kilka furmanem i woził go raz do Warszawy. Była to kronika żyjąca domu Rewieńskich. Pamiętał, kiedy nieboszczyka wojska w ciąży chodziła z sędzią, jak cyganka jej wróżyła, że będzie miała syna, co w zaszczytach przejdzie ojca swego; i to często młodemu paniczowi przypominał. Otóż kiedy ten później wybrany został sędzią ziemskim, pierwszą rzecz, co zrobił, to, że całą familię Wawrzyńca od wszelkiej robocizny uwolnił a jego samego z furmana na kredencerza postąpił. Co kadencyi Wawrzyniec z panem swoim przyjeżdżał do Nowogródka: to my bywało na atencyę do sędziego chodzim, którego choć czasem we dworku nie było, Wawrzyniec nas wszystkich wódką traktował, a sam, nie wiem, czy jej smak znał, tak był trzeźwy. Lubił on tylko o starych rzeczach gadać, osobliwie o polowaniach nieboszczyka. Za stołem u obiadu stojąc, do dyskursu się mięszał, ile razy o nieboszczyku mówiono; bo sędzia jemu wielkiej do siebie konfidencyi pozwalał, że był bardzo do państwa przywiązany i tęgo znał służbę. Czasem kilkadziesiąt gości u sędziego dobrze podochociło się, a pewnie ani jedna butelka na bok nie poszła. Do tego koni na nosaciznę, a psy na robaki miał sekret leczyć, czego sam kilka razy byłem świadkiem.
Przy obiedzie po pierwszych potrawach zaczęto kielichem się bawić. Kielich nie wielki zaczął kolejno obchodzić; jedni winem, drudzy miodem zdrowia rozmaite pili. Gospodarz zaczął od JW. kasztelana Jeleńskiego, w ręce chorążego Rdułtowskiego, a wkrótce potem w ręce kasztelana spełnił zdrowie chorążego; następnie kasztelan zdrowie gospodarskie, a chorąży gospodyni; gospodarz znowu rozmaitych zasłużonych a przytomnych obywateli: z rąk do rąk kielichy szły, a każdy skrupulatnie swój wychylał, bez wylewania na ziemię, bez domięszywania wody i innych podobnych obłud, jakich później namnożyło się, nim przyszło do tego, że gościa bogdaj i najzacniejszego przyjmuje się bez picia jego zdrowia: co ma być dowodem, że teraz więcej grzeczności, niż za naszych czasów! — Po obiedzie zaczynały się pląsy, tańce i mazur, na przemianę. A tak i młodzież i sędziwi bawili się, a kielichy ciągle chodziły aż miło. Zabawy były niewinne, szczere; każdy serce na ustach nosił, bo nie miał potrzeby go zakrywać. Kiedy podochoceni zaczynaliśmy śpiewać kociubichę, a przyszło do ostatniej zwrotki:

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!...
a hukiem razem: kochajmy się! — to nie był czczy wyraz, ale można było być pewnym, że każdy dla wszystkich, a wszyscy dla każdego choć w czyściec. Otóż tak było w Omniewiczach. Mocarze świata zazdrościliby szlachcicowi polskiemu, gdyby byli świadkami, jak umiał siebie i gości bawić na łonie równości.

