Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
„Jeśli mi wolno będzie nazwać cię, pani, narzeczoną moją, powiem z całego serca, że jestem najszczęśliwszym z ludzi.” Słowa te brzmiały mi w uchu; chodziły za mną kędy szłam; ruszały się przed mym wzrokiem, na cokolwiek patrzyłam; usypiały gdy usypiałam i budziły się wraz ze mną, witając razem ze wschodzącém na niebo słońcem.
Narzeczona? czy jest w ludzkiéj mowie inny wyraz tak piękny? Myślałam i myślę dotąd, że nie ma drugiego takiego wyrazu. Brzmi w nim przeddźwięk przyszłéj dwóch serc harmonii, jaśnieje przedświt szczęścia. Z za przezroczystéj zasłony, jaką niewinność dziewicza narzuca, widnieje przed niém jaskrawa łuna miłosnego zachwytu. Trwoga z nadzieją toczą w niéj walkę, ale piérwsza upada do stóp zwycięzkiéj rywalki, która kędyś, daleko jeszcze, pod niebiosami, przez aniołów może śpiewany, słyszy hymn Wniebowzięcia. Na dźwięk tego wyrazu, szlachetne serce rozszerza się, dojrzewa, myśl wpółdziecinna dotąd, rozwija skrzydła i pędzi w sfery, których dotąd sięgnąć nie zdołała.
Wyraz ten przedstawia wyobraźni cudowną Beatryczę, wyprowadzającą ukochanego z zapadlin czyścowych i wiodącą go za rękę ku tronowi Bożemu, albo... Ikara, co na woskowych skrzydłach ku niebu się wzbijał i, jak myt niesie, z pod słońca upadł na ziemię.
Ile z pomiędzy narzeczonych dziewic spełnia cudowne, a szczęścia pełne Beatryczy zadanie, a ile z nich kończy smutnym końcem Ikara?
Boże! myślałam, podnosząc w górę błagające oczy, daj, abym Beatryczą była!
W dwa dni po balu opuściłyśmy Rodów. Babka Hortensya, uwiadomiona przez moję matkę o tém, co zaszło pomiędzy mną a panem Agenorem, stała się dla mnie tak czułą, że przez parę godzin, poprzedzających nasz wyjazd, nie robiła frywolitków, a białą swą o długich palcach ręką kilka razy przeciągnęła po mych policzkach.
Wróciwszy do domu, niczém formalnie zająć się nie mogłam, ani razu nawet nie zasiadłam do krosienek, ani razu nie dotknęłam żadnéj książki, a nosiłam się tylko wciąż z marzeniami memi, które rosły i olbrzymiały wraz z postacią tego, który był ich bohaterem. Rzecz dziwna jednak, marzenia te nastrajały mię często na ton poważny i podniosły. Nie przychodziły mi na myśl, jak Zeni, swobodna pozycya mężatki, ani stroje bogate; o tych nawet, jakie posiadałam, zapomniałam zupełnie. Wyobraźnia ukazywała mi nieznane dotąd obrazy. Raz, naprzykład, przedstawiłam siebie stojącą obok pana Agenora, na wysokim balkonie jego pałacu: w dole, nizko, roiło się mnóztwo dzieci biednych, obdartych, które ukazywał mi pan Agenor, mówiąc; „zejdźmy ku nim, nakarmijmy je, odziejmy i oświećmy!.. To znów zdawało mi się, że śród zmroku siedzieliśmy obok siebie w cichutkim jakimś pokoiku, a pan Agenor, trzymając mą rękę w swojéj, mówił: posłuchaj mię! nauczę cię szukać prawdy na ziemi!
A innym jeszcze razem zobaczyłam w marzeniu ojca mego, który składał dłonie na naszych głowach i wymawiał: idźcie dzieci w świat ręka w rękę, i uczcie się rozumiéć Boga, królującego nad gwiazdami!.. Szczęśliwa czułam się i podniesiona duchem wysoko, trwożna i dziwnie uspokojona zarazem. Wierzyłam, kochałam i czekałam chwili, w któréj wybrany mój przed obliczem ludzi i światłości słonecznéj poda mi rękę na wędrówkę życia.