W ostatni wtorek z rana, gdyśmy byli zebrani u sędziny, sędzia wpadł z obliczem uradowanem i powiedział: — Kochanko, baw gości, bo muszę natychmiast konno wyruszać naprzeciw dostojnego gościa, co swoją osobą chce zaszczycić ubogi nasz domek. JO. książę Radziwiłł, wojewoda wileński, w samo południe tu będzie; zatem na granicy mojego dziedzictwa biegnę go przyjąć. — Ledwo to wyrzekł, prócz JW. kasztelana nowogrodzkiego, co jako senator w domu został, i kilku starszych, wszyscyśmy się upomnieli, by w. sędziemu asystować. Niektórym wystarczyło sęskich koni, reszta każdy zaprzężonego konia uchwyciwszy i okulbaczywszy pierwszem siodłem lub terlicą, na którą napadł w masztarni sędziego, ruszał na spotkanie księcia, a nie jeden i oklep; bo choć masztarnia była porządna, gdzieżby wszystkim nastarczyć: więcej niż w pięćdziesiąt koni ruszyliśmy. Droga była kopna, a my ciągnęli się sznurem: Konfederacyę barską mnie to przypomniało, ile że biegłem naprzeciw jednego z najdostojniejszych jej wodzów. Niedaleko Naci, przy karczmie Czarnoszczenie zwanej, z powodu iż prostota powtarza, jakoby kiedyś dyablica miała się oszczenić obok tej karczmy, na tem samem miejscu, gdzie teraz stoi ś. Jan Nepomucen — spotkaliśmy pierwsze sanie orszaku księcia, a ostatnich już okiem dojrzeć nie można było. Więc my ustąpili z drogi, czekając aż sanie samego księcia nadejdą. Śniegu koniom było po brzuch, sędzia z urzędnikami stał przodem, a my z tyłu. Gdy się przybliżył sam książę, huknęliśmy wszyscy razem: Niech żyje nasz książę, ozdoba prowincyi litewskiej! — i wszyscyśmy pozsiadali z koni, żeby go powitać. Sędzia z mową wystąpił, aż książę do łez się rozczulił, powtarzając pokilkakrotnie: — Panie kochanku, czy ja wart żebyście mnie tak przyjmowali? — A pomimo nalegań sędziego wysiadł z sań, nie uważając że śnieg. Witał się z nami, a prawie każdego po chrzestnem imieniu nazwał, rozumie się z tych, co się ku niemu zbliżali; bo wielu z nas, i ja najpierwszy, nie chcąc sędziemu czasu zabierać, a tem więcej księciu, opodal staliśmy. Wszak pomimo naszej dyskrecyi więcej godziny witania trwały, a wszystko w śniegu; aż nacałowawszy i naściskawszy się z bracią szlachtą książę, krzyknął na koniuszego swego, żeby mu konia wierzchowego podał. A że sędzia nalegał, aby w saniach jechał jak wprzódy, zniecierpliwił się i rzekł: — Taki w. pan przyjaciel, panie Ignacy! Kiedy szlachta na koniu, chcesz żeby Radziwiłł na wozie siedział jak żyd! — i lubo dosyć był otyły, skoczył na konia jak za dobrych czasów i zażył go, jakby żadnemu z nas lepiej się nie udało. Potem stępo wedle powagi swojej ciągnął do Omniewicz, ustawicznie coś prawiąc sędziemu i jego otaczającym. Przykro mi było, żem był opodal, bo radbym wszystkiemu się przysłuchał, ile że co tylko nasz książę powiedział, warte było być rytem na kamieniu. Książę był wzrostu słusznego, otyły; głowa ogromnej wielkości i tak ogolona, że na wierzchu kilka włosów tylko zostawało; was duży i zawiesisty, który głaskał, gdy był wesoły, a zakręcał do góry, kiedy bywał markotny lub poruszony; płeć biała jak u kobiety, nos długi, oczy jasnobłękitne duże, najczęściej pełne wesołości. W ochędóstwie wykwintny, bo zawsze przynajmniej dwa razy na dzień bieliznę odmieniał; a był ubrany dnia tego w mundurze ulubionym województwa wileńskiego, to jest: kontusz granatowy laisy, podszewka, żupan i wyłogi amarantowe, pas srebrny w amarantowe kwiateczki, szabla w jaszczur oprawna, buty żółte z srebrnemi podkówkami; na tem wszystkiem płaszcz z grubego sukna szarego, kuczbają podszyty, a po wierzchu zarzucona burka, spięta pod szyją srebrnym radziwiłłowskim orłem. Nosił jeszcze wielkie szarawary płócienne, oskurem wyżej pasa związane, a to żeby kontusza w podróży nie brukać. Do tego czapeczka karmazynowa czarnym barankiem okolona, kitajka bez waty podszyta: kładł ją na bakier na samym wierzchu głowy, ucha nie dotykając, chociaż mróz był dobry. Na bucie berlacz sukienny; rękawiczek nie znał, lubo znaczną część zimy pod gołem niebem przepędzał, łowami zajęty. Miał dowcip bystry, łatwo obejmował rzeczy, z historyą narodu był obeznany; a nie tylko że znał doskonale procedencyę i powinowactwa swojego domu, ale nawet i domów szlacheckich. Szlachcica najuboższego, byle karmazynowego, uważał być sobie równym i obcował z nim poufale. Do ludzi podejrzanego szlachectwa, jako neofitów, Niemców i popowiczów, czuł wstręt i do siebie przystępu im nie dawał. Z prawem krajowem był dobrze obeznany, a przewodnicząc po dwakroć trybunałowi litewskiemu, w tem urzędowaniu okazał się czynnym, umiarkowanym i w zdaniu raz przyjętem niezachwianym. Na obradach publicznych mawiał często, często nieprzygotowany, zawsze do przekonania. W obcowaniu pełen konceptów, a lubiąc z drugich żartować, nigdy się sam nie obrażał, kiedy się mu kto odcinał. Pan dobry i kochający sługi jak dzieci; to też i oni za niego ubić by się dali. A choć był porywczy, że dobre miał serce, byle czem dawał się ubłagać: nie tak jak jego stryj chorąży, co po lat kilkanaście trzymał w łańcuchach wykraczające sługi. Kiedy szlachcic u księcia wojewody służbę dostał, mógł być spokojnym o los swych dzieci. Dla kobiet był tak grzeczny, że każdą z uszanowaniem w rękę całował, choćby żonę dyspozytora, byle szlachciankę. Obserwował pilnie przepisy religijne: codzień z szatnym śpiewał godzinki niepokalanego poczęcia, sobotę suszył, a w wielki piątek nawet dyscypliną się chłostał; za co też wielkich od Boga doświadczał błogosławieństw. Pił dużo i nie łatwo było dotrzymać mu placu. Jednemu Leonowi Borowskiemu nie mógł dać rady: ten zawsze go zwyciężał kielichem; ale z pomiędzy sług i przyjaciół on był jeden, co tego dokazał.
Kiedy się kawalkata już do omniewiczowskiego dworu zbliżała, sędzia puścił konia swego w czwał, żeby księcia przed domem przyjąć; jakoż jego i gości zastaliśmy przy ganku. Sędzina i wszystkie damy wyszły także na spotkanie gościa. Książę zsiadłszy z konia i po kilkakrotnie ucałowawszy znowu gospodarza, wszystkie kobiety, zaczynając od gospodyni, w rękę pocałował: dostało się i mojej Magdusi. Potem wszedłszy do pokoju, a obaczywszy Wawrzyńca: — Jak się waszeć masz, kumie? — powiedział mu. W istocie przed trzema laty chłopca mu do chrztu trzymał. Wawrzyniec jak długi padł księciu do nóg i rozbeczał się: książę podniósłszy go, zaczął łaskawie wypytywać o żonie i o dzieciach, a kazawszy sekretarzowi swemu Mikuciowi napisać mu kwit na dwie fury zboża, do wyboru Wawrzyńca, i sam wręczając mu go, powiedział: — Zanieś to odemnie twojej żonie. — Wawrzyniec ledwo nie oszalał i cały dzień chodził nabuńdziuczony jak indyk. Jeszcze nazajutrz, kiedy przyszedł na folwark, upominając się u dyspozytora o owies dla gościnnych koni, kiedy mu ten powiedział: — Ach, mój Wawrzyńcze, czy nie przesadzasz? — Wawrzyniec odpowiedział: — Przesadzasz, przesadzasz; to ja to niby doliczyć się nie potrafię, to ja niby głupi, a niechno jegomość pójdzie do księcia pana i zapyta go, czy Wawrzyniec głupi; Bóg i ludzie wiedzą, że książę pan mnie zna i wczoroj odrazu mnie poznał, i tak mnie powitał, jak gdybym był wielmożnym; toć już zdaje się, że mnie nikt za głupca trzymać nie może. — A że ja to wszystko z alkierza słyszał, za boki trzymałem się ze śmiechu
Trzy dni hulaliśmy
Książę był ciągle w przedziwnym sosie, animował do kielicha, tak że sędzia aż płakał z rozrzewnienia. Między inne zdrowia, książę sam wniósł prześwietnej palestry i każdemu z nas jakąś grzeczność powiedział, a gdy ja z innymi przybliżyłem się do niego, rzekł: — Sewerynie kolego, wasze był kiedy de hajda, a teraz de jury; kiedyś to my nieprzyjacielskie łby płatali, a teraz przyjacielskie lampy. Ja mu padłem do nóg jak długi: Niech książę pan tylko piśnie, dobre czasy nam wrócą, a pan stolnik litewski pójdzie fora ze dwora. — Książę wąsa do góry pokręcił, bo już był przyrzekł królowi więcej nigdy na niego konfederacyi nie podnosić i mawiał często: Robiło się co można, ale teraz kto kocha ojczyznę, niech wiary królowi dochowa; panie kochanku, namnożyło się kapeluszów, czapkami rady im nie damy.
Wśród zabawy było się trochę zachmurzyło z następnej przyczyny: JW. Jeleński, kasztelan nowogrodzki, przed kilku niedzielami, jako członek zadwornych sądów, był zjechał do Nieświeża na komisyę księcia z kahałem nieświezkim i zakończył interes, zapewne sprawiedliwie, a przynajmniej wedle przekonania. Ale książę jego nie lubił, bo w czasie bezkrólewia był z małej liczby Litwinów adherentów domu Czartoryskich, i z ich łaski otrzymał wysokie w prowincyi naszej krzesło. Książę więc przy kielichu wspominając o świeżo odbytej komisyi, powiedział mu niby żartem. — Powiedz prawdę, panie kochanku, wiele rebochem wziąłeś od żydów? — Myślałem, że na te słowa pęknie ze złości kasztelan. — Straszne rzeczy! powiedział, (bo to było jego przysłowie), straszne rzeczy! senatorowi, orderowemu kawalerowi orła białego, powiedzieć rebochem; protestuję się przed wami, iż książę wojewoda w mojej osobie całe księstwo nowogrodzkie skrzywdził. — Na to się obruszył książę. Nasz Rdułtowski, najpierwszy ze stanu rycerskiego, lubo sensat i poważny, ale przez żonę siostrzeniec księcia: — Panie kasztelanie, a jużci to za nadto posunąłeś się; chyba stworzyć trzeba takiego obywatela, coby wymówkę do osoby jego zregulowaną uważał być krzywdą całego województwa. — Na to kasztelan: — Ponieważ wszyscy dopuszczają mnie krzywdzić, więc ja nie czując się bezpiecznym w domu pana sędziego, wyjeżdżam. — Sędzia prawdziwie był w rozpaczy: klęczał przed drzwiami, prosząc kasztelana, ażeby mu tej krzywdy nie robił, wynosić się z domu. Ale książę pan, widząc frasunek sędziego, przybliżył się do kasztelana, mówiąc: — Panie kolego, odpuść mnie to, com ci żartem powiedział. — Poprzestał na tem kasztelan i miał słuszność, bo gdyby się był wahał, tobyśmy się wszyscy obruszyli; nie wiedzieć, co mu do głowy przyszło, jakby konfidencya księcia mogła kogo obrazić. Rozgniewał się wójt gdański na króla polskiego. To też my wszyscy zrozumieli, że jeśli książę niby się uniżył, więcej to uczynił dla sędziego, niż dla niego samego. Ale też niedługo potem na ustępie wyszturchaliśmy porządnie pana Adamowicza, jego plenipotenta, który po swojemu o tem zdarzeniu rozpowiadał z krzywdą księcia, a jako o słyszanej rzeczy, bo z nami w Omniewiczach nie był. Skutkiem tego wypadku kilkunastu nas jurystów z takowego regestru zapozwanymi zostali, a na mnie się zmełło. Bo gdy wizya odkryła, że Adamowiczowi część czupryny wyrwano, zarzucił mi, iż te włosy w mojem ręku zostały: nie śmiałem odprzysiądz się, lubom tego nie pamiętał, bo w zapale być to mogło. Skazany więc zostałem na sześć niedziel wieży i zapłacenie tysiąca grzywien. Grzywny chorąży Rdułtowski za mnie zapłacił, a wieżę musiałem odsiedzieć; alem tego nie żałował. Książę pan pamiętny, żem cierpiał za jego sławę, kazał mi wypuścić Doktorowicze, ale tak, że gdyby człowiek nie chciał, to majątek sam z siebie by się zrobił. To też przy łasce księcia JMości (niech go Bóg błogosławi na wieki), a przy pomocy boskiej, z tego się zrobiło wszystko co jest. — Co się zaś tyczy JW. kasztelana, przeprosiny księcia dały mu się we znaki: bo książę na ich dopełnienie z całym swoim dworem pojechał do Dunajszyc, rezydencyi kasztelana, który będąc wielce oszczędnym, nie mało w duchu się nafrasował, że trzeba było przez dni kilka okazałego i licznego gościa swoim chlebem przyjmować; a przecie rad nie rad musiał się okazywać wesołym. Ja z boku słyszałem, że ta wizyta kosztowała go do trzydziestu tysięcy, bo był pyszny i chciał nie po szlachecku, ale po pańsku wystąpić. Dobrze tedy opłacił swoją obraźliwość, a nie było kogo żałować, bo był bezdzietny, i oprócz porządnego spadku miał kilka intratnych królewszczyzn.
Tak więc chmura prędko rozpędzona została i już nic zabawom naszym nie przeszkadzało, i owszem z powodu zgody jeszcze gęściej kielichy krążyły; nawet przy końcu wzięto się do kijów szklannych. Był to w dawnym obyczaju najwyższy stopień podochocenia. Kij szklanny był dęty: gdy napełniwszy go winem, przykładano do ust, trzeba było wypróżnić jednym tchem; inaczej pijący został obryzgany, a za karę wlewano mu za kołnierz kielich wody. Wszyscy popiliśmy się okropnie; gospodarza bez przytomności wynieśli. Książę jeden został przytomny, a nie mając już z kim pić, na znak zwycięstwa jeszcze kielich wypił do Wawrzyńca i jemu go oddał, napełniwszy swoją ręką, o własnej sile poszedł do sędziny, z nią zmówił litanię do Najświętszej Panny; to wszystko odbywszy, zjadł ogromną misę kapusty kwaszonej i spać się położył, zdrów, jak gdyby nic nie pił.
Nazajutrz w ostatni wtorek był z rana obrządek solenny dla gospodarstwa i ich przyjaciół: zaręczyny pana Symeona Mogilnickiego, cześnikowicza nowogrodzkiego, z panną Agnieszką Haciską, rodzoną siostrzenicą sędziego, a w jego opiece będącą. Jej ojciec chorąży pancerny, zacny obywatel miał piękne dziedzictwo, ale w czasie Konfederacyi barskiej znacznie się odłużył, swoim sztyftując chorągiew, na czele której pod Sochaczewem poległ. Majątek jego okropnie spustoszony został przez Moskwę, zgoła że prawie bez sposobu zostawił żonę z czworgiem drobnych dziatek: a i ta nie długo płacząc, złączyła się z godnym małżonkiem, polecając biedne sieroty pieczy brata swojego, który lubo młody, już najsędziwszy posiadał szacunek. Jakoż się nie zawiodła, bo pewnie o własnych dzieci dobro sędzia więcejby się nie troszczył, jak o siostrzanów. On to posag ich matki wydźwignął, gdyż cały majątek poszedł na satysfakcyę wierzycieli; nawet kilkanaście tysięcy spadłych długów własnym kosztem zaspokoił, ażeby duszę szwagra oczyścić, a wieczny odpoczynek jej przybliżyć; a jego dzieciom dał wychowanie przystojne. Starszy syn wyćwiczywszy się w palestrze, został regentem grodzkim nowogrodzkim; młodszy był pokojowym u księcia wojewody. Starsza córka Katarzyna, lubo trochę ułomna, wielkie szczęście miała do ludzi. Niejeden majętny kawaler o jej przyjaźń się starał, ale ona najlepszemi postanowieniami wzgardziwszy, Bogu czystość ofiarowała. Sam byłem na jej obłóczynach w klasztorze panien Benedyktynek nieświezkich. Sędzia chciał być na nich jako wuj, ale nie mógł dotrwać do końca; bo lubo nie sprzeciwiał się powołaniu boskiemu, tak go czułość za serce scisnęła, że aż musiano go wyprowadzić z kościoła. Najmłodsza była panna Agnieszka, dopiero siedmnaście lat mająca, której zaręczyny z w. cześnikowiczem się odbywały. Z rana, gdy się goście zebrali na pokojach, pan cześnik Mogilnicki oświadczył, iż widząc przywiązanie syna do panny chorążanki, a przekonany będąc, że z nią dożywotny związek największe mu szczęście zapewni, tak z powodu cnót i skromnego wychowania chorążanki, jako też koligacyi z jednym z najzacniejszych domów w województwie, więc dla syna o jej rękę prosi w. sędziego jako drugiego jej ojca, a razem księcia wojewodę o wstawienie się, aby raczył wesprzeć dobrem słowem tę prośbę sługi swego. Nie można było bardziej uradować księcia, bo co najlepiej lubił, to kojarzyć małżeństwa. To też natychmiast wstał i wpół ścisnąwszy sędziego, rzekł: — No, panie Ignacy, wybornie się zdarza dla Jagusi; Mogilnickich dobra krew: niech się przyjaciele Radziwiłła łączą. Zezwól, a prędko; bo jak zaskoczy popieleć, na czterdzieści dni klamka zapadnie. — Ojciec i syn ucałowałali kolana JO. swata na wstawienie się łaskawe; a gdy pan sędzia oświadczył, że i on i żona za zaszczyt poczytują sobie, iż tak zacny obywatel jak w. cześnik szuka w ich domu szczęścia dla syna swojego, i w nadziei, że Jagusia wstrętu ku temu nie czuje, chętnie błogosławieństwo swoje jako wuj i opiekun daje. Pan cześnikowicz jak długi padł mu do nóg, i toż samo sędzinie. Książę wziął za ręce chorążankę, która drżała jak liść osiny, i zapytał ją: czy zgadza się z wolą wujaszka iść za cześnikowicza. Chorążanka w płomieniach, ustami ruszyła, ale nie można było nic usłyszeć. Książę: — Głośniej, Jagusiu! — a ta jeszcze więcej się zmieszała. Książę tedy: — No, kiedy się tak wstydzisz, powiedz mi na ucho, ja powtórzę głośno, a mnie uwierzą — i wziąwszy ją wpół, ucho do jej ust przyłożył. Po niejakim czasie odważyła się coś szepnąć księciu, dopiero książę wykrzyknął: Zezwala. — Biedna chorążanka ledwo nie zemdlała, kiedy cześnikowicz padł jej do nóg. Zaczęto mówić o postanowieniu państwa młodych, a chorążanka wysunęła się z pokoju. Pan cześnik powiedział: — Ja dymituję synowi Kozarkę, folwark mający 10 dymów, a po mojej śmierci będzie się miał jeszcze czem dzielić z braćmi, a wypuszczając mu wieś, dam mu świeronek zapaśny, iż na niczem młodemu gospodarstwu zbywać nie będzie. — Co do mojej siostrzanki, rzekł sędzia, jej posag aktom wiadomy: ma ona swoich szesnaście tysięcy pięćset złotych, które po zapisaniu ewikcyi panu cześnikowi wręczone zostaną; a ja z afektu wujowskiego wyprawę sprawuję. — Wtenczas książę odezwał się: — Na co pan Karol ma ewikcyą obciążać swój majątek! Ja sumę przyjmuję, a w procencie wieś przyszłej pani cześnikowiczowej wypuszczę. — Skłoniwszy się stolnik powiedział: — Ponieważ wasza książęca mość łaskaw, nasze dzieci a przyszłe sługi swe swoim chlebem karmić, więc ja szacunek wyprawy trzy tysiące gotowych dołączę, a całkowity posag synowej mojej dziewiętnaście tysięcy pięćset ulokowany zostanie w kasie waszej książęcej mości. — Książę powiedział panu Mikuciowi, że jedną z wsi, które są do wypuszczenia, wypuszcza w zastaw pannie Agnieszce Haciskiej, a jej posag do siebie przyjmuje, i dodał: — Niech inwentarz będzie przyjacielski. — Pan Mikuć podał regestr folwarków do puszczenia będących (który to regestr zwykle przy sobie nosił), a gdy pan cześnik wybrał Borowicze, tęgi folwark w Słuszczynie, przeszło trzydzieści chłopa mający, książę powiedział: — Jaki addytament roczny będzie się należał do mego skarbu, połowę z niego daruję Jagusi, aż do czasu wykupna Borowicz. — Po najpokorniejszych dziękach pan sędzia wyrzekł: — Wasza książęca mość i wy szanowni goście, raczcie mi pozwolić, abym w ich obecności sam intercyzę pisał. Rad jestem to własnoręczne moje pismo na pamiątkę mojej Jagusi zostawić. — A wziąwszy pióro i papier, od razu zaczął pisać tranzakcyę, wedle zwyczaju poczynającą się od procedencyi państwa młodych. Dziwną łatwość miał sędzia do pisania: nic go rozrywać nie mogło; nieraz pisząc, do dyskursu się mięszał, a omyłki nie zrobił. Wszystkie prawa z pamięci przytaczał i dość obszerną intercyzę w pół godziny skończył. Po głośnem onej przeczytaniu, a przez strony podpisaniu, nowy kłopot dla chorążanki. Sędzina wyprowadziła ją z garderoby; trzeba jej było z narzeczonym zamienić pierścionki, klęknąć z nim przed wujowstwem i ojcem, dla przyjęcia błogosławieństwa, a potem przed księciem, z intercyzą w ręku, by podziękować mu za szczodrotę, i prosić go o podpisanie się za świadka, co JO. książę uczynił, naprześladowawszy chorążankę żarcikami. Podpisał się także kasztelan Jeleński i chorąży Rdułtowski. Nie co dzień czyta się taka intercyza; bo mieścił się w niej porządny kawał chleba, a zdobiły ją mitry, krzesła i ordery. Zaręczyny się odbyły, a ślub naznaczony został na Wniebowstąpienie Pańskie, z woli sędziny, pomimo licznych próśb, aby go przyspieszyć. A to z powodu, iż w dniu tym z mężem przyjęła błogosławieństwo. Ucałowawszy rękę męża, rzekła: — Dzień to szczęśliwy, — mój Ignasiu. Już się kończy lat trzynaście jak z sobą mieszkamy, a momentu smutku nie doświadczyłam. — Sędzia rzucił się w jej objęcia i rozpłakał się, my wszyscy się rozrzewnili, i księciu wojewodzie kilka łez na wąs upadło. Jeszcześmy nie odeszli z rozrzewnienia naszego, gdy pora obiadowa złączyła nas wszystkich za stołem. Już sama wesołość panowała. Pierwsze zdrowie było przyszłego szczęścia zaręczonych; piliśmy także: Niech żyją połączone domy. A gdy przyszło do pląsów, którym książę dał hasło, w pierwszą parę wziąwszy pannę chorążankę, i coraz lepsza ochota nas zagrzewała, piliśmy z trzewika panny Agnieszki, piliśmy także z buta księcia wojewody i na przemian szły tańce: mazurki, krakowiaki, przeplatane kielichami. Dopiero w samą północ, na zakończenie zapust, książę wziąwszy panią sędzinę, a każdy z nas damę swoją, poszliśmy drabanta, po którym muzyka się rozeszła, a zwykłym natenczas obyczajem, ksiądz gwardyan Bernardynów miał do nas egzortę. Ostrzegłszy on nas, że o zabawach trzeba zapomnieć, bo nadszedł czas pokuty i postu, zaprosił wszystkich do modlitwy. Słudzy zaczęli wypuszczać z klatek wróble, a my z księdzem zaczęliśmy śpiewać »Gorzkie żale«, aż ściany się trzęsły. Donośne głosy księcia wojewody i ojca gwardyana nad naszymi wszystkimi się unosiły. Kilka godzin klęczeliśmy, aż dopiero poszliśmy z gwardyanem do cerkwi unickiej, niedaleko dworu będącej. Tam ojciec gwardyan miał mszę o czwartej z rana; sędzia służył mu do mszy. Kiedy przyszło do tych słów: Cum jejunatis nolite fieri sicut Pharisaei, wszyscyśmy do pół szabli z pochew wydobyli, głowy czapkami nakrywszy, a to na znak, iż gotowi jesteśmy walczyć za święte słowa Zbawiciela naszego. Po skończonej mszy książę wojewoda z JW. kasztelanem Jeleńskim, po nich stan rycerski, urzędnicy wprzódy, dalej my szlachta, potem słudzy, ordynkiem po dwóch postępowali do ołtarza dla przyjęcia popielcu; dopiero po nas kobiety. Kiedyśmy wrócili do dworu, to już było około szóstej z rana. Jak w pierwszy dzień postu, bez żadnego posiłku poszliśmy spoczywać kilka godzin, aż zebraliśmy się w sali obiednej. Siedliśmy do postnego obiadu, wszystko było na oleju; ale część gości i same gospodarstwo, mając zwyczaj dzień popielcowy suszyć, grzankami tylko się posilali. Gdyśmy spostrzegli, że książę wojewoda także się od innych pokarmów wstrzymuje, zbudowani pięknym przykładem, nie odważaliśmy się dogadzać żołądkowi; a choć tem małem umartwieniem, każdy rad był przysłużyć się Zbawicielowi swojemu. W dniu tym wina nie było widać u stołu, tylko miód i piwo. Po obiedzie wszyscy rozjechali się. Ja z moją Magdusią puściliśmy się do Nowogródka, gdzie dość późno stanęliśmy w ubogim naszym dworku.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Rzewuski